35. Dobry moment

 Może to irracjonalne i głupie ,ale niepokoiłem się oczekując odpowiedzi na wiadomość od Aidena. Kilka godzin temu zapytałem gdzie jest ,a on się nie odzywał. Już jutro mieliśmy odbierać dyplomy. Jeszcze tylko jutro dzieliło nas od nowego życia. Nie ukrywałem ,że liczyłem na popołudnie w jego towarzystwie. 

 Z racji ,że rodzice byli w pracy zszedłem na taras i rozsiadłem się na drewnianej ławce ustawionej na pomarańczowej kostce brukowej. Obok mnie stały dwie donice z surfiniami ,które Hazel tak kochała. Opaliłem papierosa patrząc na staw u podnóża klifu.

 Wiadomość od Aidena wreszcie nadeszła:

"Byłem na badaniach ,tak jak obiecywałem. Wszystko okej. To tylko kaszel palacza." 

 Uspokoił mnie. 

"Może czas rzucić to świństwo?"- odpowiedziałem sam paląc papierosa. Hipokryta. 

 Zignorował moje stwierdzenie i odpisał oschle:

"Byłem w Charleston. Za półtorej godziny u ciebie będę."

 Odpisałem szybkie okej. Żadnych durnowatych tekstów i sprośnych wiadomości? To nie w jego stylu.

 Od ostatniej sytuacji w jego domu niewiele się odzywał co nie było do niego podobne. Zazwyczaj buzia mu się nie zamykała do tego stopnia, że czasem łapałem się na tym ,że przestawałem go słuchać albo się gubiłem. Jeśli było mu wstyd rozumiałem to. Nikt nie byłby dumny z matki alkoholiczki ,po której sprzątać musi ukochana osoba. O swoich łzach nie chciał rozmawiać ,jakby chciał zamieść ten moment pod dywan.

 Serce łamało mi się gdy przypominałem sobie tamten moment. Aiden mało kiedy płakał. W zasadzie nigdy tego nie robił ,nawet kiedy mieliśmy po pięć lat ,a ten spadł z roweru i złamał rękę. Nigdy nie uronił choćby łzy. A przez matkę płakał już tak wiele razy. Narosła mi gula w gardle. Dlaczego padło na niego? Dlaczego byłem tak beznadziejny ,że nie mogłem ująć mu tego cierpienia? Dlaczego wszyscy wokół traktowali go tak bardzo źle? Może udawał ,że go to nie dotykało ,ale miałem wrażenie ,że każde słowo wypowiedziane przez Margot uderzało go prosto w serce.

 Poczułem kogoś obecność. Czarnowłosa kobieta zajęła miejsce na drugim końcu ławki.

-Quinn.

-Margot.-wyplułem jej imię nawet nie próbując zachować pozorów. Ugasiłem papierosa podeszwą nie patrząc nawet na moją towarzyszkę. Doskonale wiedziałem po co tu przyszła. Mimo to zdałem pytanie.- Czego chcesz? 

-Nie musisz być opryskliwy.

-Nie muszę ,ale mogę. Moich rodziców nie ma w domu więc nie będę udawał sympatii do ciebie. 

 Aiden byłby niepocieszony słysząc takie słowa z moich ust ,ale nie mogłem udawać ,że wszystko było w porządku.

 Kobieta mlasnęła i założyła nogę na nogę. Mimo ,że wytrzeźwiała czuć było od niej wódką.

-Aiden opowiadał mi ,że... widziałeś co się u nas stało...

-Nie da się ukryć. Przyszłaś się wybielać?- przerwałem jej.

-Przyszłam ci wyjaśnić ,że to co widziałeś było reakcją stresową na silne bodźce wymierzone przez mojego byłego męża.

 Parsknąłem pod nosem.

-To nie pierwszy raz kiedy tak się nawaliłaś ,że Aiden musiał zanosić cię do łóżka. 

