1. Mój przyjaciel koszmar

Otworzyłem szeroko oczy gdy ciepły powiew wiatru owiał moją cholernie zaspaną twarz. Wyskoczyłem z łóżka tak szybko, że w życiu nie spodziewałbym się po sobie takiego wyczynu, który nie byłyby okupiony naderwanym mięśniem, co w moim trybie życia było bardziej niż prawdopodobne. Można powiedzieć, że pobiłem rekord aktywności miesiąca. Raczej preferowałem spokojny tryb życia, lecz kiedy zegarek pokazał mi siódmą trzydzieści omal nie wyskoczyłem przez okno. Przeklinałem pod nosem pospiesznie przemywając swoją durną mordę zimną jak lód wodą.

 Jak mogłem zapomnieć ustawić budzik tak ważnego dnia? Dość łatwo. Wystarczyło być idiotą jak ja i po raz kolejny wpaść w tok czytania. Kolejny rozdział, kolejny i kolejny, aż zasnąłem nad ranem budząc się w połowie łóżka w towarzystwie pogniecionej i zaślinionej książki.

-Cholera, cholera, cholera - mamrotałem słysząc jak ojciec i matka o czymś zawzięcie rozmawiają u szczytu schodów.

Dziękowałem w duchu swojej ukochanej matce, która beżowe spodnie od mundurka wyprasowała mi już wczoraj dzięki czemu nie musiałem obawiać się, że pierwszego dnia szkoły wyglądać będę jak społeczne gówno narażając się na krzywe spojrzenia. Bohaterowie nie zawsze nosili pelerynę.

Założenie spodni i zapięcie paska zajęło mi nie więcej niż minutę. Przekalkulowałem w głowie, że jeśli poświęcę dwie minuty na uczesanie swoich jakże problematycznych włosów w kolorze rdzy identycznej do tej jaka jest na moim samochodzie, pięć minut na założenie koszuli i zapięcie krawata, minutę na wsunięcie butów i kilka minut na zapakowanie książek i śniadania to i tak będę spóźniony.

Na chuj mi były te wyliczenia? Zawsze wszystko miałem dokładnie zaplanowane, jak na przykład to, że skarpetki zawsze zakładałem tuż przed założeniem spodni, a włosy czesałem zwykle z rozpiętą koszulą, którą zapinałem dopiero wtedy gdy moje włosy były idealne. Byłem zwolennikiem niewzburzonej rutyny i z radością oddawałem się swoim nawykom choć bywały nudne i przewidywalne, dokładnie takie jak ja.

  Teraz szlag wszystko trafił, a cała moja spokojna rutyna poszła się pieprzyć. Czułem w kościach, że ten dzień będzie fatalny skoro od rana nic nie układało się według planu. Wzburzony i skołowany wybiegłem ze swojego pokoju. Zbiegłem po skrzypiących schodach jak dziki i zatrzymałem się w kuchni na widok mamy, która jak zwykle zgodnie z swoim planem dnia, w dokładnie odprasowanej bluzce i spodniach na kant, mieszała kawę w termosie pakując ją do torby. Zgarnąłem kanapkę z serem z blatu i omal się nią nie zakrztusiłem.

-Spóźnienie pierwszego dnia nie jest w twoim stylu.

Zapiłem zimną i niewyobrażalnie obrzydliwą nieposłodzoną herbatą mając nadzieję, że nie będę rzygał po tym jak kot.

-Co ty nie powiesz - odparłem sięgając po kluczyki starego chevroleta ojca, który pamiętał jeszcze czasy gdy po świecie chodziły dinozaury.

-Aiden już na ciebie czeka - skinęła głową w stronę okna w jadalni, które rzucało widok na wybrukowany podjazd.

Wyjrzałem dyskretnie przez okno i coś we mnie drgnęło.

Miałem nadzieję, że to nie ta zjedzona w pośpiechu kanapka.

Przełknąłem ślinę, a matka podała mi torbę pełną książek i drugiego śniadania.

