2. Stalker

-Jesteś z siebie dumny?-zapytał ojciec dopiero gdy znaleźliśmy się w połowie drogi do domu wyjeżdżając z miasta, a wjeżdżając w ciemny niekończący się las.

-To pytanie retoryczne czy koniecznie mam odpowiedzieć? - odparłem zgryźliwie.

 Byłem wściekły, ale zarazem wszystko było mi jedno. Ten dzień nie mógł być gorszy.

Westchnął, a ja wziąłem spory łyk zimnego napoju energetycznego.

-Posłuchaj, nie kupuję twojej wymówki z tym, że Aiden zabrał się z kolegą, a tobie kazał spadać. Znam tego chłopaka i wiem, że nigdy by ci tego nie zrobił. Jesteście jak bracia.

Parsknąłem pod nosem i podświadomie przewróciłem oczami. Oczywiście, że Aiden był aniołem, a ja przyczepiałem się do niego bez powodu. Przecież kochaliśmy się jak bracia i w wolnych chwilach biegaliśmy po łące trzymając się beztrosko za rączki. Gdyby tylko wiedzieli, że kiedy teoretycznie uroczo przygotowywałem Aidena do testów wyglądało to tak, że albo wymykał się przez okno do Lucii, albo grał na konsoli, a ja siedziałem w telefonie albo czytałem książkę odliczając sekundy by wrócić do domu. Gdyby wiedzieli jak wygląda każda nasza rozmowa gdy jesteśmy sami, jak mają się między nami relacje... Wówczas wszystko by się zmieniło. 

-Nie możesz lekceważyć szkoły. Nigdy nie przeszedłeś buntu, więc jeśli próbujesz teraz ignorować swoją edukację...

-Ojciec. Spójrz na mnie -przerwałem mu, a on łypnął na mnie znad kierownicy.- Nie przechodzę żadnego buntu i nie lekceważę szkoły. Po prostu odwieź mnie do domu i daruj sobie rodzicielską pogadankę. Nigdy nie lekceważyłem edukacji więc dlaczego miałbym robić to teraz, a tym bardziej celowo?

Skrzywił się, a na jego pulchnej twarzy zagościł grymas. Jamie nigdy nie przepadał za prowadzeniem ze mną szczerych i pouczających pogadanek. Zwykle karcił mnie szybko i zmieniał temat. Miałem nadzieję, że i tym razem pouczanie mnie będzie dla niego jedynie obowiązkiem, który szybko planował przerwać. Zdecydowanie wolał spędzać czas z Aidenem w garażu gdzie był z daleka od dramatów i uczuć. Tam liczył się tylko smar i piwo ze swoim ukochanym przybranym synem.

 Wyciągnął telefon z kieszeni swojej koszuli w kratę, która opinała się na jego dużym brzuchu. Ojciec był jeszcze w epoce kamienia gdzie koszule na krótki rękaw naciągnięte na brzuch były modne. Pogładził swój wąs odczytując wiadomość po czym nieudolnie wsunął telefon w kieszeń swoich ciasnych spodni na kant. 

-Rozumiem wszystko, ale nagana w pierwszy dzień szkoły? Nie powiem o tym matce bo ma dużo zmartwień w przychodni, ale jeśli to wina jakiejś dziewczyny, która sprowadza cię na psy...

Przewróciłem oczami.

-Spóźniłem się do szkoły, bo nie odpalił mi samochód. Tyle. Koniec tematu.

Wiedziałem jednak, że rozmowa z ojcem nigdy nie jest tak prostolinijna jak być powinna. Był jak matka, nie chciał, ale MUSIAŁ wiercić dziurę w dupie aż powie wszystko co wcześniej zaplanował w swojej głowie.

-Chcesz studiować na Uniwersytecie w Waszyngtonie. Nagana może dać ci wiele minusowych punktów i zaważyć na twojej przyszłości. Jeśli zależy ci na karierze lekarza i pomocy nam w przychodni to przyłóż się do tego należycie i...