-Posłuchaj Quinn. -mówiła zdesperowana.- Znasz mnie tyle lat. Wiesz jak bardzo rozwód wpłynął na życie moje i Aidena. Oboje nie radzimy sobie sami ,czas przestać to wreszcie ukrywać.

-Aiden radzi sobie doskonale ,to ty sobie nie radzisz.- odpaliłem kolejnego papierosa i zaciągnąłem się gęstym dymem by zachować spokój. -Aiden już dawno pogodził się z tym ,że jego ojciec odszedł i nigdy by go nie potrzebował gdybyś ty była mu matką. Nie wstyd ci ,że twój własny syn wyciera po tobie co drugi dzień rzygi z podłogi i kładzie spać po czym wyrzuca po tobie dziesiątki butelek? Obwiniasz go za to ,że zniszczył ci życie ,a sama je sobie zrujnowałaś. Aiden... On jest złotym człowiekiem z pięknym sercem i duszą, a ty zrobiłaś z niego swojego służącego żeby móc się bawić ,imprezować i pracować.

-W porządku.- odparła przyjmując te słowa do wiadomości.- Więc tak mój syn ci to przedstawił.

 Wyczułem w  tym nutę groźby.

-Wystarczy mieć parę oczu i chociaż trochę zdrowego rozsądku żeby zobaczyć jaka jesteś naprawdę. Żałuję ,że moi rodzice tego nigdy nie zauważyli. Potrafisz się kryć ,co? 

-Mój były mąż bierze ślub. To naturalne ,że...

-Że się nawaliłaś do nieprzytomności? Matt kichnie ,a ty już chlasz. Owszem ,jeśli kogoś się kocha to mocne reakcje są naturalne ,ale idź się wypłacz w poduszkę ,ale daj Aidenowi spokój bo on niczemu nie jest winny.

 Czekałem aż zada kluczowe pytanie. Przecież po to tu przyszła -wybielić się. 

-Aiden ci tego nie powie ,bo jakąś durną miłością nadal cię kocha ,ale ja nie mam żadnych skrupułów. On się ciebie boi ,ja nie bardzo. Pojutrze z Aidenem wynosimy się do Waszyngtonu. Aktualnie wraca do domu. Masz być dziś i jutro trzeźwa ,grzecznie wrócić do domu ,posprzątać i przygotować mu kolację. Jak kochająca mamusia. Jasne?-powiedziałem cukierkowym tonem ,ale ona dobrze wyczuła ten szantaż. 

 Przełknęła głośno ślinę.

-A co jeśli tego nie zrobię?

-Wtedy wyobraź sobie jak zareaguje Hazel jak dowie się ,że jej przyjaciółka chla nałogowo i katuje swoje dziecko. Myślę ,że zainteresują się tym też inne organy. Myślisz ,że ktokolwiek zechce odwiedzać przychodnię gdzie jedna z szefowych zamieszana jest w przemoc i nałogi? 

 To brzmiało okrutnie ,ale Aiden zrobiły to samo dla mnie.

-Skąd wiesz ,że...

-Że go katujesz? A myślisz ,że do kogo przychodził po pomoc?

 Patrzyła nieobecnie w jeden punkt.

-Rozumiem ,że twoi rodzice niczego nie wiedzą.

-Nie. Aiden nalegał by trzymać to w tajemnicy ze względu na waszą przyjaźń.  Twierdził ,że po spotkaniach z Hazel zwykle byłaś szczęśliwa i dawałaś mu święty spokój. Tylko dlatego milczałem. -dopaliłem papierosa.- Przez te dwa dni bądź mu normalną matką ,jeśli nie chcesz żeby wszyscy dowiedzieli się jaka jesteś. Później możesz się zachlać jeśli to twoja największa aspiracja. Nienawidzisz go ,ale ten ostatni raz zrób to dla niego. Później znikniemy na zawsze. 

 Siedziała przy mnie jeszcze przez chwilę aż wstała i odeszła.

 Chyba dotarło. 


