29. Miesiąc miodowy

-Ja pierdolę.

 Kobiecy głos wybudził mnie ze snu lecz nie otworzyłem oczu nie mając na nic siły. Przeciągnąłem się leniwie i... Delikatnie rozchyliłem powieki czując ,że leżę na czymś twardym ,ale niebywale wygodnym. Czymś co pachniało jak wilgotna skóra i woda kolońska. 

-Ja pier dolę.- powtórzyła kobieta stojąca w drzwiach oddzielających sypialnię od korytarza. Trzymała się za głowę gdy ja ziewnąłem nie mając najmniejszego zamiaru ruszać się ze swojego miejsca skąd miałem idealny widok na umięśniony wytatuowany tors Aidena ,a on obejmując mnie ramieniem kreślił okręgi na ramieniu.

-Co tam?- rzucił zadowolony z siebie do Palmer ,która była blada jak ściana.

-Co tam?! Quinnlan! -krzyknęła a ja leniwie spojrzałem na nią mierzwiąc swoje włosy.

-Co się dzieje? Która godzina?

-Późna! Co ty tu robisz? Co wy ty robicie? -paplała bez sensu zszokowana.

-Aktualnie śpimy.- odpowiedział jej Aiden ,który pochwycił mnie ramieniem gdy próbowałem usiąść. Zatopił twarz między moimi łopatkami szeptając:- A ty dokąd? 

-Na wszystko co święte.- złapała się za głowę.- Okej, dobra, czuję się... rozbita. Skołowana.- paplała bez sensu. -Ja pierdolę. 

-Chcesz popatrzeć czy przyszłaś po coś konkretnego?- rzucił Aiden siadając i zakrywając swoje nagie biodra. 

-Ja... Quinnlan nie waż się zasypiać! -rzuciła we mnie koszulką ,która zawieszona była na komodzie.- Jeden z drugim wkładać gacie. Już! 

 Usiadłem się czując ,że nie mam na sobie niczego. Świetnie. Wyszczerzyłem zęby w uśmiechu.

-Z czego się tak cieszysz? Zaraz będą tu wasi rodzice. 

 Zmrużyłem oczy.

-Po jaką cholerę?

-Nie mam pojęcia. Umówiłam się z Hazel na wyjście do kawiarni ,dlatego się tu zjawiłam, bo u Noah nie mam już żadnych czystych niewynoszonych rzeczy. Dała znać ,że weźmie ze sobą też resztę świty więc pewnie niedługo zawita tu też Jamie. Myślę ,że będą nie mniej zaskoczeni jak ja kiedy zastaną was w łóżku.

-Nie mamy już po dziewiętnaście lat, wiesz? Jesteśmy dorośli i...

-I całkowicie nadzy. Ubierajcie się ,bo choć miło widzieć was razem to nie chcę widzieć... więcej. Quinnlan to mój brat -syknęła. -A Aiden to twój były. Oboje byście się kurwa wstydzili! I wywietrzcie tu na litość boską!

 Z Aidenem oboje parsknęliśmy śmiechem gdy zabrzmiało pukanie do drzwi.

-To oni. Dlatego błagam zachowujcie pozory.

 To powiedziawszy przymknęła drzwi od pokoju i wyszła otworzyć rodzicom drzwi. Aiden powalił mnie na plecy i namiętnie pocałował w usta więżąc w tym pocałunku na tyle długo ,że musiałem go odciągnąć by przestał.

-Rodzice tu są. 

-No i co z tego? -zaśmiał się tuż przy moich ustach.- Jesteśmy już dużymi chłopcami ,zapomniałeś?

-Lepiej ze mnie złaź. Mój ojciec będzie niepocieszony jak zobaczy nas razem. -wplotłem palce w jego włosy i przyciągnąłem jego twarz bliżej by go pocałować.- Ale widzimy się tu dziś wieczorem ,w tym samym miejscu ,bez wymówek. 

-Brzmi jak miesiąc miodowy.

 Trąciłem go łokciem.

 Dobiegł nas niski głos mamy ,której usta nie zamykały się nawet na moment gdy witała Palmer opowiadając przy tym o milionach innych nieznaczących spraw. Ojciec burczał coś pod nosem gdy przyjaciółka prowadziła ich do salonu. 

