22. Granice rozpaczy

 Kolejne dni minęły nijako. W zasadzie poruszałem się tylko między łóżkiem ,łazienką a lodówką. Palmer i Aiden najwyraźniej zauważyli ,że nie potrzebuję rozmowy a jedynie czas by wszystko po kolei ułożyć sobie w głowie by nie oszaleć od nawału prawdy. Snułem się więc zamknięty w sobie ograniczając wypowiadane słowa do minimum ,bo w mojej głowie toczyła się istna walka ,która potrzebowała ciszy. Przez ładne kilka dni byłem tak beznadziejnym kompanem do rozmów, że ta dwójka z desperacji nie znosząc ciszy nieudolnie próbowała otwierać do siebie gębę co skutkowało sprzeczką albo ostrą wymiana zdań. Nie było nawet jednego aspektu ,w którym potrafiliby się zgodzić ,a nawet jeśli taki istniał to robili wszystko by stał się kością niezgody tylko po to aby sobie dokuczać. 

 Jak dzieci. 

 Aiden co rano i wieczór zadawał mi tylko jedno pytanie:

-Jesz z nami przy stole czy przynieść ci do łóżka?

 Po czym nie odzywał się do mnie już prawie wcale. Czy był wściekły? Zawiedzony? A może to i to? Zraniłem go, ale... nie potrafiłem inaczej. Tak było lepiej ,dla nas oboje. Tym ,którym na mnie zależało zawsze kończyli fatalnie. Lepiej więc było trzymać wszystkich na dystans ,nawet jeśli miało to połamać dwa serca na raz.

 Palmer od czterech dni jedyne o czym mówiła to o swoim nowym przyjacielu ,który wypisywał do niej od wczesnego ranka do późnych godzin nocnych, ale wciąż go nie przedstawiła ,a ja ostatnie czego potrzebowałem to poznawać faceta ,którego zamierzała przelecieć i zniknąć jak mgła na wietrze. Każdy jej "związek" kończył się tak samo. Palmer była dobrą kobietą ,ale nienawidziła związków. Była wolnym duchem ,a każda nawet najmniejsza chęć nacisku czy kompromisu sprawiała ,że wracała do swojej własnej komfortowej samotności. Nie lubiła się angażować ,a na tym świecie nie znalazł się jeszcze żaden ,który potrafiłby to zmienić i ujarzmić tego wolnego ducha. Żadnemu z jej byłych "kochanków" nie podobało się to ,że nawet wchodząc w związek stawiała siebie na pierwszy miejscu i nie miała zamiaru rezygnować z wielogodzinnego rysowania ,biegania po mieście i bawienia się w klubach na rzecz uroczych randek. A gdy ktokolwiek tylko zaczynał wykład pod tytułem "nie powinnaś" od razu pokazywała środkowy palec i rezygnowała. Cieszyłem się jednak z jej szczęścia ,bo ten chłopak zdawał się chociaż chwilowo ją zauroczyć. Ale zauroczenia Palmer były chwilowe. Dlatego nigdy nie rozumiała czym był dla mnie związek z Aidenem ,czym było zakochanie. 

 Dopiero pewnego wieczoru kiedy usiadłem przy kuchennej wyspie przeglądając w telefonie oferty pracy (zapisując przy tym kilka wartościowych kontaktów) Palmer wbiegła do kuchni rozanielona w swoich niewiarygodnie ciasnych jeansach ,białym topie z jeszcze wilgotnymi po kąpieli włosami ,które były burzą ciemnobrązowych loków opadający jej na twarz. 

-Deroven! -krzyknęła na cały głos.

-Nie musisz się drzeć ,jest w pokoju obok. -marudziłem gdy ta niewinnie usiadła na blacie nerwowo wymachując nogami. 

-Czego? Nie jestem twoim psem żebyś mnie wołała. -warknął i usiadł obok mnie mając na sobie tylko luźne szare dresy uwieszone nisko na biodrach. Ciepło bijące od jego klatki piersiowej rozłożyło mnie na łopatki podobnie jak zapach słodkiego piżma i miodu. 

 Moje myśli były cholernie niewłaściwe. Nie odważyłem się dać mu satysfakcji i przyglądać mu się jak zboczeniec ,ale i bez tego łatwo wywnioskowałem ,że uciął sobie drzemkę ,którą przerwało wołanie Palmer.

 Przywołałem swoje niewłaściwe myśli do porządku. Nasza róża już dawno zwiędła ,dlatego dałem sobie spokój.

-Oboje siadać i słuchać. 

-Nie.

-Nawet nie zadałam pytania. -skwasiła się na marudny ton Aidena.

-Mam to gdzieś. 

-Quinn.- westchnęła.

-No co?

-Nie gadacie od połowy tygodnia ale powiedz mu coś.

-Czy ja ci wyglądam na jego matkę? On tak tylko gada. Oboje cię słuchamy. O co chodzi? 

-Wiesz jak bardzo cię kocham ,Quinnie. I wiesz tez ,że wiele razy przymykałam oko na twoje różne głupie akcje.

-Ciekawy wstęp.- wymamrotałem nie odrywając wzroku od telefonu. 

