26. Rażące marnotrawstwo
Rodzinne obiady zawsze miały w sobie ten jeden pierwiastek ,za który ich kurwa nienawidziłem. Ta sztuczna cukierkowa gadka przyprawiała o dreszcz i potrzebowałem wytężenia siły woli by nie krzywić się jak dzieciak.
Nie mam pojęcia co mieliśmy w głowie godząc się na to urocze spotkanie. Zawsze mogliśmy znaleźć jakąś wymówkę by kolejny dzień spędzić w domu oglądając stare bajki i słuchając zrzędzenia Aidena ,któremu matka nigdy nie pozwalała oglądać bajek ,żadnej nie znał i uważał to za chłam. A może byliśmy zbyt rozkojarzeni gdy Hazel zapraszała nas na uroczy obiad gdy wyszliśmy ze sklepu z garniturami. Ja w głowie miałem tylko obraz tego co wydarzyło się w przymierzalni bijąc się z myślami czy nie uderzyłem się w drążek i nie straciłem przytomności a wszystko było halucynacjami ,a Aiden mimo zachowania dobrej twarzy sam nie myślał logicznie najpewniej przeklinając swój całkowity brak kontroli. Gdy nasze myśli uciekały na bardzo niewłaściwe tory byliśmy w stanie zgodzić się na wszystko, nawet uroczy rodzinny obiad.
-To wspaniałe ,że jeszcze niedawno zasiadaliśmy przy tym stole tylko w trójkę ,ja ,Margot i Jamie, później dołączył Hudson ,a teraz jest nas aż ósemka! Ten stół nigdy nie zrzeszał tylu gości.- zaćwierkotała przeszczęśliwa mama ,która zastawiła stół tak jakby gościć miała samego prezydenta.
Oczywiście Palmer jak zwykle usiadła obok Hazel gotowa w każdej chwili biec do kuchni wyciągnąć świeże bułeczki z piekarnika albo wypytywać o różne przepisy ,które interesowały ją bardziej niż nader uprzejmy chłopak ,który trzymał ją za udo i życzliwie się uśmiechał.
-Rodzina drastycznie nam się powiększa. -odparła przeszczęśliwa Margot łypiąc na Aidena.- Czyż nie ,synku? Kiedy wreszcie poznamy te maleństwo?
Powiodłem wzrokiem kolejno po Noah ,który siedział u szczytu stołu naprzeciwko mnie zajmując zwyczajowe miejsce mojego ojca, następnie po Palmer siedzącej obok ,później Hazel ,Jamim ,który zasiadał po mojej lewej stronie gotowy wbić mi widelec w oko gdy tylko powiem coś niewłaściwego ,po Aidenie u mojego prawego boku ,Margot i Hudsonie ,którzy zajadali się pieczonymi ziemniakami w rozmarynie.
Wspomnienie Snow wcześniej wywierciłoby ogromną dziurę w moim sercu ,lecz teraz na wspomnienie jej imienia moje serce zalała fala ciepła.
-Planujesz więcej dzieci, Aiden?- zapytała moja jakże ciekawska mama korzystając z sytuacji.
-Rodzicielstwo to ciężka rzecz.- odparł życzliwie wlewając sobie świeżo wyciskanego soku pomarańczowego. -Ale wbrew pozorom uwielbiam to. Może nie jestem najlepszym ojcem ,ale zdecydowanie lepszym niż był mój. Bez urazy ,Margot.- zwrócił się do matki.- Jeśli moje życie miało kiedyś jakiś sens to właśnie taki by mieć dużą rodzinę ,której przez całe życie mi brakowało i zawsze robiłem wszystko by osiągnąć swój cel.
Delikatnie uśmiechnąłem się unikając jego wzroku. Po incydencie podczas wybierania garnituru nie rozmawialiśmy wiele. W zasadzie nie zamieniliśmy od wtedy słowa. Aiden zachowywał się jakby to po nim spłynęło ,ale ja... byłem gotowy mu się oddać. Ja pierdolę.
"To nie Waszyngton. Postaraj się bardziej."
A może Aiden do reszty uznał mnie za dziwkę ,z którą można się przespać gdy ma się na to ochotę? A może oboje oddaliśmy się jakimś pierwotnym instynktom ,które wciąż w nas buzowały? A może to zwyczajne pożądanie i chęć rozładowania napięcia?
W kółko sami sobie przeczyliśmy. Byłem wściekły zarówno na siebie jak i na niego. Kumplowaliśmy się? Nasze relacje wróciły na dawne tory? Walczyliśmy z zabiciem tego uczucia ,a gdy tylko pojawiała się okazja rzucaliśmy się na siebie napaleni.
Ja nigdy nie byłem asertywny i rozsądny ,ale Aiden? On był wręcz uosobieniem racjonalnego myślenia! Tymczasem oboje zachowywaliśmy się jak dzieciaki ,które mówiły jedno ,robiły drugie i zasypiały zdezorientowane.
-To bardzo dojrzałe podejście. Najpierw szkoła ,później dobrze płatna praca ,stabilizacja a później dzieci. To lepsza kolejność niż szkoła, wypieprzenie ze studiów i imprezowanie za kasę rodziców.
Łypnąłem na ojca gniewnie ,lecz nim zdążyłem się odgryźć matka trąciła ojca łokciem w pulchny brzuch.
