Rozdział 42

Rozdział 42.

„Gdyby wszyscy moi przyjaciele skoczyli z mostu (...) ja bym za nimi nie skoczył. Stałbym na dole i czekał, żeby ich złapać."

— Steve Berry

Luno, mam nadzieję, że u Ciebie wszystko dobrze. Czy Kai dostał tę nową pracę, o której mi mówiłaś? Wprowadziliście się już do nowego mieszkania? Lepiej znajdź sobie jakąś wymówkę i wpadaj, bo okropnie tęsknię!

Jeszcze Ci tego nie mówiłam, ale kocham to, że opowiadasz mi o wszystkim. Nawet o najdrobniejszej dupereli! I kocham to, że chociaż wróciłaś do domu i masz nowe, inne życie, nie zostawiłaś mnie za sobą. Zapakowałaś mnie do kieszeni i jestem tam, gdzie Ty. Przeżywam to, co Ty i widzę to, co Ty. Przyjaźń to mimo i pomimo. Codziennie pokonujesz dla mnie świat, a ja dla Ciebie. Bo po prostu paplasz jak najęta o tym, co się dzieje, a potem ja przytakuję i odwdzięczam Ci się tym samym. I z tego się cieszę.

Jeśli kiedyś wyjadę i przestanę się odzywać, choć teraz mówię że jestem Twoją przyjaciółką, to proszę... Zastrzel mnie i zakop! Bo na to zasłużę. Nie dzwoń mi tu zaraz, narzekając, że leję Ci miękkie kluchy. Pamiętaj, że mówię całkiem poważnie. Okej.

Lun, Thomas nie żyje. Jechali z Iris na mecz w okropną pogodę. Mżyło cały dzień, a potem było tylko gorzej. Mgła ogarnęła wszystkie ulice w promieniu dziesięciu kilometrów, cały dzień wiał wiatr. Nikt nie wiedział, co przyniesie i wydawało się, że w strugach deszczu, na rozmywającym się horyzoncie, na drodze jedzie tylko jeden samochód. Myślę o tym tak: byli sami, wpadli w poślizg i żadna żywa dusza nie znalazła ich przez dwadzieścia godzin, bo mieszkańcy Tornwarth wiedzieli lepiej, nie wyściubiali nosów zza drzwi. I dlatego tamtego dnia nie było w okolicy innego wypadku. A Thomas i Iris znaleźli się w nieodpowiednim miejscu, w nieodpowiednim czasie. Samochód poślizgnął się na wilgotnej nawierzchni, totalnie wypadł z drogi i przekoziołkował w pole. Dziecko wyskoczyło w ostatniej chwili, a Ten, którego Catherine kochała przez całe życie, tak po prostu przestał istnieć. Tak słabym stworzeniem jest człowiek.

Iris jest teraz w szpitalu, jej stan jest stabilny, ciągle podają jej dożylnie nowe dawki leków nasennych. Może wiele godzin snu naprawi jej ciało, ale nie sklei jej duszy, kiedy dowie się, że jej ukochany tata odszedł. Gdy się obudzi, od wielu dni będzie sierotką, która nie zasłużyła na swój los.

Catherine w szpitalu przechodzi samą siebie, aby dziecko miało jak najlepszą opiekę medyczną. Doskonale wiesz, dlaczego sama nie może się nią zająć. Bada te małe, biedne istotki z oddziału, gdzie śmierć nie waha się zapukać do żadnych drzwi.

Powoli startuje proces o prawo do opieki nad małą Iris. Pani Michaels zawsze będzie jej ukochaną babcią, ale gdy zrobi się starsza, nie poradzi sobie sama. Głowy nie dam, ale myślę, że Catherine i Stu będą starać się o prawa rodzicielskie jako osoby najbliższe dziewczynce i mogące zapewnić jej godne życie. I wiem, że spróbują wypełnić je miłością podobną do tej rodzicielskiej, aby dziecko mogło w miarę normalnie żyć.

Od trzech dni jestem w Nowym Jorku. Stop. Jesteśmy. Sam też. Przez te miesiące tak bardzo mnie wspierał... Był moimi nogami, gdy nie mogłam chodzić, oczami, gdy nie mogłam widzieć i zmysłami, gdy zaczęłam tracić własne.

Dziś zwiedzałam Juilliard. Luna! Tu jest cudownie. Nigdy w życiu nie widziałam tylu instrumentów w jednym budynku! Pokoje w akademiku są niedorzecznie duże. Mają siłownię, studenci dostają karnety na basen parę kilometrów stąd, z sali fortepianowej widać Central Park.

Powiesz, że jestem najbardziej obłąkaną artystką na ziemi, ale... Zrezygnowałam z tego wszystkiego. Wieczorem po prostu powiedziałam Samowi: „Wracamy do domu".

Choć wiem, że chciał, abym była szczęśliwa i abyśmy tylko byli razem, to wiem, że się ucieszył.

A potem kochaliśmy się w łóżku, które nigdy nie będzie moim łóżkiem w akademiku Juiiliarda, w Nowym Jorku. Wzięliśmy prysznic w nowo wyremontowanej łazience, gdzie nigdy nie będę przygotowywać się na zajęcia za pięć ósma i zjedliśmy najsmaczniejsze w całej Ameryce pancakes, w naleśnikarni, do której już więcej nie wrócę, choć pewnie chodziłabym tu co rano, bo widziałam zza okna szyld.

Zrezygnowałam z tego, bo miałaś rację. Bo chcę zostać w Anglii z mamą, tatą i Catherine. Bo chcę tu zostać z Samem. Bo chcę tu być i czekać na Ciebie w moim mieszkaniu z Tedem, który urósł do sufitu i jutro go ścinam, aby zasadzić Teda Juniora. Będę nauczycielką muzyki, Lun Lun. Dokonałam wyboru. Wy jesteście moim wyborem i nie żałuję.

Jestem teraz w samolocie, za chwilę lądujemy i wyślę Ci tego maila. Zadzwoń do mnie, jak tylko to przeczytasz. To zaledwie garstka tego, co chcę Ci powiedzieć.

Ściskam,

Lucy


Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top