18. Bajka o upadłym księciu

 Powroty do szkoły po dłuższej przerwie bywały ciężkie. Co prawda mnie zwykle napawały optymizmem ,ale tym razem było zgoła inaczej. Pierwszy raz w życiu wolałem zostać w domu. Wyprowadzanie Nyxa na spacer i wielogodzinne rozmowy ,lub milczenie z Aidenem było lepsze niż szara nudna rzeczywistość w szkolnych murach. Aiden ,jakby wcale nie spędził u mnie kilku nocy rozpłynął się w tłumie ,który już zaczynał zapominać o nim i jego zerwaniu z Lu. Co prawda w niektórych kręgach plotka ,że Aiden zdradzał Lu na lewo i prawo pozostała tematem głównym na językach ,to reszta szkoły miała to już w dupie. Każdy miał na tyle swoich spraw ,że jeden rozsypany związek nie zajmował nikomu głowy dłużej niż tydzień, a wokół Aidena już zaczynała kręcić się rzesza dziewcząt gotowa na zawołanie wskoczyć mu do łóżka. 

 Ukłucie zazdrości w moim sercu było nieuzasadnione. Sam powiedziałem mu ,że to zbliżenie i chwila słabości były tylko chwilową utratą zdrowego rozsądku gdy oboje zostaliśmy sami. Aiden nie oponował zawierając układ "przetrwajmy razem pół roku w przyjaźni a później zobaczymy", ale czułem jego wzrok na sobie w nocy gdy spałem na swoim łóżku ,a on na tym potwornie niewygodnym materacu na podłodze. Czułem ,że nie zawsze spał ,nawet wtedy gdy dobrze udawał ,że to robi dyskretnie rzucając okiem kiedy szperałem w telefonie. 

 Czasami wybudzał się w nocy tylko po to by sprawdzić czy nadal u mnie jest ,czy ja nadal tu jestem. Było mi go cholernie szkoda. Nie miałem pojęcia czy kiedykolwiek przespał normalnie noc bez strachu ,że własna matka wpadnie do jego pokoju by wyrządzić mu fizyczną i psychiczną krzywdę. Sam czasami budziłem się by sprawdzić czy u niego wszystko gra. Robił dobrą minę ,ale jego serce i dusze spowijał mrok i traumy o jakich nawet mi się nie śniło. 

 Wróciłem na ziemię gdy na trzeciej godzinie po dwugodzinnym wykładzie z matmy zmuszony byłem zejść na jakże znienawidzone zajęcia sportowe ,które odbywały się w ukochanej części szkoły przez Aidena -w części gdzie cuchnęło potem i stęchlizną ,w części gdzie pod nogi rzucały się puste butelki po izotonikach ,a każda klamka była oblepiona potem ,śliną i krwią. Istny raj. 

 Hala sportowa ,która zapachem przypominała stare wychodzone buciory podzielona była na trzy strefy: pierwsza ,w której drużyna koszykówki ,w której Aiden świecił najjaśniej, rozgrzewała się albo wdrażała nowych wrzeszcząc przy tym i klnąc jak ostatnie świnie. W drugiej części oddzielonej kotarą ćwiczyło kilka dziewcząt ,które podnosiły ciężarki i rozciągały się byle tylko odpukać niechciane zajęcia i zbytnio się przy tym nie spocić. Trzecia część hali należała do tych niewyżytych wieprzy ,którzy potrzebowali spożytkować energię na czymkolwiek ,byle tylko się jej pozbyć. Dziś padło na siatkówkę. 

 Dołączyłem do drugiej grupy ,a kilka dziewcząt i jeden z pierwszaków skinęli mi na powitanie. Grupa w naszym stałym składzie powinna nazywać się grupą "udajemy ,że ćwiczymy ,mamy wszystko w dupie i modlimy się żeby uciec stąd jak najszybciej". 

-Jak leci?- zapytałem pierwszaka ,który podnosił kilogramowe hantle co rusz spoglądając czy wuefista zwraca na nas uwagę. 

 Sam stanąłem dyskretnie kryjąc się w przejściu co rusz spoglądając na grupę koszykówki i Aidena ,który piłce był bardziej oddany niż czemukolwiek. Uśmiechnąłem się widząc ,że gdy tłumaczył pierwszakom zasady gry świat wokół nie istniał. 

-Marzę żeby wyjść ,na kurwa ,fajkę.- mruknął młodziak ,a dwie dziewczyny odparły mu ,że taki gówniarz jak on powinien poprosić mamę o zgodę. 

 Sterczałem tak trzymając hantle i słuchając coraz to nowszych plotek od dziewcząt ,które udawały ,że ćwiczą myślami będąc w pierwszej strefie sali gdzie Aiden demonstrował... w zasadzie ciężko powiedzieć co to było ,ale wyglądało na jakiś chwyt ,o którym najpewniej zdążył mi opowiedzieć w przeciągu kilku dni i nocy kiedy akurat nie słuchałem. 

 Nagle po hali rozszedł się gwizd i w strefie trzeciej- strefie niewyżytych wieprzy- gdy jeden z chłopaków dostał piłką w nos tak mocno ,że krew leciała z niego jak z fontanny. Skrzywiłem się gdy jedna z dziewcząt podbiegła do niego ciągnąc go do higienistki. Rozszedł się gwar ,ale nikt nie zwracał uwagi na to ,że jeden z chłopaków właśnie rozwalił sobie nos. To nie było najważniejsze kiedy piłka była w grze.

-Obrzydliwe. -mruknęła jedna z dziewcząt krzywiąc się na widok kropel krwi chłopaka ,który mknął właśnie w stronę gabinetu higienistki.

-Zachowują się jakby grali o puchar na największego debila. Kto normalny tak tłucze w piłkę ,że łamie nią nosy?- dodała druga a mnie przeszedł dreszcz. 