***

 Deroven niewiele się odzywał. Czekał na mnie jak zwykle na masce samochodu w niedbale odprasowanej todze. W prawej ręce trzymał biret krzyżując ramiona na piersi. Rodzice mieli do nas dołączyć dopiero na miejscu. Przywitałem się i jak zwykle pozwoliłem mu prowadzić.

 W zasadzie nie odezwał się słowem póki nie wyjechaliśmy z miasta.

-Dawson ,Peter i Dylan mają na nas czekać przy głównym wejściu.- rzuciłem chcąc rozpocząć jakikolwiek temat.

 Aiden zmienił sztywno bieg. Mruczał pod nosem słowa przygrywanej w radiu piosenki. Spodziewałem się ,że tak jak zwykle w trakcie jazdy ułoży dłoń na moim udzie , ujmie moją dłoń ,chociażby raz przeszyje mnie swoim uwodzicielskim spojrzeniem albo chociażby się uśmiechnie.

 Tymczasem nawet mnie nie słuchał.

-Jak się czujesz? 

 Nie odpowiedział. Powtórzyłem głośniej:

-Jak się czujesz?

-Dobrze.- rzucił od niechcenia.

-Czy ja cię czymś irytuję? -wypaliłem patrząc na niego kiedy on ani drgnął w moją stronę. Zaparkował przed szkołą.

-Nie, dlaczego?

-Dziwnie się zachowujesz.- odpiąłem pas.

-To zwyczajnie gorszy dzień.- odpowiedział i była to najwyraźniej najdłuższa odpowiedź na jaką mogłem liczyć. Chwycił swój biret z tylnego siedzenia.

 I ominął mnie jak gdyby nigdy nic. Ruszyłem w krok za nim w stronę szkoły.

-Idziesz na imprezę z okazji zakończenia? Dylan ponoć zorganizował wolną chatę. 

-Nie.- burknął tylko.- Ostatnie czego chcę to głośnej bezsensownej imprezy.

 Okeeeej....

-Więc u kogo się dziś widzimy?- zapytałem drążąc rozmowę i wyciskając ją do maksimum. Aiden wpuścił mnie w drzwiach i ruszyliśmy holem do sali gdzie czekał na nas tłum ,który zaraz miał odebrać razem z nami dyplomy i oficjalnie skończyć szkołę średnią.

-Co?

-Pytałem -mówiłem nieco rozdrażniony.- u kogo się dziś widzimy. Skoro nie idziemy na imprezę.

 Przystanął i wreszcie na mnie spojrzał świdrując mnie swoim chłodnym wzrokiem.

-To ,że ja nigdzie się nie wybieram nie oznacza ,że ty nie możesz. Dylan podejrzanie nalega na twoje towarzystwo. 

 Skrzywiłem się.

-Um...- mruknąłem zdezorientowany.- Chyba jednak wolę zostać z tobą. 

 Patrzył na mnie jeszcze przez chwilę po czym ruszył w dalszą część holu.

-U mnie dziś całą noc jest Margot. 

 Nie wyrzut, a ostre stwierdzenie mówiące jednocześnie żebym dał mu spokój. Niczego nie rozumiałem. 

 Aiden pobladł.

-Hej ,przecież nie mamy zamiaru uprawiać dzikiego głośnego seksu tak jak przedwczoraj. -zażartowałem ,a on przełknął głośno ślinę. Zatrzymałem go gdy nawet się nie uśmiechnął.- Aidenie Deroven.- gdy użyłem jego pełnego imienia i nazwiska wbił we mnie błagalne spojrzenie.- Co się dzieje? Nawet nie waż się kłamać. Stresujesz się naszym jutrzejszym wyjazdem?  To przez to? A może...

 Wokół nas roiło się od absolwentów z pierwszej grupy ,którzy rozdanie mieli już za sobą. Aiden nawet nie rozejrzał się czy ktoś na nas patrzy czy nie. Staliśmy na środku korytarza a on pocałował mnie w policzek.

