Rozdział 33
Rozdział 33.
„Kobiety potrafią być takimi fajnymi przyjaciółmi."
— Ernest Hemingway
Catherine
— Poczekaj, kochana. — Mary Jane powstrzymuje mnie stanowczym ruchem ręki od powiedzenia kolejnego słowa. — Musisz się uspokoić.
Wzdycham. Ma rację, nie powinnam tak panikować, ale jestem zupełnie zdezorientowana, a moje myśli pędzą szybciej niż samochody na torze wyścigowym. W końcu przestaję krążyć po pokoju. Kiedy tylko siadam na sofie, Zoey podaje mi kubek z herbatą. To, co miało być wspólnym wyjściem na zakupy, przekształciło się w nieoczekiwaną burzę mózgów na środku mojego salonu.
— Czyli dzień jak co dzień. Wracałaś z porannego joggingu i znalazłaś w swojej skrzynce przesyłkę bez nadawcy, z kasetą wideo nagraną dziesięć lat temu przez twoją przyjaciółkę? — Dla potwierdzenia kiwam krótko głową, a Zoey odchyla mój kubek w swoją stronę i bez pytania wrzuca dwie kostki cukru.
Mary Jane z zawziętym wyrazem twarzy przypatruje się niewinnie wyglądającej, czarnej kasecie, leżącej obok kubków z herbatą, na małym stoliku do kawy. Dziewczyny, jakby pociągnięte jednym instynktem, również zwracają wzrok w tę samą stronę.
— Jak dowiemy się, przez kogo została wysłana?! — wykrzykuje Mia, wciąż ciągnąc nerwowo za ten sam zbłąkany kosmyk swoich włosów.
Ja zastanawiam się nad tym od dobrych kilku godzin. Choć dzwoniłam już do pani Tolani, w nadziei, że mi to wyjaśni, to była ona równie zaskoczona wiadomością od swojej córki. Na koniec rozmowy poprosiła oczywiście, abym ją powiadomiła, gdy tylko się czegoś dowiem. Dodała też, że wszystkie zdjęcia i pamiątki po Elizabeth oddała Thomasowi, żeby mała Iris nigdy nie żyła w nieświadomości, jeśli chodzi o jej mamę.
— A czy twoja mama może coś o tym wiedzieć? — Zoey posyła mi zaciekawione spojrzenie.
Naprawdę chciałabym, aby to było takie proste. Ale skoro przyjaźniąc się z matką Beth nie wiedziała nic, to wątpię, by coś się nagle zmieniło. Z pewnym zrezygnowaniem w głosie mówię dziewczynom, że nie ma takiej opcji i odpowiadam szczerze, co o tym sądzę.
— Jest tylko jedna osoba, która mogła wysłać mi ten pakunek... To musiał być Thomas.
Od razu nasuwa się kolejne pytanie: po co? Nie potrafię na nie odpowiedzieć.
Dziewczyny, po krótkiej pauzie, zgodnie kiwają głowami. Być może wysłał mi kasetę, żebym w końcu odważyła się do niego odezwać, podjąć decyzję?
Teraz już wiem, że Elizabeth nie zrobiła tego specjalnie. Nie miała pojęcia, co czuję do Tommy'ego, przynajmniej na początku, a potem było już za późno, żeby się wycofać. Dlatego pozostałam tą na uboczu, podczas gdy oni z każdym dniem zakochiwali się w sobie coraz bardziej.
Elizabeth starała się wskazać mi drogę, ale... Czy to fair, abym teraz, po latach, spróbowała odzyskać swoją utraconą w młodości szansę? Czy może ta kaseta i nawet słowa Elizabeth nie mają znaczenia? Ponownie dzielę się z przyjaciółkami moimi myślami.
— Nieważne, jaką podejmiesz decyzję, powinnaś się z nim spotkać. Najwyżej się pożegnacie, definitywnie.
Spuszczam głowę i chowam ją w dłoniach. Słowa Mary Jane uderzają mnie jak ciężar, który ugniata mi płuca. Chciałabym udać, że jestem obojętna co do jej słów, ale nie potrafię. Jak reszta obecnych tu osób, patrzę oniemiała na dziewczynę emanującą mądrością i pewnym bólem skrzącym się w ciemnych oczach.
— Jeśli to możliwe, powinnaś spędzić trochę czasu z nim i z Iris. Zobaczyć, jak będziesz się z tym czuła. Na pewno nie będzie łatwo. Bo, cholera, dziewczyno! Nawet nie miałam pojęcia, że takie sytuacje w ogóle się dzieją, ale skoro tak, to trzeba wyjść temu naprzeciw. — Zaprzestaje wędrówki wzdłuż salonu i staje przed nami niczym przywódca wojskowy, który zaraz ogłosi swoim rekrutom ważną wiadomość. — To wszystko, co mogę powiedzieć. Nieważne, co wybierzesz, będę cię wspierać... Dobra, dziewczyny! Idę po więcej herbaty. Chcecie coś z kuchni?
Żadna z nas nie jest jednak w stanie przełknąć ani jednego łyka herbaty. Tylko Mary Jane bierze swój kubek i przechodzi z obszernego salonu do malutkiej kuchni.