-Zostałem ojcem ,bo nie miałem wyboru. Myślę, że gdyby Quinn go nie miał również podołałby temu zadaniu. Jestem przekonany ,że gdyby tylko miał możliwość -poczułem delikatnie uszczypnięcie w udo.- z własnej nieprzymuszonej woli byłby ojcem już dawno, w dodatku sto razy lepszym ode mnie. Gdyby tylko życie ułożyło się inaczej...
Chrząknąłem głośno by uciąć myśl jaką chciał rozwinąć.
Gdyby życie ułożyło się inaczej ,nie miałby raka i nie uciekł najpewniej nigdy nie zostałby ojcem Snow ,a my już dawno... Może już dawno bylibyśmy w innym ,lepszy miejscu.
-Nie ma co się wstydzić wpadki, synu. -rzuciła Margot.
-Snow nie była wpadką.- odparł a ja wbrew wszystkiemu nie dosłyszałem w tym nuty rozdrażnienia.
-Najwyraźniej nie była planowanym dzieckiem skoro jej matka zostawiła cię z nią samego. No ,chyba ,że masz kiepski gust do kobiet.
Aiden popił sokiem zachowując stoicki spokój gdy ja wyczuwałem jak napięcie rośnie.
-Snow nie jest moją genetyczną córką. -wypalił z uśmiechem wiedząc ,że właśnie starł uśmiechy z twarzy każdego z zebranych.
-Pójdziemy sprawdzić czy bułeczki są już dobre.- wtrąciła się cicho Palmer łapiąc Noah za rękę i znikając z nim w kuchni.
Rodzice spojrzeli po nas.
-A więc kogo?
-Mojego przyjaciela.
-Przyjaciel oddał ci swoje dziecko? -dopytywała zszokowana Margot.
-Nie oddał. Zmarł ,a jego dziewczyna ćpunka uciekła jak tylko wpisała mnie w akt urodzenia jako ojca.
Bomba została zrzucona a ja podziwiałem Aidena za to ,że powieka nawet mu nie drgnęła gdy przywoływał sytuacje ,które tak podle go zniszczyły. Lecz milczał w kwestii choroby. Wiedział ,że to wszystkich zniszczy ,w tym Margot ,która niebawem miała przeżyć najlepszy dzień w swoim życiu.
Rodzice spoglądali po sobie w ciszy ,a mój towarzysz zachowywał spokój zajadając się kawałkiem piersi z indyka w sosie pieczarkowym.
-To nie kolejny żart?- dopytała czarnowłosa kobieta u boku Aidena.
-Nie. Jeśli o mnie chodzi jestem bezpłodny więc ojcostwo pod tym względem nigdy nie było mi groźne.
Szczęka opadła mi po samo podłoże. Nie miałem o tym pojęcia.
-Ale... -Hazel majaczyła zszokowana patrząc na mnie pytającym wzrokiem mówiącym "wiedziałeś o tym?".
Delikatnie pokiwałem głową. Zależy o co pytała. Bezpłodność Aidena była dla mnie bez znaczenia ,lecz nie wiedziałem o niej. O Snow dowiedziałem się zaś niedawno.
-To bardzo wielkoduszne adoptować dziecko swojego przyjaciela w wieku dwudziestu pięciu lat.- pochwalił go Hudson ,który zwykle na takich spotkaniach milczał wyczekując aż ojciec zaprosi go do garażu gdzie raczą się jego zapasami taniego whisky.- To musiała być ciężka decyzja.
-Wcale taka nie była.
-Mówisz o tym jakby to było coś zwyczajnego ,a byłeś sam z niemowlakiem nie wiedząc nawet jak się nim zająć. Zachowanie przy tym zdrowego rozsądku i nie poddanie się...
Aiden uśmiechnął się pod nosem.
-Życie wytopiło moją psychikę ze stali. Nie martw się o nią ,Hudson.
-Jak zmarł twój przyjaciel?
Mógł mieć psychikę nawet i ze stali ,lecz to pytanie ubodło jego miękkie serce na którym rany wciąż były świeże.
-Chorował na nowotwór.- odpowiedziałem matce zamiast Aidena ,który nie potrafił sklecić słowa.- Nowotwór płuc.
-Miał dwadzieścia siedem lat. -dodał mężczyzna u mojego boku.- Lecz nie spotykamy się tu by rozmawiać o tak smutnych kwestiach. Za trzy tygodnie bierzecie ślub ,a my rozdrapujemy jakieś stare rany.
-Chciałabym poznać swoją... wnuczkę przed ślubem.
Aiden niemal niezauważenie zacisnął zęby. Jakie demony właśnie zaczęły atakować jego duszę? Jakie wspomnienia sprawiły ,że jego wzrok na moment stał się nieobecny?
-Niebawem wszyscy ją poznacie.
I na tym temat się zakończył lecz atmosfera wciąż pozostała gęsta i nie rozładowała się nawet wtedy gdy Palmer i Noah przynieśli ciepłe bułeczki a moja przyjaciółka rzucała na prawo i lewo niesmacznymi żartami ,które do rozpuku bawiły mojego ojca.
-Noah ,z tego co wiem to twoja mama prowadzi kwiaciarnię niedaleko szpitala ,w którym pracuję.