-Widziałam, że nie spakowałeś się wczoraj, więc zrobiłam to za ciebie - uśmiechnęła się tak serdecznie, że mimo swojego spóźnienia ucałowałem ją w policzek.

 Mama była aniołem w ludzkiej skórze. Czasem dbała o mnie zbyt przesadnie, ale kochałem ją za to, że to ja musiałem wyznaczać jej granice miłości. Nie żeby mi to przeszkadzało. Była rozczulająca i dbała o mnie i o ojca jak stróż. Może to dlatego, że byłem ich jedynym dzieckiem. Rozpieszczali mnie jak pańskiego pieska, chcieli dawać codziennie gwiazdę z nieba. Nie oczekiwałem od nich wiele. Wystarczyło mi, że byli. Jako moi rodzice i najlepsi przyjaciele.

 Jedyni przyjaciele jakich miałem.

 To nie był czas na serdeczności. Nigdy w całej swojej historii nie spóźniłem się na lekcje, a tym bardziej żadnej nie opuściłem. 

-Kocham cię - powiedziałem w pośpiechu, a mama pogładziła moją białą koszulę w okolicy kołnierza.

 Dobrze było czasem nakarmić miłością wewnętrzne dziecko, które wciąż swoje bezpieczne miejsce wyznaczało tu, w domu, przy jedynych osobach, które kiedykolwiek go kochały.

-Baw się dobrze i bądź ostrożny.

Skinąłem jej na pożegnanie i czułem jak odprowadza mnie wzrokiem po samą furtkę jak przedszkolaka, aż zamknęła za sobą drzwi.

Oczywiście mój stary gruchot zaparkowany był na podjeździe, bo w garażu albo chociażby na podwórku nie było na niego miejsca.

-Cześć, chujozo - usłyszałem ze strony chłopaka, który ewidentnie świetnie się bawił siedząc tyłem do mnie na masce samochodu i lustrując las, który rósł wokół sąsiednich domów.

-Spierdalaj z maski - wysyczałem jadowicie, a ignorant zaśmiał się pod nosem.

-Przez ciebie się spóźnimy.

Powiedział to z taką ironią, że omal nie splunąłem mu w twarz. Przeze mnie się spóźnimy? To on mógł chociażby zadzwonić żeby obudzić mnie szybciej! I byłem pewien, że Aiden miał serdecznie w dupie to czy się spóźnimy czy nie, bo sensem jego egzystencji było robienie wszystkiego żeby tylko przetestować moją cierpliwość, a wiedział, że nic tak nie wytrąci mnie z równowagi jak spóźnienie do szkoły. Zachowałem ten komentarz dla siebie i bez słowa usiadłem na miejscu kierowcy. Silnik zaryczał głośno.

 I zgasł.

-Cholera. To jakiś żart.

Przekręcałem kluczyk w stacyjce, ale obroty na obrotomierzu niewiele się podbijały. Na mojej piegowatej twarzy zagościł rumieniec złości i zażenowania. Akurat dziś wszystkie nieszczęścia musiały spaść a k u r a t na mnie?!

-Co jest?- zapytał leniwym głosem zaczesując w tył swoje ciemne, nieco zakręcone i przydługie włosy w tył.

 Zmierzwiona i zaniedbana burza włosów czarnych niczym listopadowa noc łatwo pozwalały się rozszyfrować: wczorajszy wieczór spędził albo z Lucią tarzając się w pościeli jak dziki, albo nawalił się do nieprzytomności z swoimi kumplami i zasnął w przypadkowym miejscu zapominając o tym by wziąć kąpiel i użyć grzebienia. Przekleństwem tego faceta było jednak to, że mimo, że walił jak gorzelnia, a jego aparycja pozostawiała wiele do życzenia wciąż wyglądał dobrze.

-Nie chce odpalić - kopnąłem w sprzęgło ignorując chłopaka, który opierał się o otwarte drzwi zaglądając do środka pojazdu, w tym przyglądając się mojej wściekłej minie.

