36. Książę ,który kochał za bardzo
Obudziłem się niewyspany jak jasna cholera. Ze snu wyciągnęła mnie irytująca melodyjka budzika ,która wskazywała mi jasno ,że była już dziesiąta.
Świetnie. Szybko przekalkulowałem ,że będę musiał wypić przynajmniej dwie mocne kawy żeby nie zasnąć za kółkiem. Czekało nas dobre pięć godzin jazdy ,nie licząc korków.
Przeciągnąłem się i otaksowałem dwie walizki w rogu. Później ,o ile czas na to pozwoli, postanowiłem jeszcze raz przejrzeć czy aby na pewno wszystko spakowałem. Wymacałem miejsce obok siebie. Aiden zniknął co uznałem za rozsądne. O tej godzinie rodzice już dawno byli w domu ,a on jeszcze musiał zapakować kilka bibelotów. Najwyraźniej wziął sobie do serca to ,że przeprowadzka setki kilometrów od domu to poważna sprawa i lepiej byłoby zabrać wszystko co ważne.
Obolały westchnąłem i o miękkich nogach wstałem z łóżka. Narzuciłem na siebie luźną koszulkę Aidena i szorty ,które wczoraj wylądowały na komodzie. Jęknąłem czując ból w okolicy ud i pośladków. Aiden wczoraj nie miał litości. Nigdy nie miałem lepszego seksu. Moje myśli jeszcze nie poskładały się do kupy kiedy rozanielony zszedłem na dół gdzie czekali na mnie równie zaspani rodzice jedzący śniadanie. Opadłem na krzesło przy stole i zamrugałem kilka razy dochodząc do siebie. Nie sądziłem ,że po seksie można mieć takiego kaca. Myślami wciąż byłem w łóżku.
-Dzień dobry.- zaakcentował głośno ojciec.
-Cześć. -odparłem zdawkowo.
Chciałem się przeciągnąć ,ale w połowie zrezygnowałem. Jęknąłem z bólu. Nawet gdy ziewałem bolała mnie cała szczęka.
Cholerny Aiden. Cholerni my. Jak miałem jechać do Waszyngtonu tak zmaltretowany?
Brunetka otaksowała mnie od góry do dołu z wyraźnym zdziwieniem.
-Dobrze się czujesz? Wyglądasz na zmarnowanego i mocno obolałego. Biłeś się z kimś?- wypaliła ,a ja się zaśmiałem.
Tak ,kurwa , biłem się z ochotą powtórzenia tej nocy. Poprawiłem się na krześle ledwo mogąc usiąść na swoich czterech literach.
-Nie ,z nikim się nie biłem.
-Może Aiden zrobił ci krzywdę? On uwielbia prowokować.
Och ,zdecydowanie to była wina Aidena. Zachowałem to dla siebie.
-Nie ,mamo. Krzywo spałem.
-Po prostu?
-Po prostu.
Ojciec poprawił swój wąs wpychając do ust kanapkę z serem.
-Znam ten głupi uśmiech, synu. Kto to był?
Zaśmiałem się odchylając głowę w tył modląc się by nie zauważyli śladów zębów na mojej szyi.
-Kolega.- odparłem.
Hazel się skrzywiła.
-O czym wy... och. -nie dokończyła widząc znaczący wzrok ojca. Zmrużyła oczy.- Quinn czy ty zaprosiłeś pod naszą nieobecność kogoś na noc?
W głowie wciąż miałem Aidena ,jego ruchy ,jego pocałunki i jego wyznania. Koniecznie musiałem dziś powiedzieć mu co ja czułem do niego. Wczoraj byłem już na tyle wyczerpany ,że moje wyznania były papką sklejoną z kilku przypadkowych zdań.
-Jestem dorosły ,mamo.
Odłożyła kanapkę na talerz.
-Kto to był? -zapytała zdumiona.
Chwyciłem kawałek winogrona z kosza z owocami.
-Niedługo go poznasz. -rzuciłem nie kłamiąc. Niedługo z Aidenem mogliśmy wreszcie powiedzieć prawdę rodzicom. Być może zrobimy to nawet dziś. Aiden był nieprzewidywalny jak nurt w rzece.
Rodzice gapili się na siebie w niemym wyrazie.