-Tak ,pani Kyle. W naszym miasteczku wszyscy się znają. Mój tato -powiedział z pełną buzią.- chodził z panem do klasy ,panie Jamie. Edward Brown.
Ojciec zmrużył oczy zwieszając krzaczaste brwi przyprószone siwizną.
-Ten Brown? -klasnął w dłonie.- Jaki ten świat mały! Myślałem ,że wyjechał na uczelnię do Nowego Jorku!
-Gdzie poznał mamę i wrócił. -dodał z uśmiechem blondyn.
Gdy rozpoczęła się paplanina o jakiś dziwacznych połączeniach między rodziną Noah a moją przestałem słuchać czując na sobie wzrok chłopaka siedzącego obok ,który lekkim skinieniem głowy dał mi znać by się ulotnić.
O nie ,nie ma mowy. Odwróciłem wzrok udając ,że wcale nie czuję jak Aiden trąca mnie w kolano. Dupek.
-To niebywałe ,że nasza słodka Palmer cię spotkała.
-Chłopcy z małych miasteczek są lepsi niż ci zadufani z miasta.- odparła i ucałowała Noah w policzek. Zgromiłem ich wzrokiem co nie zostało niezauważone. Palmer skrzywiła się i odskoczyła od chłopaka.- Noah od razu wpadł mi w oko.
-W zasadzie to musiałem się nieźle postarać by zechciała wyjść ze mną na miasto. -bawił się skrawkiem jej ciemnego pasma opadającego na ramiączko zielonej bluzki.
-Palmer jest uparta i nie gustuje w byle czym. -burknąłem polewając sobie kieliszek czerwonego wina.
-Quinn jest zazdrosny jak mały dzieciak.- rzuciła gromiąc mnie wściekłym spojrzeniem.
-Ja jestem zazdrosny?
-Tak ,ty dupku.
-Mam dość tych popieprzonych trójkątów.- mruknął pod nosem Aiden a rodzice gapili się na nas zdezorientowani. Jeśli to uważali za cyrk to gówno jeszcze widzieli.
-Cóż... Czyli skoro Palmer na ślub zabiera Noah ,którego obecność bardzo nas cieszy.- uśmiechnęła się do niego życzliwie Hazel. -To chłopcy chyba przyjdziecie razem. Co ty na to ,Margot?
-Ja jestem za. Wasza obecność jest obowiązkowa.
Omal nie zadławiłem się kawałkiem ziemniaka.
-Razem? W sensie ja i Aiden?
-To chyba nie problem?
-A ty poszłabyś ze swoim ex na ślub? - zapytałem ściszonym głosem a mama zaśmiała się.
Aiden z całej siły kopnął mnie w piszczel nie ukrywając tego. Cały stół podskoczył.
-Jestem za.
-A ja nie.
-Wyjmij kija z dupy ,Quinnie. Kiedyś lubiłeś ze mną wychodzić.
-Ale to było kiedyś.- wycedziłem wściekły.
-Obiecuję ,że będę trzymał łapy przy sobie. Błagam cię ,wspólne wyjście to jedna z najmniej intymnych rzeczy jakie robiliśmy.
Rumieniec buchnął na moim policzku.
-Mimo tego co było jesteście przyjaciółmi chłopcy. Chyba ,że macie już kogoś kogo chcielibyście zaprosić.
-Nie ,ciociu.- Aiden wyszczerzył zęby ukazując swoje dołeczki.- Obawiam się tylko ,że już nie spełniam standardów Quinnlana.
A ja obawiam się ,że zaraz mu przywalę.
-W porządku ,przyjdziemy razem. -wypaliłem by wreszcie przestali wiercić mi dziurę w dupie.
Przyjście na ślub razem nie obejmowało spędzenia razem całego wieczoru. Przysiągłem sobie w duszy ,że gdy tylko zjawimy się na ślubie to będzie pierwszy i ostatni moment gdzie matki zobaczą nas razem.
-Świetnie!- mama klasnęła w dłonie zadowolona z siebie ,że dopięła swego.
Łypnąłem na Palmer. Miały to zaplanowane. Coś czułem ,że te kobiety w kolaboracji mogą być niebezpieczne.
Aiden próbował ująć moją dłoń ,ale szybko ją zabrałem nim zdążył w ogóle mnie dotknąć. Zgromiłem go wzrokiem mówiącym ,że ma spadać i nie robić szopki przy rodzicach.
-Z Hudsonem przejdziemy się do garażu.
-O! To dopiero plan!- zawtórował narzeczony Margot.
-Idziesz pokazać mu nową butelkę whisky?
-Skądże ,kochanie. To męskie sprawy i kobietom wara od nich! -rzucił ojciec a nasze matki się zaśmiały cicho.
-Przyniosę ciasto. -powiedziała Hazel.
-Pomogę ci. Niech dzieciaki sobie porozmawiają.
Margot ujęła ramię Aidena ,który nawet nie drgnął. Palmer odprowadziła kobiety wzrokiem do spiżarni.
-Okej ,można wiedzieć dlaczego we dwoje zachowujecie się dziś jak debile? -zapytała z przekąsem popijając kieliszkiem wina.
-My?
-Wy.- syknęła.
-My zawsze zachowujemy się jak debile ,jakbyś nie zauważyła.- odparł jej Aiden.
