33. Kopciuszek

-No i jak?- zapytał pełen entuzjazmu czekając aż udzielę odpowiedzi. 

 Schowałem długopis do tylnej kieszeni czarnych jeansów, a cała święta czwórka patrzyła na mnie z niecierpliwością wyczekując aż się odezwę.

 Uśmiechnąłem się znacząco.

-Napisałem wszystko ,profesor wypytywał jeszcze o jakieś głupoty ,ale chyba zrobiłem dobre wrażenie. Medycyna w Waszyngtonie już czeka ,ale wyniki dopiero pod koniec szkoły. 

 Dylan ,Peter i Dawson wyściskali mnie jak szczeniaka.

-Przynajmniej ktoś z naszej piątki zda te egzaminy lepiej niż na czterdzieści procent. -ucieszył się Dylan ściskając mnie jak zabawkę.

-Długo tu czekaliście?- zapytałem.

-Skończyliśmy nasz egzamin po jakiejś godzinie więc dość długo.- zaśmiał się Peter.

 Przed salą nie było już nikogo ,a ja wychodziłem ostatni. Co prawda samo rozwiązanie zadań zajęło mi nieco ponad godzinę ,ale sprawdzenie ich i poprawki zajęły kolejne kilkadziesiąt minut.

-A tobie jak poszło?- spojrzałem spod byka na Aidena ,którego miesiącami przygotowywałem do egzaminów żeby mógł bez problemu dostać się na uniwerek. -No?- dopytywałem gdy ten podszedł do mnie chwytając mnie w tali.

-Będziesz dumny. Napisałem... większość. Nie jestem orłem jak ty ,ale napisałem na pewno lepiej niż ta banda debili. Czekanie na wyniki to już tylko formalność.

 Trójka oburzyła się, a Aiden pocałował mnie delikatnie.

-W takim razie jesteśmy już jedną nogą w Waszyngtonie.- odparłem zadowolony.

 Jedną nogą na studiach i z dala od Margot i tego całego zgiełku. 

-Nie wiem jak przeżyjemy bez was w Nevadzie. -odezwał się Dawson gdy opuściliśmy budynek szkoły wychodząc na gorące majowe powietrze.

-Nadal nie wierzę ,że wybrałeś prawo ,a nie uniwerek sportowy. -rzucił blondyn.

 Aiden poklepał Petera po ramieniu.

-Sport to pasja ,ale nie chcę z niego żyć. Zresztą zmieniły mi się priorytety.

-Buu, Quinn zabrał nam kumpla. Powiedz jeszcze ,że to wasza wspólna decyzja i zamierzacie wziąć kredyt hipoteczny.

 Parsknąłem odchylając głowę w tył.

-Sam pozwolił się zabrać. 

-Jakby nudziło ci się z tym lekarzyną to u nas zawsze będzie miejsce.

 Aiden zaśmiał się gardłowo.

-Mam już swoje miejsce. -odparł ,a ja poczułem jak łapie mnie za rękę i przyciąga do siebie. -No to co ,trzeba to opić. Jakoś udało nam się przeżyć liceum ,napisać w miarę egzaminy i nie skończyć w poprawczaku. 

-Ja odpadam.- odezwałem się od razu. -Rodzice zabierają mnie na kolację ,obiecałem im to.

 Mój chłopak wydął usta.

-Więc opijemy to jutro.

-Nie.- zaprzeczyłem stanowczo.- Opijcie to ,ale beze mnie.

 Aiden łypnął na mnie pytająco.

-Ja też?- zapytał niepewnie.

 Uniosłem brew.

-Jesteś wolnym człowiekiem więc tak. -odparłem idiotycznym tonem mówiącym ,że nie jest moim psem na smyczy ,a ufam mu na tyle ,że nie zamierzam kontrolować go na spotkaniach z przyjaciółmi. Wbrew wszystkiemu każdy potrzebował przestrzeni. 

-To podstęp?

-Ani trochę.

-Aiden, zasrany pantoflu, skoro ci pozwala nie doszukuj się drugiego dna!- krzyknął Dawson.

