27. Sedno

 Palmer wróciła dopiero kolejnego dnia wieczorem. Kto by się spodziewał ,że dupek zatrzyma ją na tak długo. Kobieta cmoknęła mnie w usta gdy leżałem już dawno w łóżku wpatrzony w jakiś durnowaty program o randkach w ciemno wersja dla dorosłych. 

-Gdzie Aiden?- zapytała rozanielona zsuwając długą spódniczkę ze zgrabnych nóg.

-U siebie.- odparłem gdy ta pozbyła się jedwabnej białej bluzki ze swoich ramion i narzuciwszy na siebie za duży t-shirt należący do mnie wsunęła się na miejsce obok. Materac ugiął się pod jej ciężarem ,a jej rozanieloną twarz oświetlały jedynie przygaszone światła bijące z kuchni.

-Jak mniemam pochłonęła go praca.

-Najpewniej. 

 Moje zdawkowe odpowiedzi zasiały w niej ziarno nieufności czego nie potrafiła ukryć świdrując mnie spojrzeniem wyszukującym problemu. 

-Co robiłeś cały dzień?- zapytała badając grunt.

-A ty?- odbiłem piłeczkę.- Nie było cię od wczoraj. 

-Oprócz oczywistego?- zgryzła znacząco wargę. -Ogółem sporo z Noah spacerowaliśmy. Pokazał mi miasto ,kilka fajnych knajp i parków. A później padliśmy zmęczeni. 

 Dziewczyna podkurczyła palce u stóp i wtuliła się w mój bok.

-Noah jest wspaniały, wiesz? Jest idealny i...

-Słowo idealny zawsze zwiastuje u ciebie kłopoty kłopoty. Z a w s z e. Oznacza to mniej więcej tyle ,że jesteś gościa w tak zapatrzona ,że ignorujesz jego wady. A to z kolei wróży niestabilny związek. 

 Zapadła chwila ciszy a słychać było tylko ciche dźwięki dobiegające z głośników.

-Jesteś co do niego uprzedzony.

 Bawiłem się skrawkiem białej pościeli narzucając część na jej nagie nogi. Wpatrywałem się w telewizor gdzie właśnie jedna z bohaterek wylała cały dzbanek soku porzeczkowego na swojego partnera rozkręcając awanturę. 

-Nie...

-Przecież widzę.- spojrzała na mnie z dołu tymi swoimi czarnymi oczami.

 Westchnąłem głęboko.

-Musimy pogadać ,Pal. 

 Zrobiło się na tyle poważnie ,że ta wyprostowała się i usiadła po turecku wpatrując się we mnie.

-O co chodzi?

-Czy uważasz ,że jestem psem ogrodnika?

 Uniosła wysoko łukowatą brew.

-Psem ogrodnika? Dobrze się czujesz? 

 Zwykle rozmowy z Palmer ,nawet na najcięższe tematy ,były luźne ,a teraz nie potrafiłem znaleźć odpowiedniego słowa.

-No wiesz, odpędzam cię od Noah bo sam egoistycznie potrzebuję cię blisko mimo ,że nie dam ci tego co on. 

-Och ,a więc o tym była ta urocza pogawędka podczas obiadu gdy schowaliście się w krzakach jak dzieciaki?- zaczesała burzę brązowych włosów w tył i głośno wypuściła powietrze.- Noah zarzekał się ,że mówiliście o studiach ale wiedziałam ,że coś kręci. Który z was wpadł na durny pomysł plotkowania o mnie za moimi plecami?

-Twój książę. Ja kiedy mam ci coś do powiedzenia ,w przeciwieństwie do niego ,mówię ci o tym prosto w twarz ,nawet wtedy ,a szczególnie wtedy, kiedy jest to niewygodne. -łypnąłem na nią znacząco by dotarło do niej ,że nigdy bym jej nie okłamał ,nawet jeśli chodziłoby o kawałek pietruszki miedzy zębami. 

-Okej ,w porządku.- zaczęła bawić się złotą bransoletką na nadgarstku.

 Tego jeszcze nie widziałem. Prezent od wybawiciela? 

