4. To co chcę słyszeć
-Margot ,już jesteście!
Usłyszałem głos ojca aż w swoim pokoju na górze gdy akurat wsuwałem czarny sweter z golfem, który z dokładnością wcisnąłem pod pasek czarnych spodni z wieloma kieszeniami. Do jednej z nich wrzuciłem telefon, zaczesałem rude włosy w tył na tyle by nie nachodziły mi na uszy i z rękami w kieszeni zbiegłem po schodach na dół. W jadalni paliło się kilka świec na środku stołu a czerwone kwiaty pachniały mocno ,lecz nie na tyle by przyćmić pachnącego indyka czy masę innych rzeczy o których nawet nie miałem pojęcia ,że rodzice przygotowali. Zaburczało mi w brzuchu.
-W samą porę.- pisnęła matka obcałowując Aidena i Margot. Jakieś dziesięć minut zajęło im zdjęcie kurtek i przywitanie się. Ucieszyłem się ,że nie musiałem brać w tym udziału udając ,że otwieram wino. Ciotka Margot cmoknęła mnie w policzek ,a Aiden otaksował mnie od góry do dołu jakby chciał mnie zagryźć , rozszarpać ,zjeść i wysrać. Nasze matki zniknęły gdzieś w kuchni i dzięki bogu ,przybyły do stołu tak szybko ,że Aiden nie zdążył odezwać się słowem ani ja nie odważyłem się go sprowokować.
-Siadajcie, rozgośćcie się. Quinn nalej proszę wina.- polecił ojciec ubrany w jedną z tych swoich kiczowatych koszul w kratę ,do których nijak pasował srebrny zegarek ,który założył. Skąd on go wytrzasnął? Wyglądał jak z poprzedniej epoki.
Polałem każdemu po lampce wina i odłożyłem pustą butelkę na komodę naprzeciwko stołu.
-Dziękujemy wam za zaproszenie.-uśmiechnęła się ciotka najrozkoszniej jak potrafiła a mi od tej ilości cukru i uprzejmości robiło się niedobrze.
Nienawidziłem "rodzinnych" spotkań. Były pełne sztucznych uprzejmości ,przechwałek i gadania o pracy.
I udawania ,że z Aidenem się uwielbiamy. Bycie miłym dla tego gnojka było najtrudniejszym wyzwaniem. Uprzejmości nigdy nie przychodziły nam z łatwością.
-Dziękczynienie bez was to nie święto.- zaśmiał się ojciec a ja posłusznie nałożyłem sobie sałatki z rukolą zachowując przy tym wyraz twarzy mówiący "cieszę się ,że jesteśmy tu wszyscy razem".-To już tradycja.
Ojciec jak zwykle zasiadł u szczytu stołu ,matka naprzeciw swojej przyjaciółki ,a mi przypadł zaszczyt siedzenia naprzeciwko Aidena ,który zdawał się być niewzruszony tym ,że musiał tu przyjść i przebywać w moim towarzystwie, lecz biło od niego napięcie, którego nie rozumiałem. Co jakiś czas zaglądał w telefon. SMS'ował z Lu. Wszystko odbijało się w wiszącym za nim lustrem. Kolejna kłótnia czy dziewczyna zasypywała go pytaniami o jego wymyśloną ospę? Byłem pewien ,że wiedział o tym kto rozpuścił niewygodną plotkę, a jeśli wiedział... mogłem już kopać sobie cholerny grób.
Rodzice jak zwykle plotkowali na temat przychodni, kogo najchętniej by zwolnili ,opowiadali zabawne sytuacje i planowali terminarz na następny rok. Często rozmawiali o pracy. W końcu to ich łączyło. Z czasem jednak znudziło mi się uśmiechanie i przytakiwanie. Widocznie i Aiden miał tego dość choć nie dawał tego po sobie poznać. Jak zwykle mówił to co wszyscy chcieli słyszeć.
"Pyszna sałatka ,pani Hazel. Pomogę panu w garażu ,panie Jamie. Tak ,imponuje mi pańska bryka, uwielbiam motoryzację."
