23. Indeks dobrego męża

Aiden

 Siedziałem przy okrągłym stoliku między kuchnią a salonem bawiąc się kawałkiem brokuły na talerzu. Matka wreszcie pomyślała i o mnie i kończąc szybciej pracę zamówiła obiad na wynos z knajpy z domowymi obiadami. Pierwszy raz od niepamiętnych czasów kupiła coś dla mnie. Matka nie dbała o nasze wyżywienie. Spędzała możliwie całe dnie w przychodni albo w szpitalu na dyżurze i zwykle stołowała się zamawiając dla siebie i swoich przyjaciółek catering kiedy ja kupowałem jakieś najtańsze gotowce w sklepie byleby tylko przetrwać za kilka dolców dziennie.

 Na co dzień to ja zajmowałem się zakupami, gotowaniem ,sprzątaniem ,praniem i dbaniem o nasz dobytek. Może to i dobrze ,że nie miałem dwóch lewych rak. Na pomoc Margot nie miałem co liczyć. Dom był dla niej tylko hotelem ,a ja służącym ,który miał ją wyręczać i dbać o nią z wdzięcznością za to ,że mnie urodziła. 

 Patrzyłem jak zawzięcie rozmawia z kimś przez telefon i dopala papierosa ,którego ugasiła w donicy z jednym z niewielu kwiatów ,które nam nie zdechły do reszty. 

 Nasz dom wyglądałby jak melina. Zanotowałem żeby wyciągnąć skrawek jej peta z kwiatka. Czasami było mi zwyczajnie wstyd. Mojej matce daleko było do... matki. Interesowała się tylko swoją pracą ,swoimi pieniędzmi, wydawaniem ich i zabawą w najlepsze. Ja byłem jak kula u nogi. Nigdy nie traktowała mnie jak własne dziecko ,tylko gdy w pobliżu była Hazel albo Jamie na pokaz potrafiła mnie przytulić czy pochwalić. Czułem jak bardzo mnie nienawidziła i nie ukrywałem tego jak bardzo ja nienawidziłem jej. Gdybym w porę nie dorósł zagłodziłaby mnie. Gdybym nie był silny już dawno zabiłbym się w cholerę żeby nie musieć tego znosić. Gdyby nie Quinn już dawno pogrążyłbym się w syfie , alkoholu i dragach. 

 Ale nie mogłem. Od kiedy pamiętam zajmowałem się wszystkim ,radziłem sobie żeby Quinn widział we mnie równego sobie ,przyjaciela, nie ofiarę ,której musi dawać litość. Przez lata udawałem ,że moje życie jest wspaniałe mimo braku ojca ,tylko po to by on nie czuł w swoim życiu strachu. Wiedziałem ,że gdyby Hazel dowiedziała się jak wygląda życie moje i Margot ,jak żyjemy obok siebie ,gdyby wiedziała o tym co dzieje się za zamkniętymi drzwiami ,nie pozwoliłaby mi się widywać z Quinnem. Odcięłaby nasze rodziny od siebie. Zawsze chodziło tylko o to, by być przy nich. Rodzina Kyle była wspaniała. Hazel była ideałem matki ,która co niedzielę piekła ciasto ,z którą można było przygotować obiad , upiec bułeczki ,napić się wina ,obejrzeć film i godzinami się żalić ,a ona udawałby ,że słucha. Była tym rodzajem matki ,która nawet gdy dowiedziała się ,że jej jedyny syn jest gejem przytuliła go i pochwaliła za odwagę. Jego ojciec był takim mężczyzną jakiego brakowało mi w życiu. Nie bez powodu od lat udawałem ,że interesuję się motoryzacją tylko po to by przesiadywać z nim w tym zimnym garażu i bawić się narzędziami grzebiąc w starych silnikach. Czasami potrzebowałem rozmowy z nim ,ojcowskiej rady a czasem twardej ręki ,która mnie hamowała. Quinn był szczęściarzem ,że miał to wszystko. Jego życie było tak spokojne i niewzburzone ,że na mojej twarzy pojawił się głupi uśmiech. Cieszyłem się jak dziecko ,że to mi przytrafiła się taka dysfunkcja w życiu ,a nie jemu. 