-Pomyślałam sobie ,że potrzebowałabym waszej przysługi.

 Aiden cicho parsknął ocierając dłonią zmęczoną i zrezygnowaną twarz. Ostatnio miałem wrażenie jakby uleciała z niego wszelka radość ,którą wcześniej tak emanował. Gdy ja radziłem sobie z życiowym gównem milcząc on radził sobie drzemkami. 

 A może tak często je sobie ucinał by nie musieć na mnie patrzeć. 

-Słucham. Jeśli znów wstydzisz się umówić do ginekologa wystarczy powiedzieć.

 Palmer zgromiła mnie wzrokiem gdy Aiden z swoim głupawym uśmieszkiem notował w głowie wszystkie szczegóły ,którymi później zamierzał jej dowalić.

-Na litość ,nie! Chciałam tylko zapytać czy gdybym potrzebowała wolnej chaty ulotnilibyście się na kilka godzin. 

 Zablokowałem wyświetlacz telefonu i schowałem go do kieszeni.

-Na co ci wolna chata? Myślałem ,że lubisz z nami przebywać.

-Wybacz, słońce, ale czasami potrzebuję samotności. -odparła.

-Dosłownie mówiąc potrzebujesz żebyśmy się ulotnili bo chcesz zaprosić swojego chłoptasia do łóżka. Mamy po dwadzieścia pięć lat i nie peszy nas słowo seks bez zobowiązań.

 Ciemnowłosa zgromiła chłopaka spojrzeniem.

-Nie zakładam by był bez zobowiązań.

-Poważnie chcesz zaprosić tu tego chłopaka? -zapytałem nieco zdziwiony taką śmiałością. Zwykle... nigdy nie zapraszała nikogo na swój teren. Zawsze było to dla niej zbyt intymne ,nawet bardziej niż samo zbliżenie. 

 Mogła bzykać się z kim popadnie ,ale jej terytorium zawsze pozostawało święte. 

-A co w tym dziwnego? 

-Znasz go tydzień. 

-Przepraszam ,że nie spotkałam księcia z bajki ,który czekałby na mnie całe życie i przespał się dopiero po dziewiętnastu latach wyznając nieprzemijającą miłość.

 Aiden omal nie udławił się swoją śliną ,a ja już przeklinałem ją w myślach za wywlekanie tak osobistych rzeczy na wierzch. Podła ,chwytała się każdej możliwej opcji by na mnie wpłynąć. 

-No dobra, a jeśli się nie ulotnimy?

-To będziecie zmuszeni siedzieć cicho jak myszki i słuchać, bo nie zamierzam rezygnować. -wyszczerzyła zęby. -Za pierwszym razem nie rozdam wam zaproszeń, później zobaczymy.

 Ja pierdolę.

-Jesteś walnięta.- wymamrotałem gdy ta zaśmiała się w głos.

-To jak?- pisnęła zsuwając się z blatu.- Wyjście do ludzi dobrze wam zrobi! Zbawicie się ,wyjdziecie na piwo jak przystało na kumpli, poplotkujecie o tyłkach i dacie sobie po pyskach. 

-Poważnie uważasz ,że to robią mężczyźni gdy wychodzą z domu? -zapytał sarkastyczny Aiden a ta wzruszyła ramieniem.

 Każdy potrzebował wolności i oderwania się od rzeczywistości ,nawet Palmer, nawet jeśli potrzebowała do tego jakiegoś durnego faceta na jedną noc.

-Dobra ,kiedy mielibyśmy się ulotnić?- zapytałem a ta pisnęła ze szczęścia i spojrzała na zegar wiszący w salonie.

-W zasadzie powinien tu być za jakieś dwadzieścia minut.

-Co?!- wypaliliśmy z Aidenem chórem.

-Jaja sobie robisz? 

-Nie sądziłam ,że się zgodzicie dlatego wolałam postawić was przed faktem dokonanym. Nie macie wyjścia.- uśmiechnęła się podle.- Ty idź przemyj twarz i ubierz chociaż jakąś koszulkę. A ty -zwróciła się do mnie.- Idź rozczesz te rude pukle ,wbij tyłek wreszcie w coś innego niż w dresy i baw się dobrze.

 Przewróciłem oczami.

-Nie potrzebuję dobrze się bawić.

-Nie wierzę ,że mówisz to ty, pieprzona imprezowa księżniczka ,która tygodnia nie mogła przeżyć bez rozerwania się.

-Wolałbym zostać w domu.

-Tak? I bić się z myślami na ringu ,w którym nie masz szans?- pochyliła się nade mną ujmując podbródek. Cmoknęła mnie w usta szeptając:- Mów co chcesz ,ale te wyjście dobrze ci zrobi. Od czterech dni zachowujesz się jak trup.

 Bo trupem się czułem ,mentalnie. W zasadzie miałem ochotę zapaść się pod ziemię i zniknąć pozbawiając wszystkich ,których raniłem swojej obecności. 

-Pójdę się ubrać. -rzucił niemrawo Aiden znikając gdzieś w łazience. 

 Przyciągnąłem Palmer bliżej siebie.

-Poważnie?- wyszeptałem by tego nie słyszał.

-O co ci chodzi?

