Rozdział 8

Rozdział 8.

„Motyle w brzuchu. Metafora do bani. Prędzej wściekłe pszczoły."

— Kami Garcia

Lucy

Gdy budzę się rano, aby pomóc mamie w kwiaciarni, niebo jest jeszcze ciemne. Ma kolor granatowego aksamitu i gdy patrzę na nie z okna, mam ochotę odwrócić się na drugi bok i spać dalej.

— Obiecałaś pomóc — poonagla mnie mama, patrząc stanowczym wzrokiem, jak przeciągam się na łóżku.

Jak mus, to mus. Wstaję prędko i od razu dostaję gęsiej skórki. Jedząc tosta, rozpalam w piecu. Rodzice byli wielokrotnie proszeni o zainstalowanie centralnego ogrzewania, ale nie zgodzili się. Nie potrafię zrozumieć, co jest fajnego w marznięciu na własne życzenie.

W biegu zakładam sprane jeansy — które, o dziwo, nie zsuwają mi się z bioder — oraz zieloną koszulkę z długim rękawem. Zapominam się uczesać, dlatego siedząc w furgonetce mamy, kilkukrotnie przeczesuję dłonią splątane włosy.

— O której przyjedzie dostawca? — pytam mamy, nie podnosząc wzroku znad rachunku za kwiaty.

Poza sezonem są droższe niż zwykle, jednak z pieniędzmi, które tata dostaje za swoje powieści, rodzice nigdy nie skarżyli się na brak funduszy na utrzymanie biznesu. Ojciec, ślepo zakochany w mamie, zgodził się na kwiaciarnię jej marzeń, jak tylko odprawili mnie i rodzeństwo do college'ów.

— Za dziesięć minut.

Chowam rachunki i całą dokumentację do skórzanej torebki mamy. Mijamy kilka przecznic budzącego się miasta i za chwilę jesteśmy na miejscu. Kiedy tylko otwieramy kwiaciarnię, mama wypada na mroźne powietrze do cukierni obok, by kupić nam kawę.

Patrzę na puste wazony po kwiatach. Nie ma w nich wody, więc napełniam każdy po kolei.

Co zajmuje mamie tyle czasu?

Postanawiam zająć się pustymi skrzynkami na kwiaty. Każdą z nich wystawiam przy drzwiach, jedną na drugiej. Niosę już piątą skrzynkę, patrząc przy tym pod nogi. Nie chcę przewrócić któregoś z licznych wazonów stojących na kafelkowej podłodze w kolorze kości słoniowej.

— Nie musiała pani tego robić — słyszę głęboki głos mężczyzny.

Unoszę wzrok. W drzwiach stoi wysoki chłopak, ubrany w zimową kurtkę, z kapturem od bluzy zamiast czapki na głowie. Nie widzę zbyt dobrze jego twarzy, ale na pewno nie jest to gburowaty pięćdziesięciolatek, który zazwyczaj przywozi kwiaty. Jego oczy śledzą mnie spod kaptura. Wygląda na zdziwionego, podczas gdy ja sztywnieję, czując się niepewnie — sama z obcym mężczyzną, tak blisko mnie. Unosi dużą dłoń o długich, zgrabnych palcach, zsuwa kaptur i wtedy go rozpoznaję. Moja pamięć podsuwa mi wspomnienie chłopaka w roboczych butach, dotykającego mojej dłoni, by oddać mi odtwarzacz MP3. Jestem zbyt zszokowana, by się ruszyć. To naprawdę niewiarygodny zbieg okoliczności.

— Przepraszam — odwraca wzrok ze speszeniem i podnosi stos skrzynek. — Spodziewałem się pani Night.

— Poszła po kawę — odpowiadam pogodnie, pozwalając sobie na głęboki wdech.

Pogodnie? Chwilę temu truchlałam pod ciężarem jego spojrzenia.

Chłopak wymrukuje tylko sugestywne „mhmmm" i wychodzimy na dwór ze skrzynkami. Czuję, jak coś we mnie upada z głośnym hukiem. Nie pamięta mnie... chyba. Czyżbym była rozczarowana? Co się ze mną dzieje?

— Jestem Lucy, jej córka — dodaję swobodnie, stawiając szybkie kroki, by dorównać mojemu pomocnikowi.

