12. Szyfr

 Całe popołudnie było nudne jak cholera. Ojciec spał ,a mama postanowiła wykorzystać każdą wolną chwilę na niczym nie zmącony odpoczynek na tarasie przy kawie i dobrej książce po tym jak wrzeszczała na ojca przez dobrą godzinę. Gdy burza minęła a ja i ojciec dostaliśmy należną burę w domu było cicho jak makiem zasiał. Przeglądałem Instagram gdy Palmer położyła się prostopadle na moim brzuchu pozwalając nogom bezwładnie opadać z łóżka. Oddała się szkicowaniu jakiś zdobnych kolumn bawiąc się perspektywą niewiele przy tym mówiąc. To był jeden z nielicznych momentów kiedy rzeczywiście jej buzia się nie otwierała. 

 Gdy ktoś zapukał do drzwi Palmer złożyła swój szkicownik. 

-Jeśli to nic ważnego radzę odejść. -fuknęła skupiona na pracy ,która była dla niej świętością ,a gdy ktoś ją naruszał miał przesrane.

-Wejść.- wymamrotałem nie odrywając wzroku od telefonu. Pogładziłem nagi tors spodziewając się nawet samego Michaela Jacksona ,ale nie Aidena. 

-Czego tu chcesz?- zapytała Palmer uprzedzając w tym mnie. 

 Pomachał małą niebieską buteleczką i paczką gaz.

-Hazel przysłała mnie by wylizać mu rany.

 Moja przyjaciółka skrzywiła się i podniosła się na łokciach oburzona.

-Dlaczego akurat ciebie?

-Kto wie.- wzruszył ramieniem ze swoim podłym uśmieszkiem ,który znałem aż za dobrze. -Uznała ,że to ja przywaliłem jej synkowi i byłoby miło gdybyśmy się pogodzili i wyjaśnili sobie co nieco.

 Skrzywiłem się wiedząc co oznaczał jego wyraz twarzy.

-Okej ,doceniamy dobre chęci ale możesz już spieprzać.

-Zawsze jest taka delikatna?

 Wzruszyłem ramieniem.

-Nie lubię udawać ,że kogoś lubię. -odparła niemal od razu z bojowym nastawieniem.

 Kiedy ta dwójka przebywała w jednym pomieszczeniu nigdy nie kończyło się to dobrze. Wstałem z łóżka narzucając na siebie biły t-shirt chcąc jak najszybciej załagodzić sytuację nim na dobre się rozwinęła. Ostatnie czego potrzebowaliśmy to Aidena z wbitym w oko jednym z ołówków ,z którymi moja przyjaciółka się nie rozstawała.

-Możesz to zostawić na biurku. Potrafię o siebie zadbać.

-Nie wątpię. Idealnie zobrazowałeś to wczoraj.- odpowiedział ani na moment nie rozważając odłożenia medykamentów bym mógł sam się sobą zająć. 

-Czy nie nazbyt dosadnie powiedziałam ci ,że masz się do niego nie zbliżać? Myślę ,że Quinn również wyjaśnił ci ,że nie jesteś tu mile widziany. Tak w ogóle...

 Napotkałem błagalne spojrzenie lisich oczu Aidena gdy dyskretnie skinął na Palmer. Dostrzegłem w nim nutę błagania i desperacji. Czego on właściwie znów ode mnie chciał? Mimo ,że serce właśnie toczyło zaciętą bitwę z rozumem nie byłem w stanie powstrzymać cholernych motylków w brzuchu ,które mówiły ,że pożałuję gdy kolejny raz go wyrzucę za drzwi. 

-Pal?

-Tak?- przerwała swój wściekły wywód gotowa rzucić się Aidenowi do gardła albo wydrapać mu oczy. 

-Zostawisz nas samych?

-Co?- wypaliła.- Nie ma mowy! Wiesz jak to się skończy. To zawsze kończy się tak samo!

Aiden otworzył jej drzwi na oścież kopniakiem.

