Rozdział 28

Rozdział 28.

„Spośród wszystkich duchów przeszłości najgorsze są duchy tych, których kochaliśmy."

— Arthur Conan Doyle

Lucy

Mama pobudziła nas skoro świt. Ponieważ dzień był iście niebiański, oznaczało to tylko jedno: będziemy sadzić kwiaty w ogródku za domem.

Tata i Catherine pojechali do sklepu ogrodniczego po krzaki czerwonych róż, które zamówiliśmy już jakiś czas temu. Kolorowe bratki o idealnie rozwiniętych płatkach czekają na nas w małych doniczkach, a chryzantemy trzeba już tylko podlać i podsypać ziemią.

Jess i ja zjadamy szybkie śniadanie w postaci tostów z serem, które jakimś cudem poprzypalał w tosterze. Zdążamy wypić po szklance soku pomarańczowego, zanim mama, w pełnej gotowości, wygania nas na tył domu. Jest ubrana w beżowe rybaczki i koszulkę z kwiatowym wzorem. Krótko ścięte, brązowe włosy schowała pod zmyślnym kapeluszem, który zakłada tylko wtedy, gdy udaje się na sadzenie kwiatów. Tak, bierze to na poważnie.

Kiedy tylko wypogadza się na tyle, aby roślinki nie zmarzły, zamawiamy stosy kwiatów i czasem przesadzamy te, które rosną w naszym ogródku już od dłuższego czasu. Jest coś relaksującego we wspólnej pracy, w łagodnym, jeszcze majowym słońcu, przy szklance domowej lemoniady i dźwięku radia dobiegającego z okna w kuchni. To dzięki licznym godzinom w ogrodzie, spędzanym wspólnie z mamą, kocham kwiaty. Od małego uczyła mnie nie tylko pochodzenia danej rośliny, lecz także jej znaczenia. Dzięki niej w mojej głowie znajduje się mały słownik znaczeń większości roślin. Jess mówi mi, że koniecznie muszę go dzisiaj pouczyć, a ja zgadzam się ze śmiechem. I tak wiem, że jutro wszystko zapomni.

— Jak tam, dzieci? Gotowi do pracy?

Dostajemy na dzień dobry po doniczce gwiazdnicy. To drobne, zazwyczaj białe kwiatki o pięciu listkach w kształcie serca. Z racji tego, że mogą spokojnie rosnąć w klimacie umiarkowanym, nie musimy sadzać ich tak często. Mama potrafi sprytnie przemycać wiadomości kwiatowe prostą czynnością. Patrzy na mnie spod kapelusza z lekko przymrużonymi w słońcu powiekami.

Kwiat gwiazdnicy znaczy „witaj".

— Cześć, mamusiu. — Całuję ją w policzek, po czym