28. Wewnętrzny potwór

 Aiden

Zaparkowałem na podjeździe tuż przed sporym drewnianym domem. Zawsze uwielbiałem tą okolicę. Tylko las , który przecinała łąka a na niej pokaźna chata rodem z psychopatycznych horrorów. No ,z tym ,że ta chata wcale nie była rozpadającą się ruderą a dopieszczoną rezydencją wokół której można było spacerować godzinami. Pies przy budzie ujadał gdy zgasiłem silnik i przestąpiłem przez furtkę. Zapukałem do drzwi. Otworzyła mi kobieta dawno po pięćdziesiątce ,która na mój widok oniemiała.

-Zastałem Lu?- zapytałem niepewnie. 

 Pani Grace chwyciła się za serce i obciągnęła różowy sweterek w dół. 

-Mój boże, Aiden, tak długo cię u nas nie było!

 Nie miałem wielkiej ochoty na życzliwości ze swoją byłą niedoszłą teściową. 

-Może wejdziesz na herbatę? Akurat kroiłam ciasto...

-Pani Grace ,nie mam zbyt wiele czasu. 

-Och, przepraszam. Lucia jest w swoim pokoju.

 Zrobiła mi miejsce w przejściu ,a ja wszedłem do przytulnego wiatrołapu w którym przywitały mnie dwa puszyste koty ,na które miałem alergię. Nie zliczę jak wiele zadrapań przysporzyły mi te dwa skurwysyny.

 Szedłem w stronę pokoju dziewczyny ,do którego drogę znałem na pamięć ,gdy zatrzymała mnie starsza kobieta.

-Przykro mi z powodu tego ,że się rozeszliście. Lucia nie jest w zbyt dobrym stanie. Nie chciała rozmawiać nawet ze swoimi siostrami. 

 Jeszcze bardziej zaczęło gryźć mnie sumienie, które ostatnio dobitnie dawało mi znać o swojej obecności.

-Mi również przykro ,że tak was wszystkich zraniłem.

 Rodzice Lu znali mnie od przedszkola. Uważali mnie za idealnego kandydata na chłopaka i męża ich córki. Czasem miałem wrażenie ,że już traktowali mnie jak członka rodziny. Zdawałem sobie sprawę jak bardzo ich skrzywdziłem krzyżując ich plany na przyszłość. Chcieli bym wyjechał na studia z Lu ,byśmy razem zdobyli wykształcenie , pracę ,później zaręczyli się, wzięli ślub... Robiło mi się niedobrze na samą myśl. 

 Ale właśnie tutaj po to byłem. Nie chciałem usprawiedliwiać dziewczyny ,ale bardzo źle to wszystko rozegrałem, wręcz beznadziejnie. Zachowałem się jak ostatni dupek  wobec dziewczyny ,która już układała sobie ze mną przyszłość, a to doprowadziło do jej desperackich posunięć a w gruncie rzeczy do tragedii. Nie przespałem całej nocy siląc się na empatię i zrozumienie i zaznałem olśnienia gdy dotarło do mnie jakim zasranym egoistą byłem. Przez lata pozwalałem Lucii wierzyć w swoją miłość ukrywając swoje prawdziwe "ja", ukrywając miłość do znienawidzonego kumpla ,co rusz każde nasze plany sugerując względem niego ,podglądając go przez okno i kochając go z całej swojej siły. Gdyby to Quinnlan wystawił mnie tak jak ja Lu...

 W każdym z nas odzywał się psychopata gdy w grę wchodziła wielka miłość. Czy postąpiłbym inaczej niż Lu? Najpewniej ,gdyby chodziło o Quinnlana, okazałbym się popierdolonym psychopatą. Zrobiłbym dla niego wszystko, tak jak Lu dla mnie. To właśnie ta myśl nie pozwoliła mi zmrużyć oka. 

-Czy to prawda ,że... spotykasz się z kimś innym?

 W pytaniu kobiety wyczułem o co rzeczywiście chciała zapytać i poprosić. Chciała żebym wrócił do jej córki, bym to wszystko odwołał a mój nowy związek okazał się tylko plotką. Miała taką nadzieję od kiedy tylko się rozstaliśmy. Wszyscy uważali ,że to chwilowe ,ale to wcale nie było zerwanie po byle jakiej kłótni ,po której zawsze do siebie wracaliśmy.

 Byłem członkiem tej rodziny od lat. Gdy odszedłem musieli poczuć się fatalnie ,jakby utracili kogoś wartościowego, kogoś kto miał być stałym fundamentem życia ich dziecka. Byłem pewną przyszłością dla Lucii ,a teraz...

-Tak. -odparłem nie zamierzając po raz kolejny kłamać wiedząc ,że tylko prawda mnie wyzwoli.

 Posmutniała i pogładziła dłonią po złotym łańcuszku na swojej szyi.

-Dobrze. Porozmawiajcie sobie. -wymamrotała i przełykając gulę w gardle oddaliła się wzdłuż długiego korytarza.

 Westchnąłem i odwróciłem się do drewnianych drzwi oblepionych naklejkami ,które pamiętały jeszcze czasy przedszkola. Zapukałem wiedząc ,że ta rozmowa nie będzie łatwa. Być może ,zaraz po tej w sylwestrową noc w domu Quinna, będzie najtrudniejszą w moim życiu.

