7. Człowiek z lodu i szkła
Nie widziałem lepszej okazji na dotlenienie się niż teraz. Narzuciłem na siebie grubą czarną pikowaną kurtkę, mandarynkowy szal ,czarną czapkę ojca i luźne trapery ,wsunąłem książkę od biologii pod pachę i przeskoczyłem nad płotem dzielącym dom od lasu. Pokrywa śnieżna w lesie była nienaruszona co oznaczało ,że długo tu nikogo nie było.
I bardzo dobrze. W te strony nikt się nie zapuszczał ,najpewniej dlatego ,że oprócz domu Derovenów i naszego nie było tu niczego interesującego. Potrzebowałem spokoju i odświeżenia myśli przed testem z anatomii. Musiałem dać z siebie wszystko maksymalnie wytężając swoje komórki myślowe. Anatomia była jednym z aspektów ,który gwarantował mi dodatkowe punkty rekrutacyjne.
Przeszedłem przez zimowy las ,zbiegłem z jednego z łagodniejszych klifów i usiadłem na sporym kamieniu ,z którego najpierw musiałem strząchnąć śnieg. Podziwiałem zamarznięty staw ,który otaczał las. Słońce było w zenicie wiec miałem kilka godzin na swobodna naukę na delikatnym mrozie. Usiadłem po turecku i otworzyłem książkę.
I kogo ja chciałem oszukać? W głowie wciąż miałem Steva. Nim wyszedł z sympatycznego spotkania na herbacie z moją mamą było grubo po dwudziestej trzeciej. Tak się rozgadali, że nawet moje zmiany tematu nic nie dawały. Cieszyłem się jak dzieciak. Steve oczarował wszystkich. Słuchał i był słuchany ,a moi rodzice do reszty oczarowani moim nowym pierwszym w życiu normalnym znajomym. Matka nie posiadała się ze szczęścia nie pozwalając mi zapomnieć jej rady ,która okazała się być skuteczna. Może i miała rację , że wystarczyło wyjść z domu ,otworzyć się a okazja do poznania kogoś sensownego stworzy się sama. Steven był wspaniały. Czułem ,że mogę rozmawiać z nim bez końca. Wczoraj oprowadzałem go po mieście. Pierwszy raz w życiu czułem się tak potrzebny. Moja obecność była dla niego ważna. To rozczulało moje łatwe do rozczulenia serce.
Serce. O tym powinienem się teraz uczyć. Patrzyłem wiec na czarno biała stronę gdy coś czarnego przebiegło mi pod nogami. Jak torpeda poderwałem się na równe nogi mając nadzieję ,że zwierzę mnie nie dosięgnie.
Lisy ,wilki ,dziki i łosie były często spotykane tu w lesie ale NIGDY NIE PRZEZE MNIE. Wrzeszczałem jak mały dzieciak.
Czarne jak noc zwierzę pomknęło w moją stronę. Co to do cholery było?
Chwyciłem mocno książkę. To jedyne co miałem pod ręką. Rzuciłem tekturą w stronę zwierzaka licząc ,że co? Że się wystraszy i ucieknie? Zwierz chwycił książkę w swój pysk.
-Cholera, cholera ,cholera!
Usłyszałem kroki z oddali. Czyżby ktoś usłyszał moje desperackie wołanie?
Oczywiście. Aiden.
-Drzesz się jak baba.- rzucił beznamiętnie. Otaksowałem jego wygląd. Mimo, że był lekki mróz ten postawił na wysokie glany, czarne bojówki i golf. Zero szalika, czapki, jakby nie czuł chłodu albo przyjmował go na klatę cierpiąc.
W zasadzie jakby nie patrzeć był człowiekiem z lodu i szkła zarówno biorąc pod uwagę fizyczność jak i psychikę.
Szedł w moją stronę z dłońmi wysuniętymi w kieszenie. Na jego kruczoczarnych włosach i brwiach dostrzegłem kilka płatków śniegu a w dłoni niósł... smycz?
-Co to za cholerne bydlę?!
-Spokojnie ,to tylko ja.
Gdyby sytuacja nie była poważna przewróciłbym oczami. Serce waliło mi z przerażenia.
-Te cholerstwo pożera moją książkę!
-Uspokój się, to tylko książka. Mógłby właśnie pożerać ciebie.- cmoknął ustami a zwierzę podbiegło radośnie do jego nogi. Pies miał niewiarygodnie długie futro i pysk wielkości pyska niedźwiedzia. Był tak wielki ,że sięgał Aidenowi prawie do pasa , a ten sam miał około dwa metry.
