20. Trzy sekundy
Palmer
Skoro tych dwóch młotków miało inne plany na wieczór to w porządku. Z moich obliczeń wynikało ,że powinni być na miejscu dobrą godzinę temu. Co po raz kolejny ich zatrzymało? Zasadniczo wolałabym nie wiedzieć, bo znając nich mogło to byś dosłownie wszystko. Plusem bycia piątym kołem u wozu był fakt ,że miałam ciszę i spokój podczas gdy oni załatwiali swoje sprawy.
Czy czułam się odsunięta? Może odrobinę. Czy mnie to smuciło? Nie. Wbrew pozorom dało mi to do myślenia i przyzwyczajałam się ,że póki był tu Aiden w moim życiu będzie coraz więcej samotnych chwil.
Otworzyłam laptopa chcąc wykorzystać czas produktywnie. Odpaliłam pierwszą lepszą stronę z ogłoszeniami pracy w Waszyngtonie.
Kucharz ,minimum trzy letnie doświadczenie. Taksówkarz odpada. Miałam prawko ,ale bałam się jeździć a od wożenia mi tyłka był Quinnlan. Stylistka fryzur ,konserwator w muzeum... Przeglądałam kolejną stronę za kolejną pchając do ust słone krakersy ,które znalazłam w szafce opisane jako "nie dotykać. Własność A." .Dlatego wpychałam je do ust łapczywie celowo zostawiając na materacu okruchy.
Okej ,bycie piątym kołem u wozu zaczynało robić się straszne gdy w mojej głowie zaczęły malować się obrazy samotności ,która groziła mi od kiedy Deroven wystrzelił jak guma z gaci ze swoim wiekopomnym i jakże wyczekiwanym powrotem. Kochałam Quinna i ufałam mu a gdy mówił ,że nigdy mnie nie opuści wierzyłam mu w to bezgranicznie jednak... na myśl ,że gdy wreszcie ulegnie magii Aidena nie będę mogła być przy nim tak blisko jak byłam zawsze cała dygotałam. Gdy tylko o tym myślałam żołądek zawiązywał mi się w supeł. Od kiedy ten facet się pojawił odczuwałam ciągły niepokój spowodowany tak egoistycznymi pobudkami ,że obawiałam się mówić o nich nawet Quinnowi.
Byłam zazdrosna jak cholera ,ale zdusiłam to w sobie wiedząc ,że... Od kiedy Aiden się pojawił Quinn stał się lepszy. Może sam tego nie dostrzegał ,ale już pierwszego dnia gdy ujrzał Aidena odżył. Na jego twarz powróciły kolory ,a sam zaczął czuć. Czuć coś więcej niż tylko upojenie alkoholowe i obojętność na to co przyniesie los. Gdy Aiden pojawił się obok mój przyjaciel zaczął oddychać ,czuć ,płakać i śmiać się ,zaczął rozmawiać, odżyła w nim chęć do życia i choć spowijały go mroczne myśli sprowadzające go na ziemię widziałam jak odlatywał do nieba gdy przez ostatnie pięć lat w Waszyngtonie nie wzbijał się nawet na moment. Nigdy wcześniej nie widziałam go ...takim. Zawsze był jak z kamienia ,niezłomny, a teraz...
Quinn tylko raz opowiedział mi swoją historię ,w którą nie mogłam uwierzyć ,a gdy uwierzyłam sądziłam ,że to opowieść chłopaka ,który zakochał się w przyjacielu ,który ani przez moment nie traktował go poważnie. Choć nigdy Quinnowi o tym nie powiedziałam z jego opowieści i tego co wokół niego się działo wysnułam swoją własną teorię o nieszczęśliwym kujonie ,który pierwszy raz poczuł coś więcej i zwariował naiwnie się zakochując. Cóż innego miałam sądzić? Jego ukochany przez pięć lat nie odezwał się ani słowem ,nie napisał nawet jednej wiadomości ,nie pokazał się ani razu ,nie istniał w jego życiu a w dodatku porzucił go zostawiając jedynie smętny liścik. Brzmiało tak jakby nigdy go nie kochał.