 Odpowiedział mi cienki kobiecy głos. Wszedłem do środka. Na widok znajomego pokoju zemdliło mnie. Nie byłem tu od miesięcy i nie sądziłem że kiedykolwiek tu wrócę. Powitały mnie znajome błękitne ściany i urocze białe meble. Na lewo znajdował się ciąg szaf w których trzymała tony swoich ubrań ,pod dużym oknem usadowione było biurko ,a obok niego toaletka ,na której każdy kosmetyk miał swoje dedykowane miejsce. Moje stopy zatopiły się w puszystym dywanie ,a wzrok padł na białe metalowe niewiarygodnie niewygodne łóżko ,na którym siedziała mała blondynka z roztrzepaną fryzurą i bez makijażu. 

-Mogę?-zapytałem niepewnie ,a ona pobladła na mój widok. Zerwała się spod koca i odrzuciła na bok telefon. Jej oczy były podpuchnięte. Nie spała od wielu godzin. Przesunęła się na drugi koniec łóżka, a sprężyny wydały głośny dźwięk.

 Nienawidziłem tego łóżka. Spędziłem na nim dziesiątki nocy i przy każdym ruchu wydawało tak głośne dźwięki co uniemożliwiało... wiele spraw. 

-Mój boże, Aiden. Jasne ,wejdź. 

 Usiadłem na skraju łóżka rozglądając się po pokoju. Na tablicy korkowej nad biurkiem nadal miała masę naszych zdjęć ,a na stercie ubrań obok łóżka dostrzegłem kilka swoich bluz i koszulek ,które czasami mi podbierała i mimo ,że minęło tyle miesięcy nadal się ich nie pozbyła. Sumienie zaczęło pożerać mnie żywcem gdy wróciły wspomnienia tego jak kiedyś byliśmy szczęśliwi, wolni i tak... zakochani. 

 Lu bez makijażu i wyzywających ubrań wyglądała przeciętnie. Zawsze lubiłem ją taką... zwykłą bez całej zdzirowatej otoczki. Nigdy jej tego nie mówiłem ,ale dopiero gdy zdejmowała sztuczne rzęsy ,zmywała czerwoną szminkę i tonę podkładu ,podobała mi się jeszcze bardziej. Teraz jednak była zmarnowana i wycieńczona ,a nawet włosy o które dbała bardziej niż o cokolwiek opadały jej teraz na twarz w nieładzie.

-O matko ,czy z Quinnem wszystko w porządku?-przeraziła się widząc moją poważną minę.

-Tak. U niego wszystko dobrze ,jakkolwiek to brzmi. Jest stabilny i ponoć odzyskał na moment przytomność.

 Kamień spadł jej z serca.

-Uff.- westchnęła.- Czy kiedy on... odzyska świadomość będę mogła się z nim zobaczyć? Wiem ,że pewnie nie chcesz ,on też nie chce, mnie widzieć ,ale muszę go przeprosić. Nieważne czy zgłosi to na policję czy nie. Wam obojgu jestem winna przeprosiny. Ja...

-Uspokój się. -powiedziałem widząc jak zaczyna się nakręcać.

-Nie. Ja naprawdę tego nie chciałam, Aiden. -zbliżyła się do mnie i chwyciła mnie za ramię. Wbiłem wzrok w nasze zdjęcia przyczepione na pinezki nad biurkiem.- Poniosło mnie, Ja... Nie wiem jak mam to wyjaśnić. Zwyczajnie...Kiedy mnie zostawiłeś i dotarło do mnie ,że zastąpiłeś mnie kimś innym... Wpadłam w szał. Ufałam ci i oparłam na tobie całą swoją przyszłość ,a gdy ty odszedłeś wszystko runęło mi na głowę. Nie wyobrażałam sobie co... co dalej. Byłeś moją bezpieczną strefą. Ten cały szantaż to akt głupiej desperacji ,który miał skutkować tym ,że się poddasz i do mnie wrócisz ,bo zrozumiesz ,że zrobię dla ciebie wszystko. Przez tygodnie nie przyjmowałam do siebie wiadomości, że już nie wrócisz ,a dalej przez życie muszę iść sama. Nawet kawa rano bez ciebie przestała być słodka. 

 Przeczesałem włosy w tył.

-To ja jestem winien ci przeprosiny.

-Co?

 Westchnąłem.

-Powinienem rozegrać to inaczej niż zostawiając cię z dnia na dzień. Powinienem był... już dawno porozmawiać z tobą o tym co czuję i znaleźć lepsze wyjście niż porzucenie cię. Wbrew wszystkiemu byłaś dużą częścią mojego życia. 

 Co prawda nie zawsze się dogadywaliśmy ,często kłóciliśmy i rozstawaliśmy ,ale byliśmy razem. To jej zawdzięczałem wiele lat swojej szczęśliwej młodości. 

-A więc... przyjechałeś porozmawiać. -założyła nogę na nogę.

-Tak, byś lepiej to wszystko zrozumiała. Wiem jak bardzo na człowieka działa niewiadoma. Nagłe zmiany w życiu są ciężkie, szczególnie kiedy wali się cała przyszłość. 