 Deroven odpalił papierosa wpatrzony we mnie podejrzliwym wzrokiem.

-Jakie są warunki?

-Nie ma żadnych. No ,może oprócz tego ,że masz wrócić prosto do mnie do łóżka i nie zarzygać wszystkiego co napotkasz. 

 Ułożył rękę na sercu wypuszczając dym nosem.

-Obiecuję ,że będę grzeczny i wrócę przed dwunastą.

-Dobrze ,kopciuszku. 

-Ten kopciuszek przy nas co najwyżej zgubi ludzką godność i szacunek co siebie ,ale nic poza tym.- parsknął Dylan. 

 Zaśmiałem się w głos. Aiden pocałował mnie mocno i intensywnie kiedy ja wymacałem w jego kieszeni klucze do samochodu. 

-Obiecuję ,że wrócę i będziemy świętować na swój własny sposób.

 Kiedy zrozumiałem o co mu chodziło na moich policzkach buchnął rumieniec.

-Nie nastawiaj się ,bo rodzice są dziś w domu.-odparłem.- Powiem im ,że wpadniesz przenocować po imprezie.

-Niech będzie. 

-No chodź już!

-W kontakcie.- rzucił i zniknął w towarzystwie kumpli. 

 Patrzyłem  jak znikają za murami szkoły. Nie zastanawiałem się dokąd poszli i z kim. Ufałem Aidenowi zarazem będąc w przekonaniu ,że co najwyżej się nawali ,ale nie zrobi niczego przeciw mnie. Ostatnie tygodnie mocno nas do siebie zbliżyły, wręcz zżyły nas na tyle ,że nie mogliśmy bez siebie żyć. Aiden spędzał u mnie niemal każdą noc ,byliśmy pierwszym co widzieliśmy rano i ostatnim z kim żegnaliśmy się wieczorem. Ten związek przeradzał się w obsesję ,a wręcz paskudne uzależnienie. Stąpaliśmy po cienkiej linii obłędu. 

 Kochaliśmy się w każdym możliwym miejscu ,a ja zdawałem sobie sprawę jak to co powiem było puste ,ale seks zbliżył nas bardziej niż powinien. Nie chodziło o przyjemność. To było coś znacznie głębszego. Seks był jak odarcie się z intymności ,ukazanie prawdziwego siebie ,wyzbycie się kompleksów. Aiden zaakceptował każdy cal mojego nieidealnego ciała ,a ja zakochałem się w każdym jego kawałku, w każdej bliźnie, niedoskonałości ,w każdym kawałku jego ciała ,które znosiło nieziemskie męki przez wszystkie lata mojej ślepoty. To były nasze chwile kiedy istnieliśmy tylko my ,pocałunki ,ocieranie naszych ciał i miłość ,która biła z każdego wykonywanego gestu czy składanego na ciele pocałunku.

 Kochałem go tak jak nikt nigdy kochać nie powinien- z całych sił zdając sobie sprawę jak cienka kreska dzieli mnie od obsesji a zarazem rozumiejąc jak wielki ból przyniosłoby mi zniszczenie tego uczucia. Wzajemnie się chroniliśmy ,ukrywaliśmy ,rozumieliśmy. Byliśmy jak jedność ,która osobno obumierała. Patrząc na Aidena widziałem przyszłość ,bardzo daleką długą przyszłość ,którą pragnąłem z nim dzielić. 

 Może te wszystkie plany to nie był taki głupi pomysł?


***

 Aiden

Miejsce było obskurne ,a nawet pokusiłbym się powiedzieć ,że było obrzydliwe.

 Bardzo w stylu moich przyjaciół.

Za starym zaniedbanym barem z ciemnego kamienia usadowionym na prawo od wejścia stała starsza kobieta ,która uwijała się polewając whisky grupie mężczyzn opierających się o drewniany blat. Ciężkie ciepłe światło rzucane przez prowizoryczne lampy wiszące nad okrągłymi stolikami oświetlało bar sprawiając ,że miałem widok na wszystko co działo się wokół. Był środek tygodnia więc lokal świecił pustkami. Nie licząc dwóch grup mężczyzn ,którzy umówili się tu na grę w karty ,byliśmy sami. 