Przestałem słuchać. Równie dobrze mógłbym uderzać grochem o ścianę. Rodziców kochałem ponad życie ale jak ubzdurali coś sobie tak nikt nie był w stanie zmienić ich zdania. Byłem pewny że nie kupują wersji, że to wszystko wina Aidena. Przecież Aiden był taki wspaniały! Wspaniały, charyzmatyczny, z piękną duszą, ale zagubiony i pokrzywdzony przez los- tak zwykle o nim mówiono.

-Sprawdzisz co stało się z silnikiem, że nie chciał odpalić?-zmieniłem temat na bardziej przeciętny i mniej górnolotny niż moje przyszłe studia.- Aiden twierdzi, że to wina uszkodzonej misy olejowej.

-Tak, Harrison jeszcze dziś się nim zajmie i jutro będzie jak nowy. Mam nadzieję. Najpewniej jest tam jeszcze więcej części do wymiany. 

-Może. Skąd mam to wiedzieć. Motoryzacja to nie mój konik.

Lecz Aidena już tak. Ilekroć ja siedziałem w pokoju w książkach to mój cudowny „przyjaciel" przesiadywał z moim ojcem w garażu i szperali pod maską, a później wszyscy zachwycali się jaki to Aiden jest "męski i zaradny". Idealny syn.

Ojciec uśmiechnął się spod wąsa co wyglądało nienaturalnie.

-Najwyższy czas wymienić te stare próchno.

Wybałuszyłem oczy gdy dotarł do mnie sens tych słów.

-Co?- wypaliłem a jego mina mówiła sama za siebie.- Planujecie kupić nowe auto?

Wzruszył ramionami uśmiechnięty.

-Dobry z ciebie dzieciak, nie sprawiasz problemów, uczysz się celująco, a o tej naganie nikt nie musi wiedzieć. Zasługujesz na nowe auto szczególnie, że ten grat nie jest już zbyt bezpieczny. Cholera wie kiedy się rozleci. Spłaciliśmy hipotekę więc możemy pozwolić sobie wreszcie na coś innego niż tylko raty kredytu.

Miałem ochotę pisnąć ze szczęścia.

-Nie mówisz poważnie -szczerzyłem się jak dzieciak.

-Jestem śmiertelnie poważny. Daj mi jeszcze kilka tygodni na znalezienie czegoś co nadawałoby się żebyś tym jeździł. To chyba nie problem żeby jakiś czas jeździć tym trupem?

-Absolutnie nie!-zakrzyknąłem bez zastanowienia.

Ojciec zaparkował tuż przy garażu.

-Tylko nie mów nic o tym pomyśle matce. Ona jak zwykle znajdzie całą listę rzeczy, które są ważniejsze od kupna samochodu.

Wyszczerzyłem zęby.

-Ja milczę o samochodzie, a ty o naganie. Jakby coś wyszło na jaw udajemy głupich.

Ojciec przybił mi żółwika, a ja rozanielony pobiegłem do pokoju zapominając jak beznadziejny był ten dzień.

***

Jak co wieczór po dokładnym ułożeniu książek w torbie, wyprasowaniu ubrań i oporządzeniu zadań domowych wygospodarowałem godzinę na to by usiąść na parapecie okna z widokiem na las.

I dom Derovenów.

Okryłem nogi cienkim kocem i otworzyłem książkę na miejscu gdzie skończyłem poprzednio. Przez wakacje przeczytałem wiele książek. Nie zawsze z własnych chęci. Czytałem je głównie dlatego, że były mi jedynymi przyjaciółmi i dzięki nim dni stawały się bardziej znośne. Czytanie historii innych ludzi o ich ciekawym życiu pełnym miłości, przyjaźni i interesujących wyjść z domu napawało optymizmem. Oprócz czytania czasem pomagałem w ogrodzie czy w kuchni. I to na tyle z moich zainteresowań.

Westchnąłem. Więc czekała mnie kolejna opowieść o wielkiej miłości i namiętności.