 Sam nie byłem w stanie zliczyć ile razy Aiden po grze w kosza kończył z połamanymi palcami ,podbitym okiem, siniakiem na żebrach albo skręconą kostką. Nie byłem fanem zajęć ,które przynosiły ból i zmęczenie. Zdecydowanie nie należałem do grupy mężczyzn ,których sensem istnienia było napierdalanie w piłkę i wypacanie każdego grama potu i energii żeby się uspokoić. 

 Kiedy trener Bennet podbiegł do naszej małej grupy z dzikością na twarzy dziewczęta zaczęły udawać ,że cokolwiek robią.

-Quinnlan ,jesteś potrzebny.

-A do czego to niby?- wzburzyłem się.

-Simon nieźle oberwał i wyleciał ze składu. Chłopacy muszą dokończyć mecz. Wchodzisz za niego.

-Że co?!- wrzasnąłem patrząc na niewyżytych wieprzy ,którzy czekali na boisku na dodatkowego gracza śmiejąc się między sobą najpewniej planując w jaki sposób załatwią i mnie.- Przecież ja nie umiem grać!

-Nieważne!- podniósł głos wyłysiały Bennet.- Liczba graczy musi się zgadzać! Odbijaj piłkę przez siatkę! Nic łatwiejszego!- klepnął mnie w ramię.- Ruszaj! Już!

 Pod presją czasu wbiegłem na boisko. Im szybciej tym lepiej. 

-Ty! Stań za mną!- wrzasnął jeden z chłopaków ,którego pierwszy raz widziałem na oczy. Wykonałem jego polecenie nie mając bladego kurwa pojęcia jakie są zasady gry. 

 Nigdy nie grałem w siatkówkę, futbol ,piłkę nożną ,tenisa, koszykówkę ,piłkę ręczną ani nic podobnego. N I G D Y.

 To wszystko działo się zbyt szybko by mój umysł zdobył się na skupienie.

 Krzyk, odbicie ,blok, gwizd. Kolejne krzyki, odbicie ,przekleństwa ,piłka latająca nad głową... 

 Przemieszczałem się z miejsca na miejsce nieudolnie próbując odbić piłkę ,która jedynie kilka razy zdążyła uderzyć mnie w brzuch tak ,że o mało nie zrzygałem się na swoje własne buty. Pot ciekł mi po twarzy gdy jak dzieciak próbowałem trafić w piłkę. Nieudolnie. 

 Modliłem się do wszystkich bogów by ten mecz skończył się jak najszybciej. Przysiągłem też ,że nigdy więcej nie przyjdę na zajęcia sportowe choćbym miał połamać sobie obie nogi. 

 Kolejny serw ,krzyki, śmiechy, wyzwiska ,przekleństwa ,faule ,rzucanie się by dosięgnąć piłki...

-Quinnlan! Rusz dupę! -wrzasnął... Eliot. Tak ,nazywał się Eliot i chodził ze mną na historię. Arogancki napakowany dupek ,który lubił znęcać się nad słabszymi i zapychać pisuary papierem toaletowym uważając to za zabawne. Zachowywał się jakby koka wyżarła mu wszystkie szare komórki. 

 Nie odpowiedziałem. Być może konflikty nie były w moim stylu ,a być może nie mogłem już złapać tchu. 

 Tonąłem wśród gwary wyzwisk ,gwizdów ,wrzasku trenera ,przepychanek. Skakałem jak małpa wybijając piłkę na oślep za co zarobiłem dwa razy w łeb od jednego z chłopaków ,który aż gotował się z wściekłości gdy każda moja piłka albo była nieodbijana albo lądowała za linią. Byłem chujowy i próbowałem przynajmniej dwa razy ubłagać trenera żeby pozwolił im dokończyć beze mnie. Kazał mi się nie mazać. 

 Kolejny ,serw, krzyk, gwizdek ,piłka w grze ,kolejny rzut i... Eliot wpadł na mnie z impetem powalając na podłogę, ale nikt nie skupił się na nas ,bo w przeciwnej drużynie jakiś chłopak przeklinał sromotnie wrzeszcząc ,że prawdopodobnie złamał palec. Blondyn wbił mi łokieć w plecy i nim się obejrzałem poderwał mnie z podłogi jak pacynkę rzucając jak śmieciem o słupek podtrzymujący siatkę. 

-Przez ciebie kurwa przegraliśmy! -walnął mnie w głowę jak durnego dzieciaka ,który potrzebował pouczenia. Korzystał z okazji ,że uwaga każdego skupiła się na wyjącym w niebogłosy brunecie z przeciwnej drużyny.

 Odepchnąłem go a on przeczesał swoją ociekającą potem czuprynę.

-Mówiłem ci ,że nie potrafię grać.

 Zignorował to co mówiłem.

-Ty pieprzona cioto!- popchnął mnie ponownie a moje plecy wbiły się w słupek. -Ty nawet grasz jak jebana ciota!- zawył ze śmiechu.

-Co masz za problem, Eliot?

 Gdy usłyszałem głos Aidena omal się nie przewróciłem. Jego ingerencja nie zwiastowała niczego dobrego. Nie byłem w stanie niczego z siebie wydusić przez zmęczenie i skurcze mięśni opanowujące całe moje cholerne leniwe zasiedziałe ciało. 

 Czarnowłosy stanął obok mnie ,a po jego twarzy spływały strużki potu. Cała drużyna koszykówki patrzyła się teraz na nas ,na powód ,dla którego Aiden przerwał cały ich mecz. 

 Blondyn parsknął i złapał mnie za koszulkę.

-Ta ciota nie nadaje się do niczego. Tacy jak ty...

 Aiden pochwycił jego dłoń i przekrzywił głowę patrząc na niego spojrzeniem mówiącym ,że jeszcze jedno słowo a skutki będą nieuchronne. 

-Dokończ.- rzucił mu wyzwanie. 

 Eliot zabrał rękę i skupił się na Aidenie. Serce zaczęło mi przygrywać walca żałobnego. Dlaczego zawsze musiałem trafiać z deszczu pod rynnę? 