Lecz gdy ich zobaczyłam... Przed przyjazdem tutaj obiecałam sobie ,że obronię Quinna przed wszystkim co związane z Aidenem- nawet przed nim samym ,ale gdy ten się pojawił zrozumiałam ,że wcale nie muszę go bronić. W porządku, nie przepadałam za Derovenem. Był jednym z tych typów ,których nienawidziłam najbardziej- błyskotliwy kretyn udający głupka w rzeczywistości niebywale inteligentny ,twardy jak skała i zdeterminowany by dostać to czego zechce. Jedno spojrzenie wystarczyło by dotarło do mnie ,że pragnął Quinna i dlatego się tu pojawił. Widziałam jego determinację gdy stawałam mu na drodze, a on robił wszystko by mnie ominąć i dostać się do Quinna. Nie widziałam w nim dupka ,który porzucił z kaprysu chłopaka, z którym przeżył upojne miesiące i zniknął. To był coś czego nie byłam w stanie opisać. W życiu nie zaznałam wielu rodzajów miłości ,a gdy jej zaznawałam ona nigdy nie była szczera. Jednak obserwując tych dwoje, czując jak we śnie Quinnowi zaczyna walić serce gdy tylko Aiden zbliżał się do kuchni po wodę, widząc jak Aiden traci czujność i zaczyna pieprzyć głupoty gdy Quinn tylko obok niego przechodzi, obserwując te skryte uśmieszki i spojrzenia posyłane sobie ukradkiem gdy nikt nie patrzy...
Quinn zwyczajowo udawał niewzruszonego ,a Aiden bił się z ochotą błagania go o wybaczenie lecz nie miał jaj tego zrobić. Oboje wyglądali jak banda niezdecydowanych dzieciaków , podświadomie walczyli ze swoim wewnętrznym "ja" , a ja stałam z boku jedząc popcorn.
Między nimi było coś więcej niż spędzone razem całe życie ,przyjaźń i jakaś tam miłość. Dlatego wycofałam się z walki o względy Quinna. On zawsze wybierze Aidena. Z A W S Z E ,bez względu na wszystko inne ,bez względu na nienawiść jaką odczuwał na myśl o tym ,że jego ukochany miał rodzinę ,bez względu na to ,że pozwolił zrujnować sobie dla niego życie. Wiedziałam ,że gdyby miałby szukać go przez kolejne pięć lat zrobiłby to bez namysłu nie wahając się poszukiwać go nawet do swojego ostatniego dnia. A Aiden zabiłby każdego kto zbliżyłby się do Quinna, wskoczyłby za nim w ogień i wyruszył za nim na ślepo zostawiając wszystko co miał.
No właśnie. Więc dlaczego go porzucił? Nic nie trzymało się kupy.
Piekarz, hostessa, pracownik biurowy ,wymagane doświadczenie minimum pięć lat i bla ,bla bla. Zamknęłam laptopa i prześwidrowałam mieszkanie wzrokiem nie wyłapując żadnych odgłosów.
Moja popieprzona natura wścibskiej zdziry kazała mi poderwać tyłek z łóżka wyśpiewując w głowie mantrę "Co takiego ukrywasz, Deroven? Czego nam nie mówisz? Dlaczego porzuciłeś osobę ,która jest ci przeznaczona?"
Stanęłam przed drzwiami prowadzącymi do sypialni tego wrednego skurwysyna. Czy wyjdę na wścibską i nienormalną? Być może, ale przecież właśnie taka byłam. Nie przecząc swojej naturze otworzyłam drzwi i zapaliłam światło.
Pościel na łóżku była nieposłana ,a szafa z koszulami na wieszakach otwarta. Nieco artystycznego chaosu było w jego stylu. W rogu pokoju obok etażerki stały dwie butelki po piwie , na komodę rzucił pęk kluczy i notes.
Notes.
Potknęłam się o nogę łóżka przeklinając siarczyście. Nawet szpiegowanie wychodziło mi chujowo.
Otworzyłam zielony notes. Masa umówionych spotkań, numery telefonów ,jakieś adresy ,nazwiska ,szczegóły odnośnie dużych projektów nieruchomości i przypominajki napisane różowym mazakiem mówiące "zadzwonić do Astona, wysłać faktury do księgowości PRZED WEEKENDEM." Oprócz gejowskiego różowego zakreślacza nie znalazłam niczego co mogłoby mnie zainteresować.
Zajrzałam do komodę ,która świeciła pustkami. Nie zdążył do końca się wypakować. Odwróciłam się by spojrzeć w stronę łóżka ustawionego pod oknem gdzie nieopodal postawione obok siebie były dwie walizki. Jedna z nich była spora i huk z jakim upadła obudziłby nawet zmarłego. Nic oprócz kilku par butów ,jakiś ubrań ,bielizny i podstawowych kosmetyków. Odstawiłam walizkę na miejsce tak by Deroven nie zauważył różnicy. Małą walizkę pozwoliłam sobie położyć na łóżku i otworzyłam ją.