 Zapadła chwila ciszy ,a mnie owiał wiatr wpadający przez otwarte okno.

-Jak długo... jak długo to wszystko trwa?

 A więc nadszedł czas wyłożyć karty na stół.

-Jak miałem piętnaście lat zrozumiałem ,że jestem bi. 

 Westchnęła głęboko.

-Jak?

-Pamiętasz jak rozstaliśmy się na kilka tygodni w wakacje kiedy wyjechałem z matką i Kyle'ami do Włoch? -zapytałem ,a ona pokiwała głową.- Całowałem się wtedy z takim jednym. Tylko błagam ,zostaw to dla siebie.

 Język ugrzązł jej w gardle. Dopiero po chwili analizując moje słowa wydusiła:

-To dlatego kiedy wróciłeś byłeś taki zagubiony. Dlaczego mi nie powiedziałeś?-zmrużyła oczy zsuwając dłoń z mojego ramienia.

-A chciałbyś być z kimś takim? Znam twój pogląd ,Lu. Brzydziłabyś się mnie. 

 Schowała twarz w dłoniach.

-Przepraszam jeśli tak to odebrałeś, ale byłam wtedy młoda i głupia. Wiem ,że moja akceptacja jest ci potrzebna do kosza ,ale to całkiem normalne w naszych... czasach.

-Tak uważasz? 

-Tak.- wzruszyła ramionami ,a ja dostrzegłem łzę w kąciku jej błękitnych oczu. Każde moje słowo było dla niej jak łyk gorzkiej prawdy ,którą niechętnie przełykała próbując przy tym się nie posypać.- To ciężkie ,ale w porządku. 

 Zapadła chwila niezręcznej ciszy.

-Powinienem był ci o tym powiedzieć prędzej. Ja i Quinn... Jesteśmy razem. 

 Gdy te słowa opuściły moje usta poderwała się na równe nogi i wyszperała w szufladzie paczkę chusteczek ,którymi przetarła nos. Oparła się o blat biurka. 

-Jak długo... No wiesz , jak długo się w nim kochałeś?

 Milczałem kiedy łzy opuszczały jej oczy.

-Długo. -odezwałem się wreszcie. Resztę szczegółów postanowiłem jej darować by nie łamać jej serca jeszcze bardziej.- Przepraszam.

 Pociągnęła nosem.

-To w porządku. Przecież znacie się od podszewki. Było widać ,że mimo, że się nienawidzicie coś was przyciąga. 

-To nie tylko przyciąganie. -wymamrotałem. Ta rozmowa była jak sól na rany.

-Kochasz go.

-Tak.- potwierdziłem.- Bardzo. 

-Wiem. Znam cię. Widzę to w twoich oczach. 

 A ja w jej oczach widziałem jak jej świat płonie i rozpada się na kawałki. Musiało do niej dotrzeć wreszcie to ,że do niej nie wrócę. Tylko tym razem postanowiłem z nią o tym porozmawiać, z szacunkiem jaki jej się należał. Wbrew wszelkim uczuciom jakie tłumiłem do Quinna ta kobieta spędziła ze mną większość życia, wytrzymywała skrajne emocje ,przechodziła przeze mnie lepsze i gorsze momenty ofiarowując mi swoją miłość. Ja również ją kochałem ,w nieco inny sposób ,w sposób jaki kocha się przyjaciółkę ,kobietę ,którą wszyscy popychali w moją stronę ,jako idealną partnerkę ,ale nie w ten sposób w jaki patrzyłem na Quinna. On był... czymś więcej niż marnym uczuciem. 

 Uśmiechnąłem się nieznacznie.

-Czasami żałuję ,że trafił akurat na mnie. Gdzie się nie pojawiam przynoszę szkody.

 Dziewczyna uklękła przede mną i ujęła moją twarz. Patrzyłem w jej krystalicznie błękitne załzawione oczy. Pogładziła mój policzek.

-Quinn jest szczęściarzem ,że zaskarbił sobie twoje serce. 

-Nie wierzę ,że to ty to mówisz.

 Wbiła wzrok w dywan.

-Skoro go kochasz to nic tu po mnie. Muszę wyrzucić cię do wspomnień i cieszyć się ,że miałam cię przez te kilka lat. Myślę ,że tak narozrabiałam ,że nie mam prawa liczyć nawet na to ,że kiedykolwiek mnie polubisz.- załkała pociągając nosem.- I... przepraszam za ten szantaż. Zwyczajnie... chciałam zatrzymać cię przy sobie.

 Ująłem jej dłoń.

-Cały czas mogę być przy tobie.

-Nawet po tym co zrobiłam Quinnowi? Sama sobie nie wybaczyłam wiec nie mam prawa wymagać tego od ciebie. 

-To co zrobiłaś to częściowo moja wina. Gdybym te kilka miesięcy temu z tobą porozmawiał jak człowiek do niczego by nie doszło. Zamiast tego zostawiłem cię jak ostatni dupek mając za nic to co poczujesz. Mam nadzieję ,że Quinn ci wybaczy. Ja nigdy o tym nie zapomnę. 

