Rozdział 44
Rozdział 44.
„— Nie umrzesz — zapewniłem ją. — Jeszcze nie skończyłem pisać o tobie piosenki."
— Maggie Stiefvater
Lucy
Padam z nóg i jedyne, o czym marzę, to kieliszek wina i dobry film przed snem. Wchodzę do mieszkania i zrzucam niewygodne buty, które odbijają się od ściany z głośnym łupnięciem. Zerkam na zegarek w przedpokoju. Czy naprawdę dochodzi północ? Mam nadzieję, że Catherine zdoła pospać więcej niż godzinę. Może powinnam była zostać z nią przez całą noc?
— Tak, to dobry pomysł — mówię do pustego mieszkania. Złapię tylko parę rzeczy na nocleg poza domem.
Mijam pustą kuchnię i moje stopy stykają się z miękkim dywanem wyłożonym w salonie. Przystaję w pół kroku. Nocne powietrze muska moją skórę, powodując gęsią skórkę. Drzwi balkonowe są otwarte na oścież, firankę wywiało za okno.
Co do cholery?
Nigdy, przenigdy nie zostawiłabym uchylonego okna, gdy nikogo nie ma... Balkonu tym bardziej! Odwracam się w stronę umeblowania. Wszystko jest na swoim miejscu.
Albo mam sklerozę, albo ktoś jest bardzo kiepskim złodziejem.
Na stoliku do kawy rozsypano zestaw kolorowych zdjęć, na których ktoś uwiecznił ostatnie tygodnie mojego życia. Podnoszę kilka fotografii, moja ręka zaczyna drżeć. Jest nawet zdjęcie moje i siostry z dzisiejszego pogrzebu. Puszczam fotki i nasze postacie, zawieszone w przestrzeni, odlatują.
To totalnie nie ma sensu.
Podbiegam do drzwi balkonowych i zamykam je z trzaskiem. Mam na palcach tusz ze świeżo wywołanych fotografii.
Tam, pośrodku stolika, coś błyszczy się na kolorowo, odbijając światło. Pośród zdjęć leży pierścionek zaręczynowy z zielonym szmaragdem.
On tu był.
I wróci.
Nie ma czasu do stracenia. Przebiegam przez salon i wpadam do kuchni, ślizgając się na podłodze wyłożonej jasnymi płytkami. Bez zastanowienia zrywam z drzwiczek lodówki kartkę z numerem do doktora Xaviera. Krążąc nerwowym krokiem po kuchni, błagam w myślach doktora, by odebrał. Liczę każdy dźwięk, sygnał po sygnale, z każdym kolejnym coraz bardziej tracąc nadzieję na pomoc. Przy szóstym, gdy już mam się rozłączyć, słyszę znany mi męski głos, nieco szorstki od snu.
— Halo?
— Doktorze Xavier, mówi Lucinda Roth, yyy, Night. Nie wiem, czy pan mnie pamięta... — Waham się, nie wiedząc, co powiedzieć, by zabrzmiało to w miarę logicznie. Przyciskam telefon mocniej do ucha i biorę głęboki oddech. — Byłam dziewczyną pańskiego pacjenta, Jessa Wallesa. Był pan na tyle uprzejmy, by dać mi swój telefon na wypadek... Nieprzewidzianych sytuacji.
— Ach, tak, Lucy. Dobry wieczór. Czy wszystko w porządku? — Słyszę, jak po drugiej stronie mężczyzna dźwiga się z łóżka i chyba zapala lampkę. — Co u ciebie i Jessa? — pyta aksamitnym głosem, w którym człowiek po prostu chce się rozpłynąć. Znam ten ton. Używał go podczas naszych sesji terapeutycznych, na samym początku, przed tym, jak zmieniłam terapeutę na doktor Torres. Byłam zrozpaczona, może nawet lekko przewrażliwiona i nie chciałam spotykać się z tym samym doktorem, co On.
Masuję skroń, wracając do rzeczywistości, która w tej chwili wcale nie jest mniej gówniana niż tamta sprzed roku.
— Nie jesteśmy już razem. — Prawie warczę przez zaciśnięte zęby.
Ale ze mnie wredna suka, rugam się w myślach. Skąd biedny doktorek miałby to wiedzieć?
— Och, przepraszam... Ja, ja nie...
— Panie doktorze, wypuściliście Jessa kilka miesięcy temu, prawda? — Nadal krążę po kuchni, nie bardzo wiedząc, co ze sobą zrobić. Staję nad kubkiem parującej herbaty. Chcę wziąć łyka, ale wiem, że zwyczajnie nic nie przejdzie mi przez gardło. Wręcz przeciwnie, najchętniej wyrzuciłabym teraz zawartość żołądka.
— Tak, owszem...
— Kto to zrobił? — pytam szybko, zanim facet ma w ogóle szansę, by kontynuować swoją wypowiedź. Moja intuicja podpowiada mi, że to nie mógł być Xavier.
Zatem skoro nie Xavier, to kto?
— Doktor Walles. — Jedno nazwisko, a jest dla mnie jak objawienie. — Pracuje tam od lat... — dodaje szeptem mężczyna, jakby jego umysł w pełni się rozbudził i pracował tak intensywnie jak mój.
Mam ochotę palnąć się w czoło. Fakt, iż Caroline Walles jest psychiatrą, zupełnie mi umknął, jednak nie wydawało się to ważne, gdy docierałam do faktów. Dopiero informacja, że pracuje właśnie w placówce w Essex, jest naprawdę istotna. No tak, synek mamusi zwolniony po znajomości na warunkowym...? Brzmi jak zwolnienie z więzienia seryjnego mordercy. Jess już dawno był temu pojęciu bardzo bliski.
— Panie Xavier, potrzebuję pańskiej pomocy.
Doktor słucha, nie przerywając mi, o ile nie liczyć wymamrotanych przez niego przekleństw. Na końcu podaję mu mój adres i proszę, by przyjechał jak najszybciej. Rozłączamy się bez pożegnania.
Gdy mam wykręcić numer na policję, ktoś puka do drzwi. Zostawiam telefon na kontuarze i najciszej, jak się da, ruszam do drzwi wejściowych. Z duszą na ramieniu i sercem ważącym z tonę, otwieram je.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top