 Quinn był słaby, zbyt wrażliwy, bujał w obłokach. Nader wszystko nie chciałem zabijać w nim tych cech. Ten chłopak był wyjątkowy. Tylko on po tym wszystkim co mu robiłem ,jak go krzywdziłem ,potrafił dalej się uśmiechać i iść dalej jakby nic się nie stało. Życie wiele razy dało mu w kość ,ale on zawsze wstawał ,otrzepywał się i ruszał dalej niewzruszony. Każdy z nas miał jakieś demony. Najważniejsze było im się nie dać.

 A mój demon właśnie usiadł naprzeciwko mnie. Czarne krótkie włosy opadły jej na ramiona, z uszu zwisały złote kolczyki ,a swoje piegi przypudrowała na tyle ,że ledwo było je widać. Szminka rozmazała jej się gdy spiła spory łyk soku wiśniowego. Zabrała się do jedzenia. Zapanowała taka cisza ,że słyszałem komara w rogu kuchni.

-Zapłaciłeś rachunki?- zapytała ,a ja pokiwałem głową.

-Tak.- odparłem. 

 Zapłaciłem. I to w dodatku rachunki za dwa miesiące wydając na to wszystkie swoje oszczędności ,bo odcięliby nam prąd i wodę przez to ,że matka mimo obietnic ,że wszystko jest zapłacone WRESZCIE z jej pensji , zapomniała zapłacić , a wszystko wydała na wystawne kolacje i obiady z koleżankami na mieście. 

-Nie baw się jedzeniem.- mruknęła ,a ja uniosłem brew.

-Nie mam pięciu lat. 

-Nie masz? Na pewno? Rozejrzyj się po domu. Wygląda jakby mieszkał tu pięciolatek. 

 Spojrzałem na stół w salonie cały zarzucony lakierami do paznokci ,pudrami i kosmetykami ,które za chuja nie należały do mnie podobnie jak sterta ubrań rzucona na kanapę. Nie wspominając o petach gaszonych na białym dywanie i butelkach po piwie ustawionych w równym rządku jak mozaika pod telewizorem. 

-To twoje rzeczy.- odparłem tylko nie chcąc kolejnej awantury. Gdyby nie obietnica dana Quinnowi najpewniej zrobiłbym jej awanturę ,która skończyłaby się tak jak ostatnio.

-Cały dzień jestem w pracy i chyba mogę liczyć na to ,że mój syn który całymi dniami nie robi nic zajmie się domem pod moją nieobecność. 

 Popiłem sokiem mając nadzieję, że ugasi on żar jaki zaczynał się we mnie podjudzać. 

-Pracujesz a nie możesz nawet zapłacić rachunków. Masz czas na bieganie po sklepach ,hurtowe skupowanie torebek ,przeglądanie Instagrama i zabawy z koleżankami to równie dobrze jednego dnia możesz wrócić i po sobie posprzątać. Ten dom zaczyna przypominać melinę. 

 Machnęła ręką nieelegancko wpychając do ust widelec z puree.

-Nie przesadzaj. 

 Tradycyjny tekst na zbycie mnie.

-Do popołudnia jestem w szkole. Często później robię zakupy. Nie jestem w stanie się rozdwoić żeby wszystko było perfekcyjne na twój powrót do domu. 

-Ostatnio często przesiadywałeś u Kyle'ów.

-Bo uznałem ,że pierdolę ten dom w którym jestem twoim służącym? 

 Otworzyła szeroko oczy.

-To twój dom i...

-Od kiedy ojciec się wyprowadził nic w tym domu nie zrobiłaś ,rozumiesz? Nic.- przerwałem jej.- Przestałaś o mnie dbać ,masz mnie w dupie i liczy się dla ciebie tylko to ,że gdy wracasz do domu to masz święty spokój. -wycedziłem przez zęby.