— A ja Sam — zwraca spojrzenie swoich błękitnych oczu w moim kierunku na zaledwie kilka sekund. Musi odłożyć skrzynki na chodnik, żeby otworzyć bagażnik. Mój żołądek po raz pierwszy od dłuższego czasu wykonuje fikołka.

— Miło cię poznać — szepczę, patrząc, jak jego ogromne dłonie płyną w moim kierunku i zatrzymują się na chwilę na moich zmarzniętych palcach, gdy przechwytuje trzymaną przeze mnie skrzynię. Natychmiast opuszczam ręce i chowam twarz w szalik na szyi.

Czuję ciepło na policzkach. To z wysiłku — podsuwam sobie tę myśl i trzymam się jej. Nie odzywając się słowem, biorę kwiaty i powolnym krokiem idę z powrotem w kierunku drzwi kwiaciarni. Pracujemy w milczeniu.

Zanim wraca moja mama, Samuel oznajmia mi, że to już wszystko. Biorę należną sumę z kasetki pod ladą i podaję chłopakowi banknoty, a on w skupieniu je liczy. Chowam dłonie do kieszeni i zachłannie chłonę każdy szczegół Sama, bujając się na piętach. Brązowe włosy są o połowę dłuższe, niż wtedy, gdy widziałam go po raz pierwszy. Pozbawiona słońca skóra jest niezwykle blada; regularność tej barwy niszczy tylko ciemny zarost na policzkach oraz brodzie. Oczy pozostały niezmienne. Głębia ich koloru przyciąga wzrok, hipnotyzuje i tropi ofiary.

Uświadamiam sobie, jak perfidnie się gapię dopiero wtedy, gdy chłopak podnosi wzrok. Kąciki jego połowicznie pełnych ust drgają lekko. Przyłapuje mnie na gorącym uczynku. Nie bawiąc się w grę „oko w oko", kolejny raz tego dnia patrzę pod nogi. O... Rozlałam wodę. Odwracam się, a kiedy podnoszę opartego o kontuar mopa, ten wypada mi z ręki. Niezdara... Szydzę sama z siebie, a moje usta poruszają się, lecz nie wydają żadnego dźwięku. Kucając, nie mam odwagi spojrzeć w górę. Sam ma pewnie ubaw po pachy.

— Zgadza się.

— Hmmm... Co? — mamroczę bezmyślnie, rozglądając się po podłodze w poszukiwaniu nieistniejącej już wody tylko po to, by nie musieć na niego spojrzeć.

— Pieniądze. — Na znak, że zrozumiałam, kiwam głową zbyt szybko, co wygląda, jakbym tak naprawdę w ogóle go nie słuchała.

W końcu, z poczuciem klęski, wstaję z mopem, ściskając go na wszelki wypadek w obu dłoniach. Złośliwość rzeczy martwych. Patrzymy na siebie przez dłuższą chwilę. Wyraz jego twarzy jest nieodgadniony. Gdybym tak umiała czytać w myślach... Jego malinowe usta rozchylają się o ledwie dostrzegalne milimetry i już ma coś powiedzieć, lecz ku mojemu rozczarowaniu rezygnuje.

— Do zobaczenia, Lucy. — Zerwał z maską opanowania na twarzy, nie kryje również rozbawienia w tonie głosu. Jakimś cudem sprawia, że śmieję się razem z nim. Co innego miałabym zrobić?

— Do zobaczenia.

Ciepłe, żółte światło lampki nocnej zalewa pokój, odbija się od ścian i przedmiotów, rzucając cienie po całym pomieszczeniu. Za oknem leniwie tańczą płatki śniegu, a drzewa chwieją się delikatnie, porywane przez wiatr. Jedna gałąź stuka w okno. Przenoszę wzrok na śpiącą obok mnie dziewczynkę i przerywam czytanie „Kopciuszka". Ana zażądała bajki na dobranoc, po tym, jak powiedzieliśmy jej, że nie może iść z nami na tańce. Grace, jej mama, zdołała przekonać ją, że celebrowanie nowego roku nie jest dla trzylatek.

— Pomyśl, musiałabyś czekać aż do północy. Nie wolisz w tym czasie smacznie spać w swoim łóżeczku? — spytała Anę, która z determinacją na twarzy przyczepiła się do szyi matki. Patrzenie na to było całkiem zabawne.