-Ja na twoim miejscu sprawdziłbym czy wszystkie drzewa rosną równo.

-Ty wstrętny parszywy chu...

-Palmer!- syknąłem patrząc na nią znacząco. -Napiszę do ciebie. Nie musisz się martwić.

 Wodziła wzrokiem to po mnie ,to po Aidenie. Zbliżając się do chłopaka zacisnęła zęby cedząc:

-Zrób coś głupiego a pozbawię cię kutasa. 

 Aiden tylko się zaśmiał a dziewczyna wyszła zamykając za sobą drzwi.

 Usiadłem na skraju łóżka ,a Aiden podszedł bliżej. Gestem kazałem mu się zatrzymać.

-Palmer słyszę ,że tam jesteś. Na litość ,prywatności!

-To zawsze kończy się tak samo! Zawsze! -krzyknęła a ja odezwałem się dopiero gdy jej kroki na schodach ucichły.

-Wcale nie przysłała cię moja matka. -rzuciłem stwierdzeniem. 

-Nie.- rozłożył kilka gaz i opatrunków na biurku otwierając butelkę z wodą utlenioną. -Chciałem sprawdzić czy wszystko gra. Wczoraj wyglądałeś tragicznie. 

 Byłem pewien ,że nie chodziło mu tylko o obitą twarz.

Odwróciłem wzrok gdy ten nasączał gazę płynem.

-Należało mi się.

-To było skrajnie głupie. -odpowiedział mi niemal od razu najpewniej mając już gotowy cały wykład o moim rozczarowującym zachowaniu.

Zamykając wodę utlenioną i chwytając za biały nasączony materiał kopniakiem odsunął krzesło od biurka. Nie potrzebowałem specjalnego zaproszenia więc wystarczyło zwykłe skinienie bym opadł na miejsce. Patrzyłem na sufit byle tylko nie skupiać wzroku na nim. Mimo to krew we mnie wrzała i kwestią czasu było aż to zauważy.

-Nos i policzek są nieźle obite. Może zaboleć.

Gdy przystawił wilgotny materiał do mojej twarzy nawet się nie skrzywiłem gdy szczypiący ból przeszedł moje ciało. Przywykłem do bólu na tyle ,że przestał robić na mnie wrażenie.

 Wbiłem wymuszone spojrzenie w szafę naprzeciwko byle tylko nie świdrować badawczo oczu Aidena ,którego twarz znajdowała się zbyt blisko gdy ze skupieniem muskał gazą mój policzek. 

-W niektórych miejscach pękła ci skóra.- mówił bez sensu ,a ja pierwszy raz od dłuższego czasu siedziałem jak na szpilkach z zaszytymi ustami nie znajdując żadnego słowa ,które byłoby odpowiednie.

 Nie byłem dumny z tego co stało się wczoraj jednak... Może Palmer miała rację ,może powinienem znów spróbować przerobić to z osobami do tego kompetentnymi. Lecz do tego potrzeba było czasu i pieniędzy ,a ja nie miałem żadnej z tych walut. Wstyd wypalał mnie od środka gdy Aiden odłożył przekrwioną gazę i uniósł kolejną muskając pękniętą wargę.

 Od rana nawet nie spojrzałem w  lustro nie zdając sobie sprawy z obrażeń. Nie sądziłem ,że wyglądało to tak źle. Istniała spora szansa ,że w moich żyłach wciąż płynęła whisky która znieczulała na tyle ,że ból miałem poczuć dopiero wieczorem. 

-Wiesz ,że możesz na mnie spojrzeć?- zapytał ściszonym głosem i uniósł mój podbródek zmuszając do kontaktu wzrokowego.