-Więc Noah uznał ,że mnie od niego odciągasz ,ta?

-Coś w tym stylu. Czy ty uważasz ,że w jakiś sposób... przywiązałem cię do siebie? W taki sposób w jaki byś tego nie chciała? 

-O czym ty gadasz?

-O tym ,że ponoć na siłę wrzuciłem cię do swojego życia a teraz trzymam na krótkim łańcuchu. -wypaliłem prostując się i odwracając uwagę od tej beznadziejnej telenoweli.

 Palmer zdębiała.

-Mówiąc ogólnikowo twój ukochany uważa ,że od kiedy pojawił się Aiden obawiasz się ,że kopnę cię w dupę i zostawię na lodzie i z tej przyczyny robisz wszystko by być przy mnie blisko desperacko trzymając się na moim łańcuchu ,ale zarazem kochasz mnie na tyle ,że skazując się na samotność chcesz uczynić mnie szczęśliwym dlatego rozwiązujesz moje mniejsze i większe problemy żebym w gruncie rzeczy był szczęśliwy w miłości. 

 Palmer złapała się za głowę.

-On mówił prawdę?- zapytałem szczerze zdziwiony.

-Posłuchaj...-zawahała się.- mówił prawdę. Nie chcę tracić cię w swoim życiu. Jesteś moją jedyną rodziną i kocham cię całym sercem Quinn ,ale kiedy pojawił się Aiden poczułam... poczułam, że to nie mnie wybierzesz kiedy przyjdzie czas wybrać.

-Ja nie zamierzam nikogo wybierać! Nigdy nie stanę przed takim wyborem w którym nie wybrałbym ciebie! -obruszyłem się.

-Doprawdy?- wycedziła a jej oczy się zaszkliły.- Zaprzeczaj ile chcesz ,mów co chcesz i oszukuj się dalej ,ale znam cię lepiej niż ty siebie. Mogę nienawidzić Derovena i przeklinać go ile chcę ,ale to nie zmienia faktu, że to on trzyma twoje serce w garści a ty jego. 

-Nawet jeśli byłoby tak ja nigdy ,przenigdy ,nie zostawię cię samej. Co ci odbiło? 

-Co mi odbiło? Już od kiedy go zobaczyłeś stałam się piątym kołem u wozu. Jesteś wszystkim co mam ,kimś kto mnie chronił a nagle pojawił się ten dupek i wystarczyłoby jedno słowo a by mi cię zabrał! Zaczęłam się bać.- mówiła cicho gdy jej głos się łamał.- Ale widziałam was ,wiedziałam ,że jako przyjaciółka ,która szczerze cię kocha nie mogę odwieźć cię od tej miłości ,bo czy tego chcę czy nie jesteście sobie przeznaczeni. Gdy widziałam jak Aiden o ciebie walczy zrozumiałam ,że to o czym opowiadałeś ,to przez co tak nisko upadłeś i za co wylałeś tak wiele łez nie minęło. Kocham cię Quinn i chcę twojego szczęścia ,nawet z tym dupkiem ,nawet jeśli miałbyś mnie odrzucić.

 Zrobiło mi się słabo ,a żołądek się skurczył.

-Dlatego zaczęłaś spotykać się z tym kretynem?

-Ty już masz swojego Aidena. Ty masz swój spokój i rodzinę. 

-Palmer ,jak mogłaś pomyśleć chociaż przez chwilę ,że nie jesteś moją rodziną? Jesteś mi najdroższa ,rozumiesz?- ująłem jej dłoń.- Nie zaprzyjaźniłem się z tobą ,bo byłaś plastrem na rany ,bo byłaś tą która wyciągnęła mnie z dołka i wysłuchała tego co mam do powiedzenia. Pokochałem cię bo połączyło nas coś wyjątkowego ,ten rodzaj miłości ,który jest szczery. Wszystko co robiłem w Waszyngtonie ,ta paskudna praca na dwie zmiany, te dorabianie w pubach i zmywanie rzygowin z podłogi w klubie na rogu o siódmej rano za marne kilka dolców było dla ciebie. Kiedy straciłem siebie moim priorytetem stałaś się ty i zawsze ,ale to zawsze, robiłem wszystko tylko po to byś miała dach nad głową ,żebyś miała dokąd wrócić i zjeść ciepły obiad po uczelni ,żebyś miała na te swoje ukochane ołówki i świeże kwiaty ,które tak kochasz. Nie pozwól nawet przez moment wmówić sobie ,że kiedykolwiek stracisz dla mnie wartość ,bo pojawił się ktoś inny.