Kiedy zapadła cisza odważyłem się wreszcie odezwać.
-Jak się czujesz?-zapytałem wiedząc ,że Aiden musi odpowiedzieć mi grzecznie.
Ale nie odpowiedział ,bo wtrąciła się Margot.
-Czuje się już świetnie. W zasadzie już w czwartek marudził, że chce wrócić do szkoły ,ale ta pogoda nie sprzyja szybkim powrotom do zdrowia. Kazałam mu zostać w domu by doszedł do siebie.- odpowiedziała z pełnymi ustami.
-Racja ,ta pogoda jest paskudna. Lepiej dmuchać na zimne. Quinn pomoże Aidenowi uzupełnić zaległości w szkole, prawda?
Burknąłem pod nosem przytakując. Najpewniej oddam mu swoje zeszyty na kilka dni tylko po to żeby poleżały u niego na biurku. Może po raz kolejny zarysuje mi cały zeszyt od historii w kutasy. Aiden miał w dupie swoje zaległości ,a ja pomoc w uzupełnieniu ich.
-Całe szczęście z zapalenia płuc nie wyniknęło nic poważnego.- westchnęła matka Aidena, a ja wbiłem w niego dyskretny wzrok. Aiden i koszula zapięta pod samą szyję? Mucha? Zakryte rękawy? To nie było w jego stylu. Zwykle ukazywał swoją arogancję lekceważąc zarzucone normy. Taki już po prostu był. To jak dziś wyglądał nie było w jego stylu.
Czułem się jak psychopata. Każdy nagle mógł zmienić styl. Sam zmieniałem go dość często. Popadałem w jakąś cholerną paranoję doszukując się nic nieznaczących szczegółów i zachowując się jak desperat poszukujący rozrywki w teoriach spiskowych.
-Aiden koniecznie musi nadrobić oceny i wypracowania. Każdy punkt liczy się by dostać się na wymarzone prawo w Oregonie, prawda skarbie?
Margot musnęła rękę Aidena a ten wyglądał jakby skostniał. Jego spojrzenie stało się ostre jak brzytwy gotowe ciąć kości.
-Prawda.- wymamrotał, a mój ojciec klasnął w dłonie.
-Quinn od samego początku celuje w uniwersytet w Waszyngtonie. Sam jeszcze nie wie jaką specjalizację medyczną sobie wybierze ,ale to nieważne. Dobrze będzie mieć w rodzinie prawnika i lekarza- uśmiechnął się do mnie i Aidena wkładając sobie kolejny kawałek indyka.- Wznieśmy toast za naszych zdolnych synów.
Wszyscy unieśli kieliszki z winem ,a mi zrobiło się niedobrze. Ewidentnie za dużo zjadłem sałatki z kurczakiem i rukolą. Popiłem jednak winem ,które sprawiło ,że zrobiło mi się gorąco.
-Nie zastanawiałeś się nad specyfikacją? Z pewnością jest coś co mniej lub bardziej cię interesuje.
Pytanie ciotki sprawiło ,że otrząsnąłem się i wyprostowałem. Wymusiłem uśmiech.
-Nie ,znaczy się...- spojrzenie Aidena mnie paraliżowało. Pisnąłem gdy kopnął mnie pod stołem prosto w piszczel dając do zrozumienia ,że mam udzielić byle jakiej ,byle tylko jakiejś odpowiedzi. -Myślałem nad chirurgią ogólną.
-Och, to bardzo przyszłościowy zawód. Ze swoim spokojem w dłoniach i zręcznością z pewnością byś sobie poradził.- pogłaskała mnie po głowie matka. Czarnowłosa po drugiej stronie stolika westchnęła.
-Chciałabym by mój syn miał podobnie poukładane w głowie co wasz. Quinn przynajmniej się uczy i dąży do celów a Aidena do wszystkiego muszę zmuszać! W głowie tylko koledzy ,imprezy i te treningi koszykówki.- wypluła.