-Daj spojrzeć. 

 Aiden nieco bardziej był obyty w sprawie "motoryzacji" niż ja. Moja wiedza ograniczała się do tego, że samochód miał cztery koła i kierownicę. Zdecydowanie to nie był mój konik. Bez słowa więc ustąpiłem mu miejsca na fotelu kierowcy stając przy drzwiach i obserwując jego ruchy. Postukiwałem podeszwą w kostkę brukową z niecierpliwością. Aiden przekręcił kluczyk w stacyjce i nic. Powtórzy gest kilkakrotnie aż ściągnął swoje czarne gęste brwi wpatrując się w kontrolki. 

-Jak ten samochód ma odpalić jak panel z kontrolkami świeci się jak choinka na Boże Narodzenie? -spojrzał na mnie spod byka. Zrobiłem się jeszcze bardziej czerwony, jakby żywy ogień zapłonął na moich policzkach.- Kiedy ostatni raz wymieniałeś olej?

 O czym on kurwa mówił? Moja mina mówiła sama za siebie. Chłopak zaczesał swoje włosy w tył głośno wydychając powietrze.

-Jesteś jebanym debilem, wiesz? Jak można mieć prawo jazdy i nie wiedzieć, że jak KONTROLKA OLEJU ŚWIECI SIĘ NA CZERWONO TO NALEZY WYMIENIĆ OLEJ?

 Zawstydziłem się ze swojej głupoty. Może miał trochę racji, że powinienem nieco bardziej... zagłębić temat. 

 Wysiadł z samochodu i zajrzał pod maskę. W momencie jego dłonie ubrudziły się od smaru. 

-Teoretycznie był wymieniany w tamtym roku - mruczał do siebie.

 Schylił się by zajrzeć do podwozia.

 I podszedł do mnie i z całej siły zdzielił mnie w tył głowy.

-Kurwa, masz uszkodzoną misę olejową, kretynie. Jak mogłeś nie zauważyć, że zostawiasz za sobą mokre plamy?

-Cóż...-skrzywiłem się z bólu.- Czyli nie odpali?

 Zarobiłem jego ostre spojrzenie.

-Nie, nie odpali -rzucił i wręcz czułem jak na jego usta cisną się wyzwiska i karcenie mnie za to, że jestem nieodpowiedzialnym dzieciakiem.- Zanim wsiądziesz do samochodu naucz się chociażby odróżniać kontrolki. Pogadam z twoim ojcem. Może ma jakiegoś sprawdzonego mechanika, który naprawi ci to na jutro - odparł wycierając brudne dłonie w koszulę szkolnego mundurka. 

 Pochylił się by zebrać z podjazdu plecak, który rzucił uprzednio niedbale. Zarzucił plecak na jedno ramię i przyglądał się autu jakby próbował szukać jakiejkolwiek alternatywy oprócz zgnojenia mnie za to, że jestem nieudolnym kretynem. 

 Z tym, że ja już znalazłem alternatywę. 

-A ty dokąd?- zapytał rozbawiony Aiden patrząc jak opuszczam podjazd.

-Do szkoły.

-Pieszo?-parsknął zdziwiony.

-Tak kurwa, pieszo. Masz jakieś lepsze wyjście?

Zaśmiał się w głos gdy we mnie gotowała się wściekłość.

-Skądże. To kwestia czasu aż te próchno się rozleci. Mówiłem ci. W dodatku z twoją ułomnością to było oczywiste, że prędzej czy później czeka nas kilka kilometrów drogi o własnych nogach. Może lepiej przerzuć się na rower?

Nie wytrzymałem. Krew się we mnie gotowała. Nie dość ,że spóźnię się na co najmniej dwie godziny to jeszcze w podróży towarzyszyć musiał mi ten kretyn. Gorzej być nie mogło. Przeklinałem to, że oboje mieszkaliśmy tak daleko szkoły, w środku lasu, w miejscu gdzie nie zapuszczała się nawet komunikacja miejska.