Laptop. Zaszyfrowany i wszelkie kombinacje ,których można byłoby się spodziewać po tym matole były błędne. Odpuściłam ,bo czas naglił. Oprócz laptopa i jakiś kabli znalazłam dokumenty z jego imieniem i nazwiskiem ,jakieś nudne firmowe dokumenty ,których nawet nie chciało mi się przeglądać. Gdy zrezygnowana i wystraszona faktem ,że Aiden z pewnością natknie się na mój ślad w tych papierach odłożyłam je na miejsce ,mój wzrok przykuła czerwona teczka opisana jako "dokumentacja medyczna". Zmrużyłam oczy i jak ostatni karaluch przyglądałam się pierwszej z kart. Akt urodzenia Snow. Zlustrowałam go pośpiesznie.
Data urodzenia szósty luty, ojciec Deroven Aiden ,matka nieznana.
Coś w moim sercu drgnęło. Smutek? A może współczucie? Tak jak tej małej moja matka też mnie nie chciała. Z tym ,że moja porzuciła mnie po prawie dwudziestu latach ,a ją od razu przy porodzie. Zdusiłam narastający żal. Świat był okrutny.
Kolejna kartka ,która wyciągnęłam by przeczytać ją dokładnie.
Quinn się wścieknie ,a Aiden mnie zabije ,ale nie dawało mi to spokoju. Co ten facet najlepszego ukrywał?
Wypis ze szpitala. Przeczytałam na głos zduszonym szeptem:
-Dziecko urodzone w trzydziestym piątym tygodniu ciąży siłami natury. Płeć żeńska. Dziecko po zrezygnowaniu przez matkę z sprawowania nad nim opieki trafiło na oddział neonatologiczny gdzie wykonano podstawowe badania przekazując pieczę nad dzieckiem w ręce ojca. Nie zanotowano schorzeń. Dziecko po trzytygodniowym pobycie na oddziale neonatologii dziecięcej wypisano do domu w stanie ogólnym dobrym. Rodzina odmówiła skorzystania z pomocy psychologa.
Kolejne kartki były listą odbytych szczepień i wizyt profilaktycznych ,opisem wizyt u fizjoterapeuty i badań krwi na nazwisko Snow Deroven.
Nie miałam prawa w tym grzebać ,ale jakaś część mnie kazała mi to robić by wreszcie odkryć prawdę ,która tak bolała Aidena.
Kolejne karty ,kolejne opisy wizyt ,dawkowanie szczepień ,harmonogram bilansu i inne głupoty o których jako bezdzietna nie miałam kompletnie pojęcia. Dokopałam się na samo dno teczki by odkopać plik dokumentów spięty zszywką w jedno. Ja pieprzę, ten brulion miał chyba ze sto stron.
Pierwsza z nich to jakieś badanie krwi sprzed pięciu lat z połowy kwietnia. Niebieskim zakreślaczem podkreślone były jakieś wartości w kwestii których byłam zielona. Kolejna kartka, kolejne podobne badanie z tym ,że wykonane dwa tygodnie później. Kolejne nudne badania ,smętna lekarska paplanina. Przypuszczałam ,że i Quinn miał cała teczkę z wynikami badań ,bo skoro ich rodzice posiadali własną klinikę badali ich z powodu byle kichnięcia.
W połowie pliku z nudnymi badaniami krwi i jakiś wymazów wpatrywałam się w zdjęcie RTG klatki piersiowej. Skąd wiedziałam jak to wygląda? Jak miałam siedem lat spadłem z konia ,który kopnął mnie w żebra. Robiono mi wtedy serię badań ,a gdy siedziałam w szpitalu przez ładne trzy tygodnie jedynym moim zajęciem było czytanie i studiowanie tych wyników. Opis jasno wskazywał ,że zdjęcie należało do Aidena. Przyglądałam mu się przez dłuższą chwilę i szperałam dalej. Kolejne trzy zdjęcia wykonane w przeciągu miesiąca były identycznie z tym ,że... Na pierwszym zdjęciu w okolicy centralnej czegoś co wyglądało na płuca umiejscowiona była biała plama ,która na kolejnym zdjęciu była większa o jakieś pięć milimetrów ,a na trzecim jeszcze większa praktycznie podwajając swoją wielkość.
O co tu do cholery chodziło? Żałowałam ,że byłam tak zielona w tym temacie. Przydałby się tu Quinnlan i jego głowa pełna tych medycznych bełkotów ,które tak uwielbiał.
Przyspieszyłam przeglądanie kart gdy wybijała dwudziesta pierwsza a chłopcy w każdej chwili mogli się zjawić.
-Deroven Aiden, urodzony dwudziestego szóstego czerwca, skierowanie do poradni specjalistycznej ,centrum leczenia pulmonologicznego. Data dwudziesty lipiec. Pięć lat temu.- wymamrotałam biorąc kolejną kartę.- Skierowanie do poradni specjalistycznej ,centrum leczenia onkologicznego. -serce waliło mi miarowo.- Skierowanie na oddział onkologiczny, Berno październik pięć lat temu.