 Aiden zsunął się ze mnie wsuwając na siebie tylko luźne dresy ,a ja ubrałem pierwsze lepsze szorty Aidena jakie zalazłem w rogu pokoju. 

-Aiden?

-No?

 Rzuciłem w jego stronę białą koszulkę.

-Ubierz. Plecy.

 Obejrzał swoje tyły w lustrze. Całkowicie podrapane przez moje paznokcie. Wyszczerzył zęby w uśmiechu.

-Nawet nie wiesz jak mi tego brakowało.

 W odpowiedzi obdarzyłem go uśmiechem uwydatniającym dołeczki.

 Wyszliśmy z pokoju kompletnie zaspani i pokiereszowani jakbyśmy przebiegli w nocy maraton albo walczyli w ringu z niedźwiedziami. Wysiłek był porównywalny. Ledwie trzymałem się na nogach gdy pocierając swój nagi tors wszedłem do salonu.

-Hej ,mamo.- rzuciłem .-I tato. 

 Rodzice lustrowali to mnie ,to Aidena ,który burknął pod nosem coś w stylu:

-Miło was widzieć. 

 Aiden może i pieprzył się jak prawdziwy bóg ,ale i on miał granice wytrzymałości. Po tym co wyczynialiśmy do piątej nad ranem oboje nie byliśmy w stanie logicznie skleić choćby zdania.

 Palmer ,mama i ojciec świdrowali nas wzrokiem jak przestępców gdy niemal jednomyślnie uderzyliśmy do lodówki po cokolwiek co można było wypić.

-Chłopcy, tak się cieszę ,że was widzę.- pisnęła zdezorientowana mama.- Jest dwunasta. Spaliście o takiej porze?

 Niemal udławiłem się resztką gazowanego napoju.

-Coś w tym stylu, ciociu.- odparł Aiden. -Was również miło widzieć ,ale co was tu sprowadza? Nie żebym narzekał.

 Mama postawiła torebkę na stole w jadalni a ojciec stanął u jej boku.

-Ja planowałam wyrwać Palmer na babskie plotki i ciasto. Więc może już pójdziemy. Gotowa?

-Oczywiście! Już nie mogę się doczekać. -pisnęła z entuzjazmem Palmer wsuwając rękę pod ramię Hazel. Już wiedziałem ,że ledwie opuszczą budynek a matka już zacznie ją wypytywać co wie o mnie i Aidenie. -Do zobaczenia później.- rzuciła na odchodne ,a gdy wyszły ja wbiłem wzrok w ojca.

-A ty?

 Aiden trącił mnie ramieniem gdy moje pytanie zabrzmiało jak cholerna groźba.

 Jamie usiadł przy stole rozglądając się wokół.

-Twoja matka nie chciała mi dać spokoju i nie da go tobie jak się nie zgodzisz. Masz ochotę e... wyjść na miasto?

 Skrzywiłem się.

-Ostatnim razem jak wyszliśmy wróciliśmy nawaleni w trzy dupy. Nie mam trzynastu lat i jeśli mama uznała ,że potrzebuję rodzicielskiej pogadanki to trochę za późno. 

 Ojciec nawiązał jakieś dziwne porozumiewawcze spojrzenie z Aidenem. Co oni wszyscy ostatnio kombinowali?

-Daj spokój ,Jamie jechał tu ponad godzinę. Przyda ci się wyjść z ojcem na kawę. 

-Poważnie?

-Poważnie. -szczypnął mnie w plecy.

-A ty co zamierzasz robić?- zapytałem chłopaka u mojego boku.

-Aiden też będzie miał zajęcie. Hudson utknął w korku ,ale niedługo też tu będzie.

-Co?- opadła mu szczęka.- To miłe ,ale czego tu chce? 

 Łysy mężczyzna wzruszył ramieniem.

-Nie wiem. Tego dowiesz się jak z nim wyjdziesz. To jak ,synu? Gotowy? 

 Z nieufnością łypnąłem na ojca. 