-A może wreszcie zamiast gadać weźmiesz samochód od starych i to ty zabierzesz nas do szkoły choć raz?

Ta zgryźliwość nijak na niego podziałała. Czasami miałem wrażenie, że oprócz arogancji Aiden posiada w sobie spokój jakiego mógł pozazdrościć mu każdy nerwus jak ja, albo przynajmniej potrafił wytworzyć wokół siebie ścianę, która odbijała wszystko co chciał by było odbite.

A może po prostu miał tak wszystko w dupie, że było mu obojętne czy spóźni się na lekcje czy nie? Obstawiałem tą właśnie opcję.

-Po co skoro mam prywatnego szofera, który wygląda jak ta wkurwiona do czerwoności emotka?- wyciągnął  z kieszeni paczkę papierosów i odpalił jednego dobrze wiedząc jak bardzo nienawidzę tego smrodu. -Dobrze wiesz, że starzy nie dadzą mi samochodu, bo mi nie ufają.

-Nie dziwię im się - powiedziałem na tyle cicho, że nie usłyszał.

Przeszliśmy jakieś pięćdziesiąt metrów gdy dotrzymał mi kroku.

-Szkoda, że po tym zadupiu nie jeżdżą autobusy -rzucił zaciągając się dymem.- Ileż cierpienia by mi to ujęło.

Udawałem, że ta uwaga mnie nie dotknęła.

Chociaż po dziewiętnastu latach życia z tym idiotą przyzwyczaiłem się do jego ciętych uwag tak niektóre i tak bolały.

Nasza historia była strasznie dziwaczna. Nasze matki znały się od podstawówki, razem studiowały medycynę, otworzyły własną przychodnię w Summersville, jedna z nich była pediatrą, druga kardiologiem, łączyła je ogromna przyjaźń i mogłem śmiało rzec, że nie mogły bez siebie żyć jak jednojajowe bliźniaczki. Dopiero kiedy matka poznała ojca, również lekarza, zapomniała nieco o przyjaciółce, ale nadal pozostały nierozłączne. Wspólnie pracują, robią zakupy, co drugi dzień spotykają się na kolacje. Chore? To jeszcze nic. Moi rodzice wpadli na cudowny pomysł żeby wykupić dom naprzeciwko matki Aidena żeby nasze matki widywały się częściej. Dzięki temu mieszkaliśmy na tak dalekich obrzeżach, że oprócz domu Derovenów i naszego był tu tylko las i klif żeby można było z niego skoczyć.

Aiden urodził się tego samego dnia co ja. Nasze matki były w jakiejś cholernej zmowie. Urodziłem się tylko kilka godzin szybciej od niego. Te kobiety leżały nawet razem na porodówce, każde urodziny urządzały nam wspólne, każde rodzinne uroczystości odbywały się w wspólnym gronie, każde święta, wigilie, urodziny... Rzygałem Derovenami. Ta rodzina była jak te paskudne żelki w kwaśnej posypce, które można było jeść i jeść aż do bólu i pieczenia języka żałując, że zjadło się tak dużo i powstrzymując odruchy wymiotne.

Nasze matki nie przewidziały jednak jednego. To, że one się kochały nie znaczyło, że ich synowie również będą żyć jak bracia.