-Wiem.-posmutniała.- Przyjaźń to zbyt duże słowo ,ale czy... możemy się chociaż kumplować? Zrobię wszystko żebyście mi wybaczyli. I ty i Quinn.- sprostowała.- Nie jestem złą osobą. Przecież o tym wiesz. Jestem wściekła i rozżalona ,ale... nie chciałam zrobić krzywdy wam obojgu. 

 Uśmiechnąłem się szeroko ,a ona to odwzajemniła.

-Możemy, pod warunkiem ,że nie szepniesz ani słowa Quinnowi ,że tu byłem. Nie będzie pocieszony jak dowie się ,że przyjechałem do swojej ex i siedzę na łożku na którym uprawialiśmy dziki seks. 

 Lu parsknęła przez łzy.

-Masz to jak w banku. 

-I proszę -dodałem wstając z łóżka.- oszczędź mu szczegółów...- wskazałem na łóżko ,biurko ,dywan i parapet.

-Och ,jasne. Będę milczeć jak grób.

 Złapałem za klamkę drzwi ,ale zatrzymałem się w półkroku.

-Aiden?

-Tak?

-Czy... jedziesz teraz do szpitala? -zapytała a ja nie zaprzeczyłem.- Czy mogę jechać z tobą? Jeśli Quinn będzie czuł się dobrze chciałabym z nim porozmawiać i... przeprosić. Bardzo chcę żebyście mi wybaczyli. Nie chcę tracić cię ze swojego życia przez głupie błędy. 

 Westchnąłem i otaksowałem ją od góry do dołu. Wątpiłem czy Quinn będzie chciał się z nią zobaczyć ,ale warto było spróbować.

-Czekam w samochodzie.- odparłem i wyszedłem na zewnątrz.


***

 Droga minęła nam w niezręcznym milczeniu. Widziałem jak na co dzień pewna siebie Lucia czuła dyskomfort nie wiedząc o co może zapytać ,a o co nie. Wykończyła na dziś limit przeprosin ,a przepraszała mnie już chyba za wszystko co możliwe. 

 Niepewnie weszła za mną do szpitala gdzie na wejściu czekała na nas moja matka w białym kitlu i z stertą papierów w dłoniach.

 Na widok mnie i Lu razem uśmiechnęła się od ucha do ucha.

-Pani Deroven. -przywitała się na granicy histerycznego płaczu.

-Jak miło was widzieć. -powiedziała zadowolona z uśmieszkiem mówiącym "na pewno do siebie wrócą". 

-Przyszliśmy do Quinna. 

-Dwa piętra w górę ,drugie drzwi po lewej. Jego stan jest stabilny. Jest na silnych lekach więc może nie kontaktować. Tylko błagam ,nie stresujcie go.

-Masz to jak w banku.- odburknąłem i ruszyliśmy na górę. 

-Aiden może... może poczekam aż porozmawiacie? On może... może się zdenerwować na mój widok.-odezwała się nieco przestraszona gdy staliśmy tuż obok drzwi prowadzących do jego sali.- Wystarczająco dużo kłopotu przysporzyłam.

-Jeśli się zdenerwuje wyjdziesz. 

 Skinęła mi głową, a ja otworzyłem jej drzwi przepuszczając ją przodem. 

 Mała sala była ciemna przez zasłonięte pomarańczowe rolety. Quinn był podłączony do kilku urządzeń ,które ciężko było mi nazwać. Mimo to wyglądał o niebo lepiej niż gdy widziałem go rano. Jego twarz nabrała barw i wreszcie odłączyli go od tych paskudnych rurek ,które przyprawiały mnie o dreszcze. Akurat był podłączony do kroplówki i okryty białą pościelą. Jego oczy były podkrążone ,a warga pęknięta. Bandaż na głowie zakrywał niemal całe jego włosy ,a dłonie były posiniaczone.

-Quinn.- powiedziałem cichym głosem taksując go jak idiota. Lucia u mojego boku ledwie powstrzymywała łzy na jego widok. 

 Chłopak patrzył po nas raz po raz.

-Kim... kim jesteście?- wymamrotał delikatnym i zmęczonym głosem. 

 Sparaliżowało mnie. Stracił pamięć ,zapomniał mnie... Stałem jak wryty szukając jakiegokolwiek słowa, które opisałyby niepokój jaki we mnie narastał z każdą sekundą.

 Po chwili zaśmiał się ,a jego ton głosu stał się wyraźniejszy.

-Żartowałem, idioto. Gdybyś mógł teraz zobaczyć swoją minę. 

 Gdyby nie to ,że był cały posiniaczony przywaliłbym mu. 

-Ty podły skurwielu. 

 Podbiegłem do niego jak szczeniak ,który od dawna nie widział swojego właściciela. Szukałem jakiegokolwiek miejsca które nie było uszkodzone na tyle żeby nie zabolał go pocałunek. Wybrałem więc prawy kącik ust ,który jako jedyny był w całości. 

-Wiem ,że tęskniłeś.- syknął z bólu poprawiając się na poduszce. Jego wzrok stężał.- Co ona tutaj robi?

 Lu skuliła się i podeszła bliżej. Stanęła u mojego boku.

-Przyszłam...

-Sprawdzić czy mnie nie zabiłaś? O mały włos. 