Ja pierdolę.
"Rozpoznanie: nowotwór drobnokomórkowy DRP. Zastosowano torakotomię potwierdzającą hipotezę. Wszczęto leczenie operacyjne."
Moje dłonie trzęsły się gdy próbowałam wynieść więcej z medycznego bełkotu który odbijał się w mojej głowie echem.
"Leczenie operacyjne nieudane. Pacjent wypisany na własne żądanie. Wszczęto chemioterapię ,która zatrzymała gwałtowny wzrost zmian nowotworowych."
Żołądek mi się skurczył a oddech spłycił gdy czytałam kartę za kartą.
"Wszczęto radioterapię. Podejrzenie przerzutu na nadnercza."
"Leczenie operacyjne nie powiodło się."
"Na dzień trzydziesty kwiecień wykluczono przerzuty."
"Pacjent w stanie krytycznym przyjęty na oddział onkologii."
"Po czteromiesięcznej obecności na oddziale pacjent wypisany w stanie ogólnym dobrym."
"Guz zmniejszony o siedem milimetrów. Dawka chemii zmniejszona. Pacjent przyjmuje leki doustnie."
Po czym kolejne wyniki badania krwi ,kolejne teorie i regułki ,których ni w ząb nie rozumiałam. Gdy to wszystko do mnie dotarło byłam w stanie tylko bezwładnie wpatrywać się w rozrzucone po całym pokoju dokumenty.
-Co ty tutaj robisz?- zapytał Aiden stając w przejściu lustrując od góry do dołu mnie jak intruza.- Kto pozwolił ci dotykać moje rzeczy?
Serce waliło mi tak mocno ,że słyszałam dudnienie w uszach nieobecnym wzrokiem wpatrując się w teczkę. Moje głowa pękała gdy wszystko zaczęło układać się w logiczną całość.
-Gdzie jest Quinn?
-Odbiera żarcie w knajpie obok. Zaraz tu będzie.
-Nie powiedziałeś mu.- stwierdziłam fakt.
Ciemnowłosy pospiesznie zebrał wszelkie rozrzucone dokumenty po czym cisnął je w teczkę i schował na dno walizki wściekły jak cholera.
-Kto dał ci prawo grzebać w moich rzeczach?
Spojrzałam w jego lisie oczy w których buzowała wściekłość.
-Wiedziałam ,że coś ukrywasz.
-I to dało ci prawo do przejebania mojego pokoju?
Skrzyżował ramiona na piersi i oparł się o komodę.
Nic nie dawało mi tego prawa. Sama je sobie nadałam z czasem gdy widziałam jak ta dwójka się męczy, jak Aiden zadręcza się ukrywaniem prawdy ,a Quinn z tego powodu cierpi.
-Dlaczego nic mu nie powiedziałeś?
-A co to zmienia?-wycedził ,a ja podeszłam do niego bliżej wściekła jak diabli. Powinnam była dać mu w twarz i nazwać podłym kłamcą ,lecz nie byłam w stanie. Nienawidziłam tego dupka ,ale to wszystko zmieniało postać rzeczy. Przez ułamek sekundy było mi go szkoda. Wszelkie nieszczęścia od dzieciaka spadały właśnie na niego. Poniekąd... rozumiałam go ,w jakiś irracjonalny sposób.
-Poważnie pytasz co to zmienia? Quinn myśli ,że porzuciłeś go bo go nie kochałeś. Że dałeś nogę bo zaczęło robić się poważnie i dotarło do ciebie ,że nie chcesz spędzić z nim życia!
Aide odwrócił ode mnie wzrok wyglądając za okno na miasto spowite nocą.
-Lepiej by tak myślał.
-Co? Czy ty się słyszysz?- skwasiłam się.- TO -wskazałam na walizkę gdzie przed chwilą skrył teczkę.- poważna sprawa. Chcesz go okłamywać? Zamierzałeś w ogóle mu powiedzieć?
Wzruszył ramieniem.
-Nie wiem. Chciałem powiedzieć mu kilka razy ale wtedy dowiedziałem się ,że jest zakochany i zrezygnowałem. Nie chciałem mącić w jego życiu. A później gdy wreszcie zdobyłem się na szczerość ty powiedziałaś ,że nie jestem mu potrzebny i lepiej gdy wreszcie się ze mnie wyleczy i pójdzie do przodu.
-Aiden...
-Przestań. Miałaś rację. Dlatego milczałem. Dostatecznie go zniszczyłem ,a to... To nie ma znaczenia.