 Usiadłem na czerwonej oblepionej brudem i tłuszczem kanapie. Kolejno ode mnie usiadł Dylan ,Peter ,Dawson ,a naprzeciw mnie Lucia ,która popijała kolorowego drinka wyjątkowo milcząc. Czułem jak pożerał ją wstyd za to co wygadywała na imprezie. Przepraszała mnie kilka razy i na tym temat się skończył.

 Nie miałem pojęcia który kretyn wpadł na genialny pomysł zaproszenia jej na nasze spotkanie.

 Upiłem łyk whisky ,które rozgrzało mój żołądek.

 Napisałem do Quinna z pytaniem jak leci kiedy Dawson opowiadał jakieś durne żarty ,które jak zwykle bawiły tylko Dylana po kilku drinkach. 

 Schowałem telefon do kieszeni. Nie mogłem go tak kontrolować. Był z rodzicami ,był bezpieczny. Nie potrzebował mnie. Był dorosły ,samodzielny... A ja cholernie chciałem być z nim. Bez niego nawet spotkania z tą bandą idiotów nie były takie jak kiedyś.

 Niszczyłeś mnie Quinnlanie Kyle, sprowadzałeś mnie do własnego piekła i kazałeś całować się po dupie. 

-Jeśli zdałem egzaminy i dostanę się na uniwerek ojciec kupi mi mieszkanie.- odezwał się Peter. -Nie wybieram się z wami do tego zapyziałego akademika ,przegrywy.

-Pukanie panienek w akademiku ma swój urok ,bracie.- dodał Dawson.

-Świnie.- przewróciła oczami Lu.- Dlatego ja wybrałam akademik bez takich spoconych ,bezwstydnych idiotów jak wy. Nie każdy ma dzianych starych jak Peter. Uniwerek w LA oferuje dużo udogodnień żeby stronić od... ludzi takich jak wy.

-Nie mówiłaś ,że zmieniłaś decyzję odnośnie studiów.- odezwałem się zerując drinka. Skrzywiłem się. Dziewczyna spojrzała mi prosto w oczy z żalem.

-W zasadzie... przeprowadzam się tam do siostry, a kiedy zacznie się rok akademicki wyniosę się do akademika. Chyba pora rozpocząć nowy rozdział w życiu i iść do przodu. Drugi koniec kraju będzie na to odpowiedni. 

Nie ukrywałem ,że jej słowa mnie zaskoczyły. Zrobiło mi się jej żal ,żal ich wszystkich. Kiedy odbierzemy dyplomy nic nie będzie już takie samo, prawdopodobnie nigdy więcej już się nie zobaczymy, nie w takim składzie. To było okrutne. Czułem jak rozrywać będzie mnie tęsknota ,nawet za Lu, z którą łączyłem wiele wspomnień, a która wyrządziła wiele złego. 

-Lu chce przez to powiedzieć ,że nie chce widzieć ciebie i Quinna bo nadal nie może się pogodzić z tym ,że ją zostawiłeś.

-Dzięki za nakreślenie sytuacji ,Dawson.- syknęła ,a ja uniosłem brew.

-Wiesz ,domyśliłem się geniuszu. Mimo to nie musisz wynosić się na drugi koniec kraju żeby nas nie widzieć. Z Quinnem wyjeżdżamy na studia do Waszyngtonu.

-To postanowione?- zapytała zdziwiona.- Zależało ci na uniwersytecie w Oregonie. Zmieniłeś swoje plany dla chłopaka ,z którym jesteś od kilku miesięcy?

 Takiego tonu się po niej nie spodziewałem ,ale nie zamierzałem się ugiąć. Usiadłem arogancko opierając się o oparcie krzesła i skrzyżowałem ramiona na piersi.

-To raczej nie twoja sprawa.

 Obruszyła się.

-Idiotyczne jest zmienianie życiowego planu dla kogoś kto po kilku miesiącach kopnie cię w tyłek. Ile masz pewności ,że nie znajdzie kogoś innego? Wynosicie się do ogromnego miasta...

-Robi się gorąco.- wymamrotał któryś z moich towarzyszy.