 Zawsze mogłem sięgnąć po jakiś szkolny podręcznik. Wszyscy zawsze sądzili, że jestem kujonem przez wysoki poziom inteligencji. Nikt nie pomyślał, że kiedy kończyły mi się tytuły na regale sięgałem po podręczniki, czytałem je, zapamiętywałem i z czystej nudy uczyłem się żeby wypchać czymś pusty czas, który inni w moim wieku spędzali z przyjaciółmi. Wszyscy sądzili, że uwielbiam się uczyć. Nikt nie widział jak smutnym i nudnym byłem dzieciakiem. Byłem kujonem, bo byłem cholernie samotny. Byłem nim, bo nauka była jedynym sensownym co byłem w stanie w życiu robić, jedynym dzięki czemu rodzice i otoczenie mnie doceniało.  Aż wreszcie weszło mi w krew na tyle, że dostanie jakiejkolwiek gorszej oceny nie wchodziło w rachubę. 

Zapatrzyłem się na dom Derovenów. Zdawało się, że Margot nie wróciła jeszcze z pracy. W pokoju Aidena rolety były zasłonięte co nie było nowością. Ten facet żył w swojej norze jak mysz, która znosiła tam jedzenie i oglądała mecze koszykówki. Dostrzegłem, że zapaliło się światło w kuchni. Nie był sam. Więc była z nim Lucia? A może Dawson? A może ktoś całkiem inny o kim nie miałem pojęcia? Aiden miał wielką rzeszę znajomych, których czasami mu zazdrościłem. Ten chłopak miał wszystko- pieniądze, charyzmę, przyjaciół, piękną dziewczynę... Dlaczego więc z jego oczu bił tak wielki smutek?

I dlaczego, do cholery, mnie to obchodziło? Może dlatego, że znając go tak długo nigdy nie widziałem na jego twarzy tak wyraźnej emocji. Jeśli kiedykolwiek, a z pewnością tak było, ukrywał jakieś emocje to teraz nagle przestał to robić. Tylko dlaczego? Co wpłynęło na to, że posmutniał tak bardzo, że zwykle dumny i twardy, pokazał mi kawałek swojej słabości?

Odstawiłem książkę na bok i odblokowałem telefon. Odpaliłem Instagram i pierwsze co w oko wpadła mi relacja Aidena. Czyli był z Lucią. Bawili się świetnie przygotowując sobie kolację.

 Czyli najpierw kolacja, później najpewniej wspólna kąpiel i seks tak długo aż Margot nie wróci z pracy. 

 Poczułem się jak kompletny idiota wchodząc na jego profil. Coś we mnie krzyczało „opanuj się ,idioto. Wychodzisz na stalkera", ale ja jak zwykle brnąłem w coś w co nie powinienem. Miałem nosa do pakowania się w kłopoty, a mój nos węszył je na poczekaniu.

Pierwsze zdjęcie przedstawiało Aidena, który stał u boku Lucii ubrany w koszulę zapiętą po samą szyję, która opinała mu wszelkie mięśnie. Można było policzyć, że na jego brzuchu widnieje sześciopak. Włosy miał ułożone starannie, a jego dziewczyna w czerwonej długiej sukni wyglądała przy nim jak bogini. Blond włosy sięgały jej niemalże do pasa, a makijaż tylko podkreślał idealną urodę. Pasowali do siebie. Aiden nie wyglądał na kogoś kto byłby z nią nieszczęśliwy. Zdecydowanie, gdy patrzyłem na ich profile, byli szczęśliwi.

 A ja niewyobrażalnie głupi i nieszczęśliwy patrząc na to.

Kolejne zdjęcie przedstawiało zachód słońca. Nic specjalnego. Kolejne to zdjęcie w restauracji z ukochaną. Też do kosza. Kolejne z plaży gdzie uśmiechnięty siedzi z Dawsonem i całą zgrają dupków. Byłem idiotą jeśli myślałem, że przez przeglądanie zdjęć na Insta odgadnę co dzieje się w życiu Aidena.

Czy gdyby on widział tak wielki smutek w moich oczach zareagowałby? Na sto procent nie. Zmuszony byłem porzucić tą myśl. Jeśli wreszcie czuł się tak paskudnie jak ja przez te wszystkie lata, to dobrze mu tak.

Nie, nie mogłem tak mówić nieważne jak go nienawidziłem. Nikt nie zasługiwał na cierpienie.

 No, może oprócz Derovena.