-Nie ma znaczenia? Twoja choroba nie ma znaczenia? -usiadłam na skraju łóżka chowając twarz w dłoniach.- Uciekłeś nie dlatego ,że go nie kochałeś ,a dlatego ,że kochałeś go na tyle by nie musiał na to patrzeć. -nasz wzrok się skrzyżował.- Jak bardzo było źle?
Twarz Aidena złagodniała a jego lisie oczy zaszkliły się od łez.
-Fatalnie. Gdy się dowiedziałem ,gdy potwierdziła się diagnoza było coraz gorzej. Przeskok z pierwszego stadium do drugiego nastąpił nagle. Miałem wybór. Albo powiedzieć o wszystkim Quinnowi wiedząc ,że ten rzuci wszystko żeby ze mną jakoś to przejść albo uciec ,rozpieprzyć tą chorobę i liczyć na cud ,że o ile wrócę on wciąż będzie na mnie czekał.
Moje serce się zatrzymało i pękło na pół.
-Zachowałeś się beznadziejnie nie dając mu wyboru. On wolałby być z tobą. Wiesz o tym.
-Wiem ,dlatego odebrałem mu ten wybór. Spieprzyłby sobie życie bardziej niż rzucając studia i chlając do upadłego. Wolałem by znienawidził mnie teraz niż miałoby to przychodzić stopniowo. W końcu widziałby mnie słabego ,rzygającego po chemii ,nie widziałby mnie miesiącami kiedy leżałbym tak żałośnie w szpitalu czekając na cud ,zacząłby mnie nienawidzić kiedy zamiast dawać mu radość przynosiłbym tylko ból. Nie widziałby we mnie mężczyzny ,którego pokochał.- jego głos się załamał.- Było fatalnie. Tak fatalnie ,że dwa razy wybierałem jego numer by zadzwonić i wyznać mu prawdę i powiedzieć jak bardzo go kocham i się pożegnać ,ale... ale gdy czytałem nasze wiadomości to wzmagało we mnie wolę do tego żeby z tego wyjść i się nie poddawać. Oni nie dawali mi szans. Było już prawie po mnie. Wolałem umrzeć sam niż skazywać go na patrzenie na to, rozumiesz?
-Musisz mu powiedzieć.
-Nie ma mowy.
-Może nie jestem profesorem ale widziałam te wyniki. Guz się wchłonął. Jesteś zdrowy.
-To może wrócić w każdej chwili.
-Wtedy nie będziesz musiał znów być z tym sam. Gdy to wróci musisz dać mu wybór.
Mężczyzna usiadł obok mnie ocierając łzy z policzków.
-Wolę walczyć sam niż rozdzielać ten ból na pół. Quinnlan za wiele wycierpiał. Sama widzisz ,że czego bym nie zrobił ranię go jak cholera. Dlatego zawsze wybieram mniejsze zło.
-On nie może myśleć ,że uciekłeś jak dupek. On musi poznać tą prawdę ,nawet jeśli postanowi nienawidzić cię dalej. Posłuchaj- trąciłam jego udo kolanem a ten spojrzał na mnie powstrzymując łzy.- to okrutne co powiem ,lecz nawet jeśli to wróci i będzie fatalnie Quinn nigdy nie spojrzy na ciebie jak na słabego i do końca da ci tyle miłości ile tylko jest w stanie. Oboje go znamy. Oboje na to wszystko nie zasługujecie. Nawet jeśli miałoby się wydarzyć najgorsze Quinn zapamięta cię nie jako dupka ,który nigdy go nie kochał ,a jako kogoś kto kochał go do grobowej deski. Nie lubię cię, ledwo cię toleruję i mówienie tego jest jak picie kocich sików ,ale nie ma w świecie nic podobnego do tego co was łączy.
Aiden uśmiechnął się delikatnie.
-Chyba pierwszy raz tak się boję.
Poklepałam go po ramieniu.
-Poważnie jest coś czego możesz się bać po tym jak przez pięć lat walczyłeś z chorobą całkowicie sam na drugim końcu świata? Masz większe jaja ,Deroven ,niż można by pomyśleć. A skoro naplułeś śmierci w twarz to nie zmarnuj tego.
Poderwałam się z łóżka tłumiąc narastające łzy.
-Ta prawda będzie dla niego jak przełknięcie skruszonego szkła ,ale poradzi sobie. Oboje jesteście silni. -dodałam kierując się ku drzwiom. -Poważnie cię nie lubię...
-Nie musisz powtarzać ,masz to wypisane na czole.- parsknął.
-Daj mi dokończyć ,dupku. Nie lubię cię bo pchasz się do naszego życia z brudnymi buciorami ,ale czy tego chcę czy nie w sercu Quinna to ty masz szczególne miejsce ,nie ja. I kocham go na tyle ,że jestem w stanie może nie tyle zejść z piedestału co zrobić ci kawałek miejsca.