-Pójdę się ubrać. -poinformowałem ojca po czym po cichu zwróciłem się do Aidena.- Czego on ode mnie chce?

-Nic nie wiem.- wyszczerzył zęby i zacisnął rękę na pośladku.

 Oczywiście ,kurwa ,że wiedział. Podły dzieciak i kłamca.

***

Palmer

 Pozwoliłam sobie zamówić kremowe latte gdy Hazel siliła się tylko na te paskudne gorzkie espresso i ciasto dyniowe. Gdy kelner przyniósł nasze zamówienie od razu pociągnęłam kilka łyków słodkiej rozgrzewającej cieczy.

 O tej porze w kawiarni prawie nie było tłumów. Siedziałyśmy na końcu lokalu skryte wśród żywych kwiatów ciągnących się na każdej z ścian. Lokal ,który wybrała matka Quinna nie mógł być przypadkowy. Kochała kwiaty ,a tu było ich więcej niż samych gości. Drewniana podłoga ,ściany pomalowane na ciemny brąz i ten uroczy bar z wystawą świeżo pieczonych ciastek dodawały przytulności. 

-Wybrałaś urocze miejsce, ciociu. 

-Okazja jest wyjątkowa bo nareszcie jesteśmy same ,bez otoczki tych osaczających samców.- zażartowała Hazel biorąc łyk kawy .- Od dawna kusiło mnie by zapytać więc opowiadaj! 

 Uśmiechnęłam się nieśmiało wiedząc ,że gdy zacznę mówić prawdopodobnie nie skończę.

-Więc poznałam go przez Internet. Wiem ,że to niezbyt odpowiednie miejsce do poznawania ludzi ,ale chciałam zaryzykować. Wiesz , Quinnowi odbiło na punkcie Aidena a ja byłam zdesperowana żeby nie utknąć między nimi. 

 Hazel machnęła ręką.

-Właśnie się mylisz ,Internet to najlepsze miejsce do nawiązywania relacji damsko- męskich ,bo jak facet jest nieodpowiednim kretynem zablokujesz go i szukasz dalej. 

 Uwielbiałam tą kobietę za to ,że myślała tak do przodu. Była wspaniała ,a Quinn tak podle jej nie doceniał. Oddałabym, wszystko za matkę ,z którą mogłabym wyjść do kawiarni i szczerze plotkować o wszystkim tym co miało ogromne znaczenie lub było go całkowicie pozbawione.

-Zamieniliśmy kilka wiadomości. Od pierwszego zdania wydawał się taki... ciepły. Noah przyciągał mnie. To tak jakby...

-Jakbyś poczuła się jak w domu. -uśmiechnęła się i wystawiła ku mnie dłoń ,na której widniała obrączka i stary pierścionek zaręczynowy. Paznokcie miała spiłowane na krótko ,jak przystało na szanowaną panią doktor ,a pomalowane w barwy winnej czerwieni. 

-Tak.- ujęła moją dłoń gdy ja mówiłam jak nakręcona.- Jak się spotkaliśmy czułam jakbym znała go latami. Nie krępowałam się ,nie bałam ,po prostu mówiłam ,a on słuchał ,a gdy sam mówił pierwszy raz nie miałam ochoty go przekrzyczeć tylko słuchałam zaciekawiona. To takie fascynujące ,czuć coś tak odmiennego.

-Nigdy dotąd nie byłaś zauroczona?

-Skąd! Z Quinnem raczej stroniliśmy w Waszyngtonie od miłości. Ja sama... mam z nią problem. Nigdy żadnej nie poznałam i nie bardzo znam się na emocjach ,nie wiem co powinnam czuć ,dlatego to czuję i...