Posłałam bratu porozumiewawcze spojrzenie, a on tylko podniósł ręce w geście kapitulacji. Will cieszy się z bycia ojcem, ale czasem mam wrażenie, że nie ma pojęcia, z której strony się za to zabrać. Grace, w przeciwieństwie do męża, nie dawała za wygraną.

— Zostaniesz z babcią. Jestem pewna, że będziecie się świetnie bawić.

Anastasia w końcu zgodziła się zostać, ale zaciągnęła mnie ze sobą do pokoju, żebym poczytała jej przed wyjściem. Mądra dziewczynka, nie da sobie w kaszę dmuchać.

Kładę niewielką książeczkę na szafce nocnej nieopodal łóżka. Próbuję jak najdelikatniej wstać z pozycji leżącej, ale Anastasia dosłownie przykleiła się do mojego ramienia. Nie dając za wygraną, umykam jej powoli i zsuwam się z łóżka.

— Ciociu, kiedy wrócicie? — pyta cieniutki głosik za mną.

— Kiedy wstaniesz jutro rano, będziemy już w domu — odpowiadam, zwracając się twarzą do niej.

Kiwa głową i chwyta swojego brązowego misia, który leży koło jej głowy. Poprawiam jej kołdrę i składam na jej skroni delikatny pocałunek na dobranoc. Dziewczynka sięga po kosmyk moich włosów i zakłada mi go za ucho.

— Wyglądasz tak ładnie... Jak... Jak Kopciuszek, o którym czytałyśmy — mówi, ziewając. Zerkam na swoją ciemnoniebieską sukienkę, która sięga mi do kolan.

— Tak myślisz? Dziękuję. Dobranoc, Ann.

— Znajdziesz dzisiaj swojego księcia, ciociu? — zadaje kolejne pytanie, kiedy gaszę światło. Uśmiecham się w ciemnościach.

— Może... — szepczę w przestrzeń.

Pub jest wypełniony ludźmi po brzegi. Głośna muzyka płynie z ogromnych głośników, porywając wszystkich na parkiet. Okręcam się na krzesełku po raz setny tego wieczoru. Przechodząca za ladą barmanka posyła mi pytające spojrzenie. Kręcę przecząco głową. Dzisiaj prowadzę, czyli zero alkoholu dla mnie.

Przenoszę wzrok na parkiet i w tłumie bawiących się gości dostrzegam Grace i Willa. Wirują wokół siebie rozbawieni, każde w innym rytmie. Catherine siedzi obok mnie, sącząc ze szklanki jakiegoś drinka. Próby jakiejkolwiek rozmowy są tutaj niemożliwe. Jedyne wyjścia to krzyczenie komuś do ucha albo nierozmawianie w ogóle. DJ informuje nas wyniosłym tonem, że za pięć minut na scenie wystąpi zespół o nazwie The Rockers.

— Serdecznie zapraszamy na parkiet i pod scenę! Będzie się działo!

Cat ściąga z nadgarstka gumkę do włosów i związuje krótkie, brązowe fale w koński ogon. Odstawiam mój sok pomarańczowy z powrotem na ladę. Siostra chwyta mnie za rękę i przepycha się przez tłum ludzi.

— Gdzie idziemy?! — krzyczę jej do ucha, potykając się o własne nogi.

— Pod scenę! — słyszę niewyraźną odpowiedź.

Światło jest nieco przytłumione, przez co gorzej widzę otoczenie. Właściciel na szczęście nie zainwestował w kulę dyskotekową, postawił za to na kolorowe światełka, które tańczą rytmicznie na ścianach. Półmrok i kolory nadają temu miejscu szczególnego klimatu.

Przez następną godzinę szalejemy w rytm rockowej muzyki. The Rockers to lokalny zespół, który powstał jakiś czas temu. Chłopcy są niesamowici i szybko uzyskali aprobatę społeczności. Teraz szaleją na scenie, a publiczność razem z nimi. Przystojny ciemnowłosy wokalista wyśpiewuje refren piosenki i zachęca nas, byśmy mu wtórowali. Muzyk uśmiecha się do grupki stojących nieopodal dziewcząt, a one prawie mdleją z zachwytu, robiąc do niego maślane oczy. Mimowolnie przewracam oczami.

Muzyka cichnie na chwilę, po czym zaczyna się wolny kawałek, którego nie rozpoznaję.

— Cat, która godzina?

Dziewczyna stojąca obok mnie nie jest jednak moją siostrą. Odgarnia wściekle różowe kosmyki z oczu i patrzy na mnie dziwnie.