-Bronisz swojego chłopaka?- wydął wargę.- A może oboje jesteście jebanymi ciotami i przyszedłeś bronić swojego chłoptasia ,który boi się cholernej piłki? -zlustrował Aidena od góry do dołu z podłym uśmiechem na twarzy.- Jesteś na moim terytorium Deroven. Spierdalaj stąd i zabierz stąd tą szmatę.- splunął w moją stronę ,a Aiden uśmiechnął się jeszcze szerzej ,psychopatycznie. Znałem to spojrzenie i nie zwiastowało miłej pogawędki. Musiałem to przerwać zanim będzie za późno.

-Aiden ,nie warto. Chodźmy...

 Uciszył mnie. Uniosłem brwi.

-To samo mówią ci ci panowie w garniturach ,którzy przywożą twoją matkę do domu po zerżnięciu jej za marne kilka dolców? 

 Ciemnowłosy dyskretnie ,niemal niezauważalnie ułożył swoją dłoń na moich plecach odsuwając mnie w tył. Czy on zamierzał mu przywalić? A może spodziewał się ,że to Eliot przywali mu pierwszy i robił wszystko żeby nie oberwało się i mnie? Nie, Aiden nie mógł się bić. Nie chodziło tylko o dyrektorkę ,która patrzyła mu na ręce i czekała na okazję by wyrzucić go ze szkoły na zbity pysk. Aiden wciąż był ranny po tym co wydarzyło się w sylwestrową noc. O ile siniaki na twarzy się już zaleczyły to przetrącone żebra nie. Obrywał w domu od matki. Nie mógł dodatkowo zarobić ciosu od przypadkowego dupka w szkole. Jego psychika, jego traumy...

-Nie masz pojęcia...

-Cała kurwa szkoła ma pojęcie ,że twoja matka to kurwa ,która daje dupy byle komu byle mieć na amfę i chlanie. Przyznaj ,że nawet nie pamięta twojego imienia. 

 W zielonych oczach chłopaka popłynęła czysta wściekłość.

-Odwołaj to albo ty i twoja ciota będziecie mieli przesrane do końca szkoły.

 Aiden zaśmiał się w głos.

-Myślisz ,że możesz mi w jakiś sposób zaszkodzić ,twardzielu? Sam jesteś ujarany jak jasny chuj.

 Eliot zacisnął dłonie w pięść i zacisnął zęby zasysając szybko powietrze. 

-Ja przynajmniej nie pieprzę kolegi.

-Ja przynajmniej nie pieprzę się z połową miasta za kreskę. -Aiden otaksował chłopaka tak jakby patrzył właśnie na śmiecia ,zwracając uwagę na zaciśnięte pięści i wściekłość spływającą z niego tak jak pot spływał z jego czoła. -No już ,przywal mi Eliot ,a wreszcie się zamknę. No chyba ,że chcesz jeszcze słowem wspomnieć coś o Quinnie a rzucę twojej matce dziesięć dolców a może wyszoruje mi kibel. 

 Eliot nerwowo oblizywał zęby. Był naćpany jak jasna cholera a przez to mogliśmy mieć jeszcze bardziej przesrane.

-Chcesz żebym ci przywalił. Chcesz ,bo wiesz ,że mnie wypierdolą ze szkoły.

 Aiden wzruszył ramieniem.

-No już ,chyba ,że sam jesteś ciotą.

 Blondyn łypnął na mnie z uśmiechem pełnym pogardy. 

-Masz przesrane, gówniarzu.- splunął po raz kolejny, tym razem na buty Aidena.

 Dzieliły mnie ułamki sekund od tego aż któryś z nich uderzy. Krew we mnie zawrzała gdy Eliot szarpnął Aidena w tył ,a ten się zatoczył. Widziałem jak wściekłość gotuje się w moim przyjacielu, a Eliot zaciska dłoń w pięść. Jeśli Eliot uderzy pierwszy Aiden oberwie ,po raz kolejny. Jeśli Aiden uderzy wyrzucą go ze szkoły. Decyzja była chaotyczna ,ale słuszna. Wyrwałem się zza pleców Aidena i choć mój cios nie należał do tych ,z których powinienem być dumny ,był na tyle mocny ,że szczęka blondyna wydała głośny szczęk. 

 Nie trzeba było być geniuszem by wiedzieć ,że rzuci się na mnie w szale. Moja głowa uderzyła z impetem o słupek ,a przed oczami pojawiły się mroczki. Rzuciłem się na chłopaka okładając jego twarz na oślep ,a on w swym szale szarpał mnie jak szmacianą lalkę. Nie czułem bólu. Nie czułem niczego oprócz cholernej satysfakcji ,że ten jeden jedyny raz to ja byłem tym złym by Aiden nie musiał cierpieć. I wówczas to wszystko zrozumiałem.


***

 Trzasnąłem drzwiami od auta wsiadając na przednie siedzenie pasażera gdy Aiden patrzył nieobecnym wzrokiem przed siebie na grupę dzieciaków ,którzy po lekcjach kryli się za autami dopalając fajki. Postukiwał palcem wskazującym o kierownicę ,a ja usiadłem jak trusia wiedząc ,że dwie godziny spędzone w gabinecie dyrektorki były niczym w porównaniu z tym co czekało mnie teraz. 

-No i?- odezwał się dopiero po chwili.

-No i co? 

 Skinął na papier ,który trzymałem w dłoni i gdy nie pokwapiłem się do tego by dobrowolnie mu go podać wyrwał mi go z rąk. Przeczytał ,pobladł i uniósł brew z wściekłością malującą się na twarzy. 

-Zawieszony do końca tygodnia. Brawo. 

-Eliot skończył gorzej. Zawiesili go do końca miesiąca. -mówiłem a Aiden odpalił silnik i wyjechał z parkingu.- Wyrzuciliby go ,ale jego kumple zeznali ,że to ja zacząłem.

-Bo zacząłeś.

-Gówno prawda. To on pierwszy mną szarpał.

-A ty postanowiłeś rozwalić mu nos. 