-Spokojnie.- zaśmiała się poprawiając zegarek na nadgarstku.- Miłość to nie coś co czuje się od razu. Każdy odczuwa to inaczej. Ja poznałam ojca Quinna przypadkowo ,na imprezie na którą wyciągnęła mnie dawna przyjaciółka. Miałam czternaście lat i zakochałam się od razu mimo ,że różnił się ode mnie wszystkim. Był przystojnym ,wysokim ,starszym ,błyskotliwym i charyzmatycznym chłopakiem rozchwytywanym przez każdą. W dodatku lubił imprezować ,a ja byłam nudziarą z aparatem na zębach ,siedzącą w książkach i z tłustymi włosami. -uśmiechnęła się przywołując szczęśliwe wspomnienia ,a moje serce rosło ze szczęścia gdy Hazel dzieliła się ze mną tak osobistymi wyznaniami.-Pokochałam go od razu ,a on zakochał się we mnie. Nikt nie wróżył nam szczęśliwej przyszłości ,ale jak widać znaleźliśmy wspólny mianownik. Imprezowaliśmy razem ,studiowaliśmy razem ,uczyliśmy się razem. Grunt to znaleźć balans i wspólny mianownik.

-Quinn uważa ,że Noah kompletnie do mnie nie pasuje.- posmutniałam a Hazel musnęła kciukiem wierzch mojej dłoni.

-Och, Quinn, on najwięcej wie o dopasowaniu.-parsknęła.- Sam jest dzieckiem ze związku dwóch skrajnie różnych osobowości ,które pokochały się mimo przeciwności i i okazały się być bardziej dopasowane niż ktokolwiek mógłby pomyśleć. Quinn nie zna Noah i ma tak jak ojciec tendencję do oceniania wszystkiego powierzchownie. Nigdy tego nie mówiłam na głos ,ale nie słuchaj mojego syna. On nie zawsze ma rację. Sam zakochał się w osobie najmniej odpowiedniej do lokowania jego uczuć. 

-To fakt.- parsknęłam.- Oboje są jak skrajnie różni ,często się kłócą ale...

-Ale kochają się mimo wszystko. Czekali na tą miłość wiele lat.- jej uśmiech wykrzywił grymas bólu.- Kiedyś byłabym temu przeciwna ,ale widząc w ich oczach ten błysk wiem ,że ta miłość im się należy. Oboje znieśli za dużo. Aiden nie jest złotym dzieciakiem ,ale wiem ,że mój syn nigdy nie znajdzie nikogo innego kto będzie patrzył na niego w ten sposób. Byłabym okrutną matką gdybym odebrała mu taką osobę.

 Teraz to ja ujęłam mocniej dłoń Hazel.

-Quinn jest w naprawdę dobrych rękach ,tak jak i Aiden. Nie wyrzucaj sobie tego, że ta miłość jest czymś niewłaściwym co wyrosło pod twoim nosem. 

-Mieli być jak bracia a tymczasem zastaję ich dziś razem w łóżku. I błagam ,nie wmawiaj mi ,że tylko mi się wydawało. - zaśmiała się odwracając wzrok.- Gdy dorastali razem nigdy nie przypuszczałabym ,ze staną się dla siebie kimś tak ważnym.

-Miłość nie wybiera. 

-Wiem ,kochanie. Życie rzuca nam pod nos ludzi byśmy sami mierzyli się z tym kim dla nas będą. Serce mojego syna wybrało syna mojej najlepszej przyjaciółki. Twoje serce ma prawo wybrać kogokolwiek zechce ,nieważne czy będzie to Noah ,czy będziesz szukać całe życie. Ono wreszcie dokona wyboru. Jestem z waszej dwójki tak bardzo dumna.

 Posmutniałam.

-Okłamywaliśmy cię. Ukrywaliśmy przed tobą prawdę ,Quinn rzucił studia...

-Dlatego macie mnie ,waszą matkę ,która wybaczy wam wszystko bez wyjątku. 

 Matkę. To słowo sprawiło ,że nie byłam w stanie się poruszyć, słowo ,które odbierało mi mowę i było słowem ,którego nie słyszałam od tak wielu lat. 

-Zawsze pragnęłam córki ,ale po narodzinach Quinna nigdy nie mogłam mieć więcej dzieci. -wyznała. -Los rozdaje nam nieprzewidywalne karty i myślę ,że znalazłaś się w naszej rodzinie nieprzypadkowo. 

 Zaparło mi dech w piersi.

-Hazel ja....

-Ja i Jamie bardzo cię kochamy. Mój mąż uwielbia zanudzać cię kolekcją swoich strych medali i dyplomów z zawodów pływackich ,a mój syn traktuje cię jak siostrę. Czy potrzebuję czegoś więcej by móc nazwać cię swoją rodziną?