Po walce z własnym sumieniem, jednoznacznie stwierdzając, że Aidenowi należy się cierpienie, zgłodniałem więc zszedłem na dół do kuchni gdzie zastałem mamę, która właśnie wlewała czerwone wino do dwóch kieliszków. Po jej ciemnych wysoko i ciasno upiętych włosach i pięknej lecz zmęczonej twarzy stwierdziłem, że dopiero wróciła do domu. Czasami dziwiłem się jak po ciężkim dniu w przychodni gdzie trafiała na ciężkie przypadki potrafiła wracać do domu i odcinać się całkowicie emocjonalnie jakby wcale nie miała dziś styczności z litrami krwi, chorobami i bólem. 

-Quinn, miło cię widzieć - powiedziała druga z kobiet wyłaniająca się z jadalni.

 Kobieta podobnie jak matka miała spięte wysoko włosy tak aby nic nie przeszkadzało jej podczas badania pacjentów. Aiden odziedziczył po matce wiele cech jak złote oczy czy kruczoczarne włosy. Więcej zaś odziedziczył po ojcu, ale mimo to patrząc na Margot i Aidena można było od razu stwierdzić, że są rodziną. Margot była pulchną, ciepłą i niezmiernie miłą kobietą, której uśmiech nie schodził z twarzy. Uwielbiałem ją. Była po części jak dobra ciotka i jedyna rodzina jaką tu miałem. Lubiła mnie i traktowała jak syna. Z tego tytułu cmoknąłem ją w piegowaty policzek nie rozumiejąc jak tak pogodna kobieta wychowała takiego chuja jak Aiden.

-Ciocia Margot. Dopiero wróciliście?

Mama przewróciła oczami.

-Dopiero po dziewiętnastej skończyła się kolejka od szczepień. Wyobrażasz sobie? Od szóstej rano bez przerwy przebijaliśmy skóry igłami -mówiła podając ciotce kieliszek wina. 

-Twoja mama nawet na dziesięć minut nie chciała odpuścić by iść na kawę.

-Gdybym co kilka godzin wychodziła na kawę to do teraz byśmy tam sterczały i szczepiły -zwróciła jej uwagę.

Margot parsknęła swoim charakterystycznym śmiechem.

-Po nocach będzie mi się śnić igła - powiedziała rozbawiona i chwyciła za kieliszek z winem. Usiadła w jadalni przy stole, a ja oparłem się o kuchenną wyspę patrząc jak dopala się ogień w kominku.- A jak tam twój pierwszy dzień w szkole? Aiden bardzo chwalił nowych nauczycieli i personel. Ponoć dużo zmian wprowadzono na przestrzeni wakacji.

Aiden chwalił nauczycieli? Ze swoją średnią ocen dwa?

Machnąłem ręką i wlałem sobie wody. Usiadłem naprzeciwko ciotki gdy matka zeszła po coś do spiżarni.

-Jak zwykle. Szkoła ta sama, ludzie ci sami tylko klasa wyżej -przełknąłem ślinę.- Aiden jest w domu?-zapytałem i czułem jak kurczy mi się żołądek.

-Tak, jest u niego Lucia. Wolałam zostawić im dom wolny żeby mogli się wyszaleć -puściła mi oczko, a ja się speszyłem. Nie chciałem tego wiedzieć.- Jeśli chcesz go odwiedzić to zadzwoń do niego. Na pewno znajdzie dla ciebie czas.

Uśmiechnęła się tak serdecznie, że poczułem się jak idiota. Co miałem jej powiedzieć? Że nienawidzę jej syna ale przejąłem się jego smutkiem i robię jakieś chore dochodzenie o co mogłoby chodzić? Miałbym powiedzieć jej, że jestem pierdolonym ciekawskim który szuka sensacji żeby urozmaicić swoje nudne życie i poczuć się ważnym i znaczącym?

-Jasne - odparłem tylko i chwyciłem za dwa kruche ciastka które leżały na stole.- Czy u niego i Lucii... wszystko gra?

 Spojrzała na mnie zdziwiona. Już niżej upaść nie mogłem.

-Tak. Dlaczego o to pytasz?