-Gdybym ja tego nie zrobił to ty byś to zrobił i miałbyś sto razy bardziej przesrane niż ja. 

 Ciemnowłosy pogładził swój podbródek skupiając się na leśnej drodze.

-Uważasz ,że powinieneś się o mnie martwić?

-Tak!- podniosłem głos.- Ty chroniłeś mnie... od zawsze. Ja nie potrafiłem chronić cię nigdy. I już rozumiem... rozumiem dlaczego zawsze tak bardzo zależało ci na tym żeby trzymać mnie z daleka. Sam poczułem ,że muszę zrobić wszystko ,dopuścić się nawet okrucieństwa byle...

 Aiden wreszcie spojrzał na mnie ,na siniaka ukrytego pod burzą rudych włosów i na pękniętą wargę ,w której dopiero co krew zdążyła zakrzepnąć.

-Czy wyglądam ci na kogoś kto potrzebuje twojej ochrony? Czy ja ci kurwa wyglądam na kogoś kto nie poradziłby sobie z tym sam?!

 Obruszyłem się. Jakby było mi na dziś brak emocji. Wystarczyło ,że dyrektorka przez dwie godziny wywlekała moje sumienie torturując je tekstami o mojej drastycznej zmianie ,która zawodzi wszystkich.

-Miałbyś poradzić sobie sam? Jakbyś dał mu w gębę wylaliby cię bez zastanowienia! Twoja matka by cię zabiła gdyby dostała kolejny telefon ze szkoły! Dlaczego do jasnej cholery tylko ty masz prawo chronić mnie? Dlaczego nie pozwalasz...

-Bo nie chcę żebyś cierpiał przeze mnie! -przyspieszył ,a silnik zaryczał.- Przez tą bójkę stracisz punkty. Twoi rodzice się wściekną ,uziemią cię w domu na najbliższe tygodnie.

-Chrzanić te punkty.

-Czy ty się słyszysz? Do reszty odebrało ci rozum? Posłuchaj mnie uważnie ,dzieciaku. Długo się wahałem przed wyznaniem ci prawdy i być może postąpiłem egoistycznie wrzucając się do swojego świata na głęboką wodę ,ale nie zrobiłem tego po to by zmieniać twoje życie a przede wszystkim nie dlatego żebyś zachowywał się jak mój pierdolony stróż!

Zabolało.

-Twoja uczelnia wciąż jest ważna. Twoje oceny są ważne. Twoje zachowanie ,twoja psychika ,wszystko to co masz jest ważne i nie powinieneś tego zmieniać. Nie dla mnie. Nie przeze mnie. Nie masz być moim stróżem. Nie masz mnie pod żadnym pozorem chronić. 

-Ale...

-Nie waż się mi przerywać. Skoro rzuciłeś się na Eliota tylko dlatego żebym ja nie musiał tego robić...

 Doskonale wiedziałem co miał na myśli i ta myśl wierciła mu dziurę w sercu.

-Wiesz ,że gdyby twoja matka rzuciła się na ciebie zrobiłbym wszystko żeby cię ochronić.

 Nawet zrezygnował z życia ,z uczelni, ze szkoły ,wyrzekłbym się wszystkiego.

-Wiem.- wbił we mnie swoje przenikliwe zielonozłote spojrzenie jakby próbował wejrzeć w moją duszę.- I właśnie tego się obawiam. Spójrz jak wyglądasz. Niewiele lepiej niż ja.

-Eliot wygląda gorzej.

-Mam ci pogratulować?

 Uśmiechnięcie się sprawiło mi ból ,a z wargi popłynęła strużka krwi.

-Tak sądzę. 

 Aiden parsknął lecz nie było mu do śmiechu.

-Nie będę powtarzał tego po raz kolejny więc zakoduj to dosadnie: nie wpuszczałem cię do swojego życia po to żebyś je naprawiał albo walczył o mnie. Wystarczająco wiele krzywd ci wyrządziłem ,lecz chronienie cię przed moimi demonami zawsze było moim priorytetem. Więc proszę ,nie wpierdalaj się dla mnie pod katowski topór ,bo jeśli dalej będziesz przyjmował moje problemy na swoją klatę to przysięgam ,że na nowo zamknę przed tobą drzwi do swojego życia. 

 Ostatnie zdanie ledwo opuściło jego usta.

-Nie zrobisz tego.

 Aiden zaparkował auto na podjeździe i zgasił silnik.

-Zrobię wszystko żeby nigdy więcej nie spadł ci włos z głowy ,nawet jeśli będzie to oznaczało pozbycie się ciebie ze swojego życia na dobre. -musnął kciukiem moją wargę ścierając z niej krople krwi. 

 Oszołomiony jego delikatnym ciepłym dotykiem nie zakodowałem momenty kiedy Aiden trzasnął za sobą drzwiami. Wybiegłem za nim.

-Dokąd idziesz?- zakrzyknąłem gdy przeskakiwał nad zepsutą bramką prowadzącą do jego domu.

-Jest czternasta ,matka wróci wieczorem więc idę kurwa odpocząć! 

 Miałem ochotę tupać ze złości ,krzyczeć ,rzucić się za nim i płaszczyć się u jego stóp by nigdy nie ziścił swojego planu pozbycia się mnie ze swojego życia. Odezwało się we mnie naiwne dziecko ,które nader wszystko potrzebowało go jak powietrza. 

 Z jednym może i Aiden miał rację. Jeśli zechce niech wyrzuca mnie ze swojego życia ,a ja i tak znajdę drogę by do niego wrócić. A jeśli wyrzuci mnie na dobre ,bo przyjmę jego ciosy na siebie... wrócę. I będę wracał w kółko. 


