24. Kat
Karetka przyjechała na tyle szybko ,że prawie wcale nie zrobiliśmy niezłego zamieszania. Prawie ,miałem na myśli ,że Aiden ledwie stracił grunt pod nogami a wokół nas już zebrały się sępy pragnące sensacji. Ludzie co rusz szeptali miedzy sobą ,że Aiden najpewniej przedawkował jakieś świństwo, ale ja i Palmer... odchodziliśmy od zmysłów mając przed oczami najgorszy scenariusz.
Taksówka dowiozła nas do szpitala w kilka minut dzięki Noah ,który przekonał taksówkarza ,że jeśli podróż nie zajmie więcej niż dziesięć minut zapłaci mu podwójnie.
Cała nasza trójka wbiegła do szpitala spanikowana co rusz dopytując personel jak trafić do sali gdzie przewieziono Derovena. Nie byłem sobą do takiego stopnia ,że omal nie staranowałem grupy lekarzy wychodzącej ze szpitala ,biegając jak dziecko w ciemności. Palmer i Noah ciągnęli mnie za sobą korytarzami gdy ja byłem w stanie myśleć tylko o jednym.
Nawroty. Nowotwór. Cierpienie. Śmierć.
Szpital był trzy razy większy niż ten ,w którym pracowali rodzice więc odnalezienie się tutaj było o tyle problematyczne ,że dwadzieścia minut zajęło nam znalezienie tej cholernej sali.
Tylko kątem oka dostrzegłem Aidena leżącego na łóżku ,bo lekarz ,który wyszedł z sali zamknął drzwi.
-Panie doktorze! Co z nim?
-Jeszcze nic nie wiadomo.- odparł małostkowo wpatrując się w wyświetlacz tabletu wyświetlającego mu jakieś wyniki.-Kim jesteście dla tego chłopaka?
-Przyjaciółmi- mówiła nerwowo Palmer gdy ja cały się trząsłem nie mogąc pozbierać myśli. -Proszę nam powiedzieć ,wyjdzie z tego?
-On chorował na raka. On miał raka. -paplałem bez sensu.- Nowotwór płuc...
-Jaki rodzaj?- zapytał siwowłosy mężczyzna patrząc na nas poprawiając grube okulary.
-Nie wiem! Nie pamiętam! -krzyknąłem.- Zróbcie coś! On może umrzeć. Błagam!
Byłem w stanie błagać na kolanach z desperacji ,zrobić wszystko czego tylko chcą byle go z tego wyciągnęli. Świat pode mną osuwał się z każdą minutą sterczenia na tym przeklętym korytarzu. Każda sekunda niewiedzy doprowadzała mnie do obłędu. Nie wiedziałem co robić. Stać i czekać? Czekać na wyrok? Czy wbiec jak idiota do jego sali by choć przez chwilę posłuchać bicia jego serca?
Lekarz zawołał pielęgniarkę ,która akurat przechodziła.
-Potrzebuję żebyś z profilu...
-Aiden Deroven.- wymamrotałem.
-Z profilu Aidena Derovena ściągnęła przebieg leczenia onkologicznego. Na zaraz!
Lekarze zniknęli w pośpiechu a ja opadłem na krzesło. Poczułem jak Palmer obejmuje mnie ramieniem. Trząsłem się jak przemarznięty szczeniak. Wszystko w ułamku sekundy straciło sens. Jednego dnia miałem wszystko aż nagle jedna sekunda była w stanie mi to wszystko odebrać. Złapałem się za głowę gotowy rwać włosy puklami pozwalając by stres zżerał mnie żywcem.
Postukiwałem podeszwą o podłogę. Biec do niego? Czekać? Wściekać się? Płakać? Co miałem ,kurwa, robić gdy wszystko w moim sercu i duszy waliło się jak domek z kart?
-Palmer a co jeśli on umrze? -mamrotałem ledwie składając zdania. -Co ze Snow? Co ze mną? Co jeśli to te nawroty? Co jeśli to wróciło?
Kobieta ujęła moje roztrzęsione dłonie ,które nawet na chwilę nie ustały w dygotaniu. Chłód opanował moje ciało, a serce skostniało. Czas się zatrzymał gdy uświadomiłem sobie ,że śmierć nigdy nie była tak blisko. Czułem jej oddech na swoim ramieniu.