-Mam uwierzyć ,że nie robisz tego specjalnie?

 Kobieta uśmiechnęła się delikatnie.

-To jak upieczenie dwóch pieczeni na jednym ogniu ,nie sądzisz?

 Przymknąłem oczy. Podła zdzira. 

-Nie cierpię cię.

-Wiem.- cmoknęła mnie w policzek i pokierowała się w stronę łazienki skąd dobiegła mnie kolejna mała awantura w wydaniu tej dwójki.

 Ostatnie czego potrzebowałem to patrzenie jak Palmer z jakiś typem spijają sobie z dziubków a później pieprzą się w naszym łóżku. Dlatego mimo braku chęci wyrzuciłem z szafy beżowe proste spodnie ,które spiąłem czarnym paskiem, stary wymięty czarny golf ,pod którym skryłem błyskotkę ,której od kilku dni nawet na moment nie zdjąłem ,po czym wsuwając do kieszeni portfel i telefon zaczesałem włosy w tył finalnie prezentując się dość przyzwoicie.

 Wyjście z Aidenem było ostatnią zachcianką na mojej liście rzeczy ,które zamierzałem zrobić przed pięćdziesiątką. Wbrew wszelkim oczekiwaniom wobec Aidena ten zamiast koszuli i prostych spodni na luźne szorty narzucił jedynie zwykłą luźną czarną bluzę z drobnym małym logiem z boku pozwalając by jego wytatuowane nogi ,dłonie i szyja ujrzały światło dzienne. Na białe skarpetki do połowy łydki wsunął czarne trampki za kostkę ewidentnie mając w dupie te wyjście. A być może liczył ,że "spotkanie" Palmer z swoim celem skończy się po niecałej godzinie i będziemy mogli wrócić.

 Och ,z całego serca nie życzyłem jej by skończyło się tak szybko, nawet jeśli miałbym krzątać się cały dzień po mieście z tym dupkiem. 

 Gdy Palmer wyszła z łazienki gwizdnąłem za nią.

-Czego znowu?

-Łap! -krzyknąłem rzucając w jej stronę foliowe pudełeczko.

-Gumki? -uniosła wysoko brew.

 Wzruszyłem ramieniem.

-Bezpieczeństwo przede wszystkim ,no nie?- zaśmiałem się po czym rzuciłem w jej stronę kolejne ,tym razem małe metalowe pomarańczowe opakowanie.- A to w razie jakby było beznadziejnie.

 -Gaz pieprzowy?- zaśmiała siew  głos.

-Słuchaj nauczonych doświadczeniem. -puściłem jej oczko czując na sobie intensywny wzrok Aidena ,który wypalał mi dziurę w plecach.- Jestem pod telefonem.

-Jak zawsze.- dodała.- Kocham cię i bawcie się dobrze.

-Wzajemnie. Ale nie za dobrze. 

 Odchyliła głowę w tył pokazując mi środkowy palec i zniknęła w salonie.

-Idziemy? -wycedził ostro Aiden zaciskający zęby. Moja mina zrzedła gdy otworzył przede mną drzwi.

 W których pojawił się wysoki blondyn o rozkosznym uśmiechu ,który wzrostem niemal dorównywał Aidenowi. Ręce trzymał elegancko schowane w kieszenie swoich czarnych spodni, a idealnie odprasowana biała koszula wisiała na jego szczupłym ciele. 

-Cześć.- odezwał się zdezorientowany. 

 Z Aidenem patrzyliśmy na niego jak idioci.

-Noah ,jesteś już!- pisnęła z entuzjazmem kobieta za moimi plecami wciągając chłopaka za rękę do mieszkania.- Słyszałam ,że na was już pora.- skwitowała nas znacząco kiwając nam na drzwi.

-Och ,jasne.- wymamrotał Aiden i pchnął mnie w stronę drzwi.

-Czy to nie...

 Nie pozwolił mi dokończyć gdy zatrzasnął za nami drzwi idąc korytarzem. Dotrzymałem mu kroku.

-To nie Noah Brown? -zapytałem a Aidenowi zapaliła się jakaś lampeczka.

-Ten paskudny kujon ,który był trzy klasy niżej ,miał okropny trądzik i łaził za tobą żebyś wziął z nim udział w olimpiadzie chemicznej w parach? 

-To... chyba ten.

 Otworzyła się przed nami winda. Wybraliśmy parter i zjechaliśmy w dół. Aiden zaśmiał się a ja razem za nim.

-Palmer umawia się z kujonem? Ja pierdolę.- zawyłem ze śmiechu.

-Jakim cudem udało mu się ją wyrwać? Może wstydziła się powiedzieć ,ale będą grać w szachy albo odrabiać jego matmę?

 Rozbawieni wyszliśmy z windy na długi hol prowadzący ku wyjściu z budynku.

-Od kiedy jesteś tak uprzedzony do kujonów, co? Przecież ja też kiedyś nim byłem. 

-To co innego.

-Wcale nie. To ,że ktoś jest kujonem nie znaczy ,że jest nudny i kończy po dziesięciu minutach. 

-Mówisz z doświadczenia? 

 Moja mina zrzedła a dobry humor uleciał.

-Nie zamierzam rozmawiać na temat tego z kim byłem i co robiłem.

