15. Dzieciaki

„Co robisz?"

Przeczytałem wiadomość na głos i przetarłem oczy. Czyżbym przespał cały ranek i południe? Oczywiście. Zegar wskazywał piętnastą.

„Spałem"-wyskrobałem pospiesznie nudną jak flaki z olejem wiadomość ,a odpowiedź nadeszła dość szybko.

„Szkoda. Chciałem ci coś zaproponować."

Uniosłem brew. Bałem się jego durnych propozycji ,które były tak nieoczekiwane, że bardziej przewidywałby był rollercoaster.

„Znając twoje bardzo prostolinijne zapędy najpewniej chodzi o... naukę."

Uśmiechnąłem się do telefonu i wygramoliłem się z łóżka gdy w kolejnej wiadomości Aiden napisał ,że mam wyjrzeć przez okno. Przetarłem oczy i mój wzrok wędrował po podwórku Derovenów. Aiden w grubej bluzie na mrozie rzucał Nyxowi piłkę. Zaraz jednak pies podbiegł do niego i skoczył mu na nogi przez co wpadł w zaspę. Parsknąłem śmiechem.

„Dołączysz?"- przyszła zaraz kolejna wiadomość.

Co miałem lepszego do roboty niż potyczki słowne z tym gnojkiem? Narzuciłem wysokie czarne ocieplane buty ,ulubioną brązową czapkę i czarną grubą kurtkę którą zapiąłem pod samą szyję. Wsunąłem ręce do kieszeni.

-Dokąd idziesz?-zapytała Hazel gdy byłem już na ganku.

-Do Derovenów.- rzuciłem i przeskoczyłem nad furtką ,która się nie otwierała.

Uśmiechnąłem się na widok Aidena całego mokrego uczącego Nyxa siadać.

-Chyba cię nie słucha.

-Z czasem zacznie. Aroganckie bydlę.- wziął zamach i rzucił mu kij. -Co robiłeś wczoraj w mieście? Długo cię nie było.

Skwasiłem się.

-Skąd możesz wiedzieć jak długo mnie nie było?

Nyx podbiegł do nogi Aidena i ciężko dysząc położył się na śniegu.

-Mieszkamy naprzeciwko siebie.

Fakt nie do zaprzeczenia, lecz mimo to nigdy dotąd nie słyszałem u Aidena podobnego tonu ani podobnego pytania.

-Nic... nie robiłem.-pociągnąłem nosem. Mogłem zostać w ciepłym domu.

-Okej.

-Okej? Dziwnie się zachowujesz.

Aiden wzruszył ramionami pocierając przemarznięte dłonie.

-Jesteś magnesem na kretynów. Sądziłem więc...

-Że pojechałem się z kimś spotkać?-dokończyłem.- Nie ,dzięki. Po Stevenie mam dość rewelacji, a największy kretyn w okolicy właśnie stoi przede mną.

Ponownie rzucił Nyxowi kij ,ale ten ani drgnął.

-Co za leniwe bydlę.- skarcił go wzrokiem Aiden.

-Jak długo tu jesteście?

-Około dwóch godzin. Moje ręce są skostniałe jak lód.

-Tak myślałem.- odparłem i wyciągnąłem z kieszeni rękawiczki ,które nosiłem przy sobie zawsze. -Ubierz.

Aiden spojrzał na mnie jak na idiotę z malującym się na twarzy pytaniem. Podsunąłem mu bliżej rękawiczki ,które chwycił i wsunął na dłonie. Mogłem przysiąc ,że ten gest nie lada go zdziwił.

Już chciałem zapytać po jaką cholerę siedzi na dworze tak długo w tak duży mróz ,ale było ważniejsze pytanie.

-A ty czemu nie odzywasz się od kilku dni?-wypaliłem i spojrzałem na jego czerwone z chłodu policzki i nos. Od śniegu odbijało się światło ,które rozświetlało jego złote oczy i pełne czerwone usta, których w święta o mało nie pocałowałem. Jego twarz spowił mrok ,a w oczach przemknął wyraz bólu i tęsknoty.

Powinienem był dziękować matce za to ,że wtedy nam przerwała póki to zaszło za daleko. Obydwoje byśmy żałowali.

-Sądziłem ,że potrzebujesz czasu po... tym wszystkim.

Od kiedy Aiden był tak wspaniałomyślny? Mimo ,że znałem go najlepiej na świecie to czułem jakbym poznawał całkiem nową osobę.

-Mieliśmy porozmawiać.

Choć teraz ta rozmowa nie miała wielkiego znaczenia. Poprosiłem o interwencję Margot i wierzyłem ,że rozwiąże ten problem. W końcu była jego matką. Podejrzewałem ,że przy niej łatwiej będzie mu się uzewnętrznić.