Skrzywiłem się i zeskoczyłem z kamienia na równy grunt ,a moje nogi wciąż były jak z waty. Aiden wyrwał z pyska psa książkę i rzucił w moją stronę.
-Nie ma za co.
-Od kiedy jesteś właścicielem niedźwiedzia?!-wrzasnąłem cały dygocząc.
Pogłaskał psa wdzięcznie po łbie.
-Ojciec kupił go swojej lasce ale okazało się ,że ma alergię. Chcieli go oddać do schroniska, ale nie mogłem się oprzeć.
-Idealnie pasuje do twojego alter ego. Co tu robisz?-zapytałem a gdy ten uniósł brew ,pokazał mi smycz i łypnął jak na idiotę zrozumiałem ,że fakt, jestem idiotą.
-A rozumiem ,że ty korzystasz z pogody i odmrażasz swoje cztery litery ucząc się biologii?
Pokiwałem głową i otrzepałem spodnie ,na których osiadł śnieg z kamienia ,na którym jeszcze przed momentem miałem zamiar odpocząć i zanurzyć się w świecie biologii i nauki.
-Teraz nie mam się z czego uczyć. Wisisz mi książkę za twoje bydlę.-wycedziłem oburzony patrząc na rozmoczoną książkę z pogryzioną okładką ,która już do niczego się nie nadawała.
-Oczywiście. Już jestem w drodze do księgarni.
Skrzyżowałem ramiona na piersi żałując ,że nie zabrałem ze sobą rękawiczek.
-Nie masz zamiaru tego zrobić ,co?
-Nie. Oddam ci swoją.
-Jak mniemam nie była używana ani razu.
Uśmiechnął się odkopując ze śniegu kij i rzucając go na oblodzony staw. Pies rzucił się pędem za kijem ,lecz zatrzymała go wiewiórka wybiegająca na drzewo, rzucił się w jej stronę a ja patrzyłem jak radośnie próbuje wskoczyć na drzewo.
-To szczeniak.-zmienił temat co nagle zbiło mnie z tropu.- Mimo swojej wielkości i strasznej aparycji wcale nie jest niebezpieczny. Chce się tylko bawić. Biega w kółko jak szalony.-spojrzał na zwierzę w taki sposób na jaki sam chciałbym by ktoś na mnie patrzył. I patrzył, Steve.- Ale po intensywnej zabawie padnie jak małe dziecko i będzie spał do rana.
Taksowałem małego niedźwiedzia ,który właśnie gonił za swoim ogonem wzburzając lekki świeży śnieg. W momencie z czarnowłosego potwora stał się białym misiem polarnym.
-Jak się wabi?
Wzruszył ramionami.
-Nie wiem. To pies.
Skrzywiłem się. Dobra ,Aiden był dziwny, ale nie sądziłem ,że aż tak dziwny
-Chcesz psa nazwać Pies?
-Masz jakiś lepszy pomysł?- gdy nasze spojrzenia się spotkały ja odwróciłem wzrok.
-Saba?
-Żartujesz? To P I E S.
Uruchomiłem wszystkie procesy myślowe.
-Może Nyx?
-Skąd taki pomysł?-zmarszczył nos.
Nie wiedziałem czy skłamać czy wyjść na idiotę. Byłem pewien ,że nawet kłamstwo chłopak skwituje więc postanowiłem powiedzieć prawdę.
-To imię bohatera mojej ulubionej książki. Kojarzy mi się z nocą. A ten pies wygląda jak noc. To głupie. -skarciłem samego siebie w myślach zanim dokonał tego mój uzurpator.
Aiden przez chwilę milczał.
-Niech będzie Nyx. -dodał tylko tyle.
Minęła dłuższa chwila nim się odezwałem:
-Po co ci pies? Nigdy nie lubiłeś zwierząt i nie byłeś zbyt odpowiedzialny i obowiązkowy. A jak widzisz zwierzę jest jak dziecko. Co jak kiedyś kogoś pogryzie ,ucieknie albo zrobi sobie krzywdę? Pamiętasz jak dostałeś od moich rodziców rybki i wszystkie zagłodziłeś?
-Postaram się być dobrym ojcem.-prychnął. Milczał dłuższą chwilę.- Czasami kiedy ludzie zawodzą warto jest mieć kogoś kto cię nie osądzi. Nyx nigdy nie powie mi, że jestem potworem bo czego bym nie zrobił on mi wybaczy. Wystarczy mu moja obecność ,a ludzie wciąż czegoś wymagają.