 Zieleń jego spojrzenia przywodziła na myśl świeżo skoszoną trawę ,a złoto przypominało słodki miód. Na bladej cerze w okolicy nosa widniało kilka jasnych piegów ,a długie czarne rzęsy muskały mu policzki gdy mrugał. Jego twarz... niczym się nie zmieniła. Może trochę dorosła ,lecz wciąż była taka sama. Pełne usta ,gęste brwi ,wysokie kości policzkowe i idealnie zarysowana żuchwa. To wciąż był Aiden, z tym ,że jego włosy nie opadały teraz w nieładzie na czoło ,a były dokładnie przystrzyżone na bokach i ułożone na górze by w niczym mu nie przeszkadzały. 

 Uklęknął by łatwiej było mu się dostać do moich pękniętych ust ,na których się skupił. Jego dotyk był tak delikatny i kojący ,że moje myśli odpływały w błogość. 

-Powiedz to po co tu przyszedłeś.- poleciłem ściszonym głosem gdy ten skupiał się na tym by zadać mi jak najmniejszy ból. 

 Pięć lat temu byliśmy dokładnie w tym samym miejscu ,jednak role były odwrotne. To ja zawsze łatałem pokiereszowaną twarz Aidena pracując przy niej tak by ująć mu bólu gdy ten wylewał łzy. Moje serce biło szybciej na myśl ,że ten przyszedł tu mimo moich ostrych słów by w pewien sposób odwdzięczyć się za te wszystkie godziny ,które spędziłem przy opatrywaniu jego ran.

-Odchyl głowę do tyłu.- powiedział nieoczekiwanie i wstał podwijając rękawy błękitnej koszuli. Namoczył kolejną gazę środkiem odkażającym ,lecz ja ani drgnąłem gdy przede mną klęknął. Nie bał się spojrzeć mi intensywnie w oczy.- Masz obitą żuchwę. O tutaj.

 Gdy musnął kciukiem wierzch mojej kości żuchwy jakieś durne motylki zaczęły krążyć w moich wnętrznościach budząc do życia te komórki ,które trwały uśpione od pięciu lat. 

 Pouczałem swoje durne serce ,że te gesty wywodziły się tylko z obowiązku załatania moich ran aniżeli z jakiejkolwiek chęci bliskości ,ale moje skostniałe serce było głupie i biło szybciej w desperacji.

 Posłusznie odchyliłem głowę w tył. Jedna dłoń Aidena przystąpiła do oczyszczania skóry ,a druga... spoczęła na mojej szyi oplatając ją palcami. 

 Przełknąłem głośno ślinę.

 Ja pierdolę. Buchnęło we mnie ciepło tak wszechogarniające ,że wystarczyłoby by Aiden spojrzał na moje rozpalone czerwone piegowate policzki by wiedzieć co działo się w mojej głowie. Był jednak zbyt skupiony na mojej skórze. Diabeł na moim ramieniu wydawał mi nieprzyzwoite polecenia:

 "No już, każ mu mocniej zacisnąć tą rękę. Powiedz mu ,że tego chcesz." 

 -Thomas będzie niepocieszony gdy zobaczy cię w takim stanie. -wypalił przykładając do czyszczenia tej rany aż nazbyt wiele uwagi. Momentami miałem wrażenie ,że opóźniał celowo. -Mam nadzieję ,że do wesela się zagoi.

-Nie ma żadnego Thomasa.- wyznałem oczekując ostrej reakcji.

-Wiem.- odparł.

 Żadnej awantury, krzyku, wyrzutów? Żadnego wzajemnego obwiniania się i kolejnych ostrych słów? Dezorientacja przyćmiła narastające w moich żyłach podniecenie spowodowane jego dotykiem.

-Skąd?

-Znam cię. Nie chodziło już tylko o ten głupi pierścionek ,ale o to ,że gdybyś był zakochany zachowywałbyś się... inaczej.

-To znaczy? 

 Uśmiechnął się delikatnie ukazując dołeczki po czym jakby posmutniał na myśl o wspomnieniach ,które nawiedziły jego myśli. 

-Gdybyś miał narzeczonego już następnego dnia po zaręczynach miałbyś wybrany garnitur ,motyw ślubu, winietki a kurierzy nie zdążyliby przynosić ci paczek z kiczowatymi ozdobami i głupotami ,o których nikt inny nawet by nie pomyślał. 