Wyzerowałem kieliszek z niebywale mocnym winem. Kto przy zdrowych zmysłach wybrał takie paskudztwo do kolacji?
-Aiden z pewnością też ma dużo pozytywnych cech.
...gdzieś bardzo głęboko.- chciałem dodać.
Wszyscy przy stole spojrzeli na mnie jak na kretyna ,łącznie z Aidenem ,który wyglądał jakby ktoś właśnie powiedział coś okropnego. Wszyscy oczekiwali ode mnie kontynuacji wypowiedzi ,a ja nie wiedziałem co powiedzieć. Moja twarz przypominała dojrzałego buraka. Musiałem coś wymyślić, byle szybko.
-No wiecie ,jest kontaktowy i...
...mocno pojebany, psychopatyczny i sadystyczny...
-...i ma poczucie humoru i...potrafi wkupić się w łaski każdego z kim rozmawia i , o wiem, i doskonale włada perswazją! To dobre cechy by zostać prawnikiem.
Po tych słowach powinienem wyparzyć sobie język. Nie miałem pojęcia co strzeliło mi do głowy by prawić temu dupkowi komplementy wśród naszych rodziców.
-To... bardzo miłe, synu.
-Dzięki.- fuknął Aiden i wypił zawartość kieliszka do dna przewracając oczami.
I na tym temat się zakończył. Dyskusja znów przeszła na pracę ,medycynę ,moje studia ,studia Aidena, na nowy samochód, na plany na ferie zimowe i remont łazienki. Rodzicom nawet na moment usta się nie zamykały ,a mnie cieszyło to, że nie musiałem rozmawiać z chłopakiem ,który całą kolację wyglądał jakby chciał urwać mi jaja.
Kiedy matka przyniosła deser byłem już tak ociężały ,że nie miałem siły ruszyć się z miejsca. Wino mąciło mi w głowie a dodatkowe ciepło bijące z kominka sprawiało ze omal nie zasnąłem przy stole. Ojciec akurat opowiadał Margot o nowej metodzie leczenia nadciśnienia kiedy moja mama wpadła na wspaniały pomysł.
-Dzieciaki chyba się nudzą.
-Jesteśmy dorośli ,pani Hazel. Nie potrzebujemy rozrywki.- odparł kulturalnie i z uśmieszkiem Aiden ale moja mama była nieustępliwa.
Jak zwykle taktowny i uprzejmy. I tak cholernie zakłamany.
-Och ,darujcie sobie. Jesteście nastolatkami w kwiecie wieku a nie emerytami ,którzy będą spędzać święto słuchając o nadciśnieniu z ust swoich staruszków!- zaśmiał się ojciec wycierając serwetą tłuszcz z wąsów.
-Quinn, zabierz Aidena na górę. Pokaz mu tą konsolę którą przysłała ci babcia z Nebraski.
Powiodłem ciężkim wzrokiem po matce i Aidenie.
-Poważnie muszę?-zapytałem nie kryjąc odrazy. Czego bym nie zrobił rodzice uroili sobie ,że ja i Aiden jesteśmy przyjaciółmi tak jak Margot i Hazel. Momentami miałem wrażenie ,że nasze matki dalej uważają ,że mamy po dwanaście lat. Nie docierało do nich to ,że z wiekiem zmieniły się nasze priorytety, zainteresowania ,światopogląd i gusta. Po prostu byliśmy jak ogień i woda- kompletnie różni.
-Myślę, że już dość nasiedzieliście się z nami przy stole. Idźcie się rozerwać.
Nie miałem wielkiego wyboru. Skinąłem ciemnowłosemu by udał się na górę wiedząc ,że nie skończy się to dobrze. Gdy zatrzasnęły się za nami drzwi opadłem na łóżko, a mój uzurpator oparł się o futrynę krzyżując ręce na piersi. Kręciło mi się w głowie od ciepła i wypitego alkoholu.
-Jak można tak nawalić się kilkoma kieliszkami wina? Jesteś żałosny.
Zamknąłem oczy. Intuicyjnie czułem jak Aiden przechadza się po moim pokoju i szuka czegoś co mógłby wyśmiać.