Zapchanie ust ciepłą drożdżową bułeczką było lepszym wyjściem niż dyskusja. Jednak jedno spojrzenie przyjaciółki wystarczyło by rozszyfrowała mnie bez słów.
-Aiden gapi się na ciebie z uwieszonym jęzorem co jest zrozumiałe ,bo inaczej nie potrafi od kiedy tylko cię zobaczył ,a ty zachowujesz się jak pruderyjna opryskliwa panienka ,której ktoś nadepnął na odcisk. O co chodzi?
-Daj im spokój, Pal. To ich sprawy.
Jak zwykle zignorowałem tego intruza.
-Coś mi tu śmierdzi.
-Niewykluczone ,że to ten kurczak.
-Quinn.- wypowiedziała moje imię z pytaniem.
-Nie wiem o czym mówisz.
-Och ,oczywiście. Nie mówcie. Po co miałabym wiedzieć.- skrzyżowała ramiona na piersi oburzona.
Noah zacisnął zęby po czym wysunął z kieszeni paczkę papierosów.
-Kyle ,idziesz zapalić?
Jego propozycja mnie zaskoczyła. Nie wiedziałem ,że palił. Otaksowałem Palmer ,która sama zdawała się być zdezorientowana propozycją. Kto nie ryzykował nie pił szampana. Wstałem od stołu kierując się ku wyjściu gdy Noah rzucił w moją stronę paczkę papierosów. Wybrałem z niej dwa jednego chowając w kieszeń czarnej koszuli. Wyszliśmy na zewnątrz przed dom i stanęliśmy w bardzo strategicznym miejscu między tujami gdzie mieliśmy widok na wszystko co działo się wokół domu a sami pozostawaliśmy w ukryciu.
-Masz ognia? -zapytał a ja wysunąłem zapalniczkę z kieszeni odpalając skrawek papierosa i podając mu metalowe krzesiwo.
Oboje zaciągnęliśmy się gęstym dymem.
-Normalnie nie palę. To paskudne przyzwyczajenie w które lepiej nie wpadać.
-To po co ta szopka?
Wypuściłem ustami dym pozwalając by zniknął na lekkim czerwcowym wietrze.
-Dla pretekstu. Chciałem pogadać. -odparł i ugasił butem upuszczony niedopałek.
Rażące marnotrawstwo.
-Nie mam na to czasu.
Wyrzuciłem niedopałek w krzaki a ten arogancko oparł się o elewację.
-Chodzi o Palmer.
Zmrużyłem oczy odwracając się do niego.
-Co z nią?
-A jak myślisz? Posłuchaj, stary, poważnie cię lubię.
-Palmer wie ,że dobrze wychodzi ci kłamanie?
Prychnął pod nosem.
-Nie mam nic przeciwko waszej przyjaźni.
Zaśmiałem się w głos.
-Dzięki, bardzo potrzebowaliśmy twojego przyzwolenia.
-Źle to zabrzmiało! -krzyknął gdy już kierowałem się ku gankowi by powiadomić Palmer że umawia się z pieprzonym idiotą.
Zatrzymałem się w półkroku.
-Nie mam wiele czasu. Mów.
-Nie chcę wyjść na chuja.
-Już na niego wychodzisz.
Przewrócił oczami.
-Słuchaj, Quinn, wiem ,że masz mnie za dupka którego znasz niewiele i niezbyt mi ufasz.
-Palmer zna cię od jakiś dwóch tygodni. To raczej nie daje ci prawa do roszczenia sobie zaufania i wpieprzania się w nasze sprawy.
-Właśnie o to chodzi.
Skrzywiłem się zaintrygowany chłopakiem ,który najwyraźniej się denerwował i próbował dobierać słowa tak by jak najmniej mnie urazić.
-O co?
-Wolałbym żeby sprawy przestały być tylko wasze ,a w zasadzie -skubał paznokieć w nerwach.- wolałbym by sprawy zostały podzielone jasno między mnie i Palmer a ciebie i Aidena.
Gapiłem się na niego jak na idiotę dając do zrozumienia ,że ma kontynuować bo mi język właśnie ugrzązł w gardle. Skrzyżowałem ramiona na piersi czekając na puentę.
-Posłuchaj ,od kiedy poznałem Pal jest bardzo zaangażowana w twoje życie. Ciągle spogląda w telefon gdy cię z nami nie ma, często wisi na linii między tobą a Aidenem próbując poskładać wasz syf do kupy. Tak ,powiedziała mi o was i waszych relacjach. Nie jestem zbyt empatyczny ,ale rozumiem ,że wasze życie było różne.
-Skończ chrzanić i przejdź do sedna.
Wbił we mnie swoje błękitne spojrzenie gdy przestąpił z nogi na nogę rozglądając się po podjeździe.
-Palmer jest tak zaangażowana w twoje życie ,że ignoruje swoje. Nie skupia się na swoim związku ,bo uważa ,że twój jest ważniejszy. Nie angażuje się ,bo nie chce dopuścić do siebie myśli ,że może przy tym utracić z tobą dobrą relację.
-Więc ją po prostu zaakceptuj i się odpieprz i pogódź ,że jesteś na drugim miejscu. Skoro Palmer opowiedziała ci o naszych relacjach to najpewniej wiesz co nas łączy i że nie jest to coś co ot tak można rzucić. Jesteśmy rodziną ,rodzeństwem...