 Przełknęłam głośno ślinę powstrzymując narastającą gulę w gardle.

-Mam świeży makijaż. Nie chcę płakać.

-Nie ma powodu do płaczu ,skarbie.

-Jestem z wami taka szczęśliwa.- wyznałam wachlując się dłońmi by łzy nie rozmyły tej cholernie drogiej maskary. -Nie dość ,że mam was to Noah...

-Zakochałaś się. 

-Chyba... nie wiem ,chyba tak.

 Hazel pisnęła ze szczęścia i wyskoczyła ze swojego miejsca by mnie przytulić i otrzeć łzę ,która zbierała się w kąciku oka.

-Jestem z ciebie taka dumna, kochanie. Widzę jak na niego patrzysz i jak on patrzy na ciebie. Znajdźcie wspólny mianownik ,a wasze życie będzie długie i piękne. 

 Kobieta opadła na swoje miejsce a ja upiłam łyk słodkiej kawy.

-A teraz tak na poważnie.- przemówiłam.- Co to za konspiracja? Wszyscy wyciągacie nas z domów cholera wie po co. O co chodzi?

 Matka Quinna uśmiechnęła się pod nosem mieszając łyżeczką w filiżance.

-Wiesz ,wyrządziliśmy chłopcom wiele złego ,czy to swoją ślepotą ,czy niewiedzą ,brakiem wsparcia i... mam wrażenie ,że gdybyśmy mieli oczy szeroko otwarte mogliby kochać się bez tych wszystkich przeszkód ,które tak ich zniszczyły. Wycierpieli przez nas niewyobrażalnie wiele. Najwyższy czas to wszystko naprawić.

***

 Quinn 

 Wyjście na miasto okazało się być spacerem z niezbyt dobrą słodką kawą między brukowanymi alejkami ,które były głównymi handlowymi miejscami w mieście. O tej porze nie było wielkich tłumów przez co spacerowało się całkiem przyjemnie ,jednak z niezręcznością. W zasadzie od wyjścia z mieszkania jedyne zdanie jakie ze sobą zamieniliśmy to:

-Jaką pijesz kawę?

-Słodzoną.

 I na tym koniec. Ja rozglądałem się po pawilonach handlowych rejestrując w głowie głupoty ,na które wydałbym kasę gdybym ją miał. Ojciec za to był milczący, lecz aż nosiło go by coś powiedzieć. Spoko ,jeśli nie miał jaj ja mogłem milczeć nawet i do grobowej deski. Albo ojciec poważnie chciał zainicjować jakąś niezręczną rozmowę albo zabrał mnie z mieszkania tylko po to by stworzyć pozory dla matki ,która suszyła mu głowę by wreszcie przeprosił za swoje beznadziejne zachowanie. A może liczyła ,że i ja przeproszę. 

 Wyszliśmy na chodnik przy głównej drodze i spacerując przy wysokich wieżowcach ojciec wreszcie wypowiedział trzy magiczne słowa ,które wpisane były w słownik każdego ojca gdy nie wiedział co powiedzieć:

-Ale dziś grzeje. 

-No nie?- mruknąłem znad żółtego papierowego kubka z kawą. -Możemy już wracać do mieszkania. Powiem matce ,że spędziliśmy fajne popołudnie. Ty coś dopowiesz i jakoś przejdzie. 

 Usłyszałem ciche westchnienie z ust mężczyzny o pół głowy niższego ode mnie.

-Rzecz nie w tym żeby kłamać. Nie jestem tu z przymusu. 

 Uniosłem wysoko brew.

-Serio? 

-Poważnie. Kłamstwo nie jest rozwiązaniem i jest z nim jak z solą- trzeba używać rozważnie i z głową. 

-Bo prowadzi do nadciśnienia?

 Spod długiego wąsa ojca dostrzegłem delikatny uśmiech. 

-Okej ,w porządku. Nie będę więcej kłamał. Pogadankę na temat prawdomówności mamy już za sobą. Co dalej? -zapytałem modląc się by spadł na nas meteoryt. 