-Jak... jak ty się czujesz?- zapytała niepewnie ,a Quinn syknął próbując unieść brew. Chyba jeszcze nie zdążyło do niego dotrzeć ,że na tuż nad jego okiem widniała świeżo zszyta rana.

 Nieudolnie podniósł się na łokciach.

-Przez ciebie mam nogę w gipsie, zszyty łuk brwiowy i potylicę i dzięki bogu ,że obdarzył mnie na tyle gęstymi włosami ,że da się to jakoś ukryć. O MAŁO- zaakcentował.- mnie nie zabiłaś. To cud ,że spadając z tak wysoka nie uszkodziłem sobie na tyle głowy żeby nie niosło to ze sobą opłakanych skutków. O MAŁO nie zostałbym kaleką. 

 Usiadłem na skraju łóżka i ująłem jego dłoń ,w której miał wenflon.

-Przyszła cię przeprosić.- powiedziałem cicho.

-Doprawdy?

-Tak. -odparła pospiesznie.- Nie chciałam tego. Żałuję i zrobię wszystko... żebyś doszedł do siebie jak najszybciej. Jeśli czegoś potrzebujesz tylko daj mi znak a...

-Chcę zostać sam z Aidenem. 

 Jego ostry ton zdziwił nawet mnie. 

 Dziewczyna struchlała.

-Dobrze. Poczekam na korytarzu.- zwróciła się do mnie ,a ja skinąłem głową. Po chwili byliśmy już sami. 

 Zszedłem z łóżka i odnalazłem jedyne okno ,które się otwierało. Odpaliłem papierosa pozwalając by dym wylatywał przez okno.

-Aiden, tu nie można palić. -pouczył mnie leniwym głosem.

-Podły nałóg. 

-Nie musisz palić za każdym razem jak się zdenerwujesz. 

-Jak mam się nie denerwować widząc cię w takim stanie?- burknąłem.- Sam nie byłbyś spokojny gdyby sytuacja była odwrotna. 

 Schowałem trzęsącą się dłoń do kieszeni by nie widział jak wielkie emocje mną targają.

-Lepiej, że mnie to spotkało. -mówił nie pozwalając mi odeprzeć tego głupiego stwierdzenia.- Rozmawiałeś z Lu.

 To nie było pytanie. 

-Ona żałuje. Naprawdę. Nie jestem jej adwokatem i wiem jak głupio brzmi bronienie swojej ex ,ale to... moja wina. 

-Co?- prychnął zdziwiony. Zgasiłem papierosa o parapet i wgramoliłem się do niego na łóżko. Przesunął się minimalnie robiąc mi miejsce.- Nie można siadać na łóżkach pacjentów. Zaraz cię ktoś stad wyrzuci. 

-Mogą próbować. -położyłem się obok niego zaciągając się jego zapachem. Starałem się go nie dotykać obawiając się ,że zrobię mu krzywdę.- Zostawiłem ją z dnia na dzień nie mówiąc zbyt wiele. Nagle dowiedziała się o nas ,a ja potraktowałem ją jak śmiecia. Każdemu by odbiło. Kochała mnie ,a ja zostawiłem ją jak kogoś kto nigdy nic nie znaczył. Potraktowałem ją podle ,a ona się pogubiła. Planowała ze mną życie a ja...

-A ty zostawiłeś ją dla swojego kumpla. Wiem.- trącił palcem moje udo. Tylko na taki gest mógł sobie pozwolić. Spojrzałem w jego szare oczy.- Ja też nie popisałem się manierami. Podpuszczałem ją i... nie potraktowałem jej najlepiej wiedząc w jakim jest dole.

 Westchnąłem.

-Zgłosisz to?

-Nie.- zaprzeczył stanowczo.- Wszyscy w jakiś sposób zawiedliśmy. Gdyby nasza trójka zachowała się tak jak należy nie byłoby całej tej sytuacji. 

-Ona będzie chciała ci to wszystko wynagrodzić. Zgodzisz się na to?

-Nie wiem. Uważasz ,że żałuje? Znasz ją najlepiej. 

 W jego tonie głosu wyczułem nutę... żalu, swoistego rodzaju wyrzutu.

-Wbrew wszystkiemu Lucia nie jest złą osobą, nie tak złą jak zawsze ją postrzegałeś. To niezręczne rozmawiać o niej w takim momencie ,ale nigdy nikogo by nie skrzywdziła a, to co się stało... Myślę, że żałuje tak samo jak my ,że stworzyliśmy tak dysfunkcyjne napięte relacje między naszą trójką. 

 Quinn wpatrywał się przez chwilę w sufit. Schowałem twarz w dłoniach.

-Co jest?- zapytał po chwili mrużąc oczy.- Coś ty odjebał? 

-Przypadkiem wykrzyczałem całej szkole ,że jesteś moim chłopakiem. 

 Zaśmiałem się ,a Quinnlan wziął głęboki oddech.

-To było lekkomyślne ,wiesz? Szkoła będzie żyć plotkami.

-Prędzej czy później ktoś się wygada a my najprawdopodobniej będziemy zmuszeni zmierzyć się z prawdą. Oby tylko nie nastało to zbyt szybko. 

-Jeśli wykorzystać szczere chęci pomocy Lucii można by nakazać jej żeby nikomu nie mówiła. 