Z góry narzuciły nam, że mamy się uwielbiać i stworzyć silną relację. Co to, to nie. Mieliśmy po dziewiętnaście lat i nienawidziliśmy się do tego stopnia, że gdyby nie groźba więzienia do końca życia to urwalibyśmy sobie łby. Aiden był specyficzny. Matka zawsze mówiła mi, że to być może dlatego, że stracił ojca. Nie, nie umarł. Kopnął ich w tyłek i uciekł z jakąś młodą siksą na drugi koniec świata zapominając o ich istnieniu. Nie obchodziło mnie co wpłynęło na to, że był dupkiem jak ich mało. Pastwił się nade mną od kiedy tylko zaczęliśmy chodzić. W drugie urodziny zrzucił mój tort z blatu i rozmazał go po całej podłodze. W czwarte urodziny wysmarował moją czapeczkę miodem przez co pogryzły mnie pszczoły tak, że trzy dni nie mogłem usiąść na dupie. W siódme urodziny zrzucił mnie z krzesła gdy przygotowywaliśmy dekoracje przez co miałem złamaną nogę z przemieszczeniem. Tylko można sobie wyobrazić jaki ból czuło dziecko, które nie mogło w wakacje wyjść na basen albo pograć w piłkę. W dziesiąte urodziny do picolo wrzucił mi ogromnego karalucha. Później gdy byliśmy nastolatkami sam urządzał imprezy urodzinowe w swoim domu. Wszyscy ze szkoły przychodzili do niego, a ja patrzyłem przez okno jak świetnie się bawią. (Nigdy nie dostałem zaproszenia.)W przedszkolu zabierał mi wszystkie zabawki, szarpał, gryzł i wyrywał włosy. W podstawówce nie było semestru żebym mógł ćwiczyć na zajęciach sportowych, bo miałem połamane palce, ręce albo nogi od jego prześmiesznych żartów. Zawsze zabierał mi kolegów, oblewał słodkimi klejącymi napojami, wyrzucał plecak przez okno, darł książki, zabierał telefon, popychał, wyśmiewał... Raz nawet zablokował drzwi w łazience, że pięć godzin siedziałem wystraszony w ciemnej kabinie póki nie odnalazła mnie woźna. Był moim koszmarem. Teraz gdy byliśmy w liceum dalej był paskudny jak mało kto. Podstawiał nogę na przerwach, rzucał śmieciami, pluł, popychał, zostawiał szpilki na moim krześle, gasił pety na plecaku i robił ze mnie flegmatycznego kujona. To przez niego nie miałem żadnego kumpla od podstawówki. Wszyscy widzieli we mnie dziwaka, który jest obleśny i woli przebywać sam w swoim otoczeniu. Nienawidziłem go całym swoim sercem i gdybym mógł sprawiłbym żeby nie istniał. Był jak fatum, a moja matka widziała w nim anioła, swojego drugiego kochanego synka, który nigdy nie robił niczego złego, a ja dramatyzowałem. Aiden zawsze robił co chciał i nigdy nie przepraszał. Czego by nie zrobił wszyscy mu klaskali. Tymczasem ja musiałem nieźle się napocić żeby ktokolwiek zobaczył mój wysiłek.

 Mimo różnic łączyło nas jedno- miłość do naszych matek. Dlatego zgodziliśmy się jeździć razem do szkoły by myślały, że się dogadujemy. Udawaliśmy od tak wielu lat by najważniejsze kobiety w naszym życiu były szczęśliwe. Może to wielkoduszne, może nie, ale nasza nienawiść nie mogła zniszczyć tak silnej przyjaźni. Choć za ich przyjaźń płaciliśmy ogromną cenę.

Spojrzałem na niego spode łba. Milczał od jakiś pięciu minut co było do niego niepodobne.

Patrzyłem na jego niewyprasowaną koszulę i uwieszone nisko czarne spodnie z niedopiętym rozporkiem. Krawat zarzucony miał byle jak przez szyję i ani myślał by go zawiązać. Arogancko zgasił papierosa o asfalt i wyrzucił niedopałek do rowu. Wypuścił nosem dym, a ja uniosłem wysoko brew. Gdy jego zielonomiodowe dzikie spojrzenie padło na mnie odwróciłem wzrok.

-Wyjmij kija z dupy. Załatwię transport.

-Wcale nie mam kija w dupie - zaprzeczyłem gdy ten zaczął skrobać coś na najnowszym IPhonie.