 Bo było mi cholernie wstyd ,że kiedy Aiden walczył ze śmiercią dla mnie ja... ja zachowywałem się jak kompletny dupek. Nie radząc sobie z tymi wyrzutami milczałem od kilku dni. A zdawało się ,że on lubił wywlekać ten syf. Tylko po co?

-Ilu ich w zasadzie było?- zapytał. -I jak często musiałeś używać gazu?

-Poważnie? -skwasiłem się patrząc na o pół głowy wyższego chłopaka.- To takie ważne?

-Może nie ważne ale interesujące. 

 Wiedziałem ,ze to wyjście będzie katastrofą.

-Kilku.- odparłem po chwili.

-A o jakich ramach czasowych mówimy?

-Odpuść. To nic nie znaczyło. To był tylko seks ,nic więcej. Nic do czego bym wracał. 

 Jakaś część we mnie krzyczała "powiedz mu ,że robiłeś to bo tak bardzo chciałeś o nim zapomnieć ,bo potrzebowałeś go desperacko zastąpić ,bo chociaż chwilę potrzebowałeś poczuć cokolwiek pozytywnego".

-W porządku. Miałeś prawo. 

 Poczułem coś niewłaściwego ,poczucie winy jakbym zrobił coś okrutnego.

-Czekałem trzy lata zanim z kimkolwiek to zrobiłem. Gdybym wiedział... gdybym wiedział co się z tobą działo ,gdybyś mnie nie odrzucił nigdy nie byłoby nikogo innego.

-Ale to nie ma już znaczenia ,prawda? -parsknął z skrytym bólem cytując moje słowa sprzed kilku dni.

 Kierowaliśmy się powoli wzdłuż głównej drogi przy rzędach witryn sklepowych.

-A jak było u ciebie? Nie dzieliłeś się szczegółami. Skoro wracamy do pierwotnego stanu rzeczy możemy mówić otwarcie o tych...sprawach.

 Aiden oberwał liść z pobliskiego krzaka skupiając się na skubaniu go.

-Chyba jestem staroświecki i postanowiłem złożyć śluby czystości póki oficjalnie mnie nie rzucisz. Nie zrozum mnie źle. Nawet nie czułem potrzeby seksu z kimkolwiek innym.

 Z kimkolwiek innym. Moje serce zakuło jeszcze bardziej. 

 Uśmiechnąłem się kryjąc fakt ,że niewidzialny nóż rozkoszował się ćwiartowaniem mojej duszy. 

-Teraz kiedy jesteś wolny...

-Nie kończ. Nie kończ tego cholernego zdania. -warknął stanowczo.

 Czy on... czy on właśnie był na granicy rozpaczy?

-Nazywajmy rzeczy po imieniu.- wzruszyłem ramieniem.

-Wiesz ,powiedziałbym ci co o tym kurwa myślę ,ale powstrzymam się ,bo obawiam się ,że resztę wieczoru spędzilibyśmy osobno.- wypluł rozdrażniony.

 Okej... 

-Dokąd właściwie idziemy?-zapytałem zmieniając temat.

-Byle dalej od mieszkania.- rzucił w obojętności. -Zaraz wracam. 

 Zostawił mnie na chodniku by odebrać telefon. Rozmawiał z kimś zawzięcie po czym szybkim krokiem wszedł do spożywczaka za jego plecami. Gdy wyszedł rzucił w moją stronę butelkę z piwem.

-Daruj ,sprawy w firmie. Chodź. 

 Mężczyzna chwycił mnie za kraniec swetra i pociągnął za sobą na drugi koniec drogi. Przebiegliśmy przez zatłoczoną główną drogę unikając masek samochodów po czym zbiegliśmy pod wiadukt ,za którym czekał opuszczony plac zabaw.

-Uroczo.- wymamrotałem rozglądając się po połamanych ławkach ,które obrastał mech. 

 Miejsce wyglądało jak wyjęte z horroru.

 Usiadłem na karuzeli dla pięciolatków a ta zaskrzypiała. Otworzyłem piwo o kant metalowej rury.

-Masz wprawę. -rzucił rozbawiony i otworzył swoje piwo o... kraniec swojego telefonu wartego tyle co półroczne opłacenie czynszu w mieszkaniu w Waszyngtonie. 

 Kapsel wystrzelił w powietrze i upadł obok mnie.

-Okej ,wygrałeś.

-Zapomniałeś już ,że zawsze wygrywam? Gdybym wiedział ,że to konkurs kupiłbym więcej tego paskudnego trunku. 

 Usiadł po przeciwległej stronie karuzeli.

-Wtedy nie byłoby innego wyjścia jak się nawalić.

 Wzruszył ramieniem patrząc w gwiazdy z uśmiechem.

-Myślę, że wtedy też bym wygrał. Ciebie nawet lampka wina potrafiła nieźle załatwić. 

 Zaśmiałem się w głos na myśl tych wszystkich imprezach podczas których przynosiłem samemu sobie wstyd lejąc w siebie litry wódki by... żeby zapomnieć o Aidenie.

-Myślę ,że Palmer nas wszystkich powaliłaby na głowy. 