Mimowolnie musnąłem swoje policzki ,które były rozpalone do czerwoności. To nie tak ,że się nawaliłem. Alkohol zwyczajnie źle na mnie działał nawet w małych ilościach. Nie byłem do niego zwyczajny tak jak Aiden ,który po swoich pijackich wybrykach najpewniej miał wątrobę jak pięćdziesięcioletni alkoholik.
-Dość długo nikt mnie nie szmacił. Masz idealną okazję.- wymamrotałem.- No dawaj, wyśmiej moją słabą głowę.
-Długo nie byłem w twoim pokoju.-rzucił na zmianę tematu.
-Nic nie tracisz.- wtuliłem się w poduszkę.
-Plakat z Bon Jovim? Masz go od starego z garażu czy jak?
Okej, to było całkiem zabawne.
-Z pewnością ty nie masz nic od starego z garażu.
Słyszałem jak delikatnie się zaśmiał.
-Masz rację ,bo nie mam starego.
-Ani garażu. No chyba ,że mówimy o tej blaszanej budzie na uboczu działki.
Okej, chyba wino uderzyło mi do głowy bo wszystko zdawało się być zabawniejsze niż zawsze.
-Jesteś strasznie zjebany, Quinnie.
Nienawidziłem jak tak do mnie mówił. Wtulony w poduszkę pokazałem mu środkowy palec.
-Nasi rodzice traktują nas jakbyśmy mieli po pięć lat. Chyba słusznie skoro odwalasz takie chore akcje.
Szybko dotarło do mnie co miał na myśli.
-Chodzi ci o to ,że wmówiłem twojej ukochanej, że wyglądasz jak obrzydliwy troll?
-Bystry jesteś.
Odwróciłem głowę na poduszce widząc jak Aiden ze stoickim spokojem przechadza się po pokoju oglądając pokaźny regał z książkami.
-Myślę, że to strasznie dziecinne, wpierdalanie się w nie swój związek. A właśnie, jak tam twój związek? Istnieje? W ogóle jakikolwiek kiedyś istniał? Tak myślałem. Nikt cię nie chce i nigdy nie zechce, może oprócz twojej prawej ręki ,ale ona nie ma wyjścia.
Myślał ,że mnie to uraziło? Miał rację. To z jaką łatwością wypowiedział te słowa tylko utwierdziły mnie w przekonaniu ,że rzeczywiście tak myśli.
-Wolę być sam do końca życia niż z sztuczną lalą która ucieka od ciebie kiedy robi się źle. -usiadłem się prosto.
-A więc to jest dla ciebie miłość? Przebywanie z kimś nawet wtedy kiedy ta osoba nie potrzebuje obecności nikogo?
Jego pytanie nieco zbiło mnie z tropu.
-Miłość to nie tylko ładne zdjęcia na Insta i dobry seks.
Parsknął śmiechem.
-Co ty wiesz o miłości.
W zasadzie to nie wiedziałem z praktyki nic. Nigdy nikogo nie kochałem ani nikt nie kochał mnie. Ale jeśli liczyła się miłość teoretyczna z książek... Wiedziałem bardzo dużo. I z pewnością nie chciałbym zaznać takiej miłości jak miłość Aidena i Luci -toksycznej ,uzależniającej i nijakiej. Nigdy nie ukrywałem ,że związek Aidena w moim mniemaniu był idiotyzmem i uchodził za przykład relacji ,której powinno się współczuć.
Zrywali ze sobą przynajmniej raz w miesiącu ,Lucia wiecznie się na niego obrażała ,a on zamiast to naprawić czekał aż jej przejdzie przez co kłócili się jeszcze bardziej. Miłość powinna być... piękna ,naturalna i zgodna. U nich nie posiadała żadnej z tych cech. Byli ze sobą tylko dlatego ,że dobrze dobrali się seksualnie. Skąd wiedziałem? Było to widać gołym okiem. Pożądanie i przywiązanie do siebie ,ale nic więcej.