 Szczerze się zaśmiałem ,a wówczas moją twarz wykrzywił grymas bólu.

-Kurwa ,rzeczywiście boli.

-Nie mówiłem? -przerwał na moment.- Gdybyś był zakochany gadałbyś o nim bez przerwy ,pokazywał każde zdjęcie ,opowiadał o zaręczynach ze szczegółami ,byłbyś szczęśliwy. A nie jesteś. I nie waż się zaprzeczać. 

 Niemoralne myśli zebrały się w mojej głowie gdy czułem na szyi jego oddech gdy z nabożną delikatnością muskał moją skórę teoretycznie zmywając z niej resztki zaschniętej krwi. 

 Dopiero po chwili zorientowałem się ,że przecież żadna nawet najmniejsza ranka nie kalała mojej szyi więc po co dawał jej tyle uwagi? 

 "Zaciśnij rękę na mojej szyi. Zrób to co robiłeś zawsze najlepiej ,po prostu mnie weź!" -krzyczało coś we mnie.

 Aiden jak na żądanie zacisnął dłoń na mojej skórze rozpracowując moje spojrzenie ,w którym jedyny potrafił odczytywać emocje podane jak na tacy. Dziękowałem bogom ,że powstrzymałem jęk. Tak długo... od pięciu lat nie czułem tak rozsadzającej chęci posiadania czegokolwiek. Żaden przypadkowy kochanek nie budził we mnie niczego więcej niż chwilowego podniecenia. Teraz czułem pożądanie tak rozpalające ,że nie byłem w stanie skupić się na niczym innym. Niebezpiecznie traciłem zmysły, a to był tylko głupi niewinny dotyk. 

-Zamiast ciebie to Palmer odpowiada na wszystkie pytania ,w dodatku tak wymijająco ,że trzeba być ślepym by nie widzieć ,że nic nie gra. Trzeba cię nie znać by uwierzyć w te wszystkie brednie.

-Zmieniłem się, Aiden. Już dawno nie jestem dawnym sobą.

-Pieprzenie. Wciąż jesteś sobą.

-Skąd możesz to wiedzieć...

-Bo to czuję. -przerwał mi.- Po prostu to czuję. Zgubiłeś siebie ,ale nie zmieniłeś. 

-Podobno nie wierzysz w bajki.

 Zabrał dłoń z mojej szyi i ujął podbródek pomagając wyprostować głowę. Pochylił się nade mną.

-W tą jedną wierzę. 

 Wyprostował się i odłożył przekrwioną gazę na biurko.

-Chyba gotowe.- dodał gdy ja cały aż płonąłem. 

 To było tak cholernie niewłaściwe. On miał dziecko, żonę. Miał najpewniej furę przyjaciół a ja... Ja byłem mu niepotrzebny. I teraz nic dla niego nie znaczyłem. Wrócił tu tylko na ślub matki by przy okazji dać mi do zrozumienia, że to co między nami było nie miało znaczenia. Wszelkie pożądanie zdechło we mnie jak mucha potraktowana muchozolem. 

-Dzięki. Ja... -musiałem powiedzieć cos więcej.- Nie chciałem żebyś na to wszystko patrzył. 

-Quinnlan!- rozszedł się krzyk z dołu. Po chwili mama stała już w drzwiach przyglądając nam się.- O ,witaj Aiden. Właśnie wołałam Quinna na obiad. Może zjesz z nami?

-Dziękuję ,ciociu ale mam jeszcze kilka spraw na mieście. Wpadłem tylko zobaczyć jak Quinn się czuje.

-W takim razie liczę ,że wpadniesz wieczorem. Margot znów spędzi całą noc na dyżurze. Jakby nie mogła wziąć sobie urlopu w tym gorącym przedślubnym czasie.- przewróciła oczami

-W porządku.- odpowiedział z serdecznością.- Czy mogę jeszcze zamienić kilka zdań z Quinnem?