 W POLICZEK. Czy ja wyglądałem na ciotkę ,która miała imieniny? Niektórzy patrzyli na nas krzywo. Musnął opuszkami delikatnie moją talię. Z jego twarzy bił smutek tak przeszywający i rozdzierający ,że miałem ochotę wrzeszczeć by powiedział mi o co chodzi.

-Do zobaczenia wieczorem.- rzucił i poszedł przywitać się z przyjaciółmi.


***

 Rozdanie przebiegło mozolnie. Tyłek bolał mnie niemiłosiernie od siedzenia w miejscu kiedy dyrektorka wygłaszała już trzecią mowę ,a po półtorej godziny jej mozolnej gadaniny wreszcie wywołano nas na środek i rozdano wyniki naszej kilkuletniej pracy. Wychodziłem na środek jeszcze kilka razy odbierając wyróżnienia z różnych dziedzin nauki oraz nagrody podsumowujące moje naukowe zasługi dla szkoły .Z podestu miałem doskonały widok na Aidena, który bawił się krańcem dyplomu. 

 Może był smutny bo jego matka nie przyszła nawet na rozdanie? Ale dlaczego miałby być smutny z tego powodu? Nawet lepiej ,że tej wariatki tu nie było. Moi rodzice klaskali mu najgłośniej gdy odbierał swoje wyniki ,a nawet wyściskali go i wycałowali zanim usiadł na miejsce.

 A może chodziło o to ,że kończył się pewien rozdział naszego życia a zaczynał nowy?Może zaczęła go przerastać wyprowadzka ze mną co oznaczało też wspólne życie i ucieczkę? Nie ,Aiden taki nie był. Jego nic nigdy nie przerastało. Był człowiekiem ze stali. Nic ,absolutnie nic nie było w stanie go złamać. Musiałem go wypytać o co chodziło ,ale nie teraz. Gdy tylko zszedłem z piedestału wszyscy wybiegli tłumnie na dziedziniec podrzucając swoje birety w górę. Rodzice nieustannie mi gratulowali ,a ja próbowałem odnaleźć Aidena ,który gdzieś zniknął. 

 Później zahaczył mnie Dylan ,któremu buzia się nie zamykała tak długo ,aż do domu wróciłem dopiero po osiemnastej. Rodzice otworzyli wino ,a ja widziałem jak Aiden wchodzi do swojego domu. Gdzie był  tyle czasu? Dlaczego nie obierał telefonów i nie wrócił ze mną? Dlaczego nawet nie mogłem mu pogratulować? Nie był dziś sobą. 

 Wypiłem z rodzicami butelkę wina bezalkoholowego kiedy wyruszyli oboje do pracy obiecując mi ,że przy najbliższej okazji napijemy się czegoś mocniejszego. Gdy już wreszcie zostałem sam ,a moje uporczywe myśli zagłuszyły odbijające się w mojej głowie gratulacje zanurzyłem się w ciepłej wodzie. Strumień spływał po moim chłodnym ciele. Postanowiłem nie myśleć. Wycierając woje nagie ciało ręcznikiem usłyszałem ,że ktoś zakrada się do mojego pokoju. Na mej twarzy pojawił się znaczący uśmieszek więc wsunąłem na siebie tylko luźne szorty. Zaczesałem rude włosy w tył i wszedłem do pokoju gdzie czekał na mnie Aiden. 

 Usiadłem okrakiem na jego kolanach. Otaksował mnie od góry do dołu po czym zwiesił wzrok ,a jego ciepłe dłonie spoczęły na mojej tali. 

-Przepraszam. -Wymamrotał. -Mój zły humor nie powinien odciskać się na tobie.  

-Następnym razem uprzedź żeby się do ciebie nie zbliżać.

 Uśmiechnął się na tą drobną uwagę.

-Mam coś dla ciebie. Coś równie gejowskiego jak ty. 

 Uniosłem wysoko brew. Już miałem powiedzieć ,że ja po raz kolejny nie mam nic dla niego ,ale ostatnie zdanie zmusiło mnie do milczenia gdy chłopak wyciągał coś małego z kieszeni.