-Musimy spróbować. Dwóch na jedną to niezbyt uczciwe ,ale wszelkie chwyty dozwolone.

Aiden zakręcił karuzelą ,a ta leniwie zaczęła się kręcić.

-O nie ,nie ma mowy. Będę rzygał. -powiedziałem od razu zatrzymując karuzelę.

 Aiden zakręcił ją mocniej. W starciu siłowym wciąż nie miałem z nim szans.

-Zróbmy więc konkurs. Wyzerujmy te piwa i kto dalej się porzyga wygrywa.

 Śmiałem się w głos odchylając głowę do tyłu.

-Ale z ciebie dzieciak. 

 Spojrzałem na Aidena i oślepił mnie blask flesza.

-Czy ty właśnie zrobiłeś mi zdjęcie?

 Zapatrzył się w telefon na wykonane przez siebie dzieło.

-Być może. Wiesz ,że kiedyś często robiłem ci zdjęcia? Długo nie miałem żadnego nowego. 

 Na mojej twarzy malowało się widoczne zdziwienie.

-Nie wiedziałem. 

-Zapisywałem je na dysku i usuwałem z telefonu w razie gdyby matka się do niego dobrała. Spójrz. 

 Podał mi telefon a ja powiodłem wzrokiem po zdjęciu mnie leżącego w białej pościeli z odkrytymi plecami i rozwartymi ustami. Kolejne zrobione od tyłu gdy siedziałem na swoim ulubionym ogromnym kamieniu na plaży za domem i czytałem książkę od biologii ,kolejne wykonane ukradkiem na lekcji ,na lunchu, gdy czytałem na parapecie... było tego tak wiele ,że z trudem przypominałem sobie momenty w których mógł wykonać te zdjęcia. A później odtworzyłem filmik. Aiden przednią kamerką nagrywał swoją twarz w ciemności gdy nagle zza jego pleców wyłoniłem się ja pytając:

-Co robisz?

-Zdradzam cię. -dziewiętnastolatek odpowiedział szczerząc swoje zęby. 

 Młody ja zmrużyłem oczy by spojrzeć w jego telefon.

-Wracaj spać. Mamy jutro test z algebry ,palancie. 

 Nagły szum i zmiana pozycji tak by pokazywał moją twarz. Pokazałem do kamery środkowy palec a Aiden ucałował mnie w nagie ramię.

-Kocham cię ,Quinnie. 

-Jak mnie kochasz to idź już spać. 

 Śmiech i koniec filmiku. 

-Nie pamiętam tego. -odparłem zdziwiony przeglądając zdjęcia dalej ,były to głownie selfie robione przez Aidena ukradkiem na które załapywał się on ,a na drugim planie ja robiąc wszystko to co kiedyś uchodziło za codzienność. 

 Wzruszył ramieniem.

-Bo i po co pamiętać coś co nie miało znaczenia?

-Aiden...- wymamrotałem biorąc głęboki oddech.

 Odpaliłem przednią kamerkę ,odłożyłem piwo na bok i wystawiłem ręce nakierowując aparat na swoją twarz. 

-Co robisz?- zapytał rozbawiony wystawiając ku mnie dłoń ,lecz nie zamierzałem oddać mu telefonu. 

 Pokazałem do aparatu środkowy palec i zrobiłem zdjęcie. Kolejna poza z kiczowatym dziubkiem, a trzecia teatralnie szczerząc zęby. Po skończonej sesji wszedłem w galerię i...

-Gotowe.- oddałem mu telefon a ten parsknął śmiechem na widok swojej nowej tapety.

-Myślałem ,że ustawisz te ze środkowym palcem a nie z uśmiechem.

-Ze środkowym palcem już ustawione jako zdjęcie kontaktu. Nie dziękuj. 

 Nieoczekiwanie Aiden rozbujał karuzelę ignorując mój paniczny krzyk i uniósł butelkę z piwem do góry i zrobił sobie selfie ze spanikowanym mną na drugim planie. 

 Wyskoczyłem z karuzeli wpadając w wilgotny piach.

-Jesteś pierdolnięty ,Aiden. Wiesz ,że mam problemy z błędnikiem! 

 Jego śmiech rozszedł się echem wśród otaczającego nas wiaduktu i lasu. 

-Wysłane do Palmer. 

-Skąd masz jej numer?-zapytałem opierając się o stelaż dawniej bujaczki by powstrzymać torsje i zawroty głowy.

-Czasami się przydaje. Nasze wiadomości składają się głownie z pytań o to gdzie jesteś. 

-Nie wiedziałem ,że mam kółko adoracji.

-Chociaż Palmer ci tego nie przyzna jestem szefem tego kółka chociaż i o to wciąż się spieramy. 

 Spojrzałem na wyświetlacz telefonu gdy Aiden wciąż siedział rozparty na karuzeli świdrując mnie wzrokiem ,którego unikałem. 

-Kurwa. Matka każe mi zainteresować się kwestią wyboru garnituru na ślub. Ostatnie czego teraz potrzebuję to -schowałem telefon do kieszeni i wyjąłem paczkę papierosów.- szlajanie się po sklepach i przymierzanie łaszków.