 Wyrwała dłoń z mojego uścisku i pociągnęła nosem.

-Doprawdy? Więc może ty zaakceptuj wreszcie Noah ,co? Co ty właściwie do niego masz? Może to ,że jesteś hipokrytą. Ty masz prawo mieć Aidena ,rodziców ,całą otoczkę palantów ,którzy skaczą przy tobie ,którzy walczą ,którzy dla ciebie żyją i dla których jesteś ważny. A ja? A ja nie mam oprócz ciebie nikogo, żadnej innej opcji.- otarła łzę z policzka. Moja mina zrzedła gdy odsunęła się kiedy usiłowałem otrzeć kolejne łzy z jej brązowej skóry.- Zawsze myślałam ,że całe życie będę mieć cię tylko dla siebie ,że ten pieprzony dom na Florydzie ,plaża, czytanie książek i fale ,że to wszystko jest osiągalne ,że jest pewne. Wierzyłam w to. -wyjąkała.- A ty masz swój dom tutaj. Ja zawsze będę na drugim planie. Nie odbieraj tego w ten sposób ,że jestem zazdrosna. Chociaż może i jestem. 

-Noah nie jest odpowiednim wyborem.

-Aiden też nie jest! -wrzasnęła.- Wyrządził ci wiele złego a ty wciąż go kochasz! I co?- wyskoczyła z łóżka wskazując zamaszyście na sypialnię Aidena.- I wcale nie jest idealnie ,wasz początek nie był idealny a on wciąż tu jest! On wciąż tu kurwa jest i cię chce! Dlaczego ja nie mam prawa budować własnego życia nie opierając go o ciebie i twoją rodzinę?!

-Ty należysz do tej rodziny i masz wyłączne prawo do tego by opierać na niej swoją przyszłość. 

-Jasne.- pociągnęła nosem prychając.-Kocham cię Quinn i jeśli tylko będę mogła zrobię wszystko by wam się udało. A ty kochasz mnie? Zrobisz dla mnie to samo? Zaakceptujesz to ,że w moim sercu kiedyś zrodzi się miejsce na kogoś innego? Zaakceptujesz to ,że nie będę zawsze małą dziewczynką zdaną tylko na ciebie? 

 Milczałem gapiąc się w nią nie wiedząc co powiedzieć. 

-O tym chciałeś pomówić? Chciałeś żebym zostawiła Noah bo ty chcesz mnie przy sobie? Bo nie pojmujesz tego ,że inni też mają prawo do szczęścia i błędów? -wrzasnęła.- Może i jest trochę prawdy w tym ,że jesteś jak pies ogrodnika. -narzuciła na biały za długi t-shirt jeansową katanę i wsunęła nogi w luźne bawełniane spodnie.- Ty masz atencję ,jesteś kochany, chciany. Nie wiesz nawet jakie masz szczęście ,że masz to wszystko. Odezwij się jak przestaniesz zachowywać się jak dzieciak myślący ,że jest pępkiem świata.

-Dokąd ty idziesz? -zapytałem gdy pochwyciła torbę ,której nawet nie wypakowała.

-A jak myślisz?

-Do niego?

-Do niego.- wycedziła.- Uporządkuj najpierw swoje sprawy zanim znowu zaczniesz się na mnie wyżywać. Chciałam ci tylko pomóc i liczyłam na to samo z twoje strony.

 Wyskoczyłem za nią z łóżka ,ale było już za późno.

-Palmer!

 Kobieta zatrzasnęła za sobą drzwi. 

-Kurwa mać! -wrzasnąłem i wybrałem jej numer.

 Zadzwoniłem jakieś pięć razy. Wyciszyła telefon. Świetnie.

