27. Głębia

Aiden

-Aiden. 

 Delikatny kobiecy drżący głos wyrwał mnie ze snu. Oślepiło mnie jasne światło lamp jarzeniowych. Dotarło do mnie ,że wcale nie spałem w łóżku ,a zasnąłem czekając kolejną godzinę na wieści o Quinnie. Wyprostowałem się. Na mojej twarzy odcisnęła się dłoń o którą się opierałem ,a moje oczy szczypały od białego jasnego światła i wylanych łez. Siedziałem na tym niewiarygodnie niewygodnym krześle już osiem godzin i ledwie czułem pośladki ,a moje kości bolały tak bardzo ,że każdy ruch sprawiał kłopot. Moje dłonie wciąż się trzęsły ,a żołądek wywracał się do góry nogami tworząc narastające torsje. 

-Ciociu Hazel. -wymamrotałem gdy obraz na dobre mi się wyostrzył. Matka Quinna sama wyglądała jakby była wycieńczona. W jej oczach na zagościły łzy rozmazując makijaż. Usiadła obok mnie i objęła mnie ramieniem. -Muszę już sobie iść ,prawda?

 Pokiwała głową.

-Tak. Ordynator nie zgodzi się żebyś został tu kolejną godzinę. Wróć do domu. Zjedz coś i przyjedź tu rano. Wezmę podwójny dyżur żeby wpuścić cię tu z samego rana. 

-Dziękuję.- wymamrotałem zmęczony. -Co z nim? Nikt nic nie mówi. Wszyscy milczycie. Nie pozwalacie mi go zobaczyć.- mówiłem z żalem ,który narastał we mnie z każdą minutą. Schowałem twarz w dłoniach mając dziecinną nadzieję ,że to tylko zły sen. 

 Zignorowałem setnego SMS'a od Lucii z pytaniem co z Quinnem. 

-Posłuchaj ,kochanie.- rozpoczęła ,a ja myślałem ,że zwymiotuję. Pogładziła moje włosy.- Jego stan jest stabilny. Mocno uderzył się w głowę.

-Jak bardzo mocno? 

-Całe szczęście obyło się bez krwiaków ,ale ma kilka guzów ,rozcięty łuk brwiowy i skórę głowy w miejscu potylicy. Stąd tyle krwi. 

-A co z jego pamięcią? 

-Najpewniej gdy się wybudzi przeżyje szok ,ale wszystko z nią w porządku.

 Dzięki bogu. Drugi raz tego dupka nie dałbym rady w sobie rozkochać. 

-Wyliże się. Niedawno zawinęli mu nogę w gips i opatrzyli poobijane miejsca. Na szczęście to nie złamanie tak jak wstępnie wszystkim się wydawało. Jest w dobrych rękach. Ja ,mój mąż i twoja matka co chwila doglądamy pracę lekarzy ,którzy się nim zajmują. Jesteśmy informowani na bieżąco. 

-Dobrze.- wymamrotałem.-Kiedy się obudzi?

 Wzruszyła ramionami. Widziałem w jak bardzo złym była stanie ,a trzymała się tylko dlatego by przekazać mi te wieści. 

-Nie wiadomo. -odparła tylko. -Wróć do domu ,zjedz coś bo wyglądasz strasznie ,skarbie. Zrób lekcje i idź jutro do szkoły. 

-Łatwo powiedzieć.- wymamrotałem bardziej sam do siebie. 

-Quinn nie chciałby żebyś opuszczał przez niego lekcje. Bardzo mu ostatnio zależy na twoich stopniach i wynikach.

 Jej słowa godziły mnie w serce. Czułem jakby ktoś rozrywał mi duszę na kawałki. Mimo ,że chłopak leżał tuż za ścianą ja czułem jakby rozdzielono nas na dwa różne krańce świata. 

-Wiem.

-Mógłbyś... mógłbyś zabrać jego rzeczy do domu? -pociągnęła nosem powstrzymując łzy. 

 Dopiero zauważyłem ,że przyniosła jego torbę z książkami ,którą nieudolnie i w amoku przeszukiwałem by znaleźć klucze do auta i jak najszybciej się tu zjawić.

-Jasne. 