-Skoro tak ją kochasz to przestań ją ograniczać. -wycelował włócznię z moje serce a mnie zamurowało.- Sam od niej odchodzisz ,zaczynasz mieć ją w dupie bo pojawił się Deroven ,idziesz do przodu a ona desperacko za tobą goni bojąc się ,że cię straci.
-To niedorzeczne.- wymamrotałem.- Palmer zawsze będzie dla mnie na pierwszym miejscu.
-Doprawdy? A kiedy ostatni raz zapytałeś ją jak się czuje ,co? W kółko bombardujesz ją swoimi sprawami ,a ona jako lojalna przyjaciółka próbuje je rozwiązywać ,pomagać ci. Przez ciebie nie potrafi skupić się na własnym życiu ,które traci nie pozwalając sobie odetchnąć. Nie zrozum mnie źle ,Quinn, ona poważnie cię kocha ,ale spójrz. Ty i ona idziecie w inną stronę.
Uśmiechnąłem się podle i zbliżyłem do chłopaka.
-Nie masz prawa w to ingerować. Czujesz się dla niej ważny bo się z tobą przespała? Poczuwasz się do tego żeby już teraz rozporządzać jej życiem?
Noah odwrócił wzrok wbijając go w kostkę brukową.
-Ona strasznie boi się ,że się od niej odwrócisz ,ale mimo to robi wszystko co może byś pogodził się z Aidenem. I mimo ,ze wie że gdy już się do niego zbliżysz zatracisz się w tym a ona zostanie sama wciąż w to brnie bo chce twojego szczęścia. I ty zrób coś dla jej szczęścia i poluzuj jej wreszcie ten łańcuch ,do którego ją przykułeś.
Rozdziawiłem szeroko usta gdy mężczyzna poklepał mnie po ramieniu i wbiegł po wybrukowanych schodach na ganek zostawiając mnie samego ze swoją dezorientacją.
***
-Wyobrażasz to sobie?!- podniosłem głos gdy krótko streściłem Aidenowi słowa Noah.
Byliśmy już jakieś dwadzieścia minut od domu rodziców w połowie drogi do miasta. Udało nam się znaleźć wymówkę ,że Aiden ma do załatwienia jeszcze kilka papierkowych spraw jeśli chodzi o firmę ,a ja ,jako jego przydupas zmuszony byłem wracać z nim. Tylko Palmer i dupek Noah ,z racji ,że przyjechali osobno, postanowili zostać dłużej a później wrócić do mieszkania tego zadufanego w sobie kretyna.
Palmer tylko raz wyskrobała do mnie wiadomość z pytaniem czy wszystko w porządku ,bo przez resztę obiadu siedziałem z ponurą miną.
-A jeśli on ma trochę racji?
Łypnąłem ostro na mężczyznę.
-Od kiedy trzymasz jego stronę?
-Nie obieram żadnej ze stron ,ale może i ma rację z tym ,że Palmer jest zaangażowana w twoje życie bardziej niż ktokolwiek.
-No i co z tego? To moja przyjaciółka. Ma do tego prawo tak jak ja mam prawo wybić jej z głowy tego kretyna.
-Uspokój się.- ściszył radio bym lepiej usłyszał to co ma mi do przekazania.- Być może nie do końca zdaje sobie sprawę z rodzaju relacji jaka was łączy. Nie zna Palmer długo. Cholera wie czy w ogóle zaakceptuje cię gdy dowie się ,że wasz przyjaźń nie ma granic. Dosłownie. Myślę ,że widziałeś ją nago częściej niż on.
Gdyby było mi do śmiechu zaśmiałbym się ,a teraz siedziałem z grobową miną i skrzyżowanymi ramionami na piersi wpatrując się w las ciągnący się przed nami.
-To nie moja wina ,że Palmer nie chce się angażować. Taka już jest. Tak żyliśmy w Waszyngtonie. Byliśmy dla siebie jedynymi ważnymi osobami w życiu i kiedy wszyscy wokół ją zawodzili miała tylko mnie i zrobiłbym dla niej wszystko. Ten facet nie dostrzega tego ,że ona po prostu zanim zaufa musi dokładnie wybadać grunt. Gdy razem mieszkaliśmy miała wielu facetów ,ale żadnego nie dopuściła do siebie tak blisko jak jego. Powinien cierpliwie czekać a nie zrzucać winę na mnie!
Aiden wzruszył ramieniem.
-Jeśli on nie zaakceptuje cię w jej życiu będzie kretynem ,który za gorsz nie zrozumiał waszej historii. Sam nie lubię tej dziewuchy ,ale ma specjalne miejsce w twoim sercu i tego nikt nie ma prawa kwestionować. Każdy z nas ma prawo do własnych decyzji.
-Boję się ,że on...
-Nie zabierze ci jej. Zaufaj mi. Ta dziewczyna rzuciłaby dla ciebie wszystko.
-A ja zrobiłbym to samo dla niej.- odparłem cicho.
-No właśnie. Palmer dla jakiegoś dupka nie wyrzeknie się ciebie i twojej rodziny. Zdaje się ,że Hazel wreszcie ma upragniona córkę. Po latach męczarni z nami wreszcie ma kogoś z kim może gotować i gadać o kwiatach. Ta wredna dziewucha za nic w świecie nie odwróci się od twojej rodziny ,bo nieświadomie stała się jej częścią.