-To twój chłopak? Mam nadzieję ,że mój syn nie bierze udziału w jakiś niezobowiązujących zbliżeniach.
-Daj mu spokój, Hazel.
-Nie. Chcę wiedzieć cokolwiek o życiu mojego syna ,o którym zbyt wiele ostatnio nam nie mówi.- wypluła z wyrzutem.
-Jesteśmy razem od... pół roku.
Złapała się za głowę.
-I dopiero teraz mi mówisz? Jestem twoją matką ,powinnam była wiedzieć wcześniej! To ten chłopak od Morganów ,który leciał na ciebie od podstawówki?
Skrzywiłem się.
-Nie.
-To kto? Muszę wiedzieć!
-Kochanie ,chłopak będzie chciał to powie coś więcej.- Jamie ujął jej dłoń i zmienił temat.- Dobrze, że chociaż ty miałeś udaną noc ,bo my w szpitalu...
Cała nasza trójka podskoczyła w miejscu gdy drzwi wejściowe otworzyły się z hukiem a do środka wpadła roztrzęsiona Margot.
-Hazel! Jamie! -spojrzała na mnie z przerażeniem.- Quinn!
W jej oczach tliło się istne szaleństwo.
Matka poderwała się na równe nogi i podbiegła do roztrzęsionej i pobudzonej przyjaciółki.
-Co się najlepszego stało?-zapytała sama dygotając.
-Aiden... Aiden....
Słysząc jego imię sam zamarłem.
-Co się wydarzyło?- pytała powoli matka.
-On... zniknął.
Mój żołądek fiknął koziołka. Wystrzeliłem od stołu jak dziki. Podbiegłem do Margot i chwyciłem ją mocno za ramię.
-Coś ty mu znowu zrobiła?!-wrzasnąłem.
-Nic.- załkała.- Nic.- otarła łzę ,a ja odskoczyłem od niej.- Zostawił tylko to.
Rzuciła na stół średniej wielkości kartkę wyrwaną z zeszytu w linie gdzie napisane było:
Odchodzę z własnej woli. Nie szukaj mnie. I tak mnie nie znajdziesz. Żegnaj.
Przeczytałem zawartość kartki jeszcze raz ,jeszcze i jeszcze aż w końcu wystrzeliłem z domu. Nie miałem pojęcia czy ktoś za mną biegł czy tez nie. Nie obchodziło mnie to.
To musiał być jakiś kolejny jego żart ,okazanie buntu.
Przeskoczyłem nad furtką gdy buzowała we mnie adrenalina. Byłem zbyt pobudzony by myśleć. Jego samochodu nie było na podjeździe. Wbiegłem do środka i przeskakiwałem co dwie schody aż wparowałem do jego pokoju. Nie było tu niczego oprócz mebli. Żadnej walizki ,jedynie kilka szkolnych książek ustawionych w rogu między łóżkiem a szafą. Zabrał wszystkie ubrania. Nie zauważyłem ,że cała trójka rodziców stała za mną taksując uważnie teren.
-Może pojechał już do Waszyngtonu?- zapytał mój ojciec.
-Nie.- wymamrotałem patrząc na ogołocony pokój.- Nie pojechałby beze mnie.
Tak ,wiedziałem ,że beze mnie by się nie ruszył. To nie miałoby sensu. Po co miałby to robić? Po co miałby zostawiać tak zdawkowy i małostkowy liścik dla matki?
Może coś się wydarzyło? Może Margot znów przedawkowała i wyżyła się na nim aż uciekł czekając na mnie z dala od domu ,w bezpiecznym miejscu?
Osunąłem się na kolana.
-Może zadzwońmy na policję? -rozmawiali za moimi plecami.
-Nie, napisał ,że odchodzi z własnej woli. Jest dorosły. Nie będą go szukać.
Wybrałem jego numer telefonu i zadzwoniłem. Kilkakrotnie. Nie odbierał. Nie rozumiałem... niczego. Uciekł? Po co? Dokąd? Dlaczego mnie nie uprzedził?
Nie wiem czy minęło kilkanaście czy kilkadziesiąt minut ,a może godzina lub minuta. Ojciec pociągnął mnie za ramię do góry i posadził na krześle.