 Cholerna uparta Palmer. Nie sądziłem ,że stać ją na taką wrażliwość. Ba, często była tak twarda i zamknięta w swoich uczuciach ,że nie przypuszczałem ,że jesteśmy skłonni do takiej kłótni. Jakbym zapomniał ,że ona też czuła. Może i miała rację i byłem do kitu zapominając w tym całym syfie o niej. Miała prawo ułożyć sobie życie po swojemu. 

 Nieważne jak cholernie mnie to bolało. 

 Nie zauważyłem jej cierpienia gdy pojawił się Aiden ,lecz wiedziałem co czuła. Już teraz wiedziałem jak to było oddać swojego ukochanego przyjaciela w ręce... kogoś innego. Jak to było oddać swoją najbliższą osobę polegając na osobie trzeciej ,na jej miłości ,jak to było się martwić o to ,że zostanie zraniona i...

 Miała rację ,byłem do kitu. 

 Wyskrobałem trzy wiadomości mówiące jasno ,że jestem kretynem ,przepraszam i ma wrócić do domu bo nienawidzę kiedy zasypiamy skłóceni. W odpowiedzi odesłała mi emotkę środkowego palca.

-Bardzo dojrzałe ,Pal.- burknąłem pod nosem. 

 Wsunąłem się pod kołdrę gasząc światło w całym mieszkaniu. Powitała mnie kojąca ciemność pozwalając by wszelkie wyrzuty sumienia dopadły mnie ze zdwojoną siłą.

 Byłem w siebie tak zapatrzony ,że przestałem myśleć o niej. Należał mi się pierdolony puchar najlepszego przyjaciela roku. 

 Wpatrywałem się w wszechogarniającą ciemność gdy mój telefon zadźwięczał.

"Rozmowa nie poszła najlepiej ,co?"

"Poważnie piszesz wiadomości będąc w pokoju obok?"- odpowiedziałem chłopakowi. "Nie udawaj ,że nie słyszałeś JAK poszła." -dodałem. 

"Jak bardzo cię zdołuję jeśli powiem, że miała rację?"

 Och ,pierdolcie się wszyscy.

"Co nie zmienia faktu ,że oboje jesteście popieprzeni. Za kilka dni dacie sobie po buziaku i będzie w porządku"

 "Dzięki za dawkę motywacji."- odpowiedziałem oschle.

 Kolejna wiadomość nadeszła szybko:

"Masz wolne miejsce w łóżku?"

"Wyjątkowo."-odpisałem słysząc cichy śmiech z sypialni Aidena. 

"Mam ustawić się w kolejce?"- odpisał ,a ja wyszczerzyłem zęby do telefonu jak dzieciak.

 Byłem w trakcie pisania jakże błyskotliwej odpowiedzi gdy poczułem ,że materac za mną się ugina.

-Opanowałeś poruszanie się w ciemności bezszelestnie do perfekcji?- zadałem pytanie w eter czując jak u mojego lewego boku kumuluje się ciepło. Słyszałem cichy oddech Aidena i bicie jego serca gdy rozłożył się obok.

 Wystarczyłby jeden ruch bym dotknął jego rozpalonego torsu. 

-To przydatna umiejętność.

-Dla zabójcy. -odparłem i oparłem głowę wygodnie na poduszce okrywając swoje nagie nogi pościelą widząc u swojego boku zarys chłopaka.

 Zapadła chwila ciszy podczas której słychać było tylko nasze nierówne oddechy.

-Poważnie uważasz ,że Palmer miała rację?

 Widziałem jak delikatnie wzrusza ramieniem.

-Nie musisz wstydzić się przyznawać ,że masz wady. Okej ,spieprzyłeś bo jesteś nadopiekuńczym dupkiem ,ale co z tego? Palmer nie znienawidzi cię dlatego ,że próbujesz ją chronić ,a przy okazji nie chcesz jej tracić. To normalne ,że boisz się ,że pokocha kogoś innego mocniej niż ciebie. 