Okej ,musiałem przyznać ,że jego słowa nieco mnie uspokoiły. Zawsze był dobry w pocieszaniu. Był jak głos rozsądku i sprawiedliwy sędzia ,który zawsze obiektywnie wszystko oceniał i szukał rozwiązań.
-Miłość robi z ludzi kretynów ,zaślepia. Nie miej Palmer za złe ,że poczuła coś więcej. Czas zweryfikuje tego wartość.
-Mądre słowa jak na dupka. Poważnie nie masz doktoratu z filozofii? -rzuciłem na rozładowanie atmosfery.
Aiden wyszczerzył swoje białe zęby wchodząc ostro w zakręt.
-Nie ,w zasadzie gówno znam się na rozwiązywaniu spraw sercowych ,ale znam sposób ,który pomaga na każde utrapienie.
-Niby jaki?
-Co powiesz na to żeby się trochę poruszać?
Wybałuszyłem oczy.
-O nie ,usuń z głowy te obrazy ,które się tam pojawiły ,bo nie zamierzam narazić na szwank tapicerki. To s k ó r a. Jak chcesz się bzykać weźmiemy inne auto.
-Masz specjalne auto ,w którym można się pieprzyć?
Mężczyzna zaśmiał się głęboko.
-Gdybyś wiedział ile kosztowała ta skórzana tapicerka sam wolałbyś kupić drugie auto niż narażać to cudeńko -pogładził skórzany fotel.- na zarysowania albo zadrapania od paznokci.
Przeszedł mnie dreszcz gorąca.
-Zarozumialec.- prychnąłem opierając głowę o szybę.
Zacisnął rękę na moim udzie.
-Gotowy na odrobinę ruchu?
***
-Zawsze wozisz strój do kosza w bagażniku?- zapytałem gdy ten rozpinał koszulę i narzucał na siebie czarną koszulkę z logiem jakiegoś zespołu.
-Stare przyzwyczajenie. -odpowiedział mi z uśmieszkiem. -Leży na tobie prawie idealnie.
"Prawie idealnie" miał na myśli ,że jego spodenki prawie wcale nie były za długie ,a koszulka wcale nie była aż tak luźna jak byłaby kiedyś.
-Poważnie chcesz ze mną grać? To jak znęcanie się nad słabszym.
-Zawsze lubiłem się nad tobą znęcać. Jeszcze się nie przyzwyczaiłeś?
Przewróciłem oczami.
-Podobno już ci przeszło.
-Przeszło?- odbił pomarańczową piłkę od gumowego kortu.- Myślisz ,że kiedykolwiek przestaniesz być kujonem ,któremu lubiłem topić książki w kiblu?
-Ty za to nigdy nie przestaniesz być dupkiem z zbyt wielkim ego.
Wziął zamach i z drugiego końca boiska wycelował w metalowy kosz ,od którego piłka się odbiła nie trafiając a ten zaklął.
-Wyszedłem z wprawy.
-Przyznaj się ,że chciałeś się po prostu popisywać a nie grać!
Chłopak pobiegł w krzaki po piłkę a ja zobaczyłem tylko jak pokazuje mi środkowy palec.
Gdzie my w zasadzie byliśmy? Aiden zaparkował auto na jakimś leśnym uboczu i musieliśmy przejść spory kawał polną droga by się tu dostać. Boisko było zarośnięte. Kort ,który wcześniej był czerwony teraz zachodził mchem i brudem ,a metalowe kosze nawet nie miały siatek. Wszędzie wokół rosły drzewa ,a niedaleko nad nami ciągnęła się obwodnica. Gdzieś w krzakach widziałem dach jakiegoś starego budynku. Jeśli kiedykolwiek to boisko funkcjonowało było to bardzo ,bardzo dawno temu.
-Okej.- wyszedł z krzaków i odbijał piłkę. -Postaram się być delikatny na tyle żebyś bez siniaków wypocił z siebie złość i frustrację.
-Jakiż ty łaskawy.- mruknąłem pod nosem.
-Zaczynaj.
Gdy rzucił w moją stronę piłkę już wiedziałem ,że to nie skończy się dobrze. Odbiłem ją dwa, może trzy razy, po czym ten cholerny dupek wyrwał mi ją zdobywając dwa punkty.
-To niesprawiedliwe. Grasz w kosza całe życie!
-Nie jęcz tylko bierz się do roboty.
Wolałbym inne spalanie kalorii i rozładowywanie frustracji. Na przykład podczas zwiedzania drugiego auta Aidena. Albo jakiegokolwiek innego miejsca gdzie pocilibyśmy się z bardziej sensownego powodu niż uganianie się za piłką.
Udało mi się odebrać mu piłkę i trafić do celu chyba z najbardziej żałosnej odległości jaka istniała.
Kolejny raz wyrwał mi piłkę a ja goniłem go jak kretyn gdy ten do perfekcji opanował sposób na trącanie mnie ramieniem bym nie wchodził mu w drogę. Nie zliczę jak wiele razy mój tyłek pocałował kort i jak wiele razy miałem ochotę rzucić to w cholerę i wracać do domu ,choćby na piechotę.