-Och ,jasne ,ale niezbyt wiele bo zupa stygnie.

 Zamknęła drzwi ,a Aiden odczekał aż jej kroki ucichły. 

 Nieoczekiwanie znów klęknął przede mną ,lecz tym razem bez medykamentów. Przyglądał się mojej twarzy i zaciągnął mi za ucho niesforny kosmyk rudych włosów. Moje policzki zapłonęły ,a ten wyszczerzył swoje białe zęby.

-Wiem ,że jesteś na mnie wściekły. Nie mam prawa prosić cię o wybaczenie ,bo wiem ,że to ja byłem powodem ,który wyrządził ci tak wiele krzywdy. 

-Nie masz nawet pojęcia co robiłem żeby cię znaleźć. 

-A ty nie masz pojęcia co robiłem by do ciebie wrócić. -ujął moją dłoń.- Nigdy nie dałem ci powodu byś mi nie ufał więc zaufaj mi tym razem ,że nigdy nie porzuciłbym cię gdyby...- zawahał się i zaklął pod nosem słysząc wołanie mojej matki.- Kurwa. Posłuchaj ,próbuję przez to powiedzieć ,że nie podoba mi się to ,że robisz głupie rzeczy tylko po to by sprawdzić czy możesz mnie zranić. 

 Auć. Jego prawda uderzyła mnie w twarz. Próbowałem mu zaprzeczyć ,ale nie potrafiłem wiedząc ,że mówił prawdę. 

-A zraniłem?- zapytałem nieoczekiwanie. 

 Słowa zawisły między nami.

-A dlaczego miałbyś? -podarował mi podły uśmieszek cytując moje słowa ,które kilka wieczorów temu przysporzyły mu zbyt wiele bólu. Podobny przysporzyły mi.

 Bo dlaczego miałbym zranić kogoś komu nigdy na mnie nie zależało? Jak ktoś tak obojętny Aidenowi jak ja byłby w stanie przysporzyć mu cierpienia swoimi czynami gdy ten nigdy mnie nie kochał? A może to kolejna gra ,w której nie potrafiłem odgadnąć szyfru?

 Stałem jak osłupiały gdy ten zabrał z biurka zabrudzone gazy i butelkę z wodą utlenioną.

- Porozmawiajmy o tym innym razem. Jak dorośli, o wszystkim. O tych straconych latach. 

-Jak dorośli.- mruknąłem pod nosem.

-Obiecaj mi ,że ze mną porozmawiasz. Bez tej szurniętej dziewczyny.

 Przewróciłem oczami.

-Nazywa się Palmer. 

-I nienawidzi mnie całą duszą i sercem.

 Wyprostował się.

-Sam zawsze pracowałeś na to by wszyscy cię nienawidzili.- rzuciłem a ten się uśmiechnął nieoczekiwanie.

-I zawsze miałem w tym interes. 


*** 

Palmer

 Dochodziła siedemnasta gdy wraz z Hazel i Jamim skończyliśmy robić obchód ogródka. Oboje pozwolili mi odkryć nową pasję jaką było grzebanie w kwiatach i rabatach. Wcześniej uważałam to za żałosne zajęcie dla starszych panien ,ale nic nie odprężało mojego umysłu tak jak wyrywanie chwastów i suchych pędów by wyrastały nowe. Gdy wschodziły nowe kwiaty odczuwałam dziwaczną satysfakcję już układając w głowie plan na swój własny ogród. Choć w Waszyngtonie ciężko o mieszkanie z ogrodem. Ciężko nawet o mieszkanie z mikroskopijnym balkonem gdzie zmieściłaby się chociaż jedna donica. 

-Lawenda pięknie kwitnie w tym roku.- odezwała Hazel przynosząc tacę z kawą i czekoladowym ciastem.

 Razem z ojcem Quinna opadliśmy na materiałowe krzesła kryjąc się na tarasie przed słońcem. 