-To niewłaściwe odczuwać zazdrość względem swojej najlepszej przyjaciółki. Powinienem się cieszyć ,że jest szczęśliwa.-mówiłem w ciemność.- Boję się ,że ten dupek ją skrzywdzi.

-To normalne ,że próbujesz chronić ją przed miłością bo wiesz jak bardzo potrafi ona zniszczyć. 

-Ale wiem tez jak potrafi budować i nie powinienem jej tego odmawiać.

-Może i nie.- wymamrotał ziewając. -Prześpij się z tym. Jeśli ma się przejechać na tym dupku to trudno ,będziemy patrzeć jak tydzień leży w łóżku i wyciera łzy. Jakoś zniesiemy donoszenie jej chusteczek i czekoladowych ciastek. A jeśli im się uda to serce nie sługa. Chyba będzie należało się cieszyć. 

 Może i miał rację. Choć ciężko było mi to przyznać Aiden jak nikt potrafił ułożyć mentlik w mojej głowie sprowadzając go do uproszczonej postaci.

-Jeśli Palmer się zakocha jak to będzie wyglądało?-zapytał po dłuższej chwili.

-Tego się obawiam. Nie wiem. Nie wrócę bez niej. Nie dam rady sam w Waszyngtonie.

-Rozważałeś powrót na studia?

-Myślałem  tym ,ale... Nie wiem. Tyle spadło mi na głowę. Jak mam myśleć o studiach kiedy nie mam pracy ,nie mam gdzie mieszkać ,nie mam pieniędzy a moje życie jest jak rozpieprzona babka z piasku. Nigdy nie sądziłem -westchnąłem głęboko otwierając jakieś ukryte szuflady w swojej duszy.- że moje życie będzie tak popieprzone. Inaczej sobie to wyobrażałem. 

-Wiem. Wiem jak nudne życie sobie zaplanowałeś co do dnia. To ja miałem być tym ,który ubarwi twoje nudne życie przeciętnego lekarzyny a wyszło odwrotnie.

 Uśmiechnąłem się.

-Nawet nie wiesz jakie masz szczęście ,że masz to wszystko. Ten spokój ,własne życie pełne stabilizacji ,firmę ,dom, cudowną małą Snow i jesteś kimś kiedy ja jestem nikim.

-Nie przerasta cię to?

-Co?- paplaliśmy bez sensu. 

 Ta noc wyciągała z nas rzeczy ,których nie powinna ruszać.

-Takie życie. Na maksa ustabilizowane ,poważne. Dziecko ,firma ,dom... To wszystko wymaga masy wyrzeczeń ,na które mało kto jest gotowy. Jak dla imprezowej księżniczki to niezłe wyzwanie.

 Przeciągnąłem się leniwie ocierając się udem o nogę Aidena.

-Imprezy zdążyły wyjść mi bokiem. Nigdy ich nie lubiłem. Lubiłem tłum ,w którym mogłem zniknąć i muzykę ,która pozwalała zapomnieć o...tobie. No i alkohol ,który pozbawiał mnie bólu. Jakkolwiek źle to brzmi przeszłość tylko utwierdziła mnie w tym ,że przez pięć lat nie byłem sobą ,to nie było moje miejsce i życie. Dom, dzieci ,praca ,książki i rażąca nuda brzmi jak opis mojej nudnej jak flaki z olejem duszy. 

 Aiden zaśmiał się a jego wysoki głos rozszedł się po mieszkaniu echem.

-Tak poważnie nie ,nie przeraża mnie to. Może dlatego ,że nigdy nie uważałem tego za realne. W Waszyngtonie nienawidziłem się każdego dnia za to kim byłem ,ale myślę ,że gdybym miał to wszystko czego pragnę wreszcie byłbym szczęśliwy. -odparłem zmęczony.- A ty? Jesteś szczęśliwy?

 Poczułem jak materac się ugina a ten się przemieszcza. Po chwili leżał twarzą zwróconą do mnie a w ciemności jego oczy błyszczały.