 Spojrzałem na mały srebrny pierścionek z wizerunkiem kolorowego motyla. Wybuchnąłem śmiechem.

-Znalazłeś go na chodniku czy zabrałeś jakiejś pięciolatce?

Rozbawiony wsunął mi pierścionek na serdeczny palec.

-Wbrew twoim oczekiwaniom KUPIŁEM go. Znaj moją hojność.

 Zdzieliłem go z całej siły w tors.

-Zobaczyłem go za szybą u jubilera. Powiedziałem ,że chcę dla siostry to zaśmiał się ,że siostra musi mieć duże palce.- uniósł kącik ust.- Pasuje do ciebie. Ty też jesteś jak motyk, kolorowy ,beztroski i...piękny. 

 Złożyłem pocałunek na jego suchych ustach.

-To dlatego zniknąłeś na pół dnia? Włóczyłeś się po mieście?

-Byłem się pożegnać z... znajomymi. Z Lu i jej rodziną, z Kylebem i resztą drużyny. Przepraszam. Powinienem ci powiedzieć...

-Nie, w porządku.- odparłem tylko.

 Rozumiałem ,że Aiden w przeciwieństwie do mnie będzie miał za kim tęsknić kiedy znikniemy na tak długo. Może stąd ten wisielczy humor? 

-Podoba ci się?- zapytał niepewnie ,a ja uśmiechnąłem się jak kretyn patrząc na kolorowego motyla na moim palcu.

-Jest piękny.

-Kiedyś może kupię ci lepszy.

 Uniosłem wysoko brew.

-Kiedyś? Może? Lepszy? Myślisz ,że cokolwiek pobije motylka? 

 Parsknął śmiechem a ja pchnąłem go na materac. Wreszcie zebrałem się na odwagę by nad nim górować i przejąć inicjatywę.

-Nieładnie.- wymruczał.

-To nasza prawdopodobnie ostatnia noc w tym łóżku. Chyba nie sądziłeś ,że będziemy grać w warcaby? 

-Nie ,ale.- chwycił mnie za krawędź szortów i przyciągnął do siebie. Nasze ciała stykały się w najbardziej rozgrzanych miejscach.- nie pozwoliłeś mi nawet ci pogratulować. Nikt nie wychodził po wyróżnienia tyle razy co ty. 

 Wsunąłem dłoń pod jego bluzę ,a on ją zatrzymał.

-Poważnie ,Quiennie. Jesteś wielki.

 Wyprostowałem się.

-To twoja zasługa. Od kiedy w dzieciństwie pozbawiłeś mnie towarzystwa jedynym towarzystwem były książki. Tylko one w jakiś sposób mnie lubiły. To po części dzięki tobie. 

-Nie przypisuj mi tak wstrętnych zasług. Gdyby nie ja...

-Gdyby nie ty -przerwałem mu.- moje życie nie miałoby żadnego sensu. To co było już za nami.

 Uśmiechnął się od niechcenia i pozwolił by moja dłoń powiodła po jego niebywale twardym torsie wyrzeźbionym przez lata gry w kosza i biegania wokół stawu. 

-Zanim zaczniesz.- znów mi przerwał. Wyciągnął moją dłoń spod bluzy i ucałował jej wierzch.- Zawsze przy tobie będę ,dzieciaku. Zawsze, nieważne gdzie rzuci nas los. Rozumiesz?

 Zmarszczyłem czoło a moje serce zaczęło walić miarowo.

-Nie zamierzam nigdy pozwolić na to byśmy byli osobno.- powiedziałem łagodząc jego obawy. 

-Wiem. Wiem.- wymamrotał i ponownie przyciągnął mnie do siebie. Lód w jego oczach zaczął się topić gdy wydałem z siebie jęk gdy ten wsadził mi język w gardło tak głęboko ,że nie mogłem złapać tchu. Nim się obejrzałem jego bluza i spodnie leżały w rogu pokoju. Powiodłem językiem po jego szyi ,torsie aż zsunąłem się między jego nogi i gdy mój język trącił jego miejsce intymne z jego ust wydarł się cichy przygaszony jęk. Usiadł i wplótł swoje palce w moje włosy. Przyspieszyłem ,a mięśnie na jego brzuchu się napięły. Oddychał miarowo kiedy zgrabnie wodziłem językiem po każdym zgrubieniu jego przyrodzenia. Wbiłem paznokcie w jego udo kiedy poruszył lekko biodrami ,a ja wziąłem go głębiej niż zamierzałem.