  Machnąłem ręką zbywająco.

-To najmniejszy problem. Jest tak wystraszona całą sytuacją ,że ma w dupie nasze relacje a chce tylko nam to zrekompensować.

-Czyli jest jakiś większy problem? 

-Tak.- westchnąłem i zsunąłem z niego białą pościel. Postukałem o gips na jego nodze.- Moja matka wyprawia niedługo czterdzieste urodziny. Jak zamierzasz tańczyć z zmumifikowaną nogą? 

 Próbował zaśmiać się ,lecz nieudolnie. Syknął z bólu.

-Nie mogę się śmiać ,Aiden. 

-Mówię śmiertelnie poważnie. Szykuje się większa impreza. Władowała w nią wszystkie oszczędności.

 Szare oczy patrzyły na mnie z dołu gdy obejmowałem go ramieniem.

-Nie zamierzam świetnie się bawić na imprezie tej sadystki. -wycedził. -Ale skoro zapraszasz to mam nadzieję ,że bar będzie otwarty. 

-Nie inaczej.- wyszczerzyłem zęby.- Hazel pewnie i tak by cię zmusiła by przyjść więc moje zaproszenie jest czysto grzecznościowe i na tle przyjacielskim. 

  Trącił mnie łokciem. Zapadła chwila ciszy.

-Aiden?

-Tak?

-Śpij dziś u mnie w domu. 

-Dlaczego?

 Przełknął głośno ślinę.

-Kiedy nie mogę mieć na ciebie oka wolałbym żebyś trzymał się od Margot z daleka.

 Coś zakuło mnie w sercu na widok szczerości i strachu w jego oczach. Był pierwszą osobą ,która realnie się mną przejmowała. Było to tak nieznane mi dotąd uczucie, że musiała minąć chwila nim to do siebie dopuściłem. Jedyne na co się wysiliłem to swój firmowy uśmieszek.

-Nie martw się mną kiedy sam wyglądasz jak półtora nieszczęścia.

-Nie żartuję. 

-I co powiem twoim rodzicom? Że przyszedłem przekimać się u ciebie bo co? Kończą nam się wymówki, Quinnie. 

 Rudowłosy westchnął.

-Nie wiem. Może ,że po prostu... u mnie nie czujesz się tak samotny. 

 Cmoknąłem go w zabandażowane czoło.

-Poradzę sobie. Jestem już duży. 

-A ja jestem zaniepokojony kiedy tylko jesteś zbyt daleko. Gdybym tylko mógł...

-Ale nie możesz.- przerwałem mu w półzdania.

 Przymknął na moment oczy.

-Coś cię boli?- zapytałem od razu wpatrując się w niego badawczo.

-Trochę dokucza mi dudnienie w głowie. Przepraszam bo wiem ,że długo czekałeś aż się obudzę. Moja matka mi powiedziała ,że siedziałeś tu każdego ranka ,jechałeś do szkoły i wracałeś do mnie czasami nawet darując sobie lekcje. Jestem tak słaby ,że chyba muszę się zdrzemnąć. 

-Jasne.- zsunąłem się z łóżka i wyprostowałem się poprawiając paczkę papierosów w kieszeni.- Powiem Lu ,że...

-Na razie nic jej nie mów. Niech wraca do domu. Nie mam ochoty z nikim rozmawiać.- syknął z bólu.

 Przykucnąłem przy łóżku chłopaka i ująłem jego podbródek. Pogładziłem go po policzku na co ten usiłował się uśmiechnąć, lecz wyszedł z tego grymas okupiony bólem.

-Jeśli będziesz czegoś potrzebował będę za drzwiami. 

 W odpowiedzi tylko pogładził delikatnie moją dłoń ,a ja wstałem. Ledwie doszedłem do drzwi ,a Quinna pochłonął sen. 

 A ja opadłem na te cholernie niewygodne plastikowe krzesło czekając aż znów będę mógł go usłyszeć.


***

 Gdy wróciłem do domu było grubo po dwudziestej trzeciej ,a ze szpitala znów musieli wykurzyć mnie siłą. Ochroniarze mieli mnie już na tyle dość ,że prosili ciotkę Hazel by dobitnie przekazała mi jakie są godziny odwiedzin ,bo szarpanie się ze mną stawało się codzienną nieprzyjemną rutyną.

 Przekroczyłem próg domu zrezygnowany ,zmęczony i tak cholernie głodny ,że jedyne o czym marzyłem to cokolwiek do zapchnięcia żołądka i łóżko ,na którym mógłbym się wyciągnąć. Miałem wrażenie ,że przez te kilka dni ciągłego zasypiania i siedzenia na plastikowych krzesłach przed salą Quinna ,moje kości i mięśnie wołały o pomstę do nieba.

 Nie miałem siły tłumaczyć Quinnowi ,że nie mogę spać w jego pokoju kiedy go nie ma. Był jeden dzień kiedy ciotka Hazel kazała mi u nich zostać ,coś zjeść i przespać się w pokoju chłopaka ,ale to był jeden raz. Gdybym przesiadywał tam całymi dniami zaczęliby coś podejrzewać. A jeśli niczego by nie podejrzewali plotkowaliby o tym z Margot ,która zaczęłaby zadawać pytania drążąc mi dziurę w dupie doszukując się prawdy. Przesłuchania w wydaniu mojej matki nigdy nie kończyły się dobrze. 