Chłopak wyszczerzył zęby i pokazał mi środkowy palec.
-Wykopię cię z niego z hukiem.
-Możesz próbować jutro. Tak się składa ,że znalazłam kilku chętnych do wyjścia na miasto i może mnie nie być przez kilka godzin. Nie spieprz tego.
-Nie szkoda ci miejsca na piedestale Quinnlana?
-Jesteś zbyt pewny siebie. -zaśmiałam się i trzasnęłam za sobą drzwiami.
Usiadłam na krześle w jadalni biorąc głęboki oddech. A więc jutro. Jutro Quinn dowie się ,że Aiden w rzeczywistości nigdy go nie opuścił.
***
Quinn
-Jestem!- krzyknąłem wreszcie wchodząc do mieszkania. Zrzuciłem ze stóp buty i z torbą pełną smakołyków kuchni meksykańskiej przeszedłem korytarzem w stronę salonu.
Mieszkanie skąpane było w mroku ,a tylko lampa ustawiona przy regale z książkami rzucała ciepłe światło na pomieszczenia.
Postawiłem torbę na stół przy którym siedział Aiden z posępną miną.
-Co tak długo?
-To jedna z lepszych knajp w mieście. Musiałem się pchać w kolejce i swoją drogą mam kilka nowych siniaków.- zażartowałem odwijając sztućce z serwetki.
Mężczyzna od razu pochwycił za jedno z pudełek i zaciągnął się zapachem chili con carne.
-Często masz takie zachcianki?
-Na tyle często ,że możemy codziennie jeść inną kuchnię.
Zabrałem się do jedzenia swojej porcji łapczywie ją pochłaniając głodny jak cholera.
-Dlaczego jest tak cicho? Gdzie Palmer? Dla niej też jest porcja. -powiedziałem z pełnymi ustami gdy Aiden gapiąc się w danie tylko jeździł widelcem po talerzu.
-Zabrała mi słuchawki i uciekła na balkon zastrzegając sobie prawo do prywatności. Rysuje te swoje bzdety. Jeśli masz jaja to idź jej przeszkodź, ale ja bym nie ryzykował.
-Czyli zje rano. -rzuciłem w odpowiedzi skupiając się na jego niemrawym wyrazie twarzy. Był blady i nieobecny co w ostatnim czasie było nowością.- O co chodzi? Nie masz humoru?
Tylko na moment pozwoliłem sobie skrzyżować z nim spojrzenie.
-Skądże.
-Jak już zamierzasz kłamać to przynajmniej zrób to dobrze.
Mężczyzna przewrócił oczami krzyżując ramiona na piersi.
-Chyba też zjem rano. Straciłem apetyt.
-Dopytywać?
-Nie trzeba.
-Jasne.- rzuciłem wstając by wyrzucić puste pudełko do kosza.
Jeśli chodziło o rozmowy nie byłem w nie mistrzem. Relacje między mną a Aidenem były na tyle napięte ,że nie byłem pewien na jak grząski grunt mogę wkroczyć. O ile był jeszcze starym Aidenem to bywały momenty ,że milczenie było złotem. Gdy ja miałem gorszy czas wolałem wykrzyczeć to całemu światu ,tymczasem Aiden potrzebował przerobić sobie to w głowie i dopiero wyjaśnić. Dlatego zwykle gdy jego humor znikał pytałem czy drążyć temat czy gdy będzie gotowy sam wyjawi jaki mrok dziś go spowił.
A skoro nie chciał o tym gadać...
-Kolejny ciężki dzień.
-Od kiedy tu jestem jeden jest cięższy od drugiego.- westchnąłem wyciągając z lodówki dwa piwa. Jedno z nich podałem Aidenowi. Usiadłem na skraju stołu na wyciągnięcie ręki od mężczyzny.
Ciemnowłosy niemal od razu wyzerował połowę.
-Dobrze jest wreszcie wypić z kimś piwo.
-Z rzeszy twoich durnych kumpli zostałem ci tylko ja. Czynię honory.- zażartowałem a on wyszczerzył zęby.
-Skoro po tylu latach jesteś tu tylko ty to cała reszta była gówno warta. Z tego co wiem nie cierpisz piwa.
-Znaj moje poświęcenie. Nadal jest paskudne i smakuje jak szczyny.
Odchylił głowę w tył śmiejąc się zmęczony. Dochodziła dwudziesta trzecia. Moje powieki były ciężkie i jedyne o czym myślałem to o śnie. Mimo ogromnego łóżka Palmer była okropną lokatorką w łóżku. Rozpychała się i chrapała jak cholera. Nie byłem w stanie zliczyć jak wiele razy w ciągu jednej nocy obrywałem z łokcia albo kopniaka w udo czy brzuch, ale rozpychająca się Palmer wciąż była lepszym wyborem niż spanie na leżaku na balkonie.