-Lawenda to jeszcze nic. -szczerzyłam się zrzucając z dłoni rękawice zabrudzone ziemią i lustrując ogród.- Te stokrotki ,które rozrosły się po całym trawniku to dopiero widok! 

-Stokrotki rozrastają się jak chwasty. Nawet nie wiem skąd się tu wzięły.

-Zawsze koszę je kosiarką ,a one wciąż rosną!

 Zaśmiałam się cicho gdy małżeństwo siedzące obok tak jak ja obserwowało otoczenia spijając kawę z kolorowych kubków.

-Wasz ogród jest piękny. Samo otoczenie waszego domu...- gorąca gorzka ciecz spłynęła mi do żołądka.- W Waszyngtonie nie ma zbyt wiele zieleni. Nawet nie miałam okazji jej polubić. To industrialne budownictwo zakłada tylko przeciętne równo przystrzyżone trawniki i te zwyczajne drzewka ,które rosną w każdym kącie posadzone w równych od siebie odległościach. Nie ma mowy o jakiejkolwiek naturze i losowości ,a tutaj jest tak kolorowo i tak pięknie pachnie!

 Hazel ujęła dłoń męża obdarowując go uśmiechem.

-Mamy ogromne szczęście ,że możemy uprawiać spokojnie ogród. W ten sposób wypoczywamy. Jeśli tak kochasz kwiaty wpadaj do nas częściej. Ten ogród bez ciebie umrze! 

-Sugerujecie ,że mam wpadać co jakiś czas pogadać z kwiatami żeby lepiej kwitły? 

 Jamie wzruszył ramieniem.

-Możesz też wpadać kosić trawę i rwać chwasty. Ogród to nie tylko wąchanie kwiatów.

-Nasz dom jest twoim domem i gdy będziesz potrzebowała odpoczynku nasze drzwi są otwarte o każdej porze.  

 Powstrzymałam narastającą gulę ,która kazała mi wyć ze szczęścia i dziękować rodzicom Quinna za tak wielkoduszne propozycje. Choć ciężko było mi to przyznać czułam się tu wspaniale. Te lasy, jezioro, ogród i cisza... mogłabym zostać tu na zawsze nie nudząc się nawet przez moment. Mimo to stłumiłam narastające emocje by nie wyjść na desperatkę ,która w środku aż skakała z radości. 

-Dziękuję ,ciociu. 

 Kobieta uścisnęła moją dłoń a w moim sercu zawitała wiosna. Ciociu- słowo ,którego nigdy nie używałam. Moje ciotki były okropne i były ciotkami tylko z nazwy. Ojciec nie miał rodzeństwa a rodziny z jego strony nigdy nie poznałam ,ale siostry mojej matki były jeszcze bardziej upiorne niż ona sama. Nienawidziły mnie i mojego brata i gdy byliśmy dziećmi straszyły nas ,że gdy będziemy niegrzeczni porwie nas czarownica i rozczłonkuje w lesie rzucając zwierzętom na pożarcie. Jako pięciolatka nie rozumiałam czym było rozczłonkowanie ,ale brzmiało o tyle groźnie ,że moczyłam się w łóżku do jedenastych urodzin. Siostry matki były... urocze i pełne jakże szczerej miłości. Przy Hazel nie musiałam się niczego bać. Była jak dobra ciocia ,która piekła bułeczki ,robiła wyśmienitą kawę ,opowiadała o swoich kwiatach i zawsze pełna była empatii i wyrozumiałości. Nie rozumiałam dlaczego Quinn tak strasznie obawiał się wyznać im prawdę. Jego rodzice byli aniołami ,wybaczyliby mu. Czasami miałam wrażenie ,że nawet gdyby zrobił coś głupiego oni wciąż by go bronili za nic w świecie się od niego nie odwracając. Nie mogłam pojąć jak mógł tak zaprzepaścić tak wspaniałe relacje z rodzicami na rzecz dupka z domu naprzeciwko. Oni byli... pełni miłości ,nawet do mnie, do dziewuchy ,którą znali tydzień. Mało kiedy czułam się lubiana ,ale przy nich czułam się dobrze -nieoceniana ,rozumiana i chciana. Brakowało mi tego.