***

 W porządku. Aiden był na mnie wściekły jak cholera. Oliwy do ognia dolali rodzice ,którzy wparowali do domu zaraz po mnie gdy dostali telefon ze szkoły. Najpierw sprawdzili czy wszystko u mnie gra ,a później rozpętał się armagedon. Matka wrzeszczała ,ojciec zawiedziony siedział przy kuchennej wyspie marząc o wypiciu zimnego piwa ,a ja słuchałem wywodu ,że Hazel mnie nie poznaje. Nie chcieli słuchać tłumaczeń. Przynajmniej trzy razy usłyszałem ,że odebrało mi rozum i jakieś dziesięć razy ,że od dziecka uczono mnie ,że przemoc nie jest kluczem do rozwiązywania sporów. 

-Nie wierzę ,że Aiden nie brał w tym udziału. -warknęła matka ,która po godzinie wydzierania się na mnie wreszcie usiadła do stołu łapiąc się za głowę. -Takie akcje są w jego stylu ale nie twoim! Najpierw ta nagana...

 Łypnąłem na ojca wściekle a on wzruszył ramieniem.

-Tak ,twój ojciec wygadał mi się o tej naganie ,młody człowieku! Byłeś durniem myśląc ,że własna matka się o tym nie dowie! Najpierw nagana ,teraz ta bójka ,opuszczanie lekcji...-prześwidrowała mnie zatroskanym wzrokiem pełnym wściekłości.- Czy to wina Aidena? Czy to przez niego tak podupadasz?

 Obruszyłem się.

-Nie! To nie jego wina!

-Od kiedy zaczęliście częściej się widywać mam wrażenie ,że zachowujesz się dziwnie. 

 Schowałem twarz w dłoniach.

-Aiden nie ma z tym nic wspólnego. Dajcie mu spokój. Oboje przechodzimy gorszy czas.

 Zapadła chwila ciszy. Łatwo domyśliłem się ,że ojciec i matka właśnie nawiązują ze sobą porozumiewawcze spojrzenia.

-Myślę ,że powinniście przestać się widywać tak często. 

-Matka ma rację. Aiden przechodzi ostatnio gorszy czas. Rzucił Lu...

-Bo jej ,kurwa ,nie kochał. 

 Matka osłupiała ,a ojciec zmarszczył czoło. 

-Oboje mamy ostatnio gorzej ,okej? 

-Aiden ciągnie cię w dół za sobą.

 Parsknąłem.

-Od kiedy jesteście do niego tak wrogo nastawieni?-spojrzałem po rodzicach ,którzy byli bladzi jak ściany.

-Od kiedy Margot jest załamana jego zachowaniem. Aiden to dobry dzieciak, ale to co ostatnio się z nim dzieje...

 Uderzyłem ręką w stół. Znów osłupieli.

-Uspokój się ,Quinnlan ,bo porozmawiamy inaczej.

-Mam zamknąć się w domu? Dacie mi szlaban? A może wreszcie któreś z was mnie posłucha? 

-Rozumiemy ,że stanąłeś dziś w obronie Aidena, ale- chwyciła ojca za dłoń by dodać sobie otuchy.- gdyby nie wasza zażyłość do tej sytuacji wcale by nie doszło.

-Masz rację ,najpewniej Aiden wtedy sam przywaliłby Eliotowi i wylaliby go ze szkoły ,a ten miałby jeszcze więcej problemów. Zejdźcie na ziemię! Ufacie mi ,do jasnej cholery, choć w najmniejszym stopniu?

 Zapadła chwila ciszy. Zaśmiałem się zaczesując włosy w tył.

-Dajcie mi kredyt zaufania ,mi i Aidenowi. Uwierzcie mi ,że nie zrezygnuję ze swoich planów ,a to wszystko złe co ostatnio się dzieje ,to jak was zawodzę... Mnie też to boli ,ale to minie. Proszę ,tylko mi zaufajcie i nie odcinajcie mnie od Aidena. On mnie potrzebuje. Ja potrzebuję jego. Kiedy będziemy osobno będzie jeszcze gorzej. Mamo -zwróciłem się do brunetki a moje oczy zaszły łzami podobnie jak i jej.- Aiden jest dla mnie tak samo ważny jak dla ciebie Margot. Nigdy nie zostawiłabyś jej w potrzebie i wiem że zrobiłabyś wszystko żeby znaleźć ją nawet na końcu świata.

 Byłem w stanie desperacko prosić ,błagać ,byle tylko nie próbowali utrudniać mi i Aidenowi spotkań ,by nie odcinali nas od siebie. Nie przeżyłbym ani dnia nie mając gwarancjo o jego bezpieczeństwie.

 Gorzka łza popłynęła po jej policzku. Odwróciła się bym nie widział jej słabości. Zbyła mnie skinieniem dłoni nim ojciec zdążył się odezwać.

-Odejdź do swojego pokoju. O ukaraniu cię porozmawiam z ojcem na osobności. Idź już do siebie. 

 Oddaliłem się od stołu i patrzyłem na obraz moich rodziców zawiedzionych mną bardziej niż kiedykolwiek. Byłem najgorszym dzieckiem na świecie ,ale zawiódłbym ich ponownie by chronić Aidena. Powinienem spłonąć w piekle.

 Może właśnie w nim płonąłem ,a piekło do reszty zaczynało mnie pochłaniać.

-Kocham was. -wyznałem ,a ojciec tylko machnął mi ręką ,że mam już iść gdy matka opadła w jego ramiona powstrzymując łzy. 

 Wbiegłem na górę ,rzuciłem się na łóżko i gapiłem się w ścianę. Postukiwałem palcem o telefon i wyjrzałem przez okno na dom Derovenów. Był wieczór ,a Margot z pewnością była w domu. Aiden nie był bezpieczny. Otaksowałem wzrokiem jego posłanie na podłodze i rozrzucone rzeczy po całym pokoju. Powinien tu być choćby po to by matka znów nie podniosła na niego ręki. Dygotałem na samą myśl ,że znów zastałbym go tak bezradnego i zakrwawionego. Bez zastanowienia wyskrobałem wiadomość ze świadomością ,że jest na mnie wściekły:

"Co robisz? Nie udawaj ,że śpisz ,bo widzę ,że jesteś w salonie." 