-Potrafię o siebie zadbać ,Lu.

-Nie jesteśmy razem ,ale zależy mi na tobie jako przyjacielu i uważam ,że to okropny pomysł. Teraz jesteście zakochani ,ale za kilka miesięcy albo lat możecie nie być!- podniosła głos ,a ja parsknąłem.

-To już postanowione. Myślę o Quinnie poważnie ,tak samo jak i on o mnie więc nie martw się o nasze życie ,bo ono już dawno nie jest twoim interesem. 

 Pobladła. Słowa zawisły między nami. 

-Nie jest moim interesem? Tylko szkoda ,że kiedy on cię zostawi przybiegniesz do mnie i to ja będę znów musiała wyciągać cię z dołka!  Quinn nigdy nie był w żadnym poważnym związku. Kupiłeś go swoimi wyznaniami ,dobrym seksem i randkami ,które wreszcie wyrwały go z rutyny ,ale on wkrótce przestanie czuć motylki w brzuchu ,bo minie mu zafascynowanie tobą, rozumiesz? Kiedy życie zacznie kręcić się wokół studiów ,pracy ,mieszkania ,prania ,sprzątania gotowania zniknie Aiden ,którego kochał, a kochał Aidena wiecznie szczęśliwego z furą wolnego czasu ,a nie Aidena ,który cały dzień haruje a wieczorem zasypia przed telewizorem bez siły na cokolwiek, nawet na rozmowę. 

-Przegięłaś Lucia.- pouczył ją któryś z moich towarzyszy ,a ja gapiłem się na nią jak wryty. 

-Skąd w tobie takie przeświadczenie ,że to co oboje czujemy nie jest prawdziwe?

-Znam cię lepiej niż ktokolwiek.

-Quinn zna mnie znacznie lepiej.

-Przestańcie ,to nie targowisko...

-Zamknij się ,Dylan.- skarciłem chłopaka.- Chcę wyjaśnić jaki problem znów znalazła moja ex ukochana ,która uwielbia robić z igły widły.

-Jesteś dupkiem ,wiesz?- wycedziła. -Martwię się o twoją przyszłość, a ty się nabijasz.

-Moja przyszłość należy do mnie i spędzę ją z kim zechcę a nawet jeśli Quinn mnie zostawi i pójdzie dalej ,a mi będzie dane spędzić resztę życia bez niego to nigdy nie będę żałował tego ,że poświęciłem się dla niego. Jeśli to nie jest miłość to w nią nie wierzę.

 Dziewczyna wyglądała jakby dostała cios wymierzony prosto w twarz.

-Dajcie sobie już spokój. Musicie ciągle skakać sobie do gardeł? Zachowujecie się jak stare małżeństwo ,a my przyszliśmy się napić! 

 Zignorowaliśmy Dawsona.

-Sądziłem ,że z Quinnem się polubiliście.- dodałem na złagodzenie napięcia. 

-Quinn to dobry... kolega. Jest miły ,ciepły i kochany i kompletnie nie dla ciebie. Albo ty zranisz jego albo on ciebie! Nie mogę na to patrzeć.

-To nie patrz i wreszcie odejdź ode mnie z godnością. 

 Chłopaków u mojego boku zamurowało podobnie jak blondynkę ,która z całej siły uderzyła mnie w policzek i wybiegła po nierównych schodach do wyjścia.

-Masz wyczucie ,stary.- poklepał mnie po ramieniu Dylan. 

-O co jej znowu chodzi?- zapytał Peter patrząc na miejsce gdzie zniknęła. Przełknąłem falę goryczy. 

-A o to ,że od tygodni marudzi ,że skoro ona nie może mieć Aidena to nikt nie może. Lubi Quinna ,a tego dupka nadal kocha i nie może przeżyć tego jak bardzo do siebie nie pasują. 

 Nic nie odpowiedziałem gapiąc się w pustą szklankę.

-Muszę wyjść na fajkę.- mruknąłem i wstałem od stołu. Wbiegłem po schodach i wyszedłem na świeże powietrze. Odpaliłem papierosa patrząc na korek przy głównej ulicy.  Stanąłem między starą kamienicą a parkingiem rozkoszując się zachodzącym słońcem.