Jego szczerość mnie zdziwiła.
-Mówisz o swojej matce.
Nie zaprzeczył. Czułem, że ich relacja była ostatnio mocno skomplikowana.
-Pewnie już skarżyła się twojej matce mówiąc jak to się buntuję ,ale zapewne nie zdradziła dlaczego. Powiedziała ,że jestem arogancki i milczący ,ale nie zdradziła powodu. Medal ma zawsze dwie strony i zawsze jedna jest zapominana. Wiesz od czego zależy wyznaczenie dobrego i złego?
-Od czego?- zadałem pytanie ,a on przeszył mnie swoim skostniałym lisim spojrzeniem.
-Od tego kto opowiada historię.
Odwróciłem wzrok nie mogąc znieść intensywności naszych krzyżujących się spojrzeń.
-Więc opowiedz mi swoją prawdę.
-Po co?
Dobre pytanie. Po co miałby dzielić się ze mną swoimi prywatnymi sprawami? Nigdy tego nie robił ,a intymnych rzeczy na jego temat zwykle dowiadywałem się od naszych matek i vice versa.
O co miałem go zapytać? Skąd mogłem wiedzieć po jak cienkim lodzie stąpam wypytując Aidena o prywatne rzeczy? Mimo to po coś tu przyszedł. Wiedział ,że tu jestem. Chciał rozmowy. Widziałem to w jego oczach. Gdyby przyszedł tu na spacer bez powodu najpewniej widząc mnie cofnąłby się i poszedł do lasu po drugiej stronie ulicy.
-Twoja matka ma rację.- wypaliłem ,a on spojrzał na mnie ostro.- Ma rację ,że ostatnio się zmieniłeś.-sprostowałem.
-A może po prostu dorosłem? -chwycił kamień którym cisnął daleko w las.- Lubię się przyglądać ludziom. Każdy z nich ma jedną przeważająca cechę ,która doskonale opisuje ich charakter, przewiduje kolejne zachowania ,określa. Jedna cecha charakteru na podstawie której wszyscy cię ocenią i wrzucą do szuflady. Czasami się mylę ,ale nie przychodzi mi to często. To idiotyczne ,ale sam często osądzam. Sam powiedz co widzisz patrząc na swoich rodziców. Hazel to chodzący spokój i ciepło. Jamie ma łeb na karku, kochająca i chroniąca was głowa rodziny. Moja matka rozchwiana emocjonalnie niedojrzała nastolatka w ciele dorosłej kobiety. Widzisz ,oceniamy ich. Teraz ty oceń mnie. Powierzchownie, tak jak wszyscy robią to najlepiej.
-Aiden ja....
Nie chciałem go oceniać. To ostatnie czego w tym momencie chciałem -spojrzeć mu w oczy i powiedzieć jaki jest beznadziejny.
Ale ten zbliżył się do mnie na tyle ,że dłonią mógłbym przeczesać jego nierozgarnięte włosy gdy nade mną górował.
-Zrób to. Powiedz jakim mnie widzisz. Wiem ,że podczas święta dziękczynienia nie mówiłeś prawdy prawiąc mi te zakłamane komplementy.
Język ugrzązł mi w gardle.
-Ja...
... mówiłem prawdę.- chciałem dokończyć lecz nie byłem w stanie.
-Po prostu oceń.
Przełknąłem głośno ślinę.
-Jesteś skostniały jak lód ,oschły ,głośny ,wyszczekany ,arogancki, zarozumiały ,bez współczucia i wyobraźni ,leniwy....
-Hej, wystarczyło jedno słowo.- wyszczerzył zęby rozbawiony.- Ale mówisz prawdę, za to cię cenię. Ludzie widzą mnie jako skostniałego chuja i są przy mnie tylko dlatego ,że się boją ,że zeszmacę ich tak jak ciebie. A ja nie chcę być tylko kimś kogo ludzie wolą mieć za przyjaciela niż za wroga. W tym nie ma nic szczerego.
Do głowy przyszły mi pewne słowa które usłyszałem zeszłego wieczoru.
-Twoja matka mówiła o relacji twojej i Dawsona. Jest sztuczna.
-Jak każda. Dawson jest dobrym kumplem jeśli nie mam z kim wyjść na piwo albo pograć w kosza. Czasami pogadamy od serca ,ale ostatnio więcej czasu spędza z Dylanem i Peterem.
-A Lucia?