Musiałem zmienić temat nim powiedziałbym za wiele co o tym wszystkim myślę.
- Myślisz ,że moje zachowanie jest dziecinne? A jakie jest twoje od dziewiętnastu lat? Niszczysz mi życie i rujnujesz radość z każdego dnia, dręczysz mnie ,prześladujesz ,przepychasz i wyśmiewasz. Od dziewiętnastu lat nie było dnia żebyś nie doprowadzał mnie do płaczu. I ty uważasz ze moje zachowanie jest dziecinne? Bo pierwszy raz zachowałem się tak samo jak ty? Cóż za ironia. Szanowny książę Aiden Deroven może robić co chce ,ale jak ktoś traktuje go z wzajemnością to robi mu się przykro.
Chwiejnym krokiem stanąłem na nogach i podeszłym do Aidena ,który bez wzruszenia taksował książki na regale.
-Bardzo ci dobrze ,że Lucia się ciebie brzydzi tak samo jak ja. Niech widzi w tobie kogoś tak obrzydliwego jakiego ty uczyniłeś ze mnie. Jesteś winny wszystkich moich nieszczęść. Zniszczyłeś mi dzieciństwo. To przez ciebie wszyscy widzą we mnie dziwaka. To przez ciebie całe wakacje spędzam sam w książkach czekając aż znajdzie się ktoś kogo twoje wypływy ominą. I uważasz ,że to ja przegiąłem?-szarpnąłem go za ramię ,a ten odepchnął moją dłoń. W jego oczach zapłonęła dzikość.
-Nigdy więcej nie waż się mnie dotykać.- wycedził przez zęby górując nade mną niemal o głowę.
-Jeśli ty nie chcesz być dotykany to nie dotykaj mnie. Nie niszcz mi życia. Po prostu się odwal a jeśli poszukujesz kogoś nad kim możesz się pastwić to spójrz w lustro bo ze mnie uczyniłeś już zero. Teraz czas na ciebie. Od początku mojego istnienia z każdego dnia czynisz piekło...
-Quinn...
-Zamknij się!- warknąłem i pchnąłem go prosto na regał z książkami.- I wypierdalaj z mojego życia raz na zawsze. Zniszczyłeś je już dostatecznie. I w dupie mam to co pomyślą nasi rodzice. Po prostu stąd wyjdź.
Poczułem jego uścisk na swojej szyi chodź spodziewałem się po nim mocniejszego dotyku. Ten jedynie wyglądał na mocny. Coś zapłonęło w moich żyłach kiedy zobaczyłem żywy ogień w jego miodowo-zielonych oczach.
-Pozwól ,że ja ci coś powiem. Nie będziesz mi mówił kiedy mogę wyjść ,jasne? Sam o tym zdecyduję. I gówno mnie obchodzi ,że to twój pokój. Masz udawać przed naszymi rodzicami ,że wszystko jest w porządku.
Jego oddech owiał moją twarz.
Złapałem go za dłoń ale nie odrzuciłem jej gapiąc się w jego kocie oczy. Przekrzywiłem nieco głowę.
-Dlaczego tak bardzo ci na tym zależy?
Odwrócił wzrok i oddalił się o kilka kroków.
-Masz wielkie szczęście ,że dziś święto dziękczynienia a twoi rodzice są na dole.
Ponownie opadłem na łóżko czując jak wręcz odpływam.
-Bo co?
-Bo urwałbym ci jaja za to co zrobiłeś.
Zaśmiałem się w poduszkę stłumionym śmiechem.
-Nawet i bez tego byś to zrobił. Dlaczego więc tego nie zrobisz?
Oczy odpływały mi z każda sekundą.
-Nie. Nigdy nie zrobiłbym ci krzywdy bez powodu.
-Jak mniemam masz wiele powodów.
Aiden prychnął otwierając drzwi.
-Nie. Tylko jeden. Idź spać. Powiem ,że gorzej się poczułeś i zasnąłeś. Gdybyś tylko wiedział jakie to ważne...- urwał i trzasnął za sobą drzwiami. Minęło wiele czasu nim moje serce przestało walić miarowo ,a ja zasnąłem.