Został tylko niecały miesiąc. Wytrzymam, dam radę- pouczałem się w myślach.

 Spojrzałem na telefon. Oddałbym wszystko żeby Quinn tu był. Wiem ,byłem obsesyjnym dupkiem ,który potrzebował go kontrolować w każdej minucie życia, nie dlatego ,że mu nie ufałem ,a dlatego ,że czułem się spokojniejszy wiedząc gdzie jest i co aktualnie robi. Swoją obsesyjną chęć kontroli zawdzięczałem życiu z moją matką. Jej nieprzewidywalne zachowania zasiały we mnie ziarno strachu i traumy ,która kazała trzymać blisko siebie tych ,których kocham i chronić ich ,bo potworami często okazywali się nawet najbliżsi.  

 Ale niedługo nic nie stanie nam na przeszkodzie. Przestanę wreszcie go ranić ,a nasze życie stanie się prostsze. Wielokrotnie widziałem strach w jego oczach. Widziałem jak wiele nocy nie spał gdy wracałem na noc do siebie. Większość nocy siedział na parapecie i czuwał patrząc w moje okno, a później w szkole był nieprzytomny a to przekładało się na jego oceny. Wielokrotnie widziałem jak bolał go fakt ,że nie mogliśmy iść trzymając się za rękę ,wyjść na randkę i przestać w szkole udawać. Pogodził się z tym ,że tak musiało być, ale nadal bolało go to. Raniłem go bez przerwy dlatego tak bardzo wzbraniałem się od tego uczucia latami. 

 Czy Lu miała rację? Czy zraniłbym Quinna? Nie, nigdy bym nie zrobił tego celowo ,nie bez poważnego powodu. On za to mógł mnie ranić miliardy razy ,łamać mi serce i pluć mi w twarz ,ale to nie zmieniłoby tego co do niego czułem. To było silniejsze ode mnie, te zabójcze uczucie ,które powalało mnie na łopatki. 

 Ugasiłem papierosa podeszwą i nagle poczułem ból w klatce piersiowej. Wziąłem głęboki oddech.  Ostatnimi czasy czułem się fatalnie. Znowu łapało mnie te cholerne zapalenie płuc.

-Pieprzyć te choroby. -warknąłem i poczułem kłucie w gardle. Kaszlnąłem ,a w mojej krtani rozszedł się ból. Nie mogłem się rozchorować i dokładać Quinnowi kolejnego zmartwienia. Wystarczająco wiele kłopotu mu przysparzałem.

 Kaszlnąłem znowu i splunąłem. Otarłem usta.

 Krew na moich palcach była brunatna podobnie jak plama ,którą przed chwilą wyplułem. Gapiłem się na ten obraz jak wryty w głowie mając tylko jedną myśl: 

Quinn nie może się o tym dowiedzieć. 


***

Quinn

 W środku nocy usłyszałem szczęk otwieranych po cichu drzwi. Zmrużyłem oczy sięgając po telefon na stoliku nocnym, który leżał przy ramce z zdjęciem ,które dostałem na święta. Sprawdziłem godzinę.

-Jest mocno koło drugiej. Gdzie byłeś?-wymamrotałem zaspanym głosem przeciągając się. Luźny t-shirt podwinął mi się ukazując znaczną część brzucha. 

-Wypiłem kilka drinków i wszedłem od chłopaków koło dwunastej. Włóczyłem się.

-Dwie godziny?- zapytałem gdy ten ściągał bluzę przez głowę.

-Piękny wieczór. 

 Ton jego głosu mnie zaniepokoił.

-Wszystko w porządku?

-Kilka drinków za dużo. -uśmiechnął się niechętnie i wgramolił się do łóżka zajmując miejsce przy mnie. Pociągnąłem nosem.

-Faktycznie ,śmierdzisz gorzelnią i ruskimi papierosami. 

 Przeciągnął się leniwie.

-Nie odpisywałeś mi. Jak kolacja?