— Przepraszam — mamroczę bardziej do siebie, niż do pani Neonowe Włosy.

Obracam się na piętach, by iść w przeciwną stronę, ale ktoś depcze mi po nodze, więc się potykam. Jestem przygotowana na bliskie spotkanie z podłogą, lecz ono nie następuje. Zamiast tego silna ręka chwyta mnie za nadgarstek, a później ześlizguje się w dół, łapiąc moją dłoń na tyle mocno, bym się nie wyślizgnęła. Dojście do siebie zajmuje mi chwilę, strasznie boli mnie noga i czuję, jak wilgotnieją mi oczy, ale nie mam najmniejszego zamiaru popłakać się przy tych wszystkich ludziach, jak pięciolatka. Wycieram opuszkami palców kąciki oczu i bezskutecznie staram się opanować przyspieszone bicie serca. Ale ze mnie ślamazara. Starając się nie wyglądać na sfrustrowaną, zerkam na mojego wybawcę.

— Wszystko w porządku? — pyta chłopak, obracając mnie delikatnie twarzą do siebie. Jego lodowato niebieskie tęczówki wpatrują się we mnie z intensywnością, która za każdym razem porusza mnie do głębi.

Samuel.

Mam ochotę zaśmiać się i podskoczyć w miejscu, ale tego nie robię. Puszcza moją dłoń, którą trzymał w swojej nieco dłużej, niż było to potrzebne.

— Tak, jasne. Dzięki za pomoc — mówię, spuszczając wzrok na swoje nogi. To wszystko przez te buty... I tłum ludzi. — Miło cię widzieć — dodaję, widząc jego wyczekujące i rozbawione spojrzenie.

Nie bardzo wiem, co mam ze sobą zrobić. Splatam dłonie na brzuchu i jak gdyby nigdy nic, wpatruję się w tańczące za plecami chłopaka pary. Oczekuję, że zaraz sobie pójdzie i stracę kolejną szansę na... Na co właściwie? Jakoś ostatnio nie mogę się określić, zwłaszcza w obecności tego niebieskookiego mężczyzny. Mój mózg to papka...

Świetnie.

— Masz ochotę zatańczyć?

Z zaskoczeniem podnoszę wzrok. Chłopak nadal stoi przede mną i uśmiecha się przyjaźnie, wywołując uśmiech również na moich ustach. Przeczesuje palcami kasztanową czuprynę, granatowa koszula opina jego zgrabną sylwetkę, a ciemne jeansy są idealnie dopasowane do niemożliwie długich nóg. Jest bardzo przystojny, a jego bystre oczy nie dają mi chwili wytchnienia. Minęło sporo czasu, odkąd ostatnio patrzyłam na chłopaka w ten szczególny sposób. Rumienię się jak idiotka i opuszczam wzrok, grając na czas.

— Jasne, czemu nie. Może uda mi się nie potknąć — żartuję, splatając ręce wokół jego szyi.

Co zrobić, kiedy skompromitujesz się publicznie? Proste — należy zacząć się z tego śmiać.

Niebieskooki patrzy na mnie roziskrzonymi wesołym humorem oczami, a następnie obejmuje mnie w talii i delikatnie przyciąga do siebie. Chłopak jest tak wysoki, że zasłania mi całe pole widzenia. Opieram głowę na jego klatce piersiowej, słysząc trochę stłumione przez hałas bicie serca.

Staję na palcach, by zadać mu pytanie.

— Wiesz, która godzina?

— Za trzy dwunasta — mówi mi do ucha, nachylając się w moją stronę.

Piosenka się kończy, więc wyplątuję się niezdarnie z ramion nieznajomego. DJ odzywa się po raz kolejny, tym razem jeszcze bardziej entuzjastycznym głosem niż poprzednio.

— Jeszcze tylko trzy minuty! Panie i panowie, zapraszamy przed pub na pokaz sztucznych ogni!

Ramię w ramię wychodzę z moim towarzyszem na zewnątrz.

Rozpoczyna się odliczanie. Stajemy na parkingu przed pubem, pośród innych ludzi, wpatrując się w grafitowe niebo, które za kilka chwil dotkną barwne światła.

— Sześć! Pięć! Cztery! Trzy! Dwa! Jeden!

— Jak to jest, że jesteś zawsze tam, gdzie ja? — pytam półżartem, kiedy siadamy na jednej z wolnych kanap, przy marmurowym stoliku.