***
Nie wiem skąd lecz dopadł mnie kac moralny. Zaniżyłem się do poziomu Aidena ,szarpałem go a później powiedziałem zbyt wiele. Czy moje słowa dotknęły choć trochę jego skamieniałe serce? Wątpiłem. Najpewniej puścił całą tą sytuację w niepamięć i już dawno o niej zapomniał nie traktując tego poważnie. Mimo to gryzło mnie sumienie. Nie byłem jak Aiden. Nie byłem kimś kto krzyczał i poniżał ,kimś kto szarpał i wpajał swoje racje ,szczególnie po alkoholu. Było mi wstyd. Od dziecka byłem uczony ze ten kto głośniej krzyczy tym mniej ma do powiedzenia. Nie byłem kimś kto wyrażał się w ten... sposób. Nie wiem dlaczego ale czułem jakiś ciężar na sercu, który ciążył mi niemiłosiernie.
Po felernej kolacji nikt nie zdawał pytań dlaczego nie wróciłem do stołu. Jak przypuszczałem Aiden użył swojego daru przekonywania i wszyscy uwierzyli w moje paskudne samopoczucie. Chociaż za to byłem mu wdzięczny.
Czy powinienem go przeprosić? Być może. Ale czy powinienem przepraszać za wyznanie prawdy w obliczu tego jak on traktował mnie? Nie. Czy on powinien przeprosić mnie? Obawiałem się ,że przeprosiny nie wystarczą w sytuacji gdy marzyłem o tym by zniknął.
Tak marzyłem o jego zniknięciu ,że od rana siedziałem na zimnym parapecie okryty kocem udając ,że czytam patrząc na jego podwórze oczekując ,że wyjdzie na zewnątrz. I co? I gówno. Chyba nie liczyłem na to ,że przyjdzie ,przeprosi mnie za to ze spieprzył mi życie , zawrze rozejm i staniemy się najlepszymi przyjaciółmi.
Sam miałem ochotę zniknąć. Mimo ,że Aiden codziennie traktował mnie jak gówno nie mogłem znieść myśli ,że potraktowałem go podobnie. I prawdopodobnie gdybym tylko zauważył go na podwórzu pobiegłbym do niego poniżając się i prosząc o wybaczenie ,bo moje sumienie właśnie zżerało mnie żywcem.
Koło dwunastej gdy deszcz przestał lać ojciec jak zwykle znalazł mi jakieś absurdalne zajęcie bym się „rozruszał". Powinienem był mu dziękować za to ,że znalazł mi cokolwiek co mogłoby uspokoić rozszalałe myśli i chęć poniżenia się i przeproszenia Derovena za wyszczekanie mu w twarz bolesnej prawdy. Tym sposobem od dwóch godzin grabiłem liście przemarznięty jak szczeniak. Luźna flanelowa koszula nie była zbyt dobrym wyjściem do takiej pracy. Kto by przypuszczał, że koniec listopada będzie tak mroźny?
Każdy oprócz mnie.
Wybawiła mnie matka ,która popołudniu zawołała mnie na obiad i zakazała wychodzenia na dwór ,bo wyglądałem jak obraz nędzy i rozpaczy. Kiedy do domu wparowała Margot uciekłem do pokoju i zasnąłem. Nie wiem jak długo spałem gdy usłyszałem delikatne pukanie do drzwi.
-Quinn? Mogę wejść?
Na dźwięk znajomego głosu zaprosiłem ją do środka. Matka w luźnej piżamie i z dwiema herbatami w dłoniach usiadła na skraju mojego łóżka. Nakryła się delikatnie moim kocem a ja przetarłem oczy. Poczułem się jak małe dziecko. Wiedziałem po co przyszła. Herbata w samotności i wylegiwanie się w moim łóżku zawsze prowadziło do jednego.
-Przyniosłam ci herbatę. Z goździkami i pomarańczą.