 Poszło. Odpowiedź nadeszła po dłuższej chwili. Odesłał zdjęcie ,a ja uśmiechnąłem się na widok jego posklejanych pasm włosów ,twarzy ociekającej potem ,zaczerwienionej z wysiłku na policzkach. Lecz to jego uśmiech rozbroił mnie do reszty. 

"Właśnie wszedłem do domu. Całe popołudnie biegałem z Nyxem. Zgadnij ,który wali bardziej."

 Parsknąłem śmiechem. Zaraz przyszła kolejna wiadomość:

"Jak bardzo jest źle?"

"Rodzice są wściekli ,ale przejdzie im"- wyskrobałem pospiesznie. 

 Pominąłem fakt ,że oprócz bycia wściekłymi byli zawiedzeni moją beznadziejną postawą. Niczym im się nie dziwiłem. Zawsze byłem wzorowym dzieckiem a teraz... teraz chcieli zabronić mi widywać się z Aidenem ,z najbliższym mi człowiekiem ,którego sami kochali jak własnego syna ,a to tylko ze względu na moje zachowanie. Chcieli mnie chronić i dopiero teraz widziałem ,że dla mojego bezpieczeństwa byli w stanie zrobić wszystko- nawet odciąć od Derovenów. Gdyby dowiedzieli się ,że Margot katuje Aidena... wywieźliby mnie na koniec świata. Już nigdy nie mógłbym go zobaczyć.

 Siedziałem na parapecie patrząc jak gdzieś za zasłonami porusza się Aiden.

"Nie myśl ,że i ja nie jestem wściekły. Rozumiem dlaczego to zrobiłeś ,ale nigdy kurwa więcej mi tego nie rób"- odpisał. -"Jak warga?"

"Jeśli chcesz to sam wpadnij i zobacz"- miałem ochotę napisać ,ale skasowałem wiadomość i napisałem nową: "Wyglądam jak degenerat. Szczypie jak cholera ,ale przeżyję." 

 Skoro ta durna warga piekła jakby ktoś przypalał mnie rozżarzonym węglem to jak wielka skala bólu towarzyszyła Aidenowi gdy... 

"Twoja matka jest w domu?"- napisałem kolejną wiadomość. 

"Zasnęła pijana na kanapie." 

 Żołądek mi się skurczył.

"Kiedy u mnie będziesz?"

"Twoi rodzice są na mnie wściekli. Wiem ,że uważają ,że ten syf to moja wina. Hazel zaczaiła się na mnie gdy biegałem i nie była zbyt delikatna. Lepiej jak dziś zostanę u siebie." 

 Narosła we mnie wściekłość. Byłem gotowy zbiec na dół i wrzeszczeć ,ale... Rozumiałem moją matkę. Czasami bywała porywcza ,szczególnie jeżeli chodziło o mnie. Mimo to nie miała prawa odcinać mnie od Aidena za głupią bójkę ,która wcale nie była jego winą. Nie mieliśmy po pięć lat. Tak bardzo chciałbym powiedzieć moim rodzicom prawdę ,by wreszcie zrozumieli moje zachowanie ,to co na nie wpływało i jak oddziaływało na całą resztę. Tak bardzo miałem ochotę ich przeprosić.

 Nawalona Margot nie wiązała się z niczym dobrym. Zbiegłem po schodach na dół ,a matka łypnęła na mnie znad krzyżówek poprawiając okulary.

-A ty dokąd?

-Do Aidena. 

-Rozmawialiśmy o tym.

-Jestem dorosły. -wsunąłem na nogi buty i narzuciłem cienką kurtkę.

-Quinnlanie Kyle...

 Potraktowałem matkę gniewnym spojrzeniem.

-Spróbuj mnie mnie zatrzymać ,a złamiesz mi serce. Będę u Aidena.- rzuciłem jakby to miało wystarczyć ,z nadzieją ,że matce do reszty nie pęknie serce.  

 Zatrzasnąłem za sobą drzwi ,wybiegłem z posesji ,przeskoczyłem nad zepsutą furtką i nie kwapiłem się do tego żeby zapukać. Wszedłem do środka ,po cichu zrzuciłem buty i powiesiłem kurtkę. 

 W mieszkaniu cuchnęło wódą i papierosami. Aiden wciąż spocony ,z posklejanymi od potu włosami dopalał papierosa gładząc swój nagi tors. Cholera, tak długo mnie tu nie było a nic się nie zmieniło. Jakby nikt tu nie mieszkał a czas trawił każdy zakamarek. Aiden patrzył na mnie z politowaniem gdy bez słowa zbliżyłem się do kanapy lustrując Margot. Przy kanapie leżało kilka butelek po tanim winie ,a czarne włosy kobiety w nieładzie opadały jej na twarz. Bluzka odkrywała jej pulchny brzuch ,a nogi bezwładnie opadały na podłogę. Wyglądała tragicznie, upokarzająco i tak żałośnie. Na jej ciemnych dżinsach dostrzegłem mokrą plamę. Błagalnie patrzyłem na Aidena ,który tylko westchnął gasząc papierosa.

-Wróciła po szesnastej i nawaliła się jak świnia ,bo ktoś złożył na nią skargę w przychodni ,że przychodzi do pracy pijana. Wygląda żałośnie. -wycedził z odrazą. 

 Podszedłem do niego bliżej widząc mieniący się pot na policzkach i wstyd rozdzierający duszę. 

-Zostaw ją w cholerę i chodź do mnie. Rodzice są wściekli ,ale im przejdzie. Kochają nas i nie zabronią nam się widywać. 

 Oczy Aidena zaszły łzami ,a jego masywna dłoń ujęła moją.

-Poszedłbym z tobą Quinn na koniec świata ,ale nie mogę jej tak zostawić.

-Dlaczego?

-Po porostu nie mogę. Nie musisz na to patrzeć. To okropne i wyniszczające. Jeśli zechcesz... poczekaj w moim pokoju albo idź do siebie. Poradzę sobie.