Powinienem był ugryźć się w język. Ani trochę nie obchodziła mnie ich chora relacja.
Kłamstwo.
-Ona chce tylko zabawy. -odparł a ja nie do końca wiedziałem co przez to rozumieć. Nie chciałem wiedzieć co łączyło ich w rzeczywistości ,ale w mediach wyglądali na równie udaną parę kochanków co przyjaciół.- Czasami tak myślę czy ktokolwiek byłby w stanie polubić mnie gdybym był prawdziwym sobą.
Spojrzałem mu w oczy.
Lucia znała go prawie całe życie. Byli przyjaciółmi od przedszkola ,a jakoś plus minus od czwartej klasy podstawówki chodzili ze sobą. Kto jak kto ,ale ona musiała znać go najlepiej ,nawet tego prawdziwego. Mimo to zapytałem:
-A jaki jest prawdziwy ty?
Gapił się w zamarzniętą tafle lodu i nic nie odpowiedział. Zbył moje pytanie zmieniając temat.
-Długo o tym myślałem. Miałeś rację ,że niszczę ci życie.
-Przestań...
-Nie, pozwól mi dokończyć. Jesteśmy już dorośli i powinniśmy darować sobie dziecinne żarty. Myślę ,że warto byłoby zawrzeć rozejm. -łypnął na mnie ostro i stanowczo.- Co nie oznacza przyjaźni czy chociażby koleżeństwa ale odrobinę empatii i rozmowy odbywającej się na poziomie nieco wyższym niż rynsztok.
Uniosłem brew.
-To przez ciebie nasze rozmowy wyglądały jak wyglądały. Nie pozwalałeś mi racjonalnie formułować argumentów ,bo od razu mieszkałeś mnie z błotem!
Parsknął śmiechem ,który rozszedł się echem wśród zaśnieżonych drzew. Nyx nadstawił uszy i rzucił się w pogoń za jakimś zwierzęciem ,które grasowało w krzakach.
-Muszę przyznać ,że często w naszych rozmowach miałeś rację ,ale lubiłem doprowadzać cię do ostateczności. Mimo to... masz rację ,że nie postępowałem najrozsądniej niszcząc twoje dni tylko po to by naprawiać swoje.
-Dlaczego mi o tym mówisz?- wypaliłem zdezorientowany. Uzewnętrznianie się nie było w jego stylu. W zasadzie nigdy nie rozmawialiśmy o czymś konkretnym ,a większości faktów na swój temat dowiadywaliśmy się podczas gdy nasze matki plotkowały.
-Posłuchaj.- przestąpił z nogi na nogę.- Nawet księżyc ma ciemną i jasną stronę ,każdy żyje we własnym piekle ,które nie zawsze widać. Niektórzy próbują z niego uciekać, ale... nieudolnie.
-Mówisz o kłopotach z matką? Czy o dramatach z Lu?
Zapadła chwila ciszy.
-Nie masz pojęcia...- przerwał dokańczając myśl w głowie.- Po prostu... Nie każ mi mówić czegoś czego nie chcę. -westchnął i łypnął na mnie z góry.- To jak? Rozejm?-wystawił ku mnie dłoń.
Czy byłem w stanie wybaczyć mu te wszystkie lata dręczenia ,nieprzespanych nocy, stresu, strachu ,bólu i utraty życia?
-Rozejm.
Jakaś cześć mnie wiedziała ,że tego pożałuję. Podałem mu dłoń. Jego skóra była sucha i chropowata od gry w kosza.
Nyx podbiegł do jego nogi cały mokry i wskoczył na niego przewracając Aidena prosto w zaspę. Nie miałem zamiaru pomagać mu wstać. Zabawnie patrzyło się jak śnieg dostaje mu się w gacie.
-To dlatego ostatnio nie jesteś sobą? Przez te przemyślenia?
To pytanie było bezpieczne ,miało w jakiś sposób uspokoić moje przemyślenia z ostatnich dni. Liczyłem ,że powie coś w stylu "tak ,wydoroślałem i stąd tak rażące zmiany. O nic się nie martw i zajmij się swoim życiem."
Wykaraskał się z zasypy rzucając wyzwiskami na lewo i prawo.
-Skąd wiesz ,że nie jestem sobą?
-Mam oczy ,intuicję i jestem dość spostrzegawczy. Zresztą twoja matka...
Nie zdążyłem dokończyć kiedy westchnął głęboko przeczesując swoje kruczoczarne włosy.
-Moja matka jest ostatnią osobą ,której powinieneś ufać.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top