-Nie potrafisz się wyluzować ,co?

-Jak mam wyluzować z ojcem ,który ma kij...-zawahałem się.- który sam jest spięty i od tygodni warczy na mnie kiedy tylko otworzę usta? 

-Zawiodłeś nas w wielu aspektach. Matka powiedziała mi ,że wyrzucili cię ze studiów.

-Daruj sobie pouczanie. Wiem ,że spieprzyłem. Ale planuję to naprawić i wrócić.

-To trochę późno ,nie uważasz?- zapytał gdy przechodziliśmy na pasach w stronę parku.- Masz już dwadzieścia pięć lat. Powinieneś być na drugim roku szkoły medycznej a nie zaczynać od nowa.

-Wiem i żałuję ,że spieprzyłem tyle lat. Czasu nie cofnę.

-W porządku. -mruknął tylko pod nosem gdy ja spodziewałem cię całego wykładu na temat tego jaki jestem nieodpowiedzialny ,jak bardzo zmarnowałem czas i zrujnowałem ważny fundament własnego dorosłego życia. -Niemniej wiedz ,że masz odziedziczyć po nas przychodnię i wolałbym by to nastało. Budowaliśmy to z matką od lat ,bezpieczną przyszłość dla ciebie.

-A jeśli nie będę chciał tu zostać?

-A dlaczego miałbyś nie chcieć? Czy nie po to wyjeżdża się do dużych miast ,zdobywa doświadczenie i wiedzę by wrócić do miejsca gdzie ma się rodzinę? 

 Och ,ależ on jest zamknięty w swoich staroświeckich przekonaniach.

 Wzruszyłem ramieniem.

-Nie wiem ,wiele rzeczy może się wydarzyć ,wiele zmienić a nasze miasteczko... Wiem ,że się w nim wychowałem ,ale kojarzy mi się nie najlepiej. Przez pięć lat ani na moment nie chciałem tu wracać i nie wiem czy zniosę mieszkanie tu do końca życia. 

 Nieoczekiwanie ojciec zaśmiał się wrzucając pusty kubek do kosza przy bramie do parku. Spacerowaliśmy wśród bujnych drzew promenadą przy jeziorze.

-Jesteś dokładnie taki jak twoja matka. Oboje myślicie bardzo innowacyjnie ,do przodu a mnie zostawiacie z tyłu. Jeśli odnajdziesz swoje szczęście gdzieś indziej to nie pozostanie nam nic innego jak cię wesprzeć. 

 Musiałem wytężyć słuch by upewnić się czy aby na pewno się nie przesłyszałem.

-Nie rób z siebie pajaca ,Quinn. Jesteś moim jedynym synem i wolałbym mieć z kim wyjść na spacer czy zadzwonić w niedzielę żeby pogadać. 

-Przecież wiesz ,że nigdy nie odwrócę się od ciebie i mamy.

-Przez to ,że ty straciłeś Aidena my straciliśmy syna na pięć lat. Mi i matce pękło serce i nie chcielibyśmy tracić cię ponownie. Rodzicielstwo to ciężka rzecz. -westchnął głęboko rozglądając się po parku.- Dzieci są zwierciadłem rodziców. Zawsze byłem z ciebie dumny.

 Coś niezrozumiałego ścisnęło moje serce.

-Nie musisz...

-Jestem twoim ojcem i muszę. Nie pamiętam kiedy ostatni raz rozmawialiśmy. Zawsze na te tematy rozmawiasz z matką. 

-Bo ciebie nigdy to nie interesowało.- odparłem sprawdzając wyświetlacz a na nim wiadomość od Aidena: 

"Żyjesz? Jak potrzebujesz wsparcia daj znać a coś wymyślę. "

 Zignorowałem wiadomość skupiając całą swoją uwagę na Jamim. 

-Interesowało. Rzecz w tym ,że nie potrafiłem do ciebie dotrzeć ,a delikatne tematy matka kazała zostawić sobie ,bo wymagały delikatności ,której ja w sobie nie miałem. Twoja matka to wspaniała kobieta. Niedługo będziemy obchodzić trzydziestą rocznicę ślubu.- powiedział rozmarzony. -Bardzo przypominasz mi mnie za czasów gdy ją poznałem.  No ,może byłem trochę przystojniejszy.