Moja matka uważała, że był wielce pokrzywdzony przez ojca, ale jakoś nie widziałem żeby kiedykolwiek smucił się z powodu tego, że ojciec przelewał mu kilka tysięcy miesięcznie na jakieś durnowate wydatki by oczyścić swoje sumienie.

-Zawsze go masz i widać, że cię uwiera.

Zacisnąłem zęby. I tak był dziś nadzwyczajnie miły.

-Ty za to wyglądasz jak fleja.

Teatralnie drygnął szczerząc zęby.

-Dziękuję za tak zacny komplement z twoich niewyparzonych ust, ale mógłbyś się wysilić na coś lepszego.

Przystanąłem w miejscu przyglądając się jego burzy czarnych jak noc włosów, które w nieładzie opadały mu na czoło, zielonkawym z złotymi pierścieniami nieco skośnym dużym oczom, wydatnym kościom policzkowym i pełnym ustom. Kiedy mrugał rzęsy opadały mu na zaczerwienione policzki, a gęste czarne brwi idealnie kontrastowały z bladą cerą. Może dlatego wszystkie dziewczyny lgnęły do niego jak ćmy do światła. Był wysoki, umięśniony, silny... I niewyobrażalnie głupi, ale mimo to przystojny. Wygląd był jego jedynym atutem.

-Wiesz co jeszcze te usta potrafią?- zapytałem z przekąsem.- Powiedzieć twojej matce, że wcale nie rzuciłeś palenia.

Jego mina zrzedła, a uśmiech zniknął. Przepychanki rodem z podstawówki zawsze działały. Wbrew wszystkiemu dorośli byliśmy tylko na dowodzie. Gdy ja i Aiden spotykaliśmy się na tym samym metrze kwadratowym iq automatycznie spadało tak nisko jak poziom rozmowy.

-Jestem dorosły i robię co chcę.

Ta, jasne. Jeszcze niech tupnie nogą, a parsknę śmiechem.

-Co innego mówi twoja matka gdy żali się mojej. Masz chore płuca i to niezbyt rozsądne...

Spodziewałem się, że jak zwykle złapie mnie za kołnierz, przyciśnie do drzewa, napluje w twarz i powie, że jeśli tylko coś pisnę to będę miał przesrane. Tym razem szedł przed siebie bez większego zastanowienia.

-Nie musisz prawić mi morałów. Moje życie to niczyja sprawa, a tym bardziej twoja.

Przerażała mnie myśl, że wiedziałem o nim wszystko. Znałem jego wszystkie choroby, przyzwyczajenia, nawyki, dziwactwa i nawet hasła na Ligę. A on wiedział to samo o mnie i dlatego, że się nienawidziliśmy każdy te informacje mógł wykorzystać przeciw sobie. Łudziłem się jednak, że gdy będziemy dorośli każdy pójdzie w swoją stronę i skończą się męki, ale to była tylko ułuda. Już przywykłem do tego, że matka Aidena przesiadywała u nas codziennie żaląc się na syna, a Aidena widywałem kilka razy dziennie na podwórzu gdy wykonywał jakieś absurdalne prace zlecane przez matkę. Za każdym razem gdy tylko wychodziłem z domu nie obywało się bez jego kąśliwych komentarzy. Przeklinałem dzień, w którym rodzice wpadli na pomysł by naprzeciwko nich zamieszkać.

 Nie było godziny żebym chociaż raz nie usłyszał jego imienia. Widywałem go przez okno swojego pokoju, przebywałem z nim w szkole, wracałem z nim ze szkoły, a w domu zamiast zjeść w spokoju obiad matka wypytywała mnie o dzień w szkole przy okazji dopytując jak szło Aidenowi, a na domiar złego wieczorami wpadała jego matka i po raz kolejny zaczynała temat Aidena. Miałem wrażenie, że niedługo wyskoczy mi z szafy. Jego obecność w moim życiu była tak intensywna i denerwująca, że wychodziła mi bokiem.

-Twoja matka zaprosiła nas na obiad w niedzielę - powiedziałem nieco oschle, nieco z wyrzutem.

