Rozdział 29
Rozdział 29.
„Piekło jest w nas. W środku. Każdy nosi je ze sobą, dopóki go nie pokona."
— Jarosław Grzędowicz
Nie wiedział, jakim cudem tego wieczoru mogła wyglądać jeszcze piękniej niż zwykle. Zawsze powtarzał jej, że wygląda wspaniale. Przy każdej okazji. Z jej zgrabnym ciałem, pełnym krągłości w odpowiednich miejscach, alabastrową skórą, zawsze miękką pod jego dotykiem, rumieńcami na gładkich policzkach, długimi, kręconymi falami koloru miedzi oraz najbardziej fascynującym kolorem oczu, była dziewczyną, za którą każdy się oglądał. Kobiety i mężczyźni dzielili tę samą fascynację Lucindą Fannie Night. I chociaż ona nigdy tego nie widziała, bo była zbyt niewinna i roztargniona, on zauważał to za każdym razem.
Dzisiejszego wieczoru przejęła scenę w teatrze. Porównał ją i orkiestrę z rozgwieżdżonym niebem. Muzyków było wielu (może nawet z pięćdziesięciu), jednak on, lustrując wzrokiem widownię, zauważył, że jej znaczna część zerka co chwila na młodą pianistkę pośrodku, wprowadzającą resztę w nowy utwór. Muzycy byli jasnymi gwiazdami, punkcikami w wielkiej przestrzeni, jednak Lucy była nie dość, że najjaśniejszą gwiazdą, to jeszcze centrum. Centrum całego nieba. Otulona idealnie leżącą na niej granatową sukienką o teksturze jedwabiu, zapierała dech w jego piersi. Żałował, że przez tak długi czas nie mógł jej zobaczyć. Właściwie często bał się, że już nigdy jej nie zobaczy.
Sprytnie to rozegrała. Podczas gdy on trafił w ręce lekarzy, ona zmieniła nazwisko i wyjechała. Ale dzięki szczęśliwemu zbiegowi okoliczności... Udało mu się ją odnaleźć. Mężczyzna nie mógł powstrzymać uśmiechu dumy wpełzającego na jego wąskie usta. W zadumie podrapał się po rosnącej powoli ciemnej brodzie.
Tylko czy to, jak na niego działała, miało teraz jakiekolwiek znaczenie? Musiał się skupić...
Wszystkie te wspomnienia wzbudzały w nim tylko frustrację. Jego umysł wciąż podsuwał mu wizje Lucy z kimś innym u boku, a wtedy jego myśli przybierały nowy, inny kształt. To tylko przeszłość. Odległa i nieważna. A on czuł się zbyt zdradzony, by stać spokojnie i nic nie robić.
Czas na zemstę.
Przyszła pora na uruchomienie drugiej części jego planu. Musiał zadzwonić do swojego przyjaciela. On był bliżej Lucy. Mógł zrobić w tej chwili więcej. Chociaż już nieraz go to irytowało, sytuacja wymagała od niego nie tylko dokładności, lecz również cierpliwości. Nigdy nie posiadał tej cechy, ale gdy teraz w końcu ją znalazł, poczeka. Dokładnie tyle, ile będzie trzeba. Nie mógł być przy niej, ale mógł zrobić coś, co by jej przypominało.
Że on nadal jest.
I obserwuje.
Musiał tylko poczekać na antrakt. Ten nadszedł zaledwie chwilę później. Czy minęło już półtorej godziny od rozpoczęcia przedstawienia? Tak! To już!
Kurtyna zasłoniła całą scenę, a z głośników popłynął męski głos, spokojnie informując gości na widowni, że antrakt będzie trwał piętnaście minut. Nawet nie zerknął na kultową, broadwayowską sztukę Piotrusia Pana. Miał inne rzeczy do zrobienia. Na przykład zadzwonienie do kolegi, póki ten mógł wymknąć się zza kulis, aby z nim porozmawiać, tak, jak mu obiecał.
W momencie, kiedy zaczęli rozmawiać, nic oprócz nienawiści nie miało znaczenia. Umysł młodego mężczyzny sam przełączył tryby, zostawiając dobre wspomnienia i uczucia we mgle. Gęstej jak smoła i dezorientującej jak mitologiczny labirynt. Mężczyzna był więźniem własnego umysłu, a jego tragizm polegał na tym, że nawet o tym nie wiedział.
— I jak, wymyśliłeś już coś? — spytał bez powitania przyjaciel.
Mieli tylko kwadrans, może nawet mniej, bo musiał wrócić wcześniej za kulisy. Przez cały wieczór nie mógł zmazać uśmieszku z twarzy. Och, jak on uwielbiał takie małe, wielkie konspiracje. Skoro ta suka miała na tyle odwagi, by zdradzać jego najlepszego kumpla, to zasługuje na to, by ją porządnie wystraszyć.
Chłopak słyszał ciężkie kroki osoby po drugiej stronie, a potem szmery, kiedy tamten wyszedł na powietrze. Spokojny i skupiony przyjaciel zwięźle i dość prędko wytłumaczył mu swój plan. Plan prawdziwego geniusza. Gdy wspólnie zdziałają wszystko, co zostało powiedziane, Lucy popamięta ich obu. Żądza zemsty wypełniła mężczyzn. Krew zagotowała im się w żyłach, jakby szalały w nich żywe płomienie. Dziewczyna będzie miała nie lada kłopoty.
— A jaki jest plan na teraz?
— Najpierw będzie się śmiała, potem będzie płakać.
Ostatnie wypowiedziane słowa były finałowym werdyktem.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top