Podała mi niepewnie kubek a ja spiłem łyk nieco chłodnej już herbaty. Jak długo mama wahała się żeby tu przyjść?
-Coś się stało?-zapytałem niepewnie.
-Nie.-uśmiechnęła się.- Wszystko jest w porządku. Długo nie rozmawialiśmy.
-Ty ciągle pracujesz a ja do późna jestem w szkole. Nie mam ci za złe tego ze nie poświęcasz mi tyle czasu co dawniej. Jestem już dorosły.
-I nie potrzebujesz już mamy?-upiła łyk ze swojego ulubionego kubka z zebrą, który kupiła kupę lat temu na wakacjach w Rzymie.- Ciągle nie mogę przywyknąć do tego ,że nie jesteś już dzieckiem. Kiedy skończy się ten rok szkolny wyjedziesz do Waszyngtonu.
Ująłem jej dłoń.
-Przecież nie wyjeżdżam na zawsze. To tylko kilka lat na uczelni. Będę was odwiedzał.
-Wiem lecz to mnie nie martwi. Zawsze będziesz naszym dzieckiem, nieważne jakie będą twoje plany czy marzenia i jak wielką rozłąkę będzie to oznaczało.
Czułem ,że zaraz przejdzie do sedna. Nie potrafiła długo ukrywać tego co ciążyło jej na sumieniu.
Potarłem swój nagi niezbyt umięśniony tors.
-Więc w czym rzecz? Dobrze wiem ,że nie przyszłaś tu bez powodu. Znam cię. Nie przychodziłaś do mojego pokoju na pogaduchy od czasu moich czternastych urodzin kiedy raczyłaś wyjaśnić mi jak działa seks.
Hazel rozbawiona odstawiła kubek na stolik nocny.
-Wyznałeś mi wtedy ,że jesteś gejem a mi było wstyd jak nigdy. Ale nie przyszłam rozmawiać o tym.- spojrzała w moje szarozielone oczy.- Widzę lód w twoich oczach i szron który nachodzi na serce.
Matka -jedyna osoba ,która widziała więcej niż wszyscy.
-Wydaje ci się.- odparłem mimo to. Nie chciałem o tym gadać a brunetka ewidentnie to dostrzegła.
Cóż miałbym jej powiedzieć? Chciałem żeby była szczęśliwa ,kochała Margot jak własną siostrę a gdybym wyznał jej jak w rzeczywistości wyglądała moja relacja z Aidenem ,załamałyby się. To zniszczyłoby ich trwałą przyjaźń. Nie mogłem pozwolić na to by mama cierpiała. Może Aiden miał rację ,że byłem ciepłą kluchą i maminsynkiem ,ale była najważniejszą kobietą w moim życiu i choćby świat miał spłonąć nie mogłem pozwolić by jej serce pękło.
Miałem nagle wyskoczyć jej z faktem ,że Aiden rujnuje mi życie a ja jak ostatni idiota głowię się nad tym co dzieje się w jego życiu? I bez tego czułem się jak ostatni stalker ,który wygląda go przez okno i przegląda profile w mediach. Do tego ta sprzeczka... Innym było przezywanie się od najgorszych w trakcie jazdy do szkoły czy kłótnia o stację radiową ,a innym było wykrzyczeć coś co cięło jak noże.
Czy Aiden wziął sobie do serca moje słowa? Czy zignorował je bo uznał ,że byłem pijany i gadałem od rzeczy? A może byłem mu tak obojętny że miał gdzieś to co wykrzyczałem mu prosto w twarz?
Aiden którego pamiętałem ,który dręczył mnie od przedszkola ,nigdy nie ubrałby koszuli w tym bardziej nie zapiął jej po samą szyję. Nigdy nie włożyliby koszuli której nie podwinąłby ma trzy czwarte. Nigdy nie siedziałby jak z kijem w dupie przy stole pełnym gości. Dawny Aiden zamieniłby moje życie w piekło za to jaką plotkę rozpowiedziałem po szkole.
Ukrywał coś? Tylko co? Pewne było tylko to ,że coś ostatnio intensywnie wpływało na jego życie. Czasami żałowałem ,że znałem go aż tak dobrze.