-To jego książki. W środku jest portfel i rzeczy osobiste. Weź...- zaczęła szperać w głębokich kieszeniach swojego kitla.- To klucze do domu. W lodówce jest potrawka z kurczaka. 

 Spojrzałem ciotce w oczy nie mogąc wyrazić słowami swojej wdzięczności. 

-Dziękuję. 

 Spojrzałem na godzinę. Wstałem z miejsca i zajrzałem do sali gdzie leżał. Taki bezbronny ,poobijany i nieprzytomny. Ten widok łamał mi serce na milion kawałków. 

 Ale musiałem wrócić do domu, bez niego.

 Byłem wściekły ,rozżalony ,zrozpaczony i zagubiony. Miałem ochotę rozszarpać Lucię na strzępy. Pokłócili się o mnie jak banda dzieciaków o batonika. Kiedy się obudzi zabiję go. Zabiję go za to ,że mnie zostawił kurwa samego. A później będę ryczał u jego boku błagając by nigdy więcej mnie tak nie straszył. 

 Przyciągałem do Quinna same nieszczęścia. Teraz musiałem cierpieć odliczając każdą minutę.

 Gdy wyszedłem ze szpitala podgłośniłem dzwonek by nie przegapić żadnej wiadomości od Jamiego , Margot i Hazel. 

 Rozkręciłem radio w samochodzie na maksymalny poziom by zagłuszyć swoje myśli i wyrzuty sumienia. Odpaliłem papierosa. Droga zdawała się trwać wieki nim zaparkowałem na znajomym podjeździe. Leniwym krokiem otworzyłem drzwi do domu Kyle'ów i zrzuciłem z siebie kurtkę. Spojrzałem w okrągłe lustro w korytarzu zastanawiając się czy wory pod moimi oczami spowodowane były ilością łez ,które nieudolnie powstrzymywałem ,stresem czy psychicznym i fizycznym wycieńczeniem.  

 Dotarło do mnie ,że nie jadłem nic od rana, ale mój żołądek kurczył się na samą myśl o jedzeniu gotowy każdy kęs wyrzygać.

 Wbiegłem na górę i otworzyłem drzwi do pokoju Quinna. Łóżko było dokładnie pościelone ,książki ułożone ,a rzeczy na biurku poukładane z perfekcją na jaką było stać tylko tego gówniarza. 

 Położyłem torbę z książkami na biurku burząc jego symetrię. Wypakowałem z niej książki układając je na regale tak jak ułożyłby je Quinn- od największej do najmniejszej wierzchami do przodu.

 Uśmiechnąłem się nieznacznie. Kto normalny nosił do szkoły więcej książek niż było to potrzebne? 

 Starałem się nie zostawić po sobie śladu by wszystko było po Quinnowemu by po powrocie nie musiał martwić się ,że książka od biologii jest na niewłaściwym miejscu. 

 Głupie. Przecież to oczywiste ,że Quinn i tak wszystko zrzuci z regału i ułoży na nowo po swojemu. 

 Spojrzałem na szeroki parapet ,na którym położony miał gruby koc ,na nim dużą poduszkę wygniecioną od jego ciała i drugi koc do przykrycia stóp. Usiadłem na parapecie. Westchnąłem głęboko. Miał stąd niezły widok na okno mojego pokoju. Ciekawe jak często mnie podglądał. Może robił to na tyle często ,że stąd przesiadywanie na parapecie z książkami było jego ulubionym zajęciem ,bo gdy podnosił wzrok znad pergaminu zaglądał do mojego pokoju?

 Nie ,to byłoby idiotyczne nawet jak na niego.

 Usiadłem na skraju łóżka. Wbiłem wzrok w zdjęcie ustawione na stoliku nocnym ,które podarowałem mu w wigilię.

 Wtedy kiedy o mało się z nim nie przespałem ,bo jego jeden dotyk zburzył moje wszystkie bariery.

-Przepraszam ,kochanie. -wymamrotałem odkładając ramkę na miejsce.- To wszystko moja wina. Przepraszam ,że padło akurat na nas. 

 Ułożyłem głowę na jego poduszce ,która pachniała drzewem sandałowym i cytrynową wodą kolońską. Patrzyłem na wyświetlacz telefonu. Kolejne kilkanaście smsów od Lu. Chciała odwiedzić Quinna w szpitalu. 