-Byłbym kretynem gdybym nie doceniał tego co mam. Doceniam każdą chwilę i ryzykuję póki jeszcze mogę. Nikt nie wie co przyniesie mi jutro, kiedy znów choroba uziemi mnie w szpitalu ,kiedy to wszystko runie. Nawet jeśli to nie ma znaczenia ,mój zegar tyka ,więc cieszy mnie ,że nie nienawidzisz mnie aż tak. Jestem szczęśliwy bo wiem ,że tu jesteś i mimo ,że dałeś mi kosza, nadal jest nadzieja. Nawet jeśli mogę cieszyć się twoim towarzystwem tylko do tego cholernego ślubu to wchodzę to i biorę ile dają.- zaśmiał się cicho.- Więc tak ,jestem szczęśliwy. Bardziej niż kiedykolwiek. 

 Uśmiechałem się jak dzieciak patrząc w sufit.

-Nie nienawidzę cię aż tak jak sądzisz. 

-Pocieszające.- prychnął. 

-Gdybym cię nienawidził -odwróciłem się delikatnie w jego stronę gdy nasze twarze dzieliły centymetry.- nie zaprosiłbym cię na piżamaparty do swojego łóżka.

-A więc to zaproszenie? Nie muszę więc spieprzać?

-Nie.

-Mam zostać?

-Jeśli chcesz. 

 Usłyszałem jak bierze głęboki oddech.

-I nie muszę wymknąć się nad ranem?

-Nie mamy po dziewiętnaście lat. Łapy przy sobie ,gęba na kłódkę i możesz tu spać. -wzruszyłem ramieniem. -Przyjacielskie nocowanie ,Deroven. Jak dawniej. 

 Odwróciłem się od niego plecami cały wewnątrz płonąc. Nie zamknąłem oczu czując ,że jeszcze nie powiedział ostatniego słowa.

-Dawniej sypianie z tobą było łatwiejsze, bo miałem wyłączne prawo do twojego tyłka. Wiesz ,to tak jakbyś podstawił mi pod nos ciepłe gofry z czekoladową polewą i zakazał ich dotykać.

 Parsknąłem śmiechem nie mogąc się powstrzymać.

-A więc tylko o to chodzi? O mój tyłek? 

 Wtem poczułem ciepłą dłoń ,która objęła mnie w talii.  W jednym momencie poczułem szarpnięcie ,a w drugim niemal wtopiłem się w mężczyznę ,który ułożył dłoń na moim biodrze leżąc bokiem. Niemal każda część naszego ciała stykała się ze sobą. W moich żyłach popłynął żywy ogień gdy Aiden ucałował mój kark po czym oparł swój podbródek na mojej głowie. 

-Chodzi o nas ,Quinnie.- wyszeptał.- Dobranoc.

-Dobranoc.- odparłem nie poznając tonu swojego głosu.

 Obejmowany przez Aidena, tak blisko niego odnalazłem swoje bezpieczne miejsce. Dlatego sen spowił mnie szybko i był spokojny jak nigdy dotąd.

***

Aiden

 Wymknąłem się z domu nieprzypadkowo gdy zegar wybił piątą. Nie było siły ,która wybudziłaby Quinnlana ze snu. Jego otwarte usta nawet nie drgnęły gdy wygramoliłem się niedbale z zawiniętej wokół bioder pościeli. Więc to jedno się nie zmieniło- nadal spał jak zabity i potrzebował wciąż kilku budzików by się obudzić. Okryłem jego nagie ramiona pościelą i zniknąłem w swoim pokoju. 

 Gdy wstanie najpewniej będzie główkował czy poważnie spaliśmy razem czy tylko mu się to przyśniło. A ja nie zamierzałem gasić jego wątpliwości. Niech główkuje. Zasługiwał na niewiadomą ,bo momentami zachowywał się jak ostatni dupek ,a ja uwielbiałem grać w naszą grę podczas której udawaliśmy emocjonalne trupy ,które raz na jakiś czas całowały się w deszczu albo omal nie bzykały w przymierzalni ,by później rozpocząć rozgrywkę pod tytułem "kto lepiej będzie udawał ,że nic się nie stało".

 Zapiąłem białą koszulę pozostawiając dwa guziki rozpięte i wciągając materiał w spodnie. Dobrałem do tego eleganckie czarne buty, pochwyciłem kluczyki do auta i wybiegłem po cichu na korytarz. 