Mia siada obok mnie, na miejscu, które wcześniej zajmowała Mary i zamyślona nuci coś pod nosem. Zoey myśli, kontemplując słowa koleżanki i siedząc po turecku; oparta o kanapę wygląda jak damska wersja mnichów z Tybetu, ale z szopą jasnych, rudych loków, cyckami i jasnoróżowymi dresami, przez które giną jej kształtne biodra i szczupłe nogi. Uśmiecham się do siebie. Moje myśli wręcz szaleją.
Och, Elizabeth. Namieszałyśmy. Okropnie namieszałyśmy.
Mia wpatruje się we mnie z nieodgadninonym wyrazem twarzy, a potem mówi:
— Kochanie, rób to, co uczyni cię szczęśliwą.
To jej rada dla mnie, a ja nie mogę powstrzymać sceptycznych myśli. Stanowczym ruchem odstawiam herbatę na bok. Chociaż mama uważa ten napój za cudotwórczy, wcale nie czuję się po nim lepiej.
Zaryzykuj, co ci szkodzi?
Wycofaj się, wycofaj... Nic dobrego z tego nie wyniknie.
— Chyba wiem, co powinnam zrobić.
Nie mam zbyt wiele czasu przed moją popołudniową zmianą w szpitalu, ale mimo wszystko umówiłam się z Thomasem w jednej z kawiarni w centrum miasta. Podano mi już świeżo parzone cappuccino, jednak jeszcze go nie ruszyłam. Kolejny raz patrzę na mój srebrny zegarek na nadgarstku. Znowu przypomina mi, że jestem za wcześnie.
Podpierając dłonią brodę, zerkam za okno, gdzie samochody tłoczą się jeden za drugim jak ogromny, metalowy wąż zastygły w bezruchu. Przez korki i spaliny temperatura w mieście podnosi się z minuty na minutę. Współczuję osobom bez pojazdów — muszą być wykończeni słońcem i mało litościwym dniem w pracy.
Teraz mieszkańcy miasta szybkim krokiem zmierzają do domu, pracy lub na zakupy w gorącym, ciężkim powietrzu. Notuję w myślach, aby zostawić kelnerce wyższy napiwek i zgłosić pochwałę do kierownika kawiarni. Klimatyzacja oraz pyszne smakołyki ratują tych, którzy zdecydują się tu schronić. To boskie miejsce.
— Hej, Cat. — Dobrze znany mi głos przerywa tok moich myśli i sprawia, że przestaję lustrować wzrokiem miasto za obszernym oknem.
Biorę głęboki oddech, unosząc się jednocześnie z krzesełka, by przywitać Thomasa.
— Miło cię widzieć. Cieszę się, że zadzwoniłaś — wyznaje, obejmując mnie mocno w pasie.
Od urodzin Willa minął miesiąc, a ja, tak czy inaczej, zdecydowałam się go unikać. Aż do dzisiaj.
— Cześć. Musimy porozmawiać. — Nie chciałam, żeby zabrzmiało to tak niepokojąco, jednak ton mojego głosu sprawił, że Tom śmieje się nerwowo i mówi:
— Kurczę, to nie może wróżyć niczego dobrego. Nie masz dla mnie nawet krzty litości. — Wydyma wargi w wyrazie niezadowolenia i obejmuje wzrokiem coś za moim ramieniem.
Czy się denerwuje? Ja bardzo.
Zaczęłam od najgorszych słów, jakie mogłam dobrać, dlatego chcę jakoś rozluźnić atmosferę. Mrugam do niego z uśmiechem.
— Nigdy ci niczego nie ułatwiałam. — Pojawia się pożądany efekt. Mężczyzna naprzeciwko odchyla lekko głowę, wybuchajc gromkim śmiechem, a drobne zmarszczki na jego jasnej skórze tańczą przez chwilę wokół niewiarygodnie niebieskich oczu oraz kształtnych ust.
— Zanim cokolwiek uzgodnimy, chciałabym cię o coś zapytać.
Przez dłuższą chwilę patrzę mu głęboko w oczy, a następnie, nieco drżącymi dłońmi, sięgam do kieszeni torebki po jeden z głównych powodów naszego dzisiejszego spotkania.
— Zupełnie, jakbyśmy przyszli na spotkanie biznesowe. Naprawdę tak mnie nienawidzisz, Catherine? — Chce sprawiać wrażenie wyluzowanego, ale ja mu tego nie ułatwiam i czuję, że mogłabym się poszatkować za nutę urazy w jego głosie.
— To nie tak. — Kręcę głową, chociaż nie jestem jeszcze zwrócona twarzą do chłopaka.
Grzebię w nieporęcznej, czarnej torbie, aż moja dłoń natrafia w końcu na plastikowy rant kasety. Kładę ją na stole między nami.
— Wysłałeś mi to specjalnie, tak?
Pragnę poznać odpowiedź jak najprędzej. W moich oczach błyszczą niepowołane kropelki łez, które ocieram szybko wierzchem dłoni. Thomas krzywi się, gdy widzi, że płaczę i unosi położoną na stoliku dłoń, lecz napotyka nicość.
— Powiedz mi — proszę cicho.
Obdarza kasetę krótkim, przelotnym spojrzeniem, kompletnie mnie dezorientując i upija kolejny łyk mrożonej herbaty z cytryną. Zaciskam pięści. Muszę wyglądać na wściekłą, bo chłopak blednie i znów patrzy na przedmiot.
— Przykro mi, nie wiem, co to jest.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top