 Opadła mi szczęka. Od kiedy mój ojciec potrafił żartować?

-Ja też myślałem ,że wszystko mi wolno. Robiłem co chciałem ,nie szanowałem innych...

-Schlebiaj mi dalej a przysięgam ,że do domu będziesz wracał z nawigacją. 

 Jamie trącił mnie łokciem w bok. Ktoś albo podmienił mi ojca albo Hazel dała mu niezły wykład nie szczędząc ostrych słów o relacji ze mną ,którą ostatnio tak zniszczyliśmy. Wina była obustronna. 

-Chodzi o to ,że byłem niepokorną duszą ,która nie potrafiła się odnaleźć ,a odnalazła się dopiero gdy spojrzała twojej matce w oczy. Była moją pierwszą i jedyną miłością , i zawsze nią będzie.

-Zawsze was podziwiałem. -odezwałem się wreszcie przywołując te wspomnienia rodziców ,które najbardziej grzały moje serce.- Partnerzy w pracy, w domu, w wychowaniu mnie. Zawsze sobie równi, zawsze szczęśliwi i nigdy się nie męczyliście ,jakby życie było dla was czymś więcej niż tylko wstawaniem do pracy i egzystowaniem. 

 Usiedliśmy na ławce pod wysokim dębem wpatrując się w dzieciaki z rodzicami bawiące się na placu zabaw.

-Kiedy spotkasz odpowiednią osobę każdy dzień życia ,nieważne czy po roku czy trzydziestu latach małżeństwa będzie darem ,nie udręką. Miłość to skomplikowana sprawa. Istotą małżeństwa jest dobre dobranie. Twój dziadek kiedyś powiedział mi ,że kiedy wyjdziesz za swoją bratnią duszę ,najlepszego przyjaciela ,każdy dzień będzie przyjemnością. 

-Nie sądziłem ,że jesteś taki wylewny. 

-Wiesz jak przetrwałem trzydzieści lat małżeństwa z Hazel?

-Miałeś w zanadrzu zatyczki do uszu? 

 Mężczyzna obok mnie parsknął głębokim śmiechem.

-Rozmawialiśmy. Za każdym razem kiedy widzieliśmy w sobie zmianę zachowania ,kiedy pojawiał się problem ,nieważne jak idiotyczny czy małostkowy, zawsze rozmawialiśmy. Nie było dla nas niezręcznych rozmów. Zawsze byliśmy ze sobą szczerzy. Małżeństwo to nie tylko dobre upojne chwile. Małżeństwo to budowanie rodziny, chronienie jej ,kłótnie ,kompromisy, ciche dni, to przepracowanie i zmęczenie, ale też szczęście. 

 Zmarszczyłem czoło.

-Dlaczego mi o tym mówisz?

-Wiesz ,masz już dwadzieścia pięć lat. Gdy przyjechałeś do naszego domu teoretycznie zaręczony -zaakcentował by wbić mi szpileczkę ,że jestem wyrodnym synem i ich okłamałem.-z matką byliśmy przerażeni ,że wychodzisz za mąż nie znając istoty tej instytucji. 

 Oparłem się wygodnie krzyżując ramiona na piersi.

-Jak widać okazałem się zwykłym samotnym nieudacznikiem wiec nie macie już powodu do zmartwień. Więc po to matka cię tu przysłała? Byśmy pomówili o małżeństwie?

 Wzruszył ramieniem i pogładził swój duży brzuch schowany pod t-shirtem z nadrukiem mopsa. 

-Jesteś dorosły, synu. 

-Właśnie dlatego znam istotę tej instytucji. -westchnąłem głęboko.- Nie jestem tak nieodpowiedzialnym gówniarzem za jakiego mnie macie. Wewnątrz wciąż jestem sobą ,zagubionym pokiereszowanym ,lecz wciąż sobą. I znam wagę spraw dorosłych i ich konsekwencje. Nie mam już dziewiętnastu lat i zdaję sobie sprawę z wielu rzeczy, tato. 