Po czterdziestu minutach chrapliwego śmiechu Aidena i moich przekleństw porażki oboje byliśmy przemoczeni jak świnie. Opadłem na kort leżąc odwłokiem gdy Deroven stanął nade mną i odbijał piłkę tuż przy mojej głowie.
-Chyba miałeś rację, trochę mi lepiej .- odezwałem się zdyszany.
-Widzisz? To lepszy sposób niż użalanie się nad sobą w łóżku.- wystawił ku mnie dłoń pomagając wstać.
-Muszę pogadać z Palmer.
-Świetnie.
-Powiem jej ,że jej chłopak to skończony dupek.
-Nie do końca o to chodziło.
Zbyłem go machnięciem ręki.
-Więc co byś zrobił na moim miejscu?
-Po prostu z nią porozmawiaj. Mimo wszystko rozmowa zawsze jest kluczem ,a jeśli faktycznie uzna ,że za bardzo się angażuje daj jej trochę luzu. Nie możecie trzymać się na tak krótkich smyczach i nas odtrącać.
Nas. Aidena i Noah. Serce zabiło mi szybciej.
-Nie odtrącamy was.
-Nie? -uniósł brew zdyszany podchodząc niebezpiecznie blisko. Odrzucił piłkę na bok.-Myślę ,że Palmer stroni od Noah bo boi się ,że straci ciebie ,a ty udajesz ,że jestem twoim kumplem bo obawiasz się ,że odsunę cię od niej. A ja wychodzę z siebie i nie wyobrażasz sobie co znoszę żeby trzymać cię w kumpelskiej relacji.
Moją twarz owiał ciepły oddech Aidena. Świat się zatrzymał gdy spojrzałem z dołu w jego lisie oczy pełne dzikości i czoło ociekające potem.
Ja pieprzę ,jego zapach wywoływał u mnie ciarki.
-Wcale tak...nie jest.- wymamrotałem gdy nasze nosy niemal się stykały.
Och ,jakże uwielbiałem tą jego bezwstydną śmiałość ,tą odwagę by robić rzeczy ,na które ja miałem ochotę a tak bardzo nie miałem jaj by je zrobić.
-Poważnie? -zapytał a ja wyczułem w tym wyzwanie.
Odsunął się by zrzucić z siebie przemoczoną koszulkę ,którą wytarł burzę czarnych włosów.
-Gapisz się sam sobie przecząc, Quinnie.
"To nie Waszyngton. Postaraj się bardziej,"
Może właśnie dlatego ,że to nie był Waszyngton a Aiden nie był kolejnym przypadkowym facetem złowionym wśród pijanego tłumu nie potrafiłem się do niego zbliżyć. Hamował mnie instynkt mówiący ,że jestem dla niego niewystarczający ,że to co mam do zaoferowania to za mało dla kogoś takiego jak on. Nigdzie nie było głośnej muzyki i tłumu wśród którego mogłem zniknąć. Byłem tylko ja i on. Ja tchórz ,którego serce waliło na sam jego widok i on, dupek ,który celowo najpierw mnie do siebie zbliżał by później torturować trzymaniem na dystans tak długo aż wreszcie sam wykonam jakiś krok.
-Aiden?
-No?-rzucił beznamiętnie przewieszając sobie koszulkę przez wytatuowane ramię.
To wciąż był Aiden. Trochę starszy niż gdy ostatni raz byłem z nim blisko ,ale wciąż ten sam. Ten sam ,z którym kiedyś dzieliłem każdy dzień ,przy którym zasypiałem ,płakałem ,śmiałem się ,budziłem z nieświeżym oddechem roztrzepany. Aiden ,który znał każde moje przyzwyczajenie ,sekret ,który znał całe moje ciało i uwielbiał je .Aiden ,który uwielbiał mnie takim jakim byłem. To wciąż był chłopak ,którego kochałem ,nieprzerwanie od wielu lat. Czy tak miała wyglądać nasza relacja? Trzymanie się na dystans tak długo aż wszelkie motylki w naszym brzuchu zdechną? Bałem się jak cholera ,lecz nie odrzucenia, nie Aidena. Bałem się, że to co zrobię uzna za moją słabość.
Pieprzyć to. Zbyt długo na niego czekałem. Zbyt długo cierpiałem i zbyt długo robiłem to co musiałem ,a nie to co chciałem. A teraz chciałem po prostu go poczuć. Nawet jeśli to wszystko nie było tak wartościowe jak kiedyś.
Gdy zwilżył usta już wiedziałem czego chcę. W mojej duszy obudziło się coś co skryte było od dnia kiedy zniknął.
Postawiłem kilka kroków w jego stronę ,ale on był szybszy.
-To nie ma znaczenia.- powiedział po czym zacisnął dłoń na mojej szyi a gdy nasze usta się spotkały przepadłem.
Gładziłem dłońmi jego nagi tors wymacując wszystkie zgrubienia paskudnych blizn przeszłości. A on całował mnie bez opamiętania tak jak nie całował jeszcze nikt. Gdy myślałem ,że chce przestać on przyciągnął mnie jeszcze bliżej ,a pocałunek stał się delikatniejszy. Pocałunek ,który był odrodzeniem tego co oboje zostawiliśmy pięć lat temu, obietnicą i potwierdzeniem ,że to co dawniej się wydarzyło nie było tylko nic nie znaczącą chwilą.