 Tego co zamierzałem zrobić byłem pewien jak niczego innego. 

 Silnik zaryczał głośno gdy go odpaliłem i wyjechałem na budzące się do życia miasto. Wyskrobałem pośpiesznie wiadomość do Quinna ,że wrócę popołudniu ,bo mam do załatwienia kilka spraw choć tak cholernie chciałem zostać z nim w łóżku i zobaczyć jego reakcję gdy po przebudzeniu widzi moją twarz. Najpewniej wściekłby się jak diabli. 

 W porządku Deroven ,weź się w garść -pokrzepiałem się choć moje serce waliło jak szalone gdy wychodziłem z kwiaciarni z dużym bukietem białych róż ,które rzuciłem na tylnie siedzenie tuż obok whisky z prywatnej kolekcji. Na taką okazję nie nadawały się żadne siki z marketu. 

 Ruszyłem w drogę wyjeżdżając z miasta nim na dobre zaczęły się poranne korki. Mknąłem przez lasy słuchając głośno muzyki z tym podłym uśmieszkiem na twarzy. Postukiwałem palcem o kierownicę gdy w radiu właśnie zaczynały się wiadomości zwiastujące szóstą nad ranem. 

 Spojrzałem na wyświetlacz telefonu odczytując wiadomość od uporczywej Palmer. Pierwsza wiadomość głosiła:

"Jak ma się Quinn? Co robicie? Mam nadzieję ,że nie jest na mnie wściekły. Pożera mnie sumienie. Nie powinnam tak się na niego wściekać."

 Kolejna zaś brzmiała:

"Nie ,nie powinnam się tak rozczulać. Zasługiwał na burę. Przekaż mu ,że ma się do mnie nie odzywać."

 Kolejną zaś napisała pół godziny po pierwszej wiadomości:

"W rzeczywistości nie jestem na niego zła ,chcę tylko dać mu do myślenia. Wiem ,że karanie ciszą jest okrutne ,ale oby poskutkowało. Mam nadzieję ,że nie bawicie się beze mnie za dobrze. Zabiję cię jeśli położyłeś swoje obleśne cielsko na mojej stronie łóżka. Jak już chcecie się bzykać to błagam ,nie na moim łóżku."

 Zaśmiałem się w głos i odłożyłem telefon. Zanotowałem w głowie by odpisać jej gdy będę na miejscu.

 Chwilę później zatrzymałem się na znajomym podjeździe domu ,który spowity był w cieniu ,bo słońce jeszcze nie do końca wyjrzało zza linii drzew, lecz mimo wczesnej pory wiedziałem ,że dom właśnie obudził się do życia. 

 Chwyciłem kwiaty i whisky i zestresowany jak jasna cholera zapukałem do drzwi. 

-Aiden.

-Jamie.- wypowiedziałem imię mężczyzny ,który otaksował mnie od góry do dołu jak śmiecia.

 Okej ,mogłem przywieźć dwie butelki whisky, bo udobruchanie go mogło być ciężkim orzechem do zgryzienia.

-Mogę wejść?

-A gdzie Quinn?- zapytał oglądając się za moje plecy.

-Został w domu. Nie wie ,że tu jestem.

 Jamie gromił mnie wzrokiem gdy zza jego pleców odziana w szlafrok z mokrymi włosami wyskoczyła Hazel.

-Aiden ,kochanie! Co tu robisz o tak wczesnej porze? Wejdź do środka! Akurat mamy śniadanie...

-Nie zajmę wam wiele czasu ,ciociu. 

 Wszedłem do ciasnego korytarza ,a Jamie trzasnął za mną drzwiami stając przy żonie ,która wbiła wzrok w kwiaty.

-Jest jakaś okazja? Urodziny mam dopiero za kilka miesięcy!

 Uśmiechnąłem się biorąc głęboki oddech.

-Jamie ,Hazel, właściwie to chciałbym z wami porozmawiać.

 Ich oboje zmroziło a ja przeszedłem do sedna.

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top