-A gdy znów obudzi się w nocy? Gdy znów przyjdzie do twojego pokoju i... skrzywdzi? 

 Aiden wzruszył ramieniem ,a gorzka łza popłynęła po jego policzku. 

-Nie ja jestem ważny w tej bajce, Queenie. 

-Przestań pieprzyć. 

 Puścił moją dłoń i podszedł do kanapy. Przymknął oczy ,a ja stałem w miejscu jak wryty przyglądając się jak chłopak ,którego od zawsze nienawidziłem całym sercem i uznawałem za skończonego dupka cierpiał tak bardzo ,że jego jak dotąd kamienna twarz cała ociekała z emocji ,których nie mogłem odczytać.

-Zrobię z Margot porządek i wrócę do ciebie. Nie musisz na to patrzeć. 

 Z Margot. Nie z mamą. Nigdy jej tak nie nazywał ,nie licząc tych udawanych rodzinnych spotkań z moimi rodzicami. Nie nazywał jej matką. Nie była dla niego matką. Była uosobieniem jego bólu i strachu. Nienawidził jej ,ale... Ale był Aidenem ,który nie zostawiłby nawet największego wroga na pastwę losu. Nawet kobiety ,która uczyniła z jego życia piekło. 

 Może i powinienem wbiec do jego pokoju i przeczekać ,może powinienem wrócić do domu i poczekać aż on przyjdzie do mnie. Z tym ,że od sylwestrowej nocy Aiden nie był już sam. 

 Podszedłem do niego bacznie przyglądając się Margot. Nie potrzeba było żadnych słów gdy Aiden uśmiechnął się do mnie przez łzy przekazując tym aż nazbyt wiele. Cierpiał i wolałby żebym uniknął tego upokarzającego widoku jak syn ciągnie własną matkę ,która zmoczyła się w spodnie do sypialni, ale zarazem potrzebował wreszcie nie być z tym syfem sam. 

 Oboje delikatnie dźwignęliśmy kobietę pod ramię tak by nie zrobić jej krzywdy. Była tak pijana, że nie zauważyłaby nawet gdybyśmy rzucili ją na podłogę i zostawili tak długo aż wytrzeźwiałaby. Nawet na moment się nie wybudziła, a jedynie mamrotała coś pod nosem nieprzytomna. Aiden poprowadził nas po schodach na górę do jej sypialni gdzie położyliśmy ją na łóżku. Kątem oka ,szukając w ogromnej szafie odpowiednich ubrań do snu widziałem jak chłopak ociera ze swoich policzków łzy. Moje serce łamało się na milion kawałków gdy zsuwał matce spodnie i wciągał jedwabne szorty. Miał wprawę jakby robił to już setki razy.

 To ona powinna dbać o niego w ten sposób. Ona uczyniła z jego życia piekło a on... a on był do reszty delikatny i z nabożnym szacunkiem zrzucał z niej mokre ubrania i wkładał piżamy. To nie był widok dla dziewiętnastolatka. To nie było życie dla dziewiętnastolatka. To matka powinna opiekować się nim ,nie odwrotnie. Nie była schorowana ,nie była niepełnosprawna. Była zwyczajnie alkoholiczką i sadystką z problemami psychicznymi. A on mimo to ,po rozebraniu jej i ubraniu od nowa położył jej głowę na poduszce rozgarniając włosy z twarzy i okrył satynową pościelą. Ze wzrokiem wbitym w podłogę ,przybity ,pozbierał ubrania śmierdzące szczynami i wódką i omijając mnie beznamiętnie zbiegł na dół do łazienki.

 A ja patrzyłem na Margot -na kobietę ,która sterroryzowała własnego syna ,zniszczyła piękną duszę ,złamała kogoś kogo nic w świecie nie było w stanie złamać. Nie potrafiłem patrzeć na nią łaskawie. Powinna zostać na tej kanapie i jak ostatnia alkoholiczka sikać pod siebie i rzygać aż zrozumiałaby co za gówno uczyniła ze swojego życia.

 Wtem usłyszałem szloch. Nie miałem pojęcia jakim cudem znalazłem się w łazience tak szybko. Aiden siedział u stóp umywalki z podkurczonymi kolanami chowając twarz w dłoniach.

 I płacząc.

 Jego oczy roniły realne morze łez ,które parzyło jego rozgrzane policzki. Jego ciało zdobiły tylko luźne dresy przez co przyglądając się jego ciału dostrzegałem tak wiele blizn ,że moja głowa nie była w stanie pojąć jednego: jak on przeżył tu tak wiele lat?

 Usiadłem naprzeciwko niego. Aiden nigdy nie płakał ,a ja nigdy nie miałem przyjaciół ,których powinienem pocieszać. Gapiłem się więc na niego jak ostatni tchórz.

-Idź stąd ,Quinn. -wymamrotał szlochając. -Proszę ,idź stąd. 

-Nie zamierzam stąd odchodzić.-odparłem ściszonym głosem. Przesunąłem się tak by znaleźć się ramię w ramię obok niego.

-To wszystko jest tak żałosne. Ona jest żałosna ,ja jestem żałosny. -pociągnął nosem gdy targały nim spazmy płaczu.- Nigdy nie powinieneś się o tym dowiedzieć. Tak cholernie żałuję...

-Aiden. -moje słowa brzmiały pusto.- Cieszę się ,że jestem tu z tobą. 

-Powinieneś być w domu, ze swoimi rodzicami, uczyć się albo czytać te durne książki ,ale nie powinieneś tonąć w tym bagnie. Nigdy nie powinienem był cię w to wciągać. -otarł dłonią zapłakaną twarz i odchylił głowę do tyłu wbijając wzrok w białą jarzeniówkę. -Nie zasługujesz na takie gówno. Teraz widzisz jak to wszystko wygląda ,jakie jest pojebane. 

-Jedyne co jest pojebane to to ,że wciąż masz siłę. I to ,że wciąż dbasz o kobietę ,która nie dbała o ciebie ani przez moment. Powinna była upaść na samo dno i sama zdecydować czy się od niego odbije. 