Zresztą co za różnica? I tak się nie wysypiałem.
-Doceniam. -mruknął pod nosem aż za bardzo wpatrując się w etykietę piwa.
Coś go trapiło. Moje wścibskie ja kazało mi wybadać grunt mimo ,że prosił by nie dopytywać. Ja jednak nie zamierzałem dopytywać o jego humor a jedynie zmanipulować go do wyjawienia choćby cząstki. Umiejętności bycia upierdliwym odziedziczyłem po matce.
-Zajmując się sam dzieckiem pewnie nie miałeś wielu okazji by wyjść na piwo.
-Nie ,nie miałem.- odparł ze smutkiem.
-Nie wiedziałem ,że jesteś z tym sam. Dlaczego nie powiedziałeś mi o tym wcześniej?- zapytałem patrząc na niego gdy wodził palcem po butelce.- Co stało się z jej matką?
-Quinnlanie.- przemówił wbijając we mnie wzrok gdy patrzyłem na niego z góry.- Jeśli próbujesz w tak idiotyczny sposób wybadać co takiego mnie trapi wiedz ,że wiercisz mi dziurę w dupie o dwudziestej trzeciej kiedy padam na pysk. Błagam ,nie ciągnij mnie za język. Czy moje samopoczucie istotnie jest tak ważne żeby zawracać sobie nim głowę o tak późnej porze czy może uważasz ,że nie jestem w stanie poradzić sobie sam ze swoimi demonami?
-Ja...
-Chcę tylko pomilczeć.
-W porządku. Więc...- pokiwałem głową.- milczenie.
Zapadła więc błoga cisza gdy bezgłośnie spijaliśmy jeden z najgorszych trunków jakie kiedykolwiek piłem. Cisza była lecznicza i Aiden westchnął najwyraźniej nad czymś się zastanawiając. Patrzyłem na rząd okien czekając aż Palmer wyłoni się z balkonu przerywając ciszę, lecz nic takiego nie nastało.
Trąciłem go stopą w udo gdy ten najwyraźniej liczył bąbelki w swoim piwie nieobecny jak nigdy dotąd.
-Nie potrafisz usiedzieć w ciszy co?- parsknął pod nosem.
-Tylko ci przypominam ,że tu jestem jakbyś ty nie chciał dłużej siedzieć w ciszy.
Odtrącił moją nogę rozbawiony. Trąciłem go po raz kolejny.
-Twoje jestestwo jest aż nader wyraźne, Quinnie. Czaję aluzję ale możesz już spieprzać.
-Nie jestem tak charyzmatyczny jak ty i nie zajmę twoich uporczywych myśli rozmową więc...
-Więc będziesz mnie kopał aż wreszcie skupię się na tym jak się ciebie pozbyć? -uniósł brew kolejny raz odrzucając moją nogę. Wyszczerzyłem zęby. -Czy może liczysz na bójkę?
-Jeśli coś jest głupie a działa to znaczy ,że nie jest głupie.
Wywrócił oczami.
-Zaczynasz mnie wkurwiać.
-Wiem.- przysunąłem się bliżej trącając go kolanem.
-Ale z ciebie dzieciak.
Odtrącał mnie raz po raz aż zaśmiałem się w głos kiedy zerwał się ze swojego miejsca podwijając rękawy swojej bluzy. Badał mnie z odległości gdy ja szczerzyłem się jak dzieciak. W zasadzie po co to robiłem? Powinienem był wypieprzyć go do jego sypialni pod pretekstem ,że chcę iść już spać i ma dać mi spokój ,po czym zasnąć w ciszy. Tymczasem wkurwiłem go na tyle ,że ten... co on właściwie robił?
-Okej ,żarty się skończyły ,Kyle. Masz trzy sekundy.
-Na co?- zapytałem zdezorientowany.
-Trzy...
-Co ty najlepszego...
Okej ,gdy pstrykał kostkami raz po raz już wiedziałem o co chodzi. To nie zwiastowało niczego dobrego. Przed moimi oczami śmignęło wspomnienie. Ja i Deroven ,dwoje jedenastolatków , ciemnowłosy wściekły gdy przypadkiem utopiłem jego telefon w konewce matki ,biorący rozbieg po czym odliczający trzy sekundy dając mi czas na ucieczkę zanim spierze mi dupę... On chyba nie zamierzał...
-Dwa...
-Co ty odpierdalasz? Nie mamy jedenastu lat!
-Jeden!