 Odpaliłem papierosa. Intensywny wzrok Aidena zgromił mnie na tyle, że wyrzuciłem odpalonego papierosa w piach przydeptując go nogą.

-Grzeczny chłopiec. -odparł z przekąsem.- Co do garnituru...

-Nie chcesz mi jakiegoś pożyczyć?

-Żartujesz? Bez urazy ale jesteś sporo niższy. Nie będzie pasował a wolałbym byś na uroczym dokładnie dopracowanym ślubie mojej ukochanej mamy wyglądał schludnie.

 Przewróciłem oczami.

-Czyli poważnie mam spędzić cały dzień z Hazel na wybieraniu odpowiedniego stroju? Wolałbym uniknąć z nią konfrontacji. Ciągle mam co do nich mieszane uczucia.

-Ty przynajmniej możesz wybrać. -burknął.

-Co to znaczy? -zadałem pytanie a Aiden wstał po czym skinął mi głową ,że mam iść za nim. Przeszliśmy pod wiaduktem idąc w krok obok siebie leśną ścieżką skąpaną w mroku. Po jednej stronie malował się las ,a po drugiej ciągnęło rozświetlone miasto.

-Jako drużba mam z góry narzucony krój i kolor. Nawet nie wiem jaki. Zdjęli ze mnie wymiary i swoje ubranie dostanę dopiero w dzień ślubu. Okropność. Nie podważam gustu Margot ,ale znając ją będę wyglądał jak odziany w pazłotko.

 Wpatrywałem się w rozświetlone miasto.

-Nie wiedziałem ,że zostałeś drużbą. 

-Wola matki. Nie wyobrażała sobie żebym jako jej syn tylko stał z boku i się przyglądał.

-A co na to Hudson?

-Zgodził się na rzeźbę z lodu i żywe gołębie ,więc i ze mną nie miał problemu. Myślę ,że zgadza się na wszystko bo wie jak ona cieszy się na ten ślub ,bo poprzedni był katastrofą. 

 Dyskretnie spojrzałem na telefon wypatrując jakiejkolwiek wiadomości od Palmer. Dochodziła dwudziesta trzecia a ona milczała.

-Hudson chyba cię polubił.

-Tak myślę. Cieszył się, że wróciłem i może mnie poznać. Podobno Margot często mu o mnie opowiadała. Ponoć to dla mnie poszła na ten odwyk.

-Nie wierzysz w to? -zwróciłem wzrok ku chłopakowi ,w którego oczach mieniły się światła miasta.

-Może i wierzę. Sam nie wiem. O ile wierzę w odwyk i terapię tak by uwierzyć w zmianę potrzebuję czasu. Nie jestem pewien czy potwór kiedykolwiek przestaje nim być ,czy kiedyś znów nie ujawni się jej prawdziwa natura ,czy teraz nie jest tylko chwilowo uśpiona. Skąd mam wiedzieć ,że przez te wszystkie lata była spokojna ,ułożona i ukończyła leczenie dla mnie a nie ze względu na mnie. Zawsze byłem źródłem jej kłopotów a gdy zniknąłem wreszcie stanęła na nogi nie dla mnie a dla siebie. Nawet jeśli uwierzę w jej przemianę nigdy nie zapomnę. -wzruszył ramieniem jakby to co mówił nie było niczym istotnym.- Hudson to dobry facet. Widać ,że ją kocha. Każdy w końcu zasługuje na dobre zakończenie. A ty? Wierzysz jej? Wierzysz w cokolwiek naszym rodzicom?

-Nie wiem. Gdy patrzę na Margot... chyba nigdy nie przestanę jej nienawidzić za to co z tobą robiła. 

-Nie da się o tym zapomnieć.

-Nie.- wymamrotałem patrząc w gwiazdy spowite w mroku.

 Do Aidena przyszła wiadomość.

-Kretyni.- westchnął. -Wybacz ,wygraliśmy przetarg na ogromną działkę i ci idioci w kółko do mnie wydzwaniają ,bo niezbyt ogarniają sytuacje kryzysowe kiedy mówiłem ,że mam jebane wolne i mają zawracać dupę moim zastępcom. 

-To niewiarygodne ,że gdy będąc w tak fatalnym stanie całkowicie sam znalazłeś w sobie siłę by rozkręcić własny biznes. 

 Aiden nawet umierając rozkręcił firmę generującą ogromne przychody a moim jedynym osiągnięciem było wyzerowanie piwa. W porównaniu do niego byłem żałosnym dzieciakiem.

-Ktoś kiedyś mi powiedział ,że jego jedynym marzeniem jest spokój w życiu ,własny kąt ,ciepły fotel ,dobra lektura i brak zmartwień o to jak przetrwa się kolejny dzień.- trącił mnie łokciem ,a ja zaśmiałem się.

-Nie wierzę ,że to zapamiętałeś.

-A jednak. Nie wierzyłem ,że kiedykolwiek wrócę ,ale próbowałem mając nadzieję ,że gdy przyjdzie odpowiedni czas zapewnię ci to co odebrałem. Swoją drogą nie było to takie trudne. Wystarczył mi telefon. Nabrałem horrendalnych kredytów wiedząc ,że w każdej chwili mogę umrzeć ,zacząłem inwestować w głupoty ,które zwracały się z nawiązką aż stało się to moim jedynym zajęciem ,zapomnieniem i motywacją. Jakoś się rozkręciło. 