 Sam się zastanawiałem po co o to pytam.

-Po prostu. Często ostatnio jest u nich burzliwie - uśmiechnąłem się od niechcenia. -Skoro tak to ja już pójdę. Mam sporo lekcji.

Czułem jak Margot taksuje mnie wzrokiem jak ostatniego kretyna. Wpadłem na matkę która właśnie wychodziła z spiżarni z blachą ciasta. Czasami zastanawiałem się skąd ona bierze czas na pracę, zajmowanie się domem, gotowanie, pranie, pieczenie ciast i do tego zawsze wygląda nienagannie.

Zmarszczyła czoło na mój widok.

-A ty dokąd?

-Idę się pouczyć - skłamałem.

-Myślałam, że zjesz z nami szarlotkę.

-Dziękuje mamo, ale nie dziś - powiedziałem dość dosadnie i wbiegłem na schody.

 Poczułem jak mama chwyta mnie za ramie więc się zatrzymałem.

-Zachowujesz się dziwacznie.

Wzruszyłem ramionami patrząc w jej piwne oczy.

-Ten dzień jest dziwaczny sam w sobie.

I zniknąłem w pokoju starając się uspokoić natłok myśli.

***

Aiden

 Odpaliłem kolejnego papierosa wpatrując się w jakiś nudny teleturniej, w którym do wygrania była niemała sumka w zamian za kilka poprawnych odpowiedzi na pytania. Lucia po wyniesieniu brudnych naczyń do kuchni usiadła po przeciwnej stronie kanapy wyciągając nogi i zawzięcie odpisując na wiadomości, których dostawała zwykle furę gdy tylko przebywała w moim towarzystwie. Jej wataha zdzir była niezwykle ciekawa jak mija nam popołudnie marudząc przy tym, że Lu znów przesiaduje u mnie zamiast umówić się z nimi na kawę i zakupy. Wieczór mijał nam tak jak zwykle- każde z nas miało swoje sprawy, w które nie mieliśmy zamiaru wtykać wzajemnie nosa. Być może przez zaufanie, a być może przez brak zainteresowania. 

-Twoja matka wścieknie się jak poczuje, że znów paliłeś pod jej nieobecność. 

-Cały dom śmierdzi jak stara tabaka. Nie wyczuje smrodu dwóch papierosów -odparłem pokasłując.

-Ten nałóg cię wykończy - rzuciła znad telefonu nawet na mnie nie patrząc.

-Na coś musimy umrzeć, no nie?

 W odpowiedzi prychnęła coś pod nosem, a ja leniwie podszedłem do kosza by wyrzucić ugaszony w zlewie niedopałek. Zakradłem się za plecami blondynki i pochyliłem się nad nią marszcząc nos. Lu odpaliła konwersację ze swoją najlepszą przyjaciółką, która z tych wszystkich zdzir nie trawiła mnie najbardziej.

-Spójrz, Rose wysłała mi zdjęcia tego kurortu. Ma niezłe opinie. Podobno jest tam masa basenów, dryfujące bary, imprezy co wieczór... No spójrz!

 Dziewczyna podała mi swój telefon, a ja pobieżnie powiodłem wzrokiem po zdjęciach ogromnego hotelu i nim zdążyłem w ogóle w jakikolwiek sposób zareagować ta wyrwała mi telefon z ręki.

-To tylko dwieście dolarów za noc. Znalazła jedne z tańszych, ale dość przyzwoitych pokoi, z niezłym widokiem na ocean. Pokoje są dwuosobowe więc nie musimy się martwić, że...

-Wyraziłem już swoje zdanie na ten temat i nie każ mi go powtarzać - burknąłem jak stary zrzęda opadając na kanapę i wpatrując się w finał teleturnieju.

 Starsza kobieta była już bliska wygrania stu tysięcy dolców. 

 Lucia podniosła się by spojrzeć na mnie tymi swoimi błagalnymi oczami, które robiła zwykle gdy próbowała coś na mnie wymóc.

-Nie rozumiem czemu nie chcesz żebyśmy też pojechali. Byłoby super! Tylko ty, ja, ocean, drinki, imprezy... Przecież pieniądze nie są problemem. 