 Zamknąłem cicho drzwi zwyczajny do tego by poruszać się bezszelestnie. Przez szesnaście lat do perfekcji opanowałem kąt pod jakim nacisnąć musiałem klamkę by nie wydała żadnego odgłosu. Ba, nawet nauczyłem się otwierać drzwi wsuwkami do włosów ,bo zdarzały się dni ,że Margot zapominała o mnie zamykając mnie w domu. 

 Albo zamykając dom od środka ,a ja musiałem kombinować by się tam dostać. Czasami miałem wrażenie ,że robiła to specjalnie.

 Dzięki niej byłbym złodziejem idealnym- byłem cicho jak makiem zasiał i nie zostawiałem po sobie żadnych śladów. Matka za to miała jakiś pierdolony tryb wyczuwania mnie z kilometra tak jak wyczuwa się gówno pod butem. 

 Oparła się o futrynę oddzielającą korytarz od kuchni. Skrzyżowała ramiona na piersi i zmrużyła oczy. W porządku ,nie była pijana. Miała wypite ,ale nie była pijana w trzy dupy jak zwykle o tej porze. Udawałem ,że jej nie widzę gdy zrzucałem bluzę przez głowę i wieszałem ją na wieszak.

-Gdzieś ty był tak długo?

-U Quinna. -odparłem krótko przekonując się już wielokrotnie ,że jedynie wymijające krótkie odpowiedzi były w stanie w jakiś sposób uratować mi dupę, albo przynajmniej oszczędzić wielu obrażeń.

 A może za bardzo się bałem by silić się na coś więcej niż tylko suche informacje.

-Sądziłam ,że byłeś z Lucią.

-Była ze mną. 

 Zsunąłem ze stóp czarne adidasy i odstawiłem je w kąt  udając ,że nie widzę jaki podły uśmiech zakrada się na twarz kobiety. 

-Cieszę się ,że do siebie wróciliście.

-Nie wróciliśmy. Mogę już iść? Jestem skonany. 

-Może gdybyś nie tracił tyle czasu na przesiadywanie z Quinnlanem miałbyś więcej czasu na zajęcie się swoimi sprawami z Lucią. Rozmawiałam z nią na korytarzu w szpitalu. Była zdruzgotana. 

 Wyminąłem kobietę chcąc jak najszybciej dostać się do lodówki i zniknąć. Rzuciłem okiem na blat gdzie w nieładzie rzucona była butelka wódki. Może jednak była bardziej pijana niż mogłem przypuszczać. 

 Przytrzymała drzwi lodówki tak bym ich nie otworzył. Oparłem się o blat wpatrując się w jej bladą twarz. 

-O co chodzi?- zapytałem niepewnie.

-Marnujesz swoją przyszłość. 

-Doprawdy? 

-Kiedy widziałam Lucię w tak fatalnym stanie jak dziś i dotarło do mnie ,że to twoja wina ,postanowiłam coś z tym zrobić. 

-Co takiego? -burknąłem modląc się bym odnalazł w sobie tyle siły by uciec. 

-Było mi wstyd -zatoczyła się.- że mój syn -wypluła ostatnie słowo jakby było czymś zakazanym.- potraktował tak wartościową kobietę jak śmiecia. Brzmi znajomo, co? 

 Jej zduszony śmiech przyprawił mnie o dreszcze.

-Nie jestem jak ojciec.- wycedziłem stanowczo.

-Myślę ,że wyrośniesz na jeszcze większe ścierwo niż on.

-Wcale tak nie uważasz. Jesteś nawalona. Idź spać i porozmawiamy rano.

 Mój dyplomatyczny ton zawsze gówno działał a dodatkowo ją podburzał. Powinienem był uciekać. To był jedyny moment by stać się niewidocznym ,prysnąć do pokoju ,zabarykadować się i przetrwać do rana z dala od tego potwora.

 Poczyniłem krok ku wyjściu czując szarpnięcie w tył. 

-Nie skończyłam. 

-A powinnaś. 

 Patrzyłem w jej ciemne oczy przepełnione jadem i nienawiścią. W oczy potwora ,który nienawidził mnie bardziej niż ktokolwiek na świecie. W oczy potwora ,który o niczym nie marzył bardziej niż o pozbyciu się mnie. 

-Od kiedy częściej widujesz się z Quinnem stajesz się inny, coraz bardziej nie do zniesienia.- mamrotała. -To on chciał żebyś zerwał z Lu. To wszystko jego wina.

-Nie waż się tak mówić. 

 Parsknęła śmiechem.

-Chyba czas porozmawiać z Hazel o tym jaki wpływ na siebie wywieracie. Ostatnio... -czknęła w swoim pijackim bełkocie.- bardzo zależało jej żeby ograniczyć wasz kontakt. Kiedy powiem jej ,że to Quinn namówił cię na porzucenie tak wartościowej kobiety jak Lucia nie będzie oponować.