-Wymyśl jakąś wymówkę.

Pokiwałem głową. Nie przepadałem za przebywaniem w domu u Derovenów. Choć Margot była dla mnie niezmiernie miła to przebywanie w domu Aidena napawało mnie jakąś taką... niezręcznością. Miałem nadzieję, że wymówka z grypą żołądkową znów przejdzie.

Aiden jednak był dziś... dziwny, do zniesienia. Było z nim coś nie tak. Zwykle od rana mnie wyśmiewał, rzucał komentarzami tak przykrymi, że miałem ochotę zapaść się pod ziemię i ryczeć. Był jak sumienie, które mnie dołowało z każdą minutą, wprawiało w kompleksy i smutek, a teraz... Sam był chodzącym smutkiem, mimo, że starał się to ukrywać. Doskonale wiedziałem, że przyodział maskę. Być może chodziło o dziewczynę. Znów się pokłócili? A może zerwali po raz trzeci w tym miesiącu? Nie musiałem długo mu się przyglądać by wyczytać z jego spojrzenia coś czego długo nie widziałem.

Strach? Ból? Przerażenie?

Nie chciałem jednak pytać czy wszystko w porządku bo było mi to szczerze obojętne. Jeśli cierpiał to nie chciałem odejmować mu tego bólu swoimi pocieszającymi gadkami. Zbyt wiele złego mi w życiu wyrządził bym tracił swój czas na pocieszanie go. Wiem, powinienem spłonąć w piekle.

Mimo to zrobiło mi się go szkoda. Cholerna wrażliwość odziedziczona po matce.

Wsadziłem w ucho słuchawkę i odtworzyłem na telefonie playlistę. Aiden przysunął twarz do słuchawki i skwasił się.

-Tak jak myślałem, ktoś taki jak ty musi słuchać gówna.

-Jeśli ci nie pasuje...

Zza pleców usłyszałem klakson i głośny krzyk:

-Deroven!

-Wolniej się nie dało?-burknął pod nosem i otworzył drzwi czarnego SUV'a w którym za kierownicą siedział Dawson, który nienawidził mnie równie mocno co Aiden.

 Razem uwielbiali się nade mną pastwić. Było to dla nich niemal jak sport.

-Co tu robi ta pierdoła? Chyba nie myśli, że zabierze się z nami!

Głośny śmiech rozszedł się echem po lesie.

-Napatoczył się. Jak zwykle - odparł Aiden zajmując wygodne miejsce tuż obok kierowcy. Otworzył szybę i łypnął na mnie jakby chciał mnie opluć.

Ja się napatoczyłem? To on codziennie patoczy się do mojego auta żebym to ja go podrzucił do szkoły! Wiedziałem jednak, że większa dyskusja na ten temat nie ma sensu. W moim sercu narosło coś podobnego do wstydu.

-Och, chyba myślałeś, że mówiąc, że załatwię transport pomyślę też o tobie - wyszczerzył zęby.- Przykro mi. Uśmiechaj się ładnie to może ktoś chętnie cię podrzuci.

Dawson parsknął śmiechem i odjechał z piskiem opon nie zapominając wjechać w głęboką kałużę, która ochlapała moje beżowe spodnie. Zakląłem pod nosem i pokazałem im środkowy palec.

Jak się czułem? Jak pierdoła, jak łajza i ostatni kretyn. Dlaczego Aiden tak bardzo żywił do mnie nienawiść skoro nigdy, mimo jego wybryków, nie zrobiłem mu krzywdy? Bo byłem zbyt miękki, zbyt słaby i zbyt beznadziejny by być dla niego chociażby kolegą. Każdy dzień z nim był udręką, która niosła tylko smutek i żal. Mimo tego jak beznadziejnie się czułem myślałem tylko o smutku w jego oczach.

Porzuciłem jednak tą myśl gdyż czekało mnie jeszcze kilka kilometrów drogi do szkoły z zabrudzonymi spodniami i ogromnym spóźnieniem. W głowie jak zwykle miałem myśl, że mogło być gorzej.