-Są rzeczy ważniejsze niż moje siniaki.- odparł i uformował kulę ze śniegu ,którą cisnął prosto w elewację domu. Jego mina od początku była poważna co nijak przypominało Aidena jakim był w towarzystwie. Poniekąd lubiłem jego charakter kameleona.

A dla mnie nie było ważniejszej rzeczy niż te siniaki. Nie chodziło już tylko o to kto to zrobił ,a o to ,że cierpiał z nieznanego mi powodu ,a ja nie byłem w stanie mu pomóc. Byłem zbyt miękki by wymusić na Aidenie wyjaśnienia i stawić temu czoła.

-Posłuchaj ,Quinn...

-To było bez znaczenia.- przerwałem mu niemal od razu.- Chwila słabości. Ty byłeś świeżo po zerwaniu a ja... straciłem Stevena. Była chwila ,że zbliżyliśmy się do siebie jako kumple ,ale poszło to za daleko. To nie miało żadnego znaczenia.- powiedziałem najbardziej oschle jak tylko potrafiłem.

Nie odważyłem się spojrzeć Aidenowi w twarz. Słyszałem tylko jak głośno przełyka ślinę.

-W porządku. -przytaknął mi tylko. I to wystarczyło.

-Nie mówmy o tym już nigdy więcej. -dodałem dla pewności. Wspomnienie świąt należało schować do skrzyni ,zamknąć ją na trzy spusty i zakopać piętnaście metrów pod ziemią by nigdy nie wróciło. Tak było lepiej.

Aiden zakaszlał chwytając się za okolicę mostka. Kaszel brzmiał paskudnie. Margot miała rację ,że te fajki niszczyły mu zdrowie.

-Jak się czujesz?- zapytałem ucinając niezręczny temat i pochylając się by spojrzeć na ból jaki malował się na jego twarzy gdy znów odkaszlnął.- Bardzo cię boli?

Wzruszył ramionami i przykucnął przy psie ,który ledwie dyszał. Głaskał go leniwie po brzuchu jakby właśnie przed momentem wcale nie przeszedł go nagły ból.

-Ciężko powiedzieć.

-Tsa...- burknąłem pod nosem. Sam nie wiedziałem jak mam się czuć.

-Lucia zapraszała mnie na imprezę sylwestrową. W tym roku organizują ją u niej w domu.

Zamurowało mnie. Zmarszczyłem czoło.

-Nie żartuj ,że się zgodziłeś.

Parsknął.

-Czy wyglądam ci na idiotę?

-Odrobinę.

Przewrócił oczami a ja strąciłem śnieg z ramienia.

-Jest cholernie zazdrosna. Nadal liczy ,że się opamiętam. Zerwała ze mną tylko dlatego żebym zatęsknił.

Znów w głowie zagościł mi obraz wigilijnej nocy. Musiałem jak najszybciej przestać myśleć o tym wtedy gdy tylko mojej głowy nie zajmowało nic innego. To było bez znaczenia- stwierdziliśmy jednoznacznie i tego należało się trzymać.

-A opamiętasz się?-zapytałem nieoczekiwanie ściszonym głosem. Stąpałem po cienkim lodzie.

Cholernie cienkim.

Aiden wyprostował się. Górował nade mną o niemalże całą głowę. Jego usta spierzchnięte były od mrozu ,a włosy w nieładzie opadały mu na czoło.

-A mam się opamiętać?

-A chcesz?

Spuścił wzrok i zwilżył wargę.

-Nie.

-Więc tego nierób. Wbrew temu co powinieneś.

Kąciki jego ust drgnęły.

-To zabawne ,że właśnie ty to mówisz. A ty? Gdybyś miał wybór ,zrobić to co powinieneś czy to co chcesz ,co byś wybrał? Nie musisz odpowiadać. Wiem jaki jesteś ,Quinn. Nigdy nie zrobisz nic czego nie powinieneś.

Obruszyłem się i odsunąłem o krok.

-Przepraszam ,kurwa ,ale się mylisz.

Aiden rozbawiony wybałuszył oczy.

-Quinn pokazuje pazurki? Tupnij jeszcze nogą a może dotrze do mnie twoje oburzenie. Możesz mi wmawiać co chcesz ale zawsze będziesz posłuszny mamusi!

O nie ,tego było już zbyt wiele.

-Ty za to swojej ,kurwa, nie słuchasz.

-Ale to ty chciałeś się ze mną pieprzyć na biurku! Myślisz ,że Margot i Hazel byłyby zadowolone?

Czułem jak cały się topię ze wstydu ,ale nie mogłem pokazać przy tym tępym idiocie nawet odrobiny słabości.