-Zawsze miałeś do tego smykałkę.

-Do rządzenia ludźmi?

-Do lewych machlojek. 

 Jego chrapliwy śmiech był jak fala ciepła ,która zalała mnie od stóp do głów. 

-Geny ojca. 

 Wyszliśmy na chodnik gdzie tłumy spieszyłby do pobliskiego klubu.

-Aż ciężko uwierzyć ,że cię nie szukał.

 Aiden zbył mnie machnięciem ręki.

-Czy tylko mnie to nie dziwi? Chujowy z niego ojciec ,wbrew wszystkiemu. A ja obawiam się ,że i to odziedziczyłem po nim.

 Zatrzymałem się przed nim a ten się zatrzymał. Spojrzałem w jego oczy pełne smutku.

-Poważnie uważasz ,że odziedziczyłeś wszystkie najgorsze cechy swoich rodziców? Wiem ,że nawiązujesz do...- jej imię ledwie przeszło mi przez gardło.- do Snow. To co dla niej zrobiłeś przewyższa to co zrobili dla ciebie twoi rodzice przez całe twoje życie. Dałeś tej małej wszystko co miałeś. Do cholery ,ledwie wyzdrowiałeś a bez wahania odważyłeś się zostać samotnym ojcem i dać dom dziecku ,które nawet nie jest twoje. Wiesz ilu ludzi na świecie stać na coś takiego? Masz psychikę z żelaza, Aiden, dlatego tak bardzo zawsze cię podziwiałem ,bo gdy w moim życiu tylko zaczyna robić się źle...

-Wiem. -uśmiechnął się od niechcenia.- Zawsze to jedno musi być silniejsze ,czy tego chcemy czy nie. I myślałem ,że zniosę w życiu wszystko ,osiągnę to czego chcę ,ale jak widać nie wszystko jest osiągalne. Dlatego chyba najwyższy czas złożyć broń i wracać do rzeczywistości. 

 Wskazał na wysoki budynek.

-Padam na twarz. Wolałbym odpocząć niż pałętać się po mieście bez celu. Nie mam już dziewiętnastu lat i chociaż stałem się fanem konkursów na karuzeli chcę do łóżka. Picie piwa na mieście nie smakuje już tak jak kiedyś.  Myślisz ,że już skończyli?

 Wyszczerzyłem zęby.

-Myślę ,że warto się upewnić.

***

 Po cichu weszliśmy na górę zakradając się jak kretyni na palcach. Jak makiem zasiał zrzuciliśmy ze stóp buty i weszliśmy do salonu gdzie powitała nas cisza. Wzrok mój i Aidena od razu powędrował w stronę łóżka gdzie pośród wygniecionej pościeli spała Palmer i jej towarzysz. 

-Chyba ktoś zabrał twoje miejsce.- wyszeptał chłopak u mojego boku z rozbawieniem.-Detronizacja jest bolesna. 

 Aiden niepostrzeżenie pochwycił butelkę wody z kuchni a ja zaczynałem godzić się z tym ,że noc spędzę na balkonie.

-Budzimy ich czy udajemy ,że nas nie ma?

-Wolę to drugie. -powiedziałem cicho idąc w krok za Aidenem. Gdy tylko zamknął za sobą drzwi i powitała nas cisza zrzucił bluzę przez głowę, rozłożył się w wygodnym fotelu obok łóżka po czym poklepał je dając mi znać ,które miejsce zostało zarezerwowane dla mnie.

 -Czy... nie lepiej żebyś ty się położył? No wiesz....

 Aiden uniósł wysoko czarną brew.

-Quinnlanie ,nie mam siedemdziesięciu lat i nie toleruję litości. Jestem zdrowy ,czuję się świetnie i nie traktuj mnie inaczej tylko ze względu na współczucie. Jeśli cokolwiek możesz mi dać to daj mi święty spokój od twojej litości.

 Nie mając siły na oponowanie i dyskusje wykonałem jego polecenie kładąc się na niewiarygodnie miękkiej poduszce. Nieświadomie zaciągnąłem się zapachem Aidena co ewidentnie mu nie umknęło. Przyglądał mi się badawczo ,a ja obróciłem się na brzuch z zainteresowaniem wpatrując się w tatuaże na jego klatce piersiowej ,które w ciemności wyglądały na zlepek przypadkowych zawijańców ,liter i kształtów.

-Jak wiele blizn ukryłeś pod tatuażami?- zapytałem ściszonym głosem zainteresowany. 

-Może kiedyś ci pokażę to czego nie widać na pierwszy rzut oka. -uśmiechnął się odchylając głowę w tył. 

-Chcę je zobaczyć. Wszystkie. 

-Ukryłem je tak ,że poczułbyś je tylko pod palcami. 

 Rzucał mi wyzwanie? Przez moment miałem wrażenie ,że w jego spojrzeniu zapłonęła iskra ,która po chwili się wypaliła.

-Prześpij się. Obudzę cię jak ten alvaro sobie pójdzie ,chociaż wątpię że będziesz chciał spać w pościeli ,w której nie tylko spali. 