-Nie waż się wspominać o swoim ojcu pod moim dachem!- wrzasnęła ,a na jej czole drgnęła żyła. Wiedziałem do czego to doprowadzi gdy uderzyła dłonią o stół. -Jesteś tylko gówniarzem ,któremu pozwoliłam przy sobie zostać dlatego żeby nie dostał cię twój ojciec, ale twój ojciec nie chciał po ciebie wrócić ,walczyć o prawo do ciebie ,wrócić do mnie by móc mieć nas oboje. Nie dziwię się. Nikt nie wróciłby po takie dziecko jak ty. Uparty ,wredny ,wyszczekany gówniarz. 

 Wstała na równe nogi ,a ja zwiesiłem wzrok. 

-Przepraszam.- wydusiłem gdy znalazła się blisko mnie. -Zostaw. Posprzątam.

 Uśmiechnęła się ,lecz nie był to szczery uśmiech. Zauważyłem jak jej dłoń dygocze. 

-Wspaniale.- klasnęła w dłonie i odeszła.- Idę do Hazel. Wrócę wieczorem. Jeśli chcesz to chodź ze mną. Słyszałem ,że nieźle z Quinnem się pokłóciliście. 

-To nic znaczącego.- skłamałem zabierając dwa talerze z resztkami jedzenia do kuchni.

 Wzruszyła ramionami narzucając na ramiona beżowy płaszcz i kolorowy szal. 

-Mimo to lepiej żebyście się pogodzili. Co jak co ,ale was sztuką było poróżnić. Hazel jest utrapiona tym jak Quinn cierpi ,a znając ciebie nieźle dołożyłeś do pieca. 

 Jej słowa uderzyły mnie jak obuchem w łeb.

-Baw się dobrze.- rzuciłem ,a ona nie odezwała się słowem. Patrzyłem jak gramoli się nad furtką i przebiega przez drogę.  Z okna w salonie spojrzałem na okno pokoju Quinna na piętrze. Uśmiechałem się widząc ,że siedzi na parapecie zaczytany. Przynajmniej on miał spokój.

 Gapiłem się na niego jak zboczeniec po czym zabrałem się do pracy. Wyciągnąłem dwa worki na śmieci i pozbierałem wszystkie butelki po piwie i winie. Margot piła coraz więcej. Popadała w nałóg tak głęboki ,że dziwiłem się jak to możliwe ,że jeszcze nikt nie przyłapał jej pijanej w przychodni. Jakiś pacjent na pewno wyczuł nieraz od niej wódę. Słyszałem kilka razy jakieś pogłoski ,zdarzały się nawet ponoć skargi ,ale Margot wszystko zamiatała pod dywan nim na dobre dotarło do Hazel.

 Pozbierałem niedopałki i wyszedłem na dwór wyrzucić śmieci. Pogoda była przyjemna ,a śnieg powoli topniał. 

 Spojrzałem na bałagan. 

-Pierdolę to.- wymamrotałem i narzuciłem na siebie jedną z termoaktywnych obcisłych bluzek ,które zwykle zakładałem do biegania ,zawiązałem lekkie buty i wybiegłem na zewnątrz. Owiał mnie chłodny wiatr ,który sprowadził mnie na ziemię ochładzając żar we mnie. Zbiegłem obok domu Kyle'ów w dół i przez moment gapiłem się na topniejący lód na jeziorze. Nyx biegł u mojego boku gdy postanowiłem biec w las. Ścieżka na szczęście była na tyle utorowana ,że biegło się z łatwością. Wypacałem z siebie siódme poty. 

 Quinn miał swoje książki ,jak miałem sport. Był czymś w rodzaju odskoczni. Zatrzymałem się na moment odczytując SMS'a. Ojciec wysłał mi zdjęcie. Wylegiwał się ze swoją niunią na Dominikanie. 

 Wow. Pożyczyłem im miłego wypoczynku i nie dostałem żadnej odpowiedzi. Nie wiedzieć skąd narosła mi gula w gardle. 