-Jamie, skarbie, mógłbyś sprawdzić jak ma się szarlotka w piekarniku?

 Starszy mężczyzna uśmiechnął się i cmoknął żonę w policzek.

-Dla ciebie wszystko.

 Odprowadziłyśmy pulchnego mężczyznę wzrokiem a brunetka odezwała się dopiero gdy ten zniknął w kuchni zajęty główkowaniem nad tym jak rozpoznać wypieczone ciasto. 

-Wiesz może gdzie jest Quinn? Może napiłby się z nami kawy?

-Jest w pokoju. Mało kiedy z niego wychodzi. -odparłam spodziewając się ,że ta rozmowa będzie miała drugie dno. 

-Kiedyś uwielbiał pijać z nami kawę i pomagać w ogrodzie. 

-Zmienił się. Potrzebuje... odpocząć.- zawahałam się nie wiedząc jak wiele mogę mówić. 

-To prawda ,Waszyngton uczynił z niego kogoś innego. Wydaje się tak... smutny. To wina Thomasa? Nie chcę naruszać twojej lojalności jednak ja i mój mąż martwimy się o niego. Zawsze był tak żywiołowym dobrym dzieckiem. Nie wygląda na szczęśliwego.

-Ja...- widząc na sobie intensywne spojrzenie Hazel nie wiedziałam co powiedzieć.- Proszę się nie martwić ,wszystko jest w porządku.

 Moje sumienie błagało o pomstę do nieba. Odwróciłam wzrok nie potrafiąc kłamać tak dobrze jak mój przyjaciel. 

-Jesteś pewna? Wraz z Jamim uważamy... Nie chcę nikogo obwiniać ,ale -obracała nerwowo kubek w dłoniach.- uważamy ,że to wina Aidena. Pojawił się znikąd i... widzę ,że są na siebie wściekli i czuję się bezradna nie wiedząc o co chodzi i nie mogąc im pomóc. 

-To ich sprawy, ciociu. Oboje wściekają się na siebie ,bo każde z nich ma sobie coś do zarzucenia. 

-Czego nie chcesz mi powiedzieć ,złotko? Czy mój syn i Aiden mają przed nami jakieś tajemnice?

-Nie wiem. Mają swój świat ,którego sama często nie rozumiem ,ale proszę nie wyciągać wielkich wniosków. To faceci. Wypiją razem piwo ,dadzą sobie w twarz i przejdzie im. -odparłam bez przekonania. 

 Brzmiałam tak żałośnie.

-Obawiam się... -zaczęła zeskrobywać czerwony lakier z paznokci.- że Quinn odwoła ślub ,że między nim a jego ukochanym nie dzieje się dobrze. Widzę ,że Quinn go nie kocha. Ma kogoś? Planuje porzucić Thomasa? A może Thomas wścieka się bo w życiu Quinna pojawił się Aiden, z którym dawniej był tak blisko? Błagam ,powiedz...

-Przystopuj, ciociu. Miłość to popaprana rzecz i jestem pewna ,że gdy w życiu Quinna zajdzie jakaś znacząca zmiana będziecie pierwszymi osobami ,które się o tym dowiedzą. 

 Musiałam uciąć ten temat. Widziałam ,że nijak zaspokoiłam rządzę prawdy Hazel ,ale nie miałam sił ,nie potrafiłam łgać przed osobą ,która zaprosiła mnie do swojego domu i traktowała tak dobrze. 

-Może sprawdzimy czy begonia wreszcie odżyła? -zaproponowałam ,a brunetka podarowała mi jeden z tych swoich uprzejmych uśmieszków.

-Jasne. Chodźmy złotko. 

 Kochałam Quinna i zamierzałam być mu lojalna do końca ,ale przeklinałam go w myślach za bagno w jakie mnie wprowadził.

 To bagno stawało się coraz bardziej grząskie i niebezpieczne.


Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top