 Po moim trupie. Omal go nie zabiła. Zachowała się jak psychopatka ,a na myśl o tym co zrobiła flaki skręcały mi się w supeł. O ile byłbym w stanie zrozumieć ich nienawiść do siebie ,kąśliwe uwagi czy kłótnie tak nie byłem w stanie pojąć jak ona mogła zrobić mu krzywdę omal nie pozbawiając go życia. Nie byłem w stanie pojąć, że to wszystko było moją cholerną winą. 

 Gdybym tylko miał jaja załatwić swoje sprawy z Lu w przyziemny sposób może lepiej zniosłaby to rozstanie. Gdybym tylko był na tyle odważny by stawić czoła wszelkim przeciwnościom i chronić Quinna przed wszelkim złem prawdopodobnie leżałby teraz obok mnie. Gdyby ten dzieciak wiedział jak wiele razy miałem ochotę wyznać matce prawdę ,wyznać ,że kocham go do szaleństwa ,spakować swoje rzeczy ,wymóc na ojcu horrendalną pożyczkę i wynieść się stąd w cholerę jak najdalej. Ale to było moje marzenie. Marzeniem Quinna było ukończenie szkoły i dostanie się na uczelnię w Waszyngtonie. Potrzebowaliśmy więc tego durnego kompromisu by przeczekać do zakończenia roku a później żyć po swojemu. W najczarniejszych koszmarach nie przypuszczałbym jak wiele złego w tym czasie może się wydarzyć. 

 Byłem wściekły ,rozżalony i miałem ochotę wyć. Quinn mnie znienawidzi. Nie będzie chciał mnie więcej w swoim życiu po tym co przeszedł. Wyrzuci mnie ze swojej przyszłości jak niechcianego szczeniaka ,bo ten wypadek dobitnie pokazał mu co czeka go u mojego boku.

 U boku dupka ,który naraża go na niebezpieczeństwo nie potrafiąc go przed nim chronić. Quinn zasługiwał na kogoś lepszego.

 Oznaczyłem wiadomości od Lucii jako spam mając dość przychodzących co pięć minut głosówek i wiadomości mówiących o tym jak cholernie żałuje tego co się stało. Nawet nie zauważyłem wiadomości od Dawsona ,którą napisał na chwilę po osiemnastej. 

"Sorry stary ale zgubiłem cię wtedy w tłumie na korytarzu. Co się stało? Widziałem jak wynosili Quinna do karetki. Wszystko z nim w porządku?"

 Kolejna wiadomość przyszła na krótko przed dziewiętnastą.

"Cała szkoła mówi o nieszczęśliwym wypadku. Wiem ,że jesteś teraz w szpitalu. Wszystko gra? Potrzebujesz czegoś?"

 Ostatnia wiadomość przyszła kilka minut temu.

"Daj znać czy żyjesz i jak czuje się Quinn bo z Peterem i Dylanem odchodzimy od zmysłów."

 Uśmiechnąłem się nieznacznie a do moich oczu napłynęły łzy. Otarłem jedną z nich ,która popłynęła mi po policzku. Z dziesięć minut zastanawiałem się jaką odpowiedź wysnuć do tych dupków. 

"Wszystko gra. Quinn jest nieprzytomny więc nie odrobi wam matmy, matoły." -odpisałem niemal od razu otrzymując odpowiedź.

 "Możemy jakoś pomóc?"

 Oddałbym wszystko by potrafili cofnąć czas o ładne kilka miesięcy żebym od nowa przygotował stabilne podłoże do związku z Quinnem. 

 "Nie."- odpisałem oschle i wyszedłem z konwersacji nie mając głowy na błyskotliwe odpowiedzi. 

 Usiadłem na parapecie odpalając papierosa po papierosie wypuszczając dym przez uchylone okno. Łzy ciekły mi po policzkach ,lecz nie byłem w stanie płakać i oddać się histerii. Moja dusza krwawiła. Byłem już tak nieziemsko zmęczony... Ale bez niego nawet sen nie miał sensu.

 Nic nie miało sensu. Nigdy dotąd nie czułem się tak samotny.

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top