-Pal ,ja tego nie zniosę.-wyjąkałem z załamanym głosem. -Nie zniosę kiedy odejdzie ,tym razem naprawdę. Dopiero go odzyskałem. Ja... Ja.. byłem dla niego takim dupkiem. Nie mogę bez niego żyć.
Czułem na sobie zaintrygowane spojrzenie Noah ,któremu Palmer najpewniej wszystko opowie gdy przyjdzie odpowiedni czas by dzielić się tak prywatnymi sprawami.
Ciepłe ramię kobiety trzymało mnie tak mocno jakby robiła wszystko bym nie rozleciał się na kawałki.
-Wszystko będzie dobrze. Będzie dobrze.- powtarzała w kółko jakby samą siebie próbowała przekonać ,że tak będzie.
***
Minęły dokładnie trzy godziny gdy Palmer oparła się o ramię Noah i zasnęła gdy chłopak wreszcie znudził się zabawianiem mnie rozmową (odpuścił gdy zauważył ,że mam go w dupie) i grał w grę na telefonie. Ja za to siedziałem jak na szpilkach odliczając każdą minutę. Nad głową migała mi biała jarzeniówka i dopiero po trzech godzinach do sali wszedł lekarz. Nie wychodził od ponad czterdziestu minut ,a ja zaczynałem wariować.
Aiden wspominał o nawrotach ale... to niemożliwe. Nie przyjmowałem tego do wiadomości. On nie miał prawa umrzeć. Nie w momencie kiedy się pojawił i tak namieszał.
Aiden ,kurwa ,nie teraz. -mówiłem we własnych myślach.- Nie waż się kurwa umierać ,bo nie przeżyję kolejnego dnia wiedząc ,że cię tu nie ma. Nie możesz odejść ,bo za wiele osób cię potrzebuje. Nie możesz odejść kiedy jeszcze nie powiedzieliśmy ostatniego słowa. Walcz ,do jasnej cholery.
Pocierałem zmęczone oczy nie pozwalając sobie ich zamknąć.
Gdy lekarz wszedł z sali cała nasza trójka jak jeden mąż zerwała się z krzeseł.
-Co z nim? Co mu jest?
Siwowłosy starszy lekarz trzymał w dłoniach plik dokumentów łypiąc na nas jak na idiotów. Podał papiery Aidenowi ,który wyszedł z sali.
-Proszę się oszczędzać ,panie Deroven. W pańskim stanie unikałbym imprez dla czystego bezpieczeństwa.
-Jasne, dziękuję.
Ciemnowłosy uścisnął dłoń lekarza ,który oddalił się w stronę głównego holu. Patrzyłem na niego jak na ducha.
-Co jest?
-Co jest?! Ty poważnie pytasz?!- warknęła Palmer.
-Stary ,straciłeś przytomność tak nagle.- wtrącił się blondyn.- Spanikowaliśmy.
-Co się właściwie stało?- zapytałem aż chodząc z nerwów. Chwyciłem plik kart ,który przejrzałem lecz wciąż zbyt szumiało mi w głowie ,zbyt wiele emocji kotłowało się w niej bym myślał racjonalnie.- To nawroty? To rak? To przez to? Powiedz coś!
Łzy napłynęły mi do oczu a wraz z łzami pojawiło się w nich czyste szaleństwo.
-Spadło mi żelazo. Koniec historii.
-Co?!- wrzasnąłem.- Nie wierzę ci. Znowu coś ukrywasz. Znowu nie chcesz mi powiedzieć...
Aiden ujął moją dłoń i skrzyżował nasze spojrzenia.
-Mam anemię, drastycznie spadło mi żelazo i straciłem przytomność. To nie ma nic wspólnego z nowotworem. Przysięgam.
Jego łagodny ton nijak mnie uspokoił.
-Przysięgam.- powtórzył.
-Ja pierdolę.- Palmer złapała się za głowę a wszyscy odetchnęliśmy z ulgą. Przynajmniej pozornie. Moje serce wciąż waliło jak dzikie. -Czy ty sobie z nas robisz jaja ,Deroven? Chciałeś żebyśmy zeszli na zawał?! Quinn... -zawahała się.- On omal nie wyszedł z siebie!
-Nie chciałem psuć wam imprezy.
-W dupie mam tą imprezę! -krzyknęła wkurzona kobieta.-Nigdy więcej nie idę na imprezę z dwudziestopięciolatkami! Nigdy! Wiesz co ci kupię kurwa na urodziny?! Jebany ciśnieniomierz!
