Rozdział 16
Rozdział 16.
„Miliardy ludzi przychodzą na ten świat i z niego odchodzą — mówi — Ale nigdy nie będzie drugiej takiej jak ty."
— Marie Lu
Catherine
— Mamo! — zapiszczała zachwycona dziewczynka.
Wystrzeliła ze swojego pokoju jak z procy, trzaskając przy tym drzwiami. Jej drobne stopy zatapiały się w miękkim, beżowym dywanie, kiedy biegła korytarzem z uśmiechem wymalowanym na dziecięcej buzi. Poruszała się na tyle szybko, na ile pozwalały jej na to krótkie nóżki. Na zakręcie, tuż przed schodami, obiła się o śnieżnobiałą ścianę na tyle mocno, że aż skrzywiła się z bólu. Ignorując nieprzyjemne uczucie w okolicy prawego ramienia, pokonała ekspresowo schody prowadzące na parter, tuż do kuchni. Chwilę później wpadła do pomieszczenia, pochylając się do przodu, jakby zaraz miała wywrócić się na śliskiej podłodze pod nią. Złapała równowagę, machając rękoma w powietrzu.
— Czego się drzesz?! — burknął sfrustrowany chłopiec, rzucając jej wściekłe spojrzenie takich samych niebieskoszarych oczu, jak jej. Znad drewnianego, stołu przykrytego kolorową ceratą, wyglądał jak żołnierz czekający na atak wojsk wroga. Mimo niewidzialnych gromów lecących w jej stronę, dziewczynka nie spłoszyła się.
William przesiadywał tu niemal codziennie po szkole, bawiąc się swoimi samochodzikami, kiedy mama przygotowała obiad. Cat była przyzwyczajona do tego obrazka. Jej brat zdawał się — jak zwykle — poirytowany jej obecnością. Ona, uznając to za nieodzowną cechę przypisywaną rodzeństwu, starała się nie przywiązywać do tego szczególnej wagi. Catherine silnie powstrzymywała się, by nie być niemiłą, mimo że Will nigdy nie przepuszczał okazji, by jej dokuczyć. Dziewczynka była z natury małą wojowniczką, walczącą o swoje, ale wiedziała, że mama nie lubiła kłótni. Milczała, sznurując usta w cienką linię. Chłopiec nadal patrzył na nią badawczo, oczekując jakiejś reakcji, jednak gdy jej nie otrzymał, powrócił do zabawy. Dopiero wtedy mała ukradkiem pokazała mu język.
— Will, nie odzywaj się tak do siostry — zwróciła mu uwagę kobieta stojąca przy kuchence z drewnianą łyżką w smukłej dłoni. Jej delikatne rysy wyostrzyły się gwałtownie, kiedy zmarszczyła śniade czoło okolone kasztanowymi lokami. Niebieskie oczy zachmurzyły się, jak zawsze, gdy była z czegoś niezadowolona. Zachowanie jej ośmioletniego synka w stosunku do młodszej o trzy lata Catherine nie podobało jej się ani trochę.
— Przepraszam, mamusiu — skruszył się chłopiec, nie utrzymując z kobietą kontaktu wzrokowego, kiedy odwróciła się na moment w jego stronę.
Dalej, bez jednego słowa więcej, zaczął bawić się swoimi licznymi samochodami, rozstawionymi w starannych rządkach na stole. Mała Cathy, nie zerkając już w kierunku brata, skupiła się z powrotem na swojej mamie. Prawie zapomniała, po co tu przyszła. Podeszła do niej i oplotła swoje drobne rączki o pulchnych paluszkach wokół brzucha matki. Wtuliła twarz w miękką, błękitną koszulkę, którą kobieta miała na sobie. Cathy zauważyła, iż materiał był poplamiony sosem do spaghetti, ale nie zdawało się, żeby jej to przeszkadzało. Ciesząc się bliskością mamy, uścisnęła ją mocniej.
— Mamo? Przestało padać. Czy mogę już wyjść na dwór? — wymamrotała w tkaninę, obawiając się, że rodzicielka się nie zgodzi.
— Oczywiście, że możesz — usłyszała odpowiedź rozwiewającą jej wątpliwości. Dziecko oderwało się od kobiety i znów pisnęło uradowane.
— Dziękuję!