 Przyspieszyłem.

-Zwolnij, do cholery.- przeklął zduszonym głosem opierając się na rękach.

 Nie zwolniłem. 

-Masz trzy sekundy na to -wtrzymał powietrze. -żeby znaleźć się na górze ,bo inaczej sam ci pomogę.

 Podświadomie uśmiechnąłem się chcąc by mi pomógł. Kochałem gdy Aiden był Aidenem nawet w łóżku ,delikatnym kiedy potrzeba ,z wyczuciem chwili ,lecz doskonale wiedzący czego mi potrzeba, a dziś chciałem żeby jego ciało mocno przywarło mnie do materaca ,dłonie zacisnęły się na szyi tłumiąc głośne jęki ,by moje pośladki miały na sobie niezliczone ślady jego dłoni. A on chciał bym wbił paznokcie w jego plecy ,bym kurczowo łapał oddech i zaciskał dłonie na prześcieradle błagając o więcej. Mimo to czułem ,że coś go hamowało. Od kiedy on posiadał jakiekolwiek hamulce? Moje myśli nie były w stanie się skupić kiedy odliczył trzy sekundy ,a ja spodziewałem się konsekwencji.

 Chwycił mnie za szyję i wbił w materac. Jego kciuk powiódł po mojej wardze kiedy wyjęczałem przyzwolenie w podnieceniu. Zacisnął mocno dłonie na moich udach wiodąc ku górze, lecz zwinnie ominął miejsce ,które wprawiłoby mnie w euforię.

 Jego twarz znalazła się niebezpiecznie blisko mojej szyi. Zgryzł delikatną skórę ,a ja wygiąłem się w łuk gdy schodził niżej zgryzając każdy cal mojej delikatnej skóry. Płonąłem tak bardzo ,że nie byłem w stanie myśleć. Każdy jego ruch był jak dokładnie przemyślany ,szczególnie gdy zwilżył palce ,każąc mi dokładnie na to patrzeć , i wsunął je między moje nogi. 

 Krzyknąłem lecz nie z bólu. Nie było w tym ni krzty nieprzyjemnego bólu ,który w jakikolwiek sposób by mi przeszkadzał. Aiden doskonale wiedział jak się poruszać żeby wyciągnąć ze mnie maksimum przyjemności. Jego palce poruszały się leniwie podobnie jak pocałunki.

 Podły gnojek. Nie spieszył się kiedy ja chciałem go więcej. W moich żyłach buzowała krew z zdwojoną siłą kiedy jego język wodził po mojej piersi.

 Dziękowałem bogom ,że rodziców nie było w domu. Zakryłem usta dłonią nie dając mu za wygraną.

 Jego ruchy przyspieszyły.

 Ten dupek nie zamierzał ustąpić. Nie dziś. Nie w naszą ostatnią noc w tym miejscu.

 Jego zęby zgryzły płatek mojego ucha.

-Kocham cię.- wyszeptał rozpalając moje wszystkie ukryte zmysły w sercu.- Kocham cię tak ,że nigdy nie sądziłem ,że tak potrafię.

 Próbowałem sklecić chociaż jedno słowo ,powiedzieć mu coś równie pięknego ,ale ten znów przyspieszył i zakrył mi usta dłonią. 

-Nie nauczono cię ,że nieładnie przeszkadzać? -wyszeptał zmysłowo, a ja zacząłem zatracać się w jego dotyku ,słowach ,w jego idealnym rozpalonym ciele ,które jawiło mi się przed oczami. Ponownie wygiąłem się tłumiąc pisk.- Nie odpływaj ,zostań ze mną ,skarbie.