 Byłem cholernie samotny. Jak dzieciak potrzebowałem rodziców. Oddałbym wszystko żeby codziennie wracać ze szkoły do domu gdzie czekała na mnie matka gotowa wypytać o to jak minął mi dzień , żeby posłuchać marudzenia ojca jak bardzo jest zmęczony po pracy, posłuchać ich kłótni o brudne skarpety pod kanapą i o to kto wyniesie śmieci. Marzyłem o rodzinie ,która zabrałaby mnie czasem do jakiejś nudnej ciotki, zmusiła do wyjazdu do restauracji na rodzinny obiad ,która ciągnęłaby mnie po tych wszystkich nudnych muzeach. 

 Wiedziałem jednak ,że takiej rodziny nigdy nie będę miał. To już nigdy nie wróci. Jedyne co mogłem zrobić to założyć własną rodzinę. Taki był plan od początku. Przy Lu poczułem ,że to możliwe. Była dziewczyną ,którą znałem od przedszkola. Miła ,ładna , mądra ,nawet okrzesana ,dobra w łóżku i towarzyska. Myślałem ,że to wystarczy żeby założyć z kimś rodzinę. Dopiero Quinn uświadomił mi w jak wielkim byłem błędzie. Zrozumiałem to jak ostatni zazdrosny kretyn dopiero gdy zobaczyłem go z tym oszustem Stevenem. Nie wyobrażałem sobie żeby ten chłopak mógł odejść z kimś innym niż ja. Nie byłem pewien czy go kocham ,bo nigdy nie poznałem żadnego rodzaju miłości. Matka nigdy mnie nie kochała , Lucia kochała tylko moją popularność. Wszyscy całe życie nie dali mi niczego szczerego. Dopiero w wigilię kiedy coś zaczęło coraz bardziej przyciągać mnie do Quinna i tak bez opamiętania kazało mi go dotykać... Wtedy zrozumiałem ,że tracę przy nim zmysły. To nie było to samo co przy Lu. Przy niej zwykle byłem śmiały i dostawałem co chciałem ,a przy nim... Przy nim czułem się tak mały. Kiedy w noc mojego pobicia zasnął w moich ramionach poczułem jakbym trzymał przy sobie cały świat ,wszystko co było mi potrzebne do szczęścia. Przy nim nie potrzebowałem rodziców , ich miłości ,zainteresowania i innych głupot. On był definicją wszystkiego.

 Biegłem dalej przed siebie. Byłem już w połowie drogi gdy zaczynało robić się ciemno. 

Od kiedy pamiętałem byłem dla niego okropny, a on mimo to pozwolił mi wejść z buciorami w jego życie. Widziałem jak cierpiał. Wiedziałem jak bardzo chciał zwykłego szczęśliwego związku ,a nasza sytuacja go wyżerała. Nie dziwiłem się ,że nie chciał ze mną rozmawiać. Wszystko niszczyłem. Miałem dać mu bezpieczeństwo ,a zamiast tego dałem mu zawód i strach. Byłem beznadziejny i gdzie się nie pojawiałem wszystko niszczyłem. Margot miała rację ,że to że się urodziłem to pomyłka. 

 Ogarnąłem się przełykając narastającą gulę. Jakkolwiek źle by nie było Quinn mnie potrzebował. Zawsze mogło być gorzej. Ja mogłem być gorszy. 

 Ale musiałem stać się dla niego lepszy na dobre grzebiąc swoje demony w przeszłości.

 Tak ,postanowione. Będę lepszy na tyle ,że może wreszcie mnie pokocha. Albo będę o tyle gówniany ,że bez skrupułów będzie kazał mi spierdalać. 

 Marna gadka motywacyjna. 

 Wbiegłem na klif ,przebiegłem przez drogę gdy zegarek pokazywał mi dwudziestą. Wszedłem do łazienki ,zrzuciłem z siebie zapoconą bluzkę i wytarłem czerwoną od chłodu twarz. Przy okazji wrzuciłem brudne obrania rozrzucone obok kosza do pralki. Nastawiłem pranie na najprostszy tryb i wyszedłem z łazienki. Wyzerowałem butelkę wody i odpaliłem papierosa. Czekał mnie cały wieczór sprzątania. Kląłem pod nosem zbierając naczynia z całego domu.