 Robiło mi się niedobrze na myśl ,że byłem jak bezdomny pies ,który nie posiadał nawet własnego miejsca do spania. 

-A ty?

-A ja mam fotel. Musi wystarczyć. 

-Nie mamy pięciu lat. Jakkolwiek źle będzie to wyglądało możesz położyć się obok. Albo to ja pójdę na fotel. To twoje łóżko ,a ja jestem intruzem.- zaproponowałem lecz odpowiedział mi tylko rozkoszny uśmiech chłopaka skąpanego w mroku w kącie pokoju.

-Właśnie dlatego ,że to moje terytorium życzę sobie żebyś przespał się w moim łóżku. 

-Zapomniałem już jaki jesteś uparty. 

 Zatopiłem głowę  w poduszce i pozwoliłem sobie zamknąć oczy czując błogi spokój.

-Quinnlan?

-Tak?

 Jego głos złagodniał.

-Przemyśl to wszystko. Nie odbieraj mi nadziei. 

***

 Obudziłem się nieoczekiwanie gdy wybiła druga. W skąpanym w mroku pokoju przez zaspane oczy byłem w stanie wyłapać tylko zarysy mebli. Podniosłem się cicho na łokciach spoglądając w kąt pokoju gdzie przedzierające się przez zasłony światło księżyca dawało widok na mężczyznę ,który opierał się na swojej ręce z lekko rozwartymi ustami. Czarne włosy opadały mu na zaróżowione z ciepła policzki. Mimo ,że pozbawiony był górnej części garderoby ,a przez okno wpadało rześkie powietrze był rozpalony. 

 Wstałem z łóżka i bezszelestnie stanąłem przed fotelem podziwiając mężczyznę ,którego tors unosił się powoli gdy brał oddech. Spał tak spokojnie... Od pięciu lat nie widziałem go śpiącego. Wspomnienia ,które się we mnie zrodziły ,wspomnienia jego ramion ,pocałunków ,rozmów w nocy ,pobudek rano ,bliskości ,seksu, kłótni ,po której zawsze wsuwał się na miejsce obok mnie wyznając mi ,że mnie kocha... To wszystko bolało jak diabli.

 Mimo to przystawiłem rękę do jego czoła spodziewając się ,że się obudzi i nazwie mnie nadopiekuńczą kwoką ,z której aż bije litość. Lecz jak mogłem traktować go bez litości? Może i byłem emocjonalnym zerem i bezuczuciowym gnojem ,ale bałem się. Jego choroba wyżarła w mojej duszy ogromną dziurę ,a serce kazało mi zerwać się z łóżka by móc mu się przyjrzeć.

 Nie miał gorączki. Kamień spadł mi z serca.  

Już miałem wracać do łóżka gdy dotarło do mnie jak bardzo niszczyłem mężczyznę ,który właśnie spokojnie spał. Aiden zawsze stawiał mnie na pierwszym miejscu ,jakkolwiek egoistycznie to brzmiało z moich ust. Zawsze robił wszystko by było mi jak najlepiej ,nawet teraz gdy ledwie chciał ze mną rozmawiać ,gdy połamałem mu serce wolał spać na fotelu wykrzywiony wiedząc ,że rano wstanie obolały ,niż na swoim łóżku. Przecież mógł zatrzasnąć mi drzwi pod nosem i kazać spieprzać. 

 Ale nigdy tego nie robił. Nawet jeśli miłość już dawno minęła wciąż byliśmy przyjaciółmi. Aiden był przyjacielem ,na jakiego nigdy nie zasługiwałem.

-Aiden.- potrząsnąłem nim.- Aiden.

 Wymamrotał coś pod nosem. Wsunąłem mu rękę pod ramię.

-Wstań. Musisz iść do łóżka.

 Mamrotał coś niezrozumiałego gdy włożyłem maksimum siły by pomóc mu pokonać te dwa kroki. Nawet nie zauważył ,że go przeniosłem. Był wykończony. Prawdopodobnie nie sypiał za dobrze. Okryłem go kocem ,lecz tylko do pasa ,tak jak zawsze uwielbiał. Padające pod kątem światło księżyca rzucało obraz na jego tors. Pozwoliłem sobie na zuchwałość zbliżając się do niego. Ogromna blizna ukryta pod tatuażem przypominającym węża ciągnęła się niemal na całej długości mostka.

-Nie wyobrażam sobie ile musiałeś wycierpieć.- wyszeptałem i odgarnąłem pasmo ciemnych włosów z jego policzka. 

 Nie oglądając się za siebie opuściłem jego pokój. Nie zasługiwałem na to co mi dawał. Ani, kurwa ,przez chwilę nie zasługiwałem.

 Patrzyłem na Palmer wtuloną w ramię blond dupka ,który zajmował moje miejsce. Przynajmniej ona była dziś szczęśliwa. 

 Pochwyciłem ze sterty ubrań bluzę i wyszedłem na balkon. Nie zasługiwałem na miejsce przy żadnym z tych ,których szczerze kochałem. Dlatego położyłem się na leżaku gapiąc się w gwiazdy błagając je o wybaczenie.  

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top