 Ostatnie słowo wymówił jak zakazane ,nigdy dotąd przez niego nieużywane, a tak podle przeze mnie wyczekiwane. Aiden zwykle nazywał mnie po prostu Quinnem ,nawet nigdy nie nazywał mnie swoim chłopakiem. "Skarbie" brzmiało jak coś wyjątkowego , jak określenie ,które musiało pokonać wszystkie jego zatwardziałe bariery. 

 Wbiłem mu palce w plecy. Byliśmy razem. Może to głupie ,ale dopiero teraz to do mnie dotarło. Jak wiele nocy podobnych tej spędzimy w Waszyngtonie? Czy nadal pozostaniemy beztroskimi dzieciakami podniecającymi się na boku ,ukradkiem przed całym światem , czy brak ukrywania się wpłynie na nasze stosunki? A może dopadnie nas proza życia i dorosłość ,znudzimy się sobą i seks będzie już tylko nudnym tańcem obojga ciał dla przyjemności? Nie, byłem przekonany ,że tak nie będzie. Nie z Aidenem. Nie z chłopakiem bardziej zaskakującym niż wszystko inne wokół. Znałem go tak długo. Ręczyłem swoją głową ,że z nim nuda była nam nie groźna przynajmniej do pięćdziesiątki. A co później? Zobaczymy. Teraz przed nami było całe życie- każdy dzień ,każda noc ,każdy poranek i wieczór był nasz. Tylko nasz. 

 Kochałem go. Nie mówiłem mu tego często. Aiden nie był człowiekiem ,który potrzebował utwierdzania co pięć minut. Wystarczyło ,że doskonale wiedział co czuję i że to nigdy się nie zmieni. Kochałem go z całych swoich sił, z całej duszy i serca. To było silniejsze ode mnie. Był jak moja lepsza ,zdroworozsądkowa połowa. Aiden wybuchowy i konfliktowy, ja spokojny i cichy. Aiden zbuntowany ,ja ułożony ,on rozrywkowy a ja nudny jak flaki z olejem. Jedyne co nas łączyło to miłość tak ogromna ,że przy tym uczuciu miłość była zaledwie naparstkiem.

-Aiden...- wymamrotałem wijąc się jak wąż pod wpływem jego dotyku i wyginając się chcąc go więcej. Jego klatka piersiowa przywarła do mojej. - Zwolnij.

 Ten jedynie się zaśmiał a i na moją twarz zakradł się podły uśmiech zaburzony podnieceniem.

-Niedoczekanie. 

 Jego szept sprawił ,że cały zapłonąłem tylko po to by przeszedł mnie zimny dreszcz. Jego ruchy ,jego słowa... Były zbyt idealne. To co robiliśmy było zbyt idealne. 

-Więc nie przestawaj.- poleciłem zduszonym szeptem. 

 Aiden jakby czytał mi w myślach domyślił się na jak wielkiej krawędzi stąpa. Dlatego zrobił to głębiej i mocniej niż dotychczas. Jego lekkie dyszenie stłumił mój ciężki jęk.

 Doszedłem. Prosto na jego podbrzusze. 

 Na mojej twarzy buchnął rumieniec wstydu. Już czekałem na jakieś durne teksty w stylu Aidena ,ale ten zamiast tego obejrzał się po sobie i po mnie. Ucałował mnie w usta. 

 Och, doskonale wiedziałem co chodziło mu po głowie. Ten podły uśmiech nie zwiastował niczego dobrego.

-Z czego się cieszysz? Myślisz ,że to koniec? -zacisnął dłonie na moich udach. Dyszałem ciężko.

-Dopiero się rozgrzewasz? -wymamrotałem. 

 W odpowiedzi uniósł moje nogi. I wszedł we mnie z tak bezlitosną delikatnością ale zarazem dosadnością ,że wrzasnąłem czując w sobie coś niebywale dużego i pulsującego. Chwycił mnie za szyję i uśmiechnął się podle gdy w moich żyłach na nowo popłynął strumień rozkoszy. Poruszył się napierając na mnie. Ledwie łapałem oddech.