 Jakim kurwa cudem nawet u niej w sypialni znalazłem pół zastawy stołowej? Wstawiłem zmywarkę słysząc dzwonek do drzwi. Przeciągnąłem się leniwie i otworzyłem drzwi z nadzieją ,że to nie listonosz ,który musiałby patrzeć na mój nagi spocony brzuch. 

 Zamurowało mnie na widok tego rudowłosego kurdupla pod moimi drzwiami.

-Quinn? -zlustrowałem go od góry do dołu. Niedbale narzucił na siebie kurtkę i czapkę ,a na ramieniu miał zawieszoną torbę. -Wszystko okej?

-Wpuścisz mnie?

 Umożliwiłem mu wejście. Zsunął z stóp ciężkie buty i tylko on był zdolny do glanów założyć pudrowe skarpetki z kucykami. Był niebywały. Kurtkę rzucił na komodę i wszedł do dużego pomieszczenia z aneksem kuchennym.

 Ugasiłem papierosa w zlewie zanim Quinn zdążył rozpocząć wykład o moim nałogu i nim zacząłem po raz kolejny kaszleć. Gdyby zobaczył ,że plułem krwią od razu kazałby mi jechać do szpitala. 

 Patrzył po moim domu jak po śmietnisku. Odwrócił się do mnie patrząc w moje zmęczone oczy. Kusiło mnie by podbiec do niego ,pocałować go i wyściskać jak maskotkę ,ale nie zrobiłem tego wiedząc ,że wyszedłbym na nachalnego idiotę.

-Śmierdzi tu.- rzucił i na oścież otworzył okno w salonie.

-Biegałem.

-Nie ty śmierdzisz ,idioto. Ogólnie tu... śmierdzi. Chyba wiem czym. -zajrzał w wolne miejsce między komodą a regałem. Wyciągnął trzy butelki po winie. 

-Tego nie zauważyłem. 

 Zniknąłem na moment w kuchni ,chwyciłem mokra szmatę i wytarłem plamę po rozlanym winie. 

 Quinn zmrużył oczy.

-To twoje?

 Wyrwałem z jego ręki pazłotko i powąchałem je.

-Świetnie. Od dziś moja matka lubi też palić trawę.- westchnąłem spodziewając się tego. W zasadzie podejrzewałem to już od dłuższego czasu.

-Czy ja słyszę pralkę?

 Wzruszyłem ramionami.

-Kurwa ,czy ty przyszedłeś zrobić oględziny mojego domu? Potrafię wstawić pranie ,palancie. Mi mamusia go nie zrobi.

-Nie gadaj ,że jeszcze potrafisz prasować.-parsknął ironicznie.

-A co? Mam cały indeks dobrego męża wypełniony umiejętnościami o których nie masz pojęcia. 

 Quinn strzepał z krzesła okruchy po pieczywie.

-Twoja matka jest u nas.

-Wiem. -odparłem wycierając blat. 

-Z moimi rodzicami świętują wykupienie działki obok przychodni. Będą ją rozbudowywać o kolejne trzy gabinety specjalistyczne. 

-Świetnie ,ale gówno mnie to obchodzi. 

 Naprawdę nie obchodził mnie sukces tej przeklętej przychodni. Kiedy matka inwestowała górę pieniędzy w swój rozwój ja płaszczyłem się przed ojcem żeby pożyczył mi dodatkowo dwie stówki ,bo nie starczało mi do rachunków i jedzenia.

 Cisnąłem z całej siły ścierką w blat. Bądź silny ,bądź silny...

-Mieszają wino z whisky. Margot i moi rodzice są wstawieni. Powiedziałem ,że przenocuję u ciebie ,bo mieliśmy uczyć się z matmy. 

-Jest piątek wieczór i przeszła u nich wymówka ,ze JA będę się uczył z matmy?