Nie żartował. Rzucił się na mnie rozbawiony jak jasna cholera gdy spadłem ze stołu a mój tyłek pocałował posadzkę. Do rozpuku bawiło go gdy próbowałem mu uciec gdy ten zamiast mnie okładać nabijając siniaki jak za dawnych lat łaskotał mnie jak kretyn więżąc w swoich uściskach ,z których nie byłem w stanie się wyswobodzić.
-Puszczaj mnie jebany kretynie! -wrzeszczałem ,a ten się śmiał.
-Nie zaczynaj się do silniejszych ,Quinnie.
-Spierdalaj!
Wyswobodziłem się lecz tylko na chwilę. Przed oczami miałem bandę dzieciaków ,które nienawidziły się jak diabli. Aiden zawsze był górą jeśli chodziło o bójki. Zawsze to ja kończyłem pobity gdy on triumfował.
Nasze relacje wróciły do bardzo podobnych do tych ,które towarzyszyły nam gdy mieliśmy po jedenaście lat. Może i się nie nienawidziliśmy ,ale... i wtedy i dziś łączyło nas tyle samo. Nic ponad spędzone wspólnie lata. Nic ponad to. Jakby nigdy nie było żadnej miłości. Kumple. Po prostu kumple zmuszeni do tego by się lubić.
Mężczyzna przewrócił mnie na plecy łaskocząc po brzuchu. Śmiałem się w głos gdy ten podły skurwiel znalazł wrażliwe miejsce na podbrzuszu. Próbowałem go kopać i okładać ,ale gdy przywarł mnie do podłogi swoim ciałem nie mogłem się ruszyć. Nie miałem z nim najmniejszych szans ,ani kiedyś ani dziś.
-Deroven ,puszczaj! -wrzeszczałem przez histeryczny śmiech.
-Sam zacząłeś! Tym razem nie poskarżysz się mamie!
-Skąd wiesz?!
Śmiał się mimo ,że wymachiwałem rękoma by go z siebie zrzucić.
-Dzieciak!
-Jestem starszy ,palancie! - zamknąłem oczy nie wytrzymując ze śmiechu.
-Tylko o trzy godziny!
Kopnąłem go w piszczel a ten jęknął i... łaskotał jeszcze bardziej schodząc niżej.
-Aiden! Aiden stop! Puszczaj! To za bardzo... łaskocze!
Moje ciało napięło się gdy jego dłoń musnęła gumę od bokserek. Zadrżałem gdy nieświadomie jego dłonie zatrzymały się na delikatnej skórze w okolicy miednicy. Otworzyłem szeroko oczy a on przestał. Patrzył na mnie zdyszany gdy sam oddychałem ciężko.
Ja pierdolę.
Deroven powoli szacował sytuację ,która dopiero po dłuższej chwili do niego dotarła. Otaksował moje roztrzepane włosy i szybko unoszący się tors, płytki oddech ,podwiniętą bluzę ukazującą uwypuklone mięśnie i jego dłonie zdecydowanie zbyt nisko niż powinny się znajdować. Jeśli dotarło do niego ,że siedział na mnie okrakiem więżąc pod swoim ciężarem ,to nie ruszył się nawet na moment.
-Aiden...- wymamrotałem gdy moje myśli odpływały gdy górował nade mną.
Wówczas w mojej głowie zrodziły się wspomnienia znacznie odbiegające od tych o okładaniu się i siniakach. W moich ustach zebrała się ślina. To było cholernie niewłaściwe ,lecz żaden z nas nie odważył się drgnąć.
Aiden powędrował wzrokiem po moich suchych ustach kierując się ku nagim mięśniom na podbrzuszu. Jego dłoń... Jasna cholera. Powiódł palcami po wrażliwej skórze gładząc mój brzuch. Pokierował się wyżej ,jego ręka zniknęła pod moją bluzą ,a ja...
Zatrzymałem go. Pochwyciłem jego dłoń.
-Aiden. Co robisz?
Ocknął się z transu w jakim tkwił. Jego spojrzenie stało się dzikie ,rozbiegane.
-Ja... -poderwał się ze mnie pospiesznie.- Pójdę już do łóżka. Dobranoc.
Z dezorientacją odprowadziłem go wzrokiem po same drzwi jego sypialni ,które zamknął z hukiem. Sam rzuciłem się na łóżko ledwo łapiąc oddech gdy wciąż czułem mrowienie w miejscach ,które dotykał. Schowałem twarz w poduszkę. Jeśli to nie był sen to co tu się do ciężkiej cholery działo?
Miałem odciągnąć jego myśli od mroku ,który go spowijał a tymczasem zafundowałem sobie wstyd a jemu powód by uporczywe myśli zalały go ze zdwojoną siłą. Osiągnąłem odwrotny skutek.
Brawo, Quinnlan.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top