 Zdawkowe pytania i zdawkowe odpowiedzi. To czego nienawidziłem jak cholera ,ale nie miałem siły na dłuższe wypowiedzi.

-Całkiem w porządku. Rodzice wydali pół wypłaty na trzy dania i siedzieliśmy trzy godziny gadając o głupotach. Głównie studia ,plany na przyszłość i takie tam.

 Wtuliłem się w jego rozgrzany tors.

-To wcale nie są głupoty.

-Ale planowanie jest głupotą. 

-Dlaczego?

-Nieplanowane rzeczy zawsze są najlepsze.

-Nie wierzę , obudził się w tobie spontaniczny Quinn? A co z twoją codzienną dokładnie zaplanowaną rutyną?

-Posłałeś ją w diabły. 

 Zaśmiał się cicho pod nosem.

-A tak poważnie -kontynuowałem.- doszedłem do wniosku ,że studia nie są wcale najważniejsze. Owszem ,są istotne ,ale nie mogę wokół nich skupiać całego własnego życia, bo przeleci mi przez palce. Wolę większą uwagę poświęcać właśnie takim chwilom.

 Ucałował mnie w czoło.

-Zarobiłem dziś policzek.

 Uniosłem brew. Wcale mnie to nie dziwiło.

-Wiem.

-Lu zdążyła się pochwalić?

-Napisała mi wiadomość na kilkaset słów o tym jakim jesteś dupkiem. Nie możesz chociaż chwilę jej odpuścić?

-Nie kiedy namawia mnie żebym od ciebie odszedł ,bo ona uważa ,że tak będzie lepiej.- westchnął. 

-Gada od rzeczy. Nadal targają nią ogromne emocje...

-Minęło już przeszło pół roku od naszego rozstania. Mogłaby wreszcie przestać zawracać ci głowę. Na siłę próbuje zatrzymać nas przy sobie ,ale nie chce widzieć nas razem. To dziwne ,chore i toksyczne. 

 Przewróciłem oczami. Dyskusja z Aidenem była jak dyskusja z kamieniem. Upierał się przy swoim i nie miał zamiaru ulegać, a ja dobrze wiedziałem kiedy powstrzymać się od komentarza. Nie krył tego ,że nie podobała mu się znajomość moja i Lu. Być może dlatego ostatnio ograniczyliśmy kontakt do minimum ,ale mimo to czasami wymienialiśmy wiadomości. Była dobrą koleżanką , jedyną jaką miałem. Jakaś część mnie współczuła jej wiedząc jak uporczywa bywa samotność.

-Jest jakakolwiek kobieta w mieście od której nie dostałeś soczystego policzka chociaż raz?

-Twoja mama się liczy? 

 Trąciłem go z całej siły łokciem.

-A propos twoich rodziców. Śpią?

-Mhm.- wymruczałem przysypiając, a on szybkim ruchem sprawił, że siedziałem na nim okrakiem. Uderzyłem o skos w suficie klnąc siarczyście.

-Cicho ,bo ich obudzisz.- powiedział cicho.

-Są za ścianą.-odparłem rozumiejąc czego oczekiwał zaciskając swoje dłonie na moich pośladkach z taką intensywnością ,że przeszły mnie ciarki po czym zapłonął ogień wprawiając moje dolne partie brzucha w mrowienie. Tylko Aiden dokładnie wiedział co i z jaką siłą podnieca mnie najbardziej. Jakby był z moim ciałem jednością. Każdy jego najmniejszy ruch był idealny. 

 Uniósł brew przyciągając mnie do siebie. Chwycił mnie za szyję rozpalając wszystkie moje zmysły.

-Więc bądź cicho.-warknął z szelmowskim uśmiechem.

-Aiden to ryzykowne.- wymamrotałem układając dłoń na jego umięśnionym torsie. 

 Ten w nanosekundę obrócił mnie na plecy i zacisnął rękę na ustach. Zwiesił sobie moje nogi na plecach pochylając się nade mną.

-Damy radę. Zobaczysz jak przyjemnie podniecający jest dreszczyk emocji. 

 Idiota- pomyślałem ,ale miał rację.

 Daliśmy radę. 

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top