 Rudowłosy uśmiechnął się nieznacznie.

-Są tak pijani ,że każda wymówka dałaby radę.

 Dotarło do mnie więc co tu robił. Mimo wszystko nasza umowa obowiązywała. A skoro moja matka była pijana to on przyszedł tu by nie zrobiła mi krzywdy. Miałem ochotę wyć. 

Bądź silny, bądź silny...

-Cóż...- wymamrotałem. - Dziękuję ,ale nie musiałeś. 

-Musiałem.

-Wydawało mi się ,że potrzebujesz ode mnie odpocząć.

 Skrzywił się.

-Wcale nie potrzebowałem od ciebie odpocząć ,Aiden. Pozwól mi tu zostać. -zmienił temat. -Pomogę ci tu posprzątać. Lepiej jej dziś nie prowokować. 

-Jest piątek wieczór, a ty chcesz spędzić go sprzątając? Potrafisz w ogóle sprzątać?

 Ta szpileczka nieco godziła jego ego. Zawsze jak unosił się dumą charakterystycznie się prostował.

-Oczywiście. Nie wszystko robi za mnie mama. 

 Oczywiście ,że robiła za niego wszystko. Doskonale znałem Hazel i od kiedy pamiętałem wmawiała Quinnowi ,że jego jedynym obowiązkiem jest nauka ,nauka i nauka. Być może przez to do wielu rzeczy miał dwie lewe ręce. To było urocze. 

-W takim razie bierzemy się do roboty. Im szybciej skończymy tym więcej czasu...

 No właśnie ,czasu, ale na co? Co chciał robić później? Być może nadarzy się okazja żeby porozmawiać. A może nadal nie wie co dalej i się waha i potrzebuje czasu. Może będzie chciał pomilczeć? 

 W nie więcej niż piętnaście minut kuchnia i jadalnia lśniła. Ku mojemu zaskoczeniu Quinn okazał się być całkiem szybki w załatwianiu obowiązków domowych. Odkurzyłem kanapę z papierosowego żaru ,resztek tabaki i okruchów i wtedy zauważyłem ,że nasza kanapa była rzeczywiście szara. Mój towarzysz  pospiechu wrzucił wszystkie kosmetyki matki do kosmetyczki i wyniósł ją do łazienki. Gdy składałem stos ubrań rozrzuconych po salonie odezwał się:

-Wiem już ,że potrafisz sprzątać ,robić pranie i prasować.- usiadł na kanapie przyglądając się każdemu mojemu ruchowi.- Czego jeszcze o tobie nie wiem?

 Zaśmiałem się pod nosem gdy moje myśli powędrowały w niewłaściwą stronę. 

-Czasami noszę okulary jak czytam, albo używam komputera, a przez pierwsze lata swojego nastoletniego życia na noc nosiłem aparat. Było mi tak wstyd ,bo bałem się ,że ktoś powie ,że wyglądam jak kujon Quinnlan.  Tego ci nigdy nie powiedziałem. 

-Poważnie?- parsknął oczekując poważnej odpowiedzi.

-Poważnie. -pochyliłem się nad nim sięgając po sukienkę ,która leżała na zagłówku kanapy. Quinna przeszedł dreszcz. Był tak przewidywalny.- Resztę sam odkryj. 

 Dostrzegłem jak na jego policzek zakrada się rumieniec. Niby tak pruderyjny ,ale jednak tak prosty.

 Rozejrzał się po domu żeby nie patrzeć na mnie. Miałem nie zauważyć tego ,że z każdą minutą robił się coraz bardziej czerwony? Zauważyłem to już dawno. 

-Nie wiedziałem ,że wasz dom wygląda aż tak źle.

-Nie było cię tu od tygodni. Skąd miałeś wiedzieć? Margot sprząta tu tylko na przyjście twoich rodziców. 

 Przełknął głośno ślinę.

-Sądziłem... że weekendy spędzałeś zwykle na imprezowaniu z Lu i Dawsonem. Nigdy nie powiedziałbym ,że... zajmujesz się domem.