Noah i Aiden zaśmiali się w głos ,a ja brałem oddech za oddechem gdy głos w mojej głowie mówił: prawie go straciłeś. Przyjdzie czas że na zawsze go stracisz. Pogódź się z tym.
Aiden trącił mnie ramieniem.
-Wszystko jest w porządku. To -wskazał na wypis.- bez znaczenia ,no nie?
Wpadałem w coraz większy dół bez dna.
-Wszyscy marsz do domu! Pieprzone staruszki! -rozkazała.
-A ja? Co ze mną? Do którego mam iść domu?- zapytał nieśmiało Noah.
-Do swojego! Dziękuję ci za pomoc. Odezwę się do ciebie jutro.- cmoknęła go w policzek.- Ktoś musi położyć spać tą bandę staruchów.
-Dzwoń jakbyście mnie potrzebowali.
Skinął nam na pożegnanie ,a my zostaliśmy sami.
-Lepiej się już czujesz?- zapytała Aidena cukierkowym głosem.
-Trochę łamie mnie w krzyżu.
Palmer pokazała mu środkowy palec i ruszyliśmy w krok za nią by wydostać się z tego przeklętego miejsca.
-Hej ,naprawdę wszystko jest w porządku.-uszczypnął mnie w bok gdy wyczekiwaliśmy taksówki.
Nie odpowiedziałem trawiony przez strach ,który mnie paraliżował. O mało go nie straciłem. Każda noc mogła być ostatnią ,każdy dzień mógłbyś tym ostatnim. Ta świadomość nie pozwalała mi racjonalnie myśleć. Ten dzień jak nic nigdy dotąd dał mi przyśpieszony kurs tego jak zdecydować co w życiu liczy się dla mnie najbardziej. A co właściwie się liczyło?
Odpowiedź na to pytanie właśnie siedziała obok mnie w taksówce.
***
Aiden
Nikt nie odważył się odezwać w taksówce i w drodze windą na górę. Palmer zniknęła w salonie a ja bez słowa zamknąłem się w pokoju. Quinn ,który wciąż był w szoku zniknął w łazience najwyraźniej kusząc się na zimny prysznic by ostudzić emocje ,które w swojej intensywności odbierały mu rozsądek. Gdy wchodziliśmy do mieszkania wciąż się trząsł.
Leżałem w łóżku słysząc dźwięk puszczanej wody. Kiedyś tak długie prysznice brał tylko wtedy kiedy przygnębiał go natłok myśli i kończył kąpiel dopiero gdy wszystko sobie ułożył. Nic dziwnego ,że siedział tam tak długo.
Od kiedy się tu pojawiłem nigdy dotąd nie widziałem w jego oczach tak paraliżującego strachu ,który odbierał mu mowę. Jak na kogoś dla kogo nie miałem znaczenia zareagował dość emocjonalnie.
Wpatrywałem się w sufit kładąc się na skrzyżowanych ramionach za głową. Przez otwarte okno wpadał zimny nocny wiatr muskając mój nagi tors.
Właśnie w ten sposób krzywdziłem Quinnlana -sycąc go strachem ,którym był tak przesiąknięty ,tak przez niego wyżarty i zniszczony ,że będąc przy mnie zamiast cieszyć się życiem żył w ciągłym zmartwieniu. Byłem potworem ,który niszczył go dzień po dniu coraz bardziej. Byłem jego najgorszym wyborem. Płomień naszego uczucia był tak intensywny ,że zaczynał palić nas oboje.
Trzymaj go na dystans. Nie pozwól się zbliżyć. Dawałeś radę dziewiętnaście lat trzymać go z daleka zmuszając do nienawiści więc niech znów zacznie cię nienawidzić. Niech ta nienawiść przyćmi wszelkie inne wyniszczające uczucia.
Próbowałem. Tak cholernie próbowałem trzymać go z daleka. Może powinienem był się stąd wynieść? Znaleźć inny pokój, na innym piętrze albo najlepiej w innym budynku? Lecz czy to cokolwiek podziałałoby na przyciąganie ,które mimowolnie zawsze stawiało go na mojej drodze?
Zmierzwiłem dłonią włosy biorąc głęboki wdech.
Czy było cokolwiek co powinienem jeszcze zrobić by mnie znienawidził? Wystarczyło wyznać mu prawdę ,ten dał mi kosza i voila, wróciliśmy do miejsca ,z którego startowaliśmy- banda kumpli ,która niezbyt za sobą przepadała. Z tym ,że wcześniej udawaliśmy ,że się lubimy ,a teraz udajemy ,że się nie lubimy. Tak go nie lubiłem ,że zrywałem się codziennie rano by zrobić mu śniadanie. Tak go nie cierpiałem ,że był moją pierwszą i ostatnią myślą każdego dnia.