 Próbowałem odpowiedzieć słusznym argumentem gdy w moim gardle rozszedł się ból sprawiając, że duszący kaszel uniemożliwił mi mówienie. Kobieta patrzyła na mnie zdezorientowana z desperacją, która wręcz krzyczała, że mam się zgodzić na ten durny wyjazd. 

 Gdy duszący kaszel ustąpił przekląłem w myślach fakt, że te kretyńskie papierosy niszczyły moje zdrowie, ale bez nich nie przetrwałbym dnia. 

-Lu, po pierwsze jestem całkowicie spłukany - argumentowałem, a ta zmarszczyła czoło oburzona.

-Twoja matka jest właścicielką wielkiej przychodni! Nie przesadzaj, że nie znajdziesz kilkuset dolców na wyjazd na kilka dni! To dla mnie ważne! Wiem, że Margot by się zgodziła. 

-Ale ja się nie zgadzam. Nie chcę się stąd ruszać.

-Niby dlaczego? 

 Przeszedłem do kuchni, a kobieta jak wyrzut sumienia poszła w krok za mną. 

-Bo mi tu dobrze. Nie mam nastroju ani chęci na wyjazdy. Mam zaplanowane mecze na cały semestr i nie mogę od tak tego rzucić i wyjechać na ponad tydzień. 

 Blef. Mogłem w każdej chwili wyjechać, a na moje miejsce było jeszcze trzech rezerwowych. Lista wymówek powoli zaczynała mi się kurczyć gdy rzeczywisty argument nie wybrzmiewał dostatecznie dosadnie. Może powinienem napisać jej na kartce, że NIE ZAMIERZAM NIGDZIE WYJEŻDŻAĆ BO NIE MAM KASY ANI CHĘCI. 

 Lucia wyraźnie posmutniała.

-Przecież wiesz , kochanie, jakie to dla mnie ważne. Dziewczyny mnie wyśmieją gdy nie zgodzimy się na ten wyjazd. Będą się super bawić, a mnie to wszystko ominie.

-Więc jedź z nimi.

-Chcesz żebym wyjechała na tydzień bez ciebie?

 Wzruszyłem ramieniem jak podły obojętny dupek jakim byłem.

-Jeśli tego chcesz ufam ci. 

 W jakiś sposób- powinienem dodać. 

-I mam jechać sama na wyjazd gdzie powinien być ze mną mój chłopak? -zapytała ostro, a ja nie odpowiedziałem co było dostateczną odpowiedzią. -Jesteś beznadziejny, Aiden. 

 Znów kaszlnąłem czując metaliczny posmak krwi w ustach. 

-Idź już na górę. Posprzątam i przegadamy to w łóżku. 

 Kobieta skrzyżowała ramiona na piersi, kazała mi się pierdolić i oburzona wbiegła na górę trzaskając drzwiami do mojego pokoju tak dosadnie, że nawet fundamenty zadrżały.

 Splunąłem do zlewu patrząc na plamę krwi, która zabarwiła moją ślinę. Wziąłem głęboki oddech i zamknąłem oczy wyobrażając sobie, że ból w klatce piersiowej znika. Potrzebowałem chwili, dłuższej chwili, by zabić smak krwi w ustach i wbiec na górę. 

 Gdy Lucia siedziała obrażona ze słuchawkami na uszach słuchając głośno muzyki ja wyjrzałem przez okno widząc cień Quinna, który siedząc na parapecie okryty kocem przewracał kolejną stronę książki. Przez moment miałem wrażenie, że mi się przygląda. Dla przezorności pokazałem mu środkowy palec. Wścibski dzieciak, który ukochał sobie zaglądanie mi w okno.

 A ja nie byłem lepszy.

-Poprosiłam Rose żeby wysłała ci link do lokalizacji. Przejrzyj to jeszcze raz i pomyśl czy nie warto wyrwać się do takiego raju. Ostatnio tylko siedzimy w domu i przynudzamy jak seniorzy. Musimy...

 Przestałem słuchać. Czułem jak grunt pod moimi nogami staje się grząski. Miałem ochotę uciekać.

 Tylko dokąd?

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top