 Powiedział to takim tonem jakby litował się nade mną. Koniecznie musiałem odpowiedzieć w zabawny sposób. Jego litość to ostatnie czego potrzebowałem. Musiałem być silny. Musiał widzieć we mnie niewzruszonego, bo gdyby wiedział co tak naprawdę czuję sam by się rozleciał. Byłem jego tarczą ,opoką. Nie mogłem runąć choć od jego wizyty łzy cisnęły mi się do oczu.

-To ci dopiero niespodzianka ,co? Nie ocenia się książki po okładce. Kto jak kto ale ty powinieneś wiedzieć to najlepiej. 

 Ułożyłem stertę ubrań złożonych w niedbałą kostkę na fotelu. Usiadłem na podłokietniku krzyżując ramiona na piersi.

-Nie spodziewałem się ,że ktoś tak lubiany i popularny jak ty...

-Może mieć tak przesrane? Po prostu potrafię pokazywać ludziom siebie takim jakim chcą mnie widzieć. 

-A jaki jest prawdziwy Aiden?

 Westchnąłem.

-Patrzysz na niego. To ja, prawdziwy. Moi "przyjaciele" imprezują i upijają się do nieprzytomności w klubie ,a ja uwijam się żeby matka dała mi przespać spokojnie noc marząc żeby kolejny dzień był spokojnym, ale wiem ,że nie będzie. Witam w świecie nieidealnego Aidena ,który dźwiga więcej niż powinien ,a to i tak ciągle mało. Ten Aiden ,którego oglądałeś ostatnimi tygodniami jest prawdziwy. Czasem słaby ,załamany ,arogancki i egoistyczny ,sprzątający chatę ,wstawiający pranie i palący fajki kiedy nikt nie patrzy.

 Nieoczekiwanie uśmiechnął się. 

-Podoba mi się ten Aiden. Jest o niebo lepszy od tego podłego skurwysyna jakiego znałem dotychczas. 

 To najmilsza rzecz jaką usłyszałem w tym tygodniu. Parsknąłem pod nosem.

-To jak, co masz ochotę robić przez całą noc? -zapytałem i pożałowałem.- Hej ,zawróć z tej ścieżki. Pytałem o coś przeciętnego. 

 Ocknął się gdy jego myśli powędrowały nie w tą stronę ,w którą powinny. Gdzie zniknął ten cnotliwy grzeczny Quinn ,którego znałem? 

-Ja muszę przygotować prezentację o biologii stosowanej i napisać wypracowanie na literaturę. A ty rób co chcesz. 

 Powiało chłodem gdy podniósł swoją torbę z książkami.

-To zmykaj na górę. Laptop jest na łóżku. -odparłem tylko.

-Jak go włączę nie odpali mi się strona z pornosami?

 Parsknąłem śmiechem.

-Nie ręczę. 

-A ty co zamierzasz robić? -uniósł brew. Najwyraźniej liczył ,że dołączę do niego i popatrzę jak zakuwa ,w durny sposób zaczepiając go i przeszkadzając. Wiedziałem ,że to uwielbiał.

-Zaraz do ciebie przyjdę. 

 Skinął mi i wbiegł do mojego pokoju. Postanowiłem zrobić coś pożytecznego by podziękować mu za to ,że poświęcał swój komfort tylko po to by zostać u mnie na noc w trosce o moje zdrowie psychiczne i fizyczne. A co może być lepsze niż moje popisowe spaghetti z suszonymi pomidorami i serem? Stanie przy garach gotując dla kogoś kto to doceni było innym wymiarem przyjemności. On mógł w spokoju skupić się na nauce ,a ja pogrążyłem się w gotowaniu. Przygotowałem do tego koktajl owocowy z lodem i miętą i zaniosłem wszystko na górę. 

 Mina Quinna nie zdradzała wiele ,ale gdy zobaczyłem jego pusty talerz zrozumiałem ,że trafiłem w dziesiątkę. Zostawiłem go na chwilę by wziąć zimny prysznic i gdy wyszedłem było już na tyle późno ,że Quinn przysypiał zawinięty w moją pościel. Nie dałem po sobie tego poznać ,ale moje serce wariowało ze szczęścia widząc go tu, tak spokojnego ,bezpiecznego u mojego boku. 