-Chcesz wiedzieć co myślę? Chcesz?! -ukląkłem i w nanosekundę uformowałem kulę śniegu ,która z impetem uderzyła go w twarz rozpryskając się na niej. Na moment został ogłuszony.- Że Margot byłaby w cholerę zadowolona z tego ,że ma syna pierdolonego ,durnego -uformowałem kolejną kulę ,która tym razem nie trafiła.- geja bez zasad moralnych ,opamiętania i...-patrzyłem jak Aiden odwraca się na pięcie.- Och ,obraziłeś się? Wiesz co? Pierdol się Aiden. Pierdol się.

Sam się odwróciłem i ruszyłem w stronę furtki.

Usłyszałem ,że ktoś za mną biegnie. Nim zdążyłem się odwrócić już byłem w powietrzu ,a kilka sekund później leżałem w ogromnej zaspie przysypany śniegiem. Aiden śmiał się w niebogłosy triumfując nade mną.

-Jesteś w chuj niedojrzały.- skrzyżowałem ramiona na piersi gdy śnieg dostawał mi się wszędzie tam gdzie nie powinien.

-Straszni z nas gówniarze, Quennie.

Krzyczałem kiedy wziął rozbieg i wylądował tuż obok mnie obkładając moją twarz zimnym jak cholera śniegiem. Broniłem się ,ale jak zwykle był silniejszy. Śmiałem się w niebogłosy gdy dołączył do nas Nyx ,który wyglądał teraz jak biały polarny niedźwiedź. Czułem się jakbyśmy znów mieli po dziewięć lat. To było tak dawno... Ale długo nie bawiłem się tak dobrze. Nie wiem ile siedzieliśmy w śniegu ,ale płuca bolały mnie od śmiechu i pierwszy raz w życiu słyszałem tak głęboki gardłowy śmiech Aidena gdy próbowałem wcisnąć mu śnieg w gacie. Byliśmy cali mokrzy ,zmarznięci ,i najprawdopodobniej nabawimy się przeziębienia ,ale kto zwracał na to uwagę kiedy właśnie zanosiło się na bitwę na śnieżki?

Biegaliśmy po podwórzu jak dzieciaki goniąc się ze śniegiem ,śmiejąc się jak szaleńcy ,rzucając w śniegu i rzucając idiotycznymi aluzjami.

Nigdy ,ale to nigdy ,nie czułem się lepiej.


***

Hazel


-Jamie nie uważasz ,że chłopcy ostatnio mocno się do siebie zbliżyli?- zadałam pytanie odsłaniając firanę w jadalni. Taksowałam podwórze domu Margot gdzie od kilku godzin bawili się jak dzieciaki. Aiden co chwila chwytał Quinna w pasie wrzucając go w zaspy ,a ten klął siarczyście próbując się z nich wydostawać.

Mój mąż siedział w fotelu i przeglądał akurat lokalną gazetę. Poprawił okulary ,a ja usiadłam na skraju fotela.

-Chłopaki czasem mają lepsze i gorsze dni. Pewnie znaleźli wspólny język kiedy Aiden wreszcie znalazł czas na coś innego niż tą całą panienkę ,której odejście przeżywa Margot.

-Dobrze jest widzieć ich razem. Przez ostatnie lata nasz syn mocno stronił od obecności Aidena mimo ,że próbował to ukrywać.- przytuliłam się do jego łysiny.

-Aiden to ogień ,a nasz syn woda. Są inni w każdym aspekcie.- zamknął gazetę odkładając ją na stolik przy fotelu.

-Ale mimo to coś ich zbliżyło. -powiedziałam i uśmiechnęłam się na dźwięk krzyków dobiegających z podwórza Derovenów.

-Najpewniej jakaś gra.

Trąciłam go w ramię.

-Poważnie?

-No co?- spojrzał na mnie spode łba.- Chłopaków zawsze łączy i dzieli kilka rzeczy.

-Piwo i piłka nożna?

-Nie.- zaśmiał się.- Najważniejszym jest znaleźć wspólną nić porozumienia i zgodności.

Zamyśliłam się. Zeszłam z fotela i przeszłam do kuchni.

-Nie uważasz, że dogadaliby się jako para?-wypaliłam.

-Przestań.- krzyknął z jadalni.- Aiden to dobry chłopak ,ale na partnera dla Quinna w życiu się nie nada. Mówisz jakbyś nie znała własnego dziecka. Nigdy nie oddałbym syna... -przerwał na moment.- Wlej mi wina jak już jesteś w kuchni.

Przytaknęłam. Może właśnie dlatego ,że doskonale znałam swoje dziecko ,to byłam pewna ,że z jego strony nie można być pewnym niczego.

Polałam więc wina i pozwoliłam sobie jeszcze przez moment obserwować chłopców. Moje serce waliło mocno z radości. Dobrze było widzieć ich wreszcie razem.

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top