-Dokąd mógł się udać? -zapytał gdy oczy dwóch kobiet padły na mnie. Łzy napłynęły mi do oczu.
-Nie wiem. Nie wiem.- powtarzałem w amoku.
-Nie wspominał ci nic dokąd chciał uciec?
-N... nie.
-Zadzwoń do Matta. Może on wie coś więcej.
Margot skinęła głową i zbiegła na dół wykonać prawdopodobnie najtrudniejszy telefon w życiu.
- Quinn, ocknij się. Musisz pomyśleć...
Przestałem słuchać. Moje myśli powędrowały w stronę ostatnich miesięcy. Byliśmy szczęśliwi ,kochaliśmy się. Nic nie ważyło na naszym szczęściu ,oprócz tych drobnych incydentów ,z którymi dawaliśmy sobie radę. Przypomniały mi się ostatnie dni. Aiden nie był sobą. Coś w jego życiu musiało się wydarzyć. Miałem z nim dziś o tym porozmawiać. Sądziłem jednak ,że to nic wielkiego ,kolejny psychiczny zjazd ,kolejny upadek na dno ,z którego byłbym w stanie go wyciągnąć.
Okazało się ,że nic się nie wydarzyło. On chciał uciec. Planował tą ucieczkę od lat. Wcale nie przestał odkładać pieniędzy i nie porzucił planu ucieczki od matki . Dlaczego o niczym mi nawet nie wspomniał?
A może wspomniał między wierszami? Może chciał bym domyślił się po jego smutku ,że coś jest nie tak? Wczorajsza noc była pożegnaniem. Wczorajsze wyznania nie wzięły się bez powodu. On się żegnał. Dlaczego więc uważając ,że mnie kocha po prostu zniknął? Nic mi się w tym momencie nie kleiło. Przecież mieliśmy dziś opuścić tą dziurę i zacząć wreszcie żyć jako para! Czy chodziło o to ,że ubzdurał sobie ,że za bardzo mnie rani? Nie ,to nie było możliwe. Przecież tylekroć powtarzałem mu ,że dla niego zniosę nawet największe cierpienie.
Patrzyłem w drewnianą podłogę.
Kochał mnie ,a ja kochałem jego. Nie mógł mnie zostawić tak po prostu bez słowa i zniknąć ,bez chociażby głupiego SMS'a.
A może on chciał mnie zostawić na dobre ale nie miał odwagi? Nie ,w przeciwnym razie nie wyznawałby mi miłości.
Moje serce zaczęło bić szybciej. Nie zostawiłby mnie...
Wystrzeliłem z krzesła popychając ojca na drzwi. Zbiegłem na dół, przebiegłem przez drogę i wpadłem do pokoju zamykając się na klucz. Oczywiście ,że ten dupek nie zostawiłby mnie bez słowa wyjaśnienia.
Wyrzuciłem z biurka wszystkie swoje rzeczy, to samo zrobiłem z regałem. Przejrzałem każdą książkę ,każdą półkę aż wreszcie tonąłem w kupie rzeczy wyrzuconych z wszystkich szaf. Zajrzałem pod poduszkę i wymacałem kawałek kartki, dobrze zachowanej i starannie podpisanej moim imieniem.
Jak długo miał napisany list pożegnalny do mnie? Otworzyłem zgiętą kartkę i przeczytałem w myślach:
Musiałem odejść. Mam nadzieję ,że kiedyś mi to wybaczysz. Każdy dzień z tobą był cudem ,ale każdy cud kiedyś musi mieć swój kres. Nie zasługiwałem na twoje serce. Powiedziałem ci ostatnio ,że zbyt wiele złego ci wyrządziłem. Kiedyś mi podziękujesz ,że puściłem cię wolno. Nie szukaj mnie. Musiałem zniknąć. Tak będzie lepiej. Jedź do Waszyngtonu i spełnij swoje marzenia i zapomnij ,że kiedykolwiek istniałem. Powinienem ci powiedzieć ,wymusić na tobie obietnicę ,że zakochasz się ponownie w kimś innym ,ale nawet mnie zabrakło odwagi by spojrzeć ci w oczy. Nic co ci mówiłem nie było kłamstwem. Przepraszam ,że tak bardzo namieszałem. Kocham cię i dziękuję ci za każdy dzień i każdą noc. Uratowałeś mnie. Teraz jesteśmy kwita. Aiden.