-Nie zrobisz tego. -odparłem a ta wyszczerzyła zęby. To oczywiste ,że zrobiłaby wszystko by mnie zranić i sprowadzić życie do takiego punktu w jakim chciała bym się znalazł.- Jeśli odetniesz mnie od Quinna powiem Hazel prawdę. Powiem im o wszystkim. 

-Sądzisz ,że ci uwierzą?

 Nie ,nie sądziłem by ktokolwiek uwierzył w moje słowa. W oczach Hazel i Jamiego byłem dzieciakiem z wątpliwą opinią ,z problemami ,uzależnieniami i ciężką przeszłością z ojcem. Oczywistym było ,że Margot zasiała w nich ziarno postrzegania mnie jako kłamcy i manipulatora by nie wierzyli mi nawet kiedy mówiłem prawdę. 

-Sądzę ,że sami kiedyś ujrzą ,że jesteś pijaczką ,manipulatorką i sadystką. Prędzej czy później prawda wyjdzie na jaw ,że ojciec wcale nie uciekł do kochanki a uciekł ,bo próbowałaś go zabić w jakimś pijackim amoku. 

 Zacisnęła zęby zacieśniając uchwyt na moim przedramieniu. 

-Możemy tak manipulować sobą w nieskończoność, mamo. -zszedłem z tonu.- Proszę cię tylko o to żebyś zostawiła mnie i Quinna w spokoju. Niedługo mnie tu nie będzie i znikną twoje wszystkie problemy. 

-Tylko piśnij komuś słowo...

-Nie zamierzam. Słowo. 

 Gapiła się na mnie z odrazą. Pociągnęła nosem.

-Wszyscy by cię znienawidzili wiedząc ,że to ty uczyniłeś ze mnie taki wrak człowieka. Codziennie przypominasz mi o swoim ojcu, o tym cholernym tchórzu ,który zostawił mnie z tobą samą. Jeśli nie wrócisz do tej dziewczyny wyrośniesz na jeszcze większe gówno niż przypuszczałam.- zachichotała.- Tylko dzięki niej wyjdziesz na ludzi i przyniesiesz dumę naszemu nazwisku. Masz do niej wrócić. I to nie jest prośba.- bredziła.

 Jedynym plusem jej chlania co wieczór był fakt ,że rano niewiele z tego pamiętała. To JEDYNY plus. 

-Pójdę do łóżka.- powiedziałem wymijająco nie dając się sprowokować. 

-Nie skończyłam! -wrzasnęła i chwyciła z komody ciężki gliniany wazon.

-Odpieprz się ode mnie. -wycedziłem nie dopuszczając do siebie strachu ,który właśnie paraliżował moje mięśnie. 

 Była potworem z koszmarów, który czasem był mniej straszny by dotrzeć do wnętrza duszy i wydobyć jeszcze większe strachy i wykorzystać je przeciw mnie. Była potworem ,który zmieniał swój rozmiar co wieczór. A ja byłem słabym kretynem ,który nie był w stanie stawić mu czoła. 

-Posłuchaj mnie ty wstrętny gnojku. Pogrywaj sobie w co chcesz ,ale jesteś już dorosły i masz się kurwa zachowywać jak dorosły! Albo wrócisz do tej dziewczyny i założysz rodzinę albo...

-Albo co? Co mi znowu zrobisz? Rozbijesz głowę o kant szafy? -wystrzeliłem ręce ku górze.- To ty posłuchaj mnie. Nawet jeśli kiedykolwiek doczekałbym się rodziny ukryłbym ją na końcu świata żebyś jej nigdy nie dopadła, rozumiesz? 

-Ty bezczelny idioto!

 Wazon z impetem pokonał dystans między nami uderzając mnie w brzuch. Zwinąłem się u drzwi prowadzących do łazienki gdy nieziemski ból rozszedł się w okolicy podbrzusza. Odchyliłem głowę w tył zaciskając zęby kryjąc jak bardzo zabolało. Margot znalazła się przy mnie w ułamku sekundy kucając przede mną by patrzeć na grymas bólu wykrzywiający moją twarz. 

-Jesteś nienormalna.- wyjąkałem. 

-Waż na słowa kiedy jesteś w moim domu ,pod moim dachem. Jeśli jestem tak okrutna spieprzaj do swojego ojca.- złapała mnie za podbródek. Modliłem się by nie został po tym żaden ślad.- Ale wiesz co jest najzabawniejsze ,mój drogi synu? Że jesteś taki sam jak ja. Dokładnie taki sam ,a nawet gorszy. Jeszcze tego nie wiesz ,ale kiedyś to z ciebie wyjdzie. Widzę to w twoich oczach. Znam cię lepiej niż ktokolwiek i wiem ,że żyjesz tylko po to by krzywdzić. Skrzywdziłeś Lucię ,skrzywdzisz też Quinna. Wszyscy będą nienawidzić cię tak jak ty nienawidzisz mnie. 

 Nim się obejrzałem moja twarz zderzyła się z podłogą. Miałem ochotę wyć ,krzyczeć ,uciekać i biec do Quinna by zabrać go z tego piekła i uciec raz na zawsze ,ale nie byłem w stanie. Cios za ciosem mój świat sypał się coraz bardziej.

 A co jeśli w tym jednym miała rację? Jeśli i we mnie jest potwór? 

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top