Ale miał rację, z tego trzeba było się wyleczyć. On już podjął decyzję ,a ja nie zamierzałem mącić w jego życiu jeszcze bardziej.
Wsłuchiwałem się w szum wody pod prysznicem dobiegający z łazienki naprzeciwko wyobrażając sobie jak krople wody muskają jego nagie ciało ,które dawniej tak wielbiłem. Moje myśli nie mogły uciec w tą niewłaściwą stronę ,jednak wiedziałem ,że mogę się z nimi bić ,a one i tak zrobią co chcą.
Czy Quinnlan kiedykolwiek brał wspólny prysznic z jakimś z tych swoich dupków z Waszyngtonu? Nie powinno mnie to interesować ,ale ostatnimi czasy otworzyła się w mojej duszy nieznana mi dotąd strona zazdrości i cholernego wścibstwa ,które kazało mi wiercić Quinnowi dziurę w brzuchu o każdy nawet najmniejszy aspekt jego życia. Toksyczne? Och ,jeszcze jak. Niewłaściwe? A i owszem. Czy w moim stylu? Jak najbardziej.
Sam wokół mnie węszył ,z tym ,że on robił do dyskretnie ,niby od niechcenia zadając pytania ubrane w uprzejmość ,ale w rzeczywistości sam był zazdrosnym dupkiem. Widziałem jego minę gdy przejrzał mój telefon. Widziałem jak wówczas coś w nim pękło, jak pękało gdy pisał swoje własne scenariusze w których miałem żonę i dziecko. Kolejny cios ,który mu zadałem.
Byłem jak kat ,który zamiast od razu go zabić biczował go do samej krwi czekając aż się wykrwawi.
Dlaczego nigdy nie wpadłem na pomysł by wziąć z nim prysznic? Moje ciało zdawało się dawać mi jasno do zrozumienia ,że powinienem ziścić swój plan. Każda komórka mojego ciała pragnęła wejść do łazienki, zrzucić z siebie ubrania i dołączyć do niego. Wówczas zrobiłbym to co kiedyś zawsze robiłem najlepiej- odgoniłbym jego myśli zajmując je czymś zgoła innym. Całowałbym go bez opamiętania ,bez krzty delikatności tak jak lubił ,liżąc ,gryząc i nie pozwalając mu wziąć oddechu. Całowałbym go tak ,że poczułby to w całym swoim ciele i nawet chłodna woda oblewająca nasze ciała nie byłaby w stanie nas ostudzić. On przyciągnąłby mnie bliżej wbijając paznokcie w plecy i wydając z siebie te dźwięki ,które zawsze tak bardzo zagrzewały mnie do działania. Całowałbym go tak długo aż prosiłby o więcej. Dotykałbym go tam gdzie najbardziej uwielbiał. A gdy oboje płonęlibyśmy z rządzy dałbym mu to czego tak łaknąłem. Zobrazowałem sobie to przed oczami- te jęki zduszone przez krople wody opadające na płytki ,te łapczywe dotyki ,zawzięte pocałunki...
Quinn zatrzymał strumień wody a ja otworzyłem szeroko oczy budząc się z transu. Brałem głębokie oddechy zdając sobie sprawę ,że trzymam rękę w swoich bokserkach.
-Ja pierdolę.- zakląłem obruszając się.- Kurwa, Aiden, kretynie.
Jeden oddech ,drugi, trzeci... Na zewnątrz robiło się już jasno. Dawno powinienem był spać. Położyłem się na brzuchu przeklinając swoją głupotę.
Na co ja właściwie liczyłem? Quinn przeżył wiele uczuć w Waszyngtonie ,miał wielu o niebo lepszych kochanków, wiele seksu o niebo lepszego niż tego ,który byłem w stanie mu zaoferować. Byłem głupi sądząc ,że między nami cokolwiek miało rację bytu.
Lecz marzenia pozostawały marzeniami ,skrytymi głęboko wśród pragnień ,które nigdy nie miały prawa ziścić się w rzeczywistości.
O ile miłość byłem w stanie w sobie zdusić tak nie potrafiłem zagłuszyć pragnienia ,które jak powietrza potrzebowało jego obecności.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top