 Ściągnąłem jedną z poduszek i usiadłem u podnóży łóżka układając ją pod głowę.

-Aiden?- usłyszałem głos znad mojej głowy.

-Hm?- wymamrotałem gdy oczy mi się przymykały.

-Masz jakiś sekret o którym nikomu nie powiedziałeś?

-Jest ich wiele. 

-Opowiedz mi taki... którego do siebie nie dopuszczałeś. -mówił zmęczonym głosem. 

 Potrzebowałem kilku minut by się zastanowić.

-Że przestało być mi dobrze w łóżku z Lu już po naszym pierwszym razie ,bo za każdym razem myślałem o twoim tyłku. 

 Oboje wybuchliśmy śmiechem kiedy dotarła do nas prawdziwość i idiotyczność tych słów.

-Zmyślasz ,prawda?

 Wzruszyłem ramionami.

-Co za różnica? 

 Rudowłosy zaśmiał się w poduszkę i westchnął głęboko.

-To przez ciebie jestem gejem.- wyznał ,a i oczy niemal wyszły z orbit. -Pamiętasz jak mieliśmy po trzynaście lat i nasze matki wysłały nas na kolonie na Florydę?

-Ciężko to zapomnieć. Przez pierwsze trzy dni płakałeś ,bo chciałeś do rodziców.

-Przesiedziałeś ze mną wtedy te trzy dni w pokoju i opowiadałeś co będziemy robić jak wrócimy do domu ,opisywałeś każdy szczegół żebym wyobraził sobie dom i chociaż na chwilę się tam przeniósł.

 Uśmiechnąłem się. Nie sądziłem ,że to pamiętał.

-A później tych dwóch dupków zaczęło się z ciebie naśmiewać ,że jesteś beksą.- dodałem.

-Tak ich pobiłeś ,że obije wylądowali w szpitalu z złamanymi nosami ,a jednemu z nich skręciłeś rękę. Wyrzucili nas wtedy z kolonii, a my zamiast być tam dwa tygodnie byliśmy tam cztery dni. Nasi rodzice byli wściekli jadąc po nas tak wcześnie. Przepadła kupa kasy. -podniósł się na łokciach.- Wtedy kiedy wróciliśmy do domu rodzice dali nam szlabany na tydzień wakacji. Nie mogliśmy się widywać a ja płakałem... za tobą. Już wtedy kochałem cię w ten idiotyczny dziecięcy sposób jak brata ,ale wtedy coś się zmieniło. Nie dopuszczałem do siebie tego ,że powinienem kochać cię jak brata ,ale kochałem w całkiem inny ,ten zakazany sposób. Nigdy nikomu o tym nie mówiłem. Wkrótce później powiedziałem rodzicom ,że nie lubię dziewczyn ,a ciebie zacząłem odpychać i nienawidzić ,bo wiedziałem jak bardzo to niewłaściwe. 

 Uniosłem głowę i nasze spojrzenia się spotkały. 

-To najgłupsza rzecz jaką kiedykolwiek usłyszałem. -uśmiechnąłem się i zapadła chwila ciszy.- Byłem z Lu tak długo tylko dlatego że ona odciągała mnie od ciebie. 

-To chore. 

-Wiem.- ułożyłem wygodnie głowę n poduszce. Odnalazłem jego dłoń i ucałowałem jej wierzch.- Idź już spać. Niedługo wróci moja matka. Lepiej żeby zastała nas śpiących. 

-Masz rację.- ziewnął.- Dobrej nocy. 

 Wymamrotałem pod nosem coś w stylu "nawzajem" ,ale ani nie zasnąłem ani nie puściłem jego dłoni. 

 Nie kochał mnie jak brata. Kochał mnie inaczej. Zasnąłem z przyszytym go gęby durnym uśmieszkiem. 

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top