Sam wzrusza ramionami i oświadcza, że nie ma zielonego pojęcia.

— Skoro los cały czas rzuca mi cię prosto pod nogi, to trzeba coś z tym zrobić. — Jego uśmiech wypełnia moje uszy, a zapach nozdrza. Pochylam się nad swoim napojem, żeby nie widział mojej czerwonej twarzy. Żartobliwie uderzam go w ramię.

— Naśmiewasz się z mojego wzrostu? — wypełniam pytanie sztucznym oburzeniem, kładąc rękę w pobliżu serca. — Dla twojej informacji, byłam jedną z najwyższych dziewcząt w klasie. — Mój ton jest uroczysty.

Samuel spokojnie kończy piwo, a potem, ocierając kącik ust palcem, oświadcza mi, że to niemożliwe.

— A tak serio, jakim cudem nie widziałem cię wcześniej w okolicy?

— Nie studiuję tutaj, tylko w Londynie — wyjaśniam, wzruszając lekko ramionami.

Nagle czuję, jak wewnątrz mnie zaczyna żarzyć się wstyd, bo nie mam pojęcia, czym mogłabym go zainteresować. Moje trzymanie się na uboczu jest niezmienne od wielu lat. A ostatni związek był porażką. Od tamtej pory skupiam się na życiu codziennym bardziej niż na czymkolwiek innym. I tu pojawia się pytanie: jak zainteresować sobą tego fascynującego mężczyznę o inteligentnym spojrzeniu i błękitnych oczach?

— Co studiujesz? — pyta nagle ożywiony. Pochyla się w moim kierunku i opiera brodę na splecionych dłoniach. Wydaje się szczerze zainteresowany, bo cały czas patrzy mi prosto w oczy. Pomimo cycatej kelnerki, która wyjątkowo często podchodzi do stolika, by dolać mu piwa i zachłannie pożerać go wzrokiem, on nie odrywa ode mnie spojrzenia.

— Hmmm... To nietypowy kierunek. Gram na fortepianie i uczę się historii muzyki.

Samuel zaczyna rozwodzić się nad ulubionymi zespołami. Nie mają one nic wspólnego z muzyką klasyczną, którą gram na co dzień, jednak kojarzę niektóre nazwy: Green Day, Queen, Interpol... Wkrótce okazuje się też, że ma bzika na punkcie Elvisa Presleya, choć hawajska legenda to zupełnie inne brzmienie.

— Mam w domu mnóstwo jego płyt winylowych... Czasem chodzę na pchli targ i znajduję takie cuda.

— Wtedy, kiedy nie jesteś kwiaciarzem w zastępstwie? — podsuwam swobodnym tonem.

— I mechanikiem — rzuca, poruszając sugestywnie dłonią.

Tańczymy i gadamy. On napełnia kufel piwem, a ja wciąż zamawiam sok pomarańczowy — w pewnym momencie zastanawiam się po co, bo idea niepijącego kierowcy wietrzeje mi z głowy z każdą chwilą. Ile czasu minęło, odkąd ostatni raz widziałam Catherine? Godzina? Dwie? Will i Grace również wyparowali...

Zostałam ja i Samuel o cudownych oczach i zgrabnych nogach, które poruszają się w tańcu, jakby były do niego stworzone.

Kiedy tańczymy do niesamowicie energicznego kawałka, muzyka wibruje mi w uszach i piersiach, odbijając się gdzieś echem w kółko i w kółko. Wdycham opary papierosowego dymu i zapachy różnych alkoholi. Przypominają mi się licealne imprezy, podczas których nie opuszczałam go na krok i...

Nie.

Stop.

Przestań o tym myśleć. To przeszłość! Przeszłość...

Samuel, poddając się chwili i rytmowi piosenki, przyciąga mnie bliżej. Jestem tu z nim, nigdzie indziej. W jego objęciach czuję się osłaniana przed otaczającymi nas ludźmi. Nikt się o nas nie obija i nie depcze po mnie, dzięki czemu rozluźniam się, zupełnie, jakby Sam uruchomił jakąś niewidzialną tarczę, dzięki której ludzie wokół zachowują dystans.

— Wszystko w porządku? — pyta, ocierając się ustami o mój policzek, czym totalnie mnie zaskakuje. Mam nadzieję, że nie usłyszał świstu powietrza, którym właśnie się zachłysnęłam. Zaciskając dłonie na jego ramionach nieco mocniej, pozwalam sobie odetchnąć i z uśmiechem kiwam głową.