-Hej, zamyśliłeś się.- pstryknęła mi błękitnym paznokciem przed twarzą.- Słuchałeś mnie?
Wstyd było przyznać ale...
-Ani trochę.- przełknąłem głośno ślinę.
-Od kiedy poszedłeś do szkoły chodzisz podminowany. Szybko się denerwujesz ,nie masz apetytu, często milczysz gdzie niedawno buzia ci się nie zamykała. Zamykasz się w pokoju i godzinami prześladujesz ma parapecie z książką od biologii. To typowe objawy stresu. Wiesz ,że jeśli dzieje się coś poważnego to jestem pierwszą osobą która powinna o tym wiedzieć.
Pokiwałem głową.
-Ufam ci ,Quinn. Mam nadzieję ,że cokolwiek dzieje się w twoim życiu nie jest na tyle trudne byś sam nie dał temu rady. Wydaje mi się jednak ,że dobrze zrobi ci wyjście z domu.
Skrzywiłem się.
-Nie mam przyjaciół. Zapomniałaś o tym znaczącym aspekcie.
Wzruszyła ramionami.
-Więc zaryzykuj i ich znajdź.
-Dla ciebie to takie proste. Ciebie ludzie kochają.
-A niegdyś nienawidzili, bo byłam nudną brzydką dziewczyną ,która siedziała w książkach i z nikim nie rozmawiała. Zaryzykuj. Wyjdź ze swoich czterech ścian, rozejrzyj się wokół. Zabaw się.
Uniosłem wysoko brew.
-Każesz mi wychodzić na imprezy ,pić do nieprzytomności i wracać po kilku dniach ostrego melanżu?
Parsknęła śmiechem.
-Nie dosłownie. Wiem , że marzysz o studiach w Waszyngtonie i nauka jest twoim żywiołem ,ale czasem po prostu wyluzuj i wyjdź do ludzi. Nawiąż relacje. Nie każdy w mieście uważa cię za dziwaka. Myślę ,że Aiden z chęcią wprowadziłby cię w swoje towarzystwo.
Ledwie powstrzymałem się przez wybuchnięciem śmiechem. On ledwo mnie trawił a co dopiero miałby wprowadzać w grono swoich znajomych! I to w dodatku grono napakowanych byczków z drużyny i przygłupich dziewczyn ,które zrobią wszystko żeby tylko któryś z nich na nie spojrzał.
-Aiden ma swoje życie.
-Przyjaźnicie się.
Przewróciłem oczami.
-Próbujesz więc namówić mnie żebym znalazł sobie chłopaka? O to chodzi?
Matka wzruszyła ramionami w obojętności.
-Wiesz, życie zmienia się kiedy ma się dla kogo wstawać rano. Miło jest wyjść do kina, przeżyć ten dreszczyk emocji... Sama nie poznałam twojego ojca siedząc w domu w książkach. Nie zmuszę cię do zmiany swojego życia ale pomyśl o tym. Samotność nigdy nie jest najlepszym wyjściem.
Być może miała rację. Powinienem wyjść do ludzi, zaryzykować. Nie byłem w związku od kiedy skończyłem szesnaście lat, a mój związek skończył się porażką. Brakowało mi bliskości w każdym wydaniu by nie stać się oschłym i skostniałym. Tylko w pobliżu nie było nikogo kto mógłby mnie pokochać. Byłem nudny jak flaki z olejem a moje życie składało się z książek i nienawiści do Aidena.
Mimo to uśmiechnąłem się.
-Masz rację.
-Zawsze ją mam.-odparła zadowolona z siebie, zabrała dwa puste kubki i opuściła mój pokój.
Może i warto było wreszcie zacząć prowadzić życie oddzielone grubą kreską od Aidena i naszych matek, znaleźć sobie znajomych ,przyjaciół, chłopaka i przestać wreszcie ubolewać nad sobą i obwiniać Aidena za każde nieszczęście?
Zaryzykować. Tylko jak?
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top