-To dopiero początek. -wymruczał mi do ucha.- Co powiesz na pobicie rekordu?

-Jakiego... rekordu?- zapytałem ledwie łapiąc oddech.

Doskonale wiedziałem jakiego. Przysunąłem go do siebie rozkoszując się jego ciepłem. 

 Później nie było już niczego delikatnego. 


***

 Dochodziła trzecia trzydzieści kiedy Aiden po wzięciu prysznica dołączył do mnie w łóżku. Byłem na tyle wyczerpany ,że nawet nie zauważyłem ,że obejmował mnie swoimi muskularnymi ramionami jak swoją przytulankę. Wtulił się w moje plecy i przycisnął do nich swoją twarz.

-Aiden ,idź już spać. Nie zgrzebiemy się jutro z łóżka. 

-Wiem ,wiem. Po prostu... -przez moment milczał.- Dobrze, że jesteś. 

Pogładziłem jego włosy po czym wtuliłem się w poduszkę. Ziewnąłem.

-Kocham cię.

-Wiem.- odparł. Nasze leniwe bełkoty były bezsensowne. Wyczułem jednak narastającą gulę w jego gardle. Wtulił się we mnie jeszcze mocniej.- Wiesz... chciałbym żebyś był ze mną zawsze, ale są momenty kiedy nie powinieneś. 

-Przestań. Przecież dobrze wiesz ,że chcę być z tobą nawet kiedy jest bardzo źle. 

 Zamknąłem oczy.

-Czasem mam wrażenie ,że powinienem przestać istnieć przez to co przeze mnie przechodzisz.- wypalił, a ja byłem zbyt zmęczony by zrozumieć sens tych słów.- Najpierw postawiłem cię w sytuacji podbramkowej w której musiałeś się ze mną kryć pół roku. Nie wychodzić na normalne randki ,nie móc wyjść ze mną na miasto i sypiać ze mną po kryjomu. Później matka tyranka i alkoholiczka. Nie wyobrażam sobie co musiałeś czuć patrząc na to wszystko. Później o mało nie przepłaciłeś za nasz związek życiem. -westchnął głęboko zbierając się w sobie.- To jak złamałem ci się serce na tej imprezie ,jak wylewałeś łzy gdy zobaczyłeś mnie z Lu w moim pokoju... To wszystko wraca do mnie jak ciężki wyrzut sumienia ,którego nie mogę się pozbyć. Jestem dupkiem ,który tylko rani. Jesteś aniołem ,a życie zesłało ci takiego demona jak ja. 

-Hej ,nie maż się. Od jutra wszystko będzie tylko lepsze. Wszystko wymaga poświęcenia. Przez to jesteśmy silniejsi ,czyż nie?- zapytałem zmęczonym głosem.

-Masz rację. -ucałował moje ramię po czym schował twarz w zagłębiu mojej szyi.- Chcę tylko żebyś wiedział ,że w moim sercu zawsze będzie miejsce tylko dla ciebie.

Ziewnąłem ,a oczy mi odpływały.

-Porozmawiamy o tym jutro ,dobrze? Padam na twarz. 

 Usłyszałem jego delikatny śmiech.

-Jasne, odpocznij. Spisałeś się dziś. 

 Trąciłem go dłonią w czoło i zamknąłem oczy. 

 Pewne było ,że Aiden dziś stał się wyjątkowo nad wyraz wylewny. Zdecydowanie to był dzień "nie Aidena". Tak bardzo wypłynęły na niego zmiany ,które miały zajść? A może się bał ,stresował? Lód w jego oczach mówił sam za siebie ,obawiał się czegoś. Tylko czego?

 Postanowiłem porozmawiać z nim o tym popołudniu gdy będziemy w drodze do Waszyngtonu. Wtedy będziemy mieli wiele czasu na rozmowę.

 Tak ,jutrzejsze popołudnie było dobrym momentem.

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top