Co się ze mną dzieje?

W miarę upływu piosenki, porywa nas rytm. Wykonuję serię obrotów z pomocą chłopaka, który trzyma moją rękę, jakby nie zamierzał jej puścić już nigdy. Ale może to tylko moja wyjątkowo wybujała dziś wyobraźnia.

(Oby nie...)

Piosenka zmienia się na nieco wolniejszy kawałek. Obejmuję mojego niebieskookiego towarzysza, zarzucając mu ręce na szyję. Pozwalam mu zbliżyć się jak nikomu wcześniej. Mój brzuch wypełnia się tak znajomym, lecz jednocześnie obcym uczuciem oczekiwania i motylami, które jeszcze nie całkiem pewnie muskają skrzydełkami mój żołądek. Odkrywam na nowo, jak to jest, gdy ktoś podoba ci się tak bardzo, że zaczynasz wariować. Gdy będąc blisko siebie szepczemy o zespole, który wkrótce ma pojawić się na scenie, zastanawiam się, czy jeszcze zobaczę tego tajemniczego chłopaka.

Jak można być tak otwartym i zamkniętym na ludzi jednocześnie? Chcę go poznać. Całego. (Tutaj nie ma ani krzty dwuznaczności!) Nie mogę powstrzymać się od śmiechu, więc chowam się w ramieniu mojego partnera. Pyta, co mnie tak rozbawiło, a wtedy ja wybucham jeszcze głośniejszym śmiechem, co sprawia, że tańczący ludzie posyłają nam serię różnych spojrzeń. Ponieważ trzy czwarte z nich jest pod wpływem alkoholu, a może i innych substancji, każda mina jest zabawniejsza od poprzedniej. Sam, rozglądając się, również to zauważa i nie powstrzymuje uśmiechu, ukazując dołeczki w policzkach.

— Podobasz mi się nawet — pozwalam słowom wypłynąć z moich ust, zanim się rozmyślę.

— Tylko nawet? A ty mi bardzo — przyznaje, zwracając twarz ku mnie. Patrzę długo w jego sztormowe oczy, szukając szczerości. Wygląda na pełnego nadziei, więc pozwalam sobie na dzielenie z nim tego uczucia.

Czas mija szybko. Wkrótce okazuje się, że minęła godzina czwarta i za moment będą zamykać. Zabieram z szatni torebkę i sweter. Samuel w uprzejmym geście nakrywa moje ramiona czarną marynarką. Dziękuję mu z uśmiechem, który zostaje mi oddany w postaci iskrzącego się, niebieskiego spojrzenia.

Żegnając się przy pożyczonym przeze mnie samochodzie, daję Samowi mój numer telefonu.

— Widzimy się niedługo? — Mój głos jest roztrzęsiony.

To przez lodowate powietrze wiejące od wschodu. Moje nogi w cienkich rajstopach błagają o ciepłą kąpiel i nagrzaną kołdrę. Zanim odjadę i wrócę do codziennej harówki w szkole, chcę jednak poznać odpowiedź... Chcę, żeby zaskoczył mnie pewnego dnia telefonem lub wiadomością, że chce się spotkać, kiedy wykończona wrócę metrem do domu i rzucę się na łóżko. Z pewną niecierpliwością oczekuję odpowiedzi, stojąc jak słup soli.

— Jasne. — Chowa telefon do kieszeni spodni i przez dłuższą chwilę mi się przypatruje. Chciałabym wiedzieć, co chodzi mu po głowie. Nagle stał się taki milczący...

Robi krok do przodu i choć mam szansę na ucieczkę do samochodu i szybkie pożegnanie, nie poruszam się w ogóle.

Zaczarowana.

Ciekawa Jego.

Jego ręka unosi się do mojego policzka i dotyka mojej skóry z delikatnością, której nie oczekiwałam od tych dłoni. Moje zmysły wyostrzają się i choć oddycham wolno i jestem rozluźniona, to w środku dygoczę jak nabuzowana hormonami nastolatka. Uśmiecham się jak głupia. Szczerze i szczęśliwie.

Czy mnie pocałuje?

(Czy zbyt wcześnie robię sobie nadzieję?)

(Czy nie powinnam uciekać?)


Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top