Oderwałem się od jego ust tylko po to by powitał mnie jego szczery uśmiech ,który odwzajemniłem.
-Nie ma najmniejszego znaczenia.- wydusiłem z siebie ,a ten tylko się zaśmiał.
-Dobrze ,że wróciłeś ,Quinnie.
Po czym znów jego język znalazł się w moim gardle więżąc mnie w pocałunku tak głębokim ,że nie byłem w stanie powstrzymać narastającej fali podniecenia. Z każdym łapczywie branym oddechem ożywałem. Wspomnienia migały w mojej głowie przypominając jedną ważną rzecz:
To był Aiden. Mój Aiden. Ten sam ,którego wciąż traciłem i odzyskiwałem. Ten sam ,który był nieidealny ,pokiereszowany przez życie ,niebywale irytujący ale mój. Mój Aiden ,który z każdym pocałunkiem topił moje serce.
To było tak cholernie niebezpieczne ,lecz chciałem więcej. Nie chciałem się cofać. Nie teraz. Nie kiedy wreszcie przestałem przeczyć samemu sobie, nie kiedy wreszcie zacząłem czuć. Może to tylko podniecenie ,może chwilowe uniesienie ,może nic znaczącego ,ale pragnąłem tego tu i teraz. Wodziłem dłonią po jego ciele.
-Quinn.
Nie przerywałem pocałunku.
-Quinn.- powtórzył przerywając pocałunek. -Musimy już wracać.
-Co? Dlaczego?
Wskazał na niebo ,na którym zbierały się ciemne chmury.
-Myślę ,że ulewa skutecznie ugasi twój zapał.
Przełknąłem głośno ślinę.
-Och ,okej, jasne.
Na moich policzkach buchnęły rumieńce wstydu gdy ruszyłem przed siebie nie oglądając się na tyły.
-Quinn?
-Czego?- burknąłem.
-Mówi się ,że nie wchodzi się dwa razy do tej samej rzeki.- podbiegł do mnie by dotrzymać mi kroku.
Przyspieszyłem chód gdy pierwsza kropla deszczu opadła mi na czoło. Świetnie ,zapowiadało się więc ,że zmokniemy bo do auta został jeszcze kawał drogi.
-Więc wypieprzaj z mojej rzeki.
-A ty wypieprzaj z mojej.- fuknął.
-To ty na siłę pchasz się do mojej.
Mężczyzna prychnął pod nosem. Deszcz w momencie lunął jak z cebra. Zakląłem siarczyście rzucając się do biegu. Aiden wyprzedził mnie ,a sportowa koszulka przylgnęła do jego przemoczonego ciała. Nie minęła minuta gdy oboje byliśmy cali mokrzy od rześkiego deszczu.
Zatrzymałem się biorąc głębokie oddechy i przeklinając swoją kondycję. Patrzyłem w niebo a deszcz opadał na moją piegowatą bladą twarz.
-Quinn, szybciej bo zmokniemy! -krzyknął by przekrzyczeć zacinający deszcz od którego cały las szumiał.
-I tak jesteśmy przemoczeni. Gorzej nie będziemy.- zaśmiałem się pozwalając by woda muskała moją twarz.
Poczułem obecność Aidena obok siebie. Kątem oka widziałem jak mi się przygląda. W ułamku sekundy poczułem szarpnięcie i nim się obejrzałem moje plecy pocałowały pobliskie drzewo. Nie byłem w stanie wydobyć z siebie żadnego dźwięku gdy usta Aidena znów przylgnęły do moich ,lecz tym razem hamulce całkowicie puściły. Jego dłonie wędrowały po moim ciele wsuwając się pod ubrania. Jego zachłanny dotyk nie zmienił się od pięciu lat, był tak samo zaborczy ,doskonale pamiętający gdzie i jak dotykać. I ja nie pozostałem mu dłużny odrzucając jego koszulkę w krzaki. Tors mężczyzny przylgnął do mojego ,a ja zaśmiałem się szczerząc zęby gdy ten kreślił pocałunkami drogę od moich obojczyków po cienką skórę poniżej pępka.
-Jesteśmy żałośni, Aiden.- wyjąkałem rozbawiony zgryzając wargę gdy jego zęby zgryzły kawał cienkiej skóry.
-W chuj żałośni.- odparł nie przerywając pocałunków. -Ja pieprzę ,Quinnlan ,nawet nie wiesz jak długo czekałem by móc cię dotykać.
Jego usta znów przylgnęły do moich nie dając mi możliwości odpowiedzi. Jego dłonie badały każdy cal mojego ciała ,a moje wodziły po jego bliznach na plecach ,brzuchu i torsie. Pragnąłem więcej. Pragnąłem dużo więcej niż pocałunek i dotyk, nawet jeśli kolejnego dnia miałbym tego żałować.
Gdy wsunąłem dłoń pod jego bokserki oboje odskoczyliśmy. Grzmot był na tyle głośny ,że moje włoski na ciele stanęły dęba.
Czarnowłosy chwycił mnie za rękę.
-Później ,Quinnie. Musimy stąd spieprzać zanim na dobre rozpęta się burza.
Zacieśniłem chwyt wokół jego dłoni i czym prędzej ruszyliśmy w stronę auta.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top