Znając Aidena- mogło być o wiele gorzej.

 Parsknąłem pod nosem. Perfekcyjny nielubiany kujon i zbuntowany dupek bez zasad. Jakież to oklepane.


***

-Panie Quinnlanie Kyle.

Na dźwięk tego poważnego głosu omal nie wbiło mnie w podłogę. Przystanąłem zaciskając zęby.

-Pani dyrektor - wymamrotałem gdy siwowłosa staruszka niższa ode mnie o dwie głowy skrzyżowała ramiona na piersi patrząc na mnie z dołu.

 Ponoć to ona grała Goluma w Hobbicie.

-Nie przyszedłeś na trzy pierwsze lekcje - otaksowała mnie od góry do dołu oceniająco.- I jak ty wyglądasz! Idź się przebrać.

-Utrudnienia w drodze do szkoły - odparłem ze wstydem otrzepując błoto z nogawek.

-To do pana niepodobne! Zawsze świecił pan przykładem, jak przystało na prymusa, a teraz zasługuje pan na naganę już pierwszego dnia! -zakrzyknęła swoim upiornym głosem, a moje serce zaczęło walić jak młotem.

Nagana? Nigdy nie dostałem nagany. Rodzice mnie zabiją.

-Pani dyrektor, samochód rozkraczył mi się na podjeździe- tłumaczyłem desperacko.- Nie miałem z kim przyjechać. Ludzie za o wiele gorsze czyny nie zostają ukarani, a ja tylko się spóźniłem!

Aiden spóźniał się notorycznie i nigdy nie został ukarany. Nigdy nikt nawet nie zwrócił mu uwagi! Ale ja byłem wzorowym uczniem i wymagano ode mnie perfekcji.

-Dość! Zgłoszę to do twoich rodziców.

-Nie! - zaprzeczyłem ostro mając ochotę błagać ją na kolanach by tego nie robiła.

 Nigdy nie sprawiałem rodzicom żadnych problemów, byłem idealnym dzieckiem. Moją najgorszą oceną było cztery z minusem! Załamią się gdy przyniosę do domu naganę. Wyrzucą mnie z domu, wyklną i będą się obwiniać za moje okropne zachowanie.

Zacisnąłem mocno pięść gdy Aiden przeszedł tuż obok mnie rozbawiony.

-Podnosisz na mnie głos?

-Nie, w życiu! Błagam, ja naprawdę - ruszyłem w krok za dyrektorką, która moje tłumaczenie miała serdecznie w dupie.- spieszyłem się. Wpływ zdarzeń losowych powinien być brany pod uwagę nim wymierzy na mnie pani osąd.

Odwróciła się karcąc mnie swoim spojrzeniem bazyliszka.

-Mówisz mi więc co powinnam, a co nie? Skup się, dziecko, na tym co ty powinieneś, a zdecydowanie powinieneś iść się przebrać i pokornie przeprosić za swoje naganne zachowanie. W naszej szkole uczymy by walczyć z przeciwnościami losu...

-Miałem wyczarować nowe auto czy ukraść?-wypaliłem, a kobieta pobladła.

 Moja sytuacja była krytyczna.

-Tego już za wiele. Dzwonię do twoich rodziców.

Machnąłem ręką zrezygnowany gdy Aiden bacznie obserwował tą sytuację siedząc na schodach i rozkoszując się ciepłą kawą. Świetnie się bawił.

-Podać numer?

 Wiedziałem, że gorzej już nie będzie.

-Bezczelny - syknęła i zniknęła za drzwiami swojego gabinetu skąd czuć było kawą i papierosami.

Przeszedłem obok Aidena i trąciłem go z całej siły nogą. Kilka kropli gorącej kawy rozprysnęło się na jego koszuli.

-Jesteś chujem.

-Do usług -upił łyk i parsknął śmiechem.

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top