 Zapadła chwila niezręcznej ciszy gdy wpatrywaliśmy się w dzieciaki ,które kopały piłkę ,płakały ,śmiały się ,przewracały i rzucały zabawkami. 

-Podobno twoje życie miłosne w Waszyngtonie było bogate.

-Poważnie o tym też kazała ci ze mną pomówić? Palmer się wygadała? 

-Nieważne kto się wygadał. Przed nami nic nie ukryjesz. 

-Czyli mówimy teraz o konsekwencjach seksu. Świetnie. Cofnijmy się w czasie o dziesięć lat.

-Nie chcę cię pouczać w tej sprawie. Mam tylko nadzieję...

-To było bez znaczenia ,emocjonalnego zaangażowania. Rzuć kamieniem jeśli nigdy nie przespałeś się z nikim bez zamiaru brania z nim ślubu. 

 Ojciec przełknął głośno ślinę. 

-To było zanim poznałem twoją matkę.

-No i gratuluję ,nie oceniam i nie będę rozdrapywał tych ran. Więc i ty nie drap moich. 

-Zawsze jesteś tak bojowo nastawiony?

-Przykro mi ,ale od kiedy stałem się d o r o s ł y i oddzieliłem sprawy swoje od spraw ,które powinny was interesować nie lubię wchodzić na sprawy aż tak prywatne. 

-Jasne. 

-Tato...

-Obiecaj mi ,że jeśli kiedykolwiek wpadniesz w dół przyjdziesz z tym do mnie.- wypalił, a mnie zamurowało.- Obiecaj mi ,że nieważne ile będziesz miał lat i gdzie będziesz ,kiedy znów będzie tak fatalnie jak pięć lat temu zwrócisz się z tym do mnie i do matki. Czegokolwiek byś nie zrobił ,jakkolwiek nie żył i kimkolwiek się nie stał jesteś naszym jedynym dzieckiem ,które kochamy ponad życie i będziemy kochać nawet i za dwadzieścia lat. Po prostu wiedz ,że jesteśmy i nigdy nie jesteś sam.

 Wzruszenie spowolniło bicie serca wywołując narastającą gulę w gardle. Spojrzałem na ojca z góry gdy ten lustrował teren rozwrzeszczanych dzieciaków. 

-Obiecuję. Obiecuję ,że nigdy więcej się od was nie odwrócę. 

 Dostrzegłem jak wiele kosztowały go te słowa ,dlatego doceniałem to ,że powiedział to na głos. Może rzeczywiście nawywijałem w ostatnim czasie tyle ,że własny ojciec musiał silić się na duchu by doprowadzić mnie do porządku. 

-Ale ty i Deroven... 

-Aiden. To Aiden ,cholerny dzieciak ,którego wychowywałeś przez lata więc przestań mówić o nim jakby był wrogiem. 

-Ja... przepraszam. Chyba inaczej nie potrafię patrzeć na chłopaka swojego syna. Nieważne jak go lubię zawsze będzie dupkiem. 

-Więc przestałeś go lubić dla zasady?

-Coś w tym stylu.- potarł swój wąs i skinął w stronę dzieci.- Wiesz ,że on ma córkę? 

-Wiem. 

 Jego mina spoważniała.

-Zanim kolejny raz pójdziesz z nim do łóżka pomyśl o tym czy jesteś w stanie udźwignąć konsekwencje życia całkiem innego niż te ,które prowadziłeś dotychczas. I zanim znów zaczniesz się awanturować nie mam na myśli nic złego. Szanuję Aidena za serce jakie okazał temu dziecku ,szanuję to kim się stał i nie zrozum mnie opacznie ale... Wiążąc się z nim nie wiążesz się tylko z jedną osobą. 

 Oparłem ramiona na kolanach wpatrując się w ojca.

-Mimo to ja i twoja matka służymy ci pomocą ,nieważne co zrobisz i postanowisz. -wystawił ku mnie rękę.- Przepraszam ,że od samego początku nie potrafiłem być tak wyrozumiały. 

 Uścisnąłem jego dłoń.

-Przepraszam ,że tak bardzo was zawiodłem. 

-Nigdy nas nie zawiodłeś ,synu. Nigdy. 





Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top