-Nienawidzę się za to ,że nie potrafię stąd zwyczajnie uciec i jej zostawić. 

 Otarłem łzę z jego policzka ,która tak jak reszta miała rozprysnąć się na podłodze, a ten gest przyprawił go o gęsią skórkę.

-Jesteś za dobry. Za dobry dla nas wszystkich. Nikt z nas na ciebie nie zasługuje. 

-Mylisz się. -ujął moją dłoń ,a moje serce zaczęło walić jak młotem.- To ja nigdy nie zasługiwałem na ciebie. I ty nie zasługujesz na taki los ze mną.

-Ten wybór pozostaw mnie ,czy chcę tu zostać czy nie. 

 Niezauważalnie na ułamek sekundy uśmiechnął się przez łzy.

-Twoi rodzice są tacy... są po prostu rodzicami. Nie powinienem wrzucać cię w wir tej dysfunkcji. Przebieranie zmoczonej matki jest...-słowa nie były w stanie przejść mu przez gardło.-Oddałbym wszystko by usunąć sobie pamięć ,by mieć normalną rodzinę. Wolałem kiedy patrzyłeś na mnie jak na potwora niż z taką litością. 

 Przełknąłem głośno ślinę ujmując podbródek Aidena. Może byłem głupszy niż sądziłem wierząc w te wszystkie romantyczne idealizowane książki o wielkiej miłości ,może powinienem był nazwać się kretynem sądząc ,że sam mam szansę na coś podobnego. Czekałem w życiu na wielkie fajerwerki ,obezwładniające uczucie ,wielką więź łączącą duszę i czułem to wszystko ,w tej przeklętej ciasnej łazience ,w której cuchnęło moczem ,a Aiden tkwił złamany do reszty. Wszystkie lata ,wszelkie przekonania uderzyły mnie obuchem w głowę ,jakby odblokowały coś co tkwiło we mnie od wielu ,wielu lat.

-Nie masz pojęcia w jaki sposób na ciebie patrzę.

 Wypłakane lisie złotozielone oczy Aidena patrzyły na mnie szeroko otwarte. Nasze oddechy złączyły się w jedno gdy zbliżyłem twarz do jego wilgotnych ust i policzków. 

 "To nic nie znaczy"- te słowa dudniły mi w głowie. Tym razem to znaczyło dużo więcej niż powinno. 

 Nie ruszyłem się zamierając gdy Aiden nie był w stanie wyrzucić z siebie żadnego słowa i to on przywarł usta do moich. Zgryzł moją wargę w leniwym pocałunku ,a ja nie będąc dłużnym ,przypieczętowując moje słowa i obietnicę ,że będę przy nim do samego końca, pogłębiłem pocałunek górując nad nim. Nasze języki ocierały się w pocałunku ,który ani trochę nie był łapczywy. Nasza ślina mieszała się krwią mojej rozciętej wargi i ze słonymi łzami Aidena ,który wplótł palce w moje włosy. Całowałem go jakby na górze wcale nie spała pijana Margot. Całowałem go tak jakbym wcale nie spędził całego życia na nienawiści do niego. Całowałem go tak nieidealnie ,tak ,że gdyby ktokolwiek kilka lat temu powiedział mi ,że pocałuję Aidena zatracony w tym do szaleństwa w jakiejś zatęchłej łazience wyśmiałbym go. Wyśmiałbym go ,bo zawsze wierzyłem ,że odnajdę cholernego księcia rodem z bajki ,którego pocałunek obudzi mnie do życia w wyjątkowym miejscu ,o wyjątkowym czasie. Tymczasem pocałunek Aidena wyniósł mnie pod niebiosa i sprowadził na ziemię ,uskrzydlał i budził do życia ,sprawiał ,że czułem ,że to właśnie tu jest moje miejsce. Przy nim. Z nim. Tak jakby nasze dusze były jednością i spotkały się nie bez powodu. To wszystko działo się nie bez powodu. 

 Aiden przerwał pocałunek patrząc na mnie w sposób jakiego nie byłem w stanie rozszyfrować. Przerwał i odsunął się. Moje serce zakuło. Co sobie myślał? Czy powinienem już sobie pójść? Miałem ochotę błagać go na kolanach by całował mnie tak długo póki starczy nam tchu. Jego usta zaś opuścił nieoczekiwane słowa:

-Chodźmy już do łóżka. 

 O miękkich nogach podążyłem po schodach za Aidenem ,z którego oczu wciąż ulatywały łzy jedna po drugiej. Było ciemno ,niewiele widziałem ,ale usłyszałem tylko jak Aiden zamyka drzwi na klucz tak by Margot nie dostała się do jego pokoju w nocy. Opadł na swoje ogromne łóżko i poklepał miejsce obok siebie. Stałem jak wryty.

-Połóż się obok. Niczego innego od ciebie nie chcę. 

 Wykonałem polecenie niepewnie kładąc się przy Aidenie. Modliłem się by nie słyszał jak mocno wali moje serce. 

 Minęła chwila gdy poczułem na swojej talii delikatny uścisk i w ułamku sekundy leżałem milimetry od twarzy Aidena ,którego usta znów przywarły do moich ,całując delikatnie ,jakby chcąc mi tym coś przekazać. Nie agresywnie ,nie łapczywie ,lecz subtelnie ,tak ,że wszelkie komórki mojego ciała zapłonęły.  Gdy przerwał pocałunek by wciąż wdech wymamrotał tylko:

-Dziękuję.

 Po czym złożył pocałunek w zagłębieniu szyi usadawiając swoją głowę na mojej klatce piersiowej. Pogładziłem burzę jego włosów ,a ten zasnął. Ja zaś tej nocy niemal nie zmrużyłem oka. Jego gorzkie łzy i puste spojrzenie przeraziły mnie do szpiku i nawet najlepszy pocałunek nie był w stanie uśpić mojej czujności.

 Nie przestałem wpatrywać się w drzwi czekając aż rozpęta się piekło. 

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top