Cathy potruchtała do dużego lustra w przedpokoju i — nie wiedzieć czemu — zaczęła się sobie przyglądać. Przeczesała palcami swoje półdługie, brązowe włosy, zastanawiając się, co z nimi zrobić. Pamiętając, że za każdym razem, kiedy pozostawiała je nieupięte, strasznie przeszkadzały jej w zabawie, zdecydowała się związać je w ciasny kucyk na czubku głowy. Wygładziła rękami białą koszulkę w błękitne paski i otrzepała granatowe spodenki z miękkiego materiału, które zakładała niemal zawsze, gdyż dawały pełną swobodę ruchów podczas zabaw.
Uznając po dłuższej chwili, że jest gotowa, sięgnęła do okrągłej, złotej klamki i otworzyła białe drzwi wejściowe. Już od progu zaczęły ogrzewać ją promienie słoneczne, pieszcząc jej skórę. Zachwycona piękną pogodą, usiadła na ganku, tam, gdzie trzy schodki łączyły się z dróżką prowadzącą do domu. Powietrze zdawało się bardziej rześkie, z niekończącym się błękitnym nieboskłonem bez ani jednej chmurki, a trawa sprawiała wrażenie bardziej zielonej niż przed letnią ulewą, która zawitała dziś rano, zamykając dziewczynkę w domu na dobre kilka godzin. Warto było poczekać.
Wzrok dziecka przebiegał od jednego szczegółu do drugiego. Cat myślała, że ktoś musnął ten krajobraz magiczną różdżką, szepcząc nieznane jej zaklęcie, które za każdym razem sprawiało, że wszystko nabierało kolorów. Kolory... To jest to! Uwalniając podkulone wcześniej nogi spod brody, wstała, by wząć spod drzwi plastikowe wiaderko z kolorową kredą. Kiedy tylko miała wszystko, co jej potrzebne, czyli pomysł i kredę, zabrała się za przyozdabianie rysunkami bruku, który w kolorach szarości nie mógł zachwycać niczyjego oka. Catherine była tak zaabsorbowana swoją pracą nad drugą połową wielobarwnej tęczy, że nie zauważyła, iż ktoś jej się przygląda. Pewnie nigdy by się nie zorientowała, gdyby w polu swojego widzenia, które dotychczas było ograniczone, nie zobaczyła pary bladych nóg odzianych w znoszone, różowe trampki. Uniosła wzrok, odgarniając prędko niesforne kosmyki, które przeszkadzały jej w rozpoznaniu „intruza". Kto przeszkodził jej w zabawie? Napotkała wzrok dziewczynki z blond lokami i oczami w kształcie migdałów. Barwa włosów przybyszki przywiodła Cat na myśl Złotowłosą z bajki, którą pani czytała kiedyś w przedszkolu.
— Cześć. Jak masz na imię? — zapytała z uśmiechem, przyciągając mocniej do siebie lalkę Barbie ubrana w połyskującą, fioletową suknię balową. Cat, niewiele myśląc, wstała z pomocą blondwłosej, która podała jej rękę.
— Mam na imię Catherine.
— Jestem Lizzy. — Blondwłosa spojrzała przelotnie na domek obok i kiwnęła głową w jego kierunku. — Przeprowadziliśmy się tu dzisiaj.
Catherine była szczerze zafascynowana nową koleżanką, która zdawała się być naprawdę przyjazna. Dziecko nie mogło powstrzymać nadziei, która wpłynęła do jej serca — jeszcze nigdy nie miała nikogo, kto byłby dla niej jak przyjaciel.
Może to jej szansa, pomyślała, prostując nieco plecy, by sprawiać wrażenie nieco pewniejszej siebie. Przywołała na twarz pogodny uśmiech, by zachęcić się do działania i ośmielić nieco osobę przed nią.
— Chcesz się ze mną pobawić? — spytała brunetka. Nie spuszczając wzroku ze Złotowłosej, zaczęła bawić się swoimi dłońmi, z zapartym tchem wyczekując odpowiedz.
— Oczywiście! — wykrzyknęła Elizabeth, skacząc nagle nienaturalnie wysoko w górę. Cathy zachichotała, gdyż ten ruch przywiódł jej na myśl sporą, kolorową piłkę kauczukową, znajdującą się w pudle z zabawkami. Sięgała po nią chętnie, by odbijać ją o ścianę koło swojego łóżka, wprawiając tym samym Willa w obłęd. Niepewność dziewczynki rozpłynęła się całkowicie, kiedy niemal natychmiast usłyszała odpowiedź twierdzącą. Nie mogło być inaczej.
Czasem najbardziej niepozorny przypadek może sprawić, że na naszej drodze stanie ktoś wyjątkowy. Warto przełamywać swoje bariery. Mówiąc „tak" ludziom, mówimy „tak" życiu.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top