Gapiłem się na list z szeroko otwartymi oczami. Ktoś walił mi do drzwi ,ale nie słyszałem.
On odszedł. Naprawdę mnie zostawił. Ale...
Moje serce łamało się i sklepiało ,łamało i sklepiało naprzemiennie gdy docierało do ,mnie to co właśnie się działo.
Zostawił mnie, zostawił... Te słowa dźwięczały mi w głowie odbijając się echem.
Co takiego się wydarzyło? Co się ,kurwa musiało stać ,że nagle odszedł?! Obiecywał mi całego siebie ,obiecywał mi cały świat ,miłość po nieskończoność! Wrzasnąłem tak głośno ,że zahuczało mi w uszach. Łzy jak grochy płynęły po moich policzkach.
Wybrałem ponownie jego numer. Odezwała się poczta głosowa.
-Nie nie nie nie.- wrzeszczałem uderzając dłońmi o biurko. Nie zauważyłem kiedy z mojej rozciętej obitej skóry poleciała krew. Usiadłem przy szafie chowając twarz w zakrwawionych dłoniach. -Nie! -wrzasnąłem ponownie.
Zanosiłem się płaczem który rozdzierał moje gardło i serce. Zostawił mnie. Aiden mnie zostawił.
Uderzyłem pięściami o podłogę. Krew rozprysnęła się po białym dywanie ,a ja wrzeszczałem jakby to miało sprawić ,że gdziekolwiek Aiden był usłyszałby mnie i wrócił jak rycerz na białym koniu.
Ale to nie była bajka. To nie był jego kolejny żart. To nie młodzieńczy bunt. Nie wróci za dwa dni z podkulonym ogonem. Znałem go i wiedziałem ,że tak nie będzie.
Nie kochał mnie. Gdyby mnie kochał chociaż w połowie tak jak ja jego nigdy by mnie nie zostawił. Nie zrobiłby mi tego. Moje myśli stawały się nic nieznaczącą paplaniną.
Zgniotłem jego list i podarłem w drobny mak.
-Aiden ty dupku!- wrzasnąłem nie panując nad sobą. Moje serce rozrywało się milimetr po milimetrze ,jakby Aiden rozkoszował się torturowaniem mnie. Czułem jakby ściana z kolców przygniatała mnie do ziemi torturując ,przypalając i każąc powoli umierać.
Dlaczego?! Dlaczego człowiek ,któremu tak ufałem ,którego tak kochałem wyrwał mi serce? Gdzie się podział? Gdzie on był? Gdzie miałem go szukać? Co się tak nagle wydarzyło? Przywoływałem na myśl każdą minutę spędzoną u jego boku analizując wszystko to co mi mówił i... nic nie wskazywało na to by miał uciekać. Nic nie wskazywało na to ,że ode mnie ucieknie.
Nie zauważyłem kiedy ojciec wywarzył drzwi i z matką wpadli do środka. Słyszałem siarczyste przekleństwa gdy siedziałem tak skulony ,a matka przytuliła mnie najdelikatniej jak potrafiła.
Płakałem. Nie ,wyłem. Wyłem jak ranne zwierzę kiedy ojciec gdzieś dzwonił. Złapałem się mocno za włosy plamiąc je krwią i wiedząc ,że fizyczny ból przyjdzie kiedy minie szok.
Chciałem umrzeć by nie czuć niczego.
Aiden był zabójcą. Zabijał mnie przez pół roku ,torturował i sycił mnie uczuciem ,które rozpaliło we mnie płomień ,a później przekształciło się w pożogę. Złamał mnie. Z zimną krwią zamordował moje serce i duszę. Otarłem łzę.
Zamiast smutku poczułem wściekłość.
Zabił mnie. Pozbawił mnie wszystkiego co było dla mnie ważne. Zbawił się mną. Rozkochał.
I zostawił.
Najwyraźniej ci ,którzy najwięcej dawali miłości najmniej jej czuli.
A ja? A ja przekonałem się ,że w tej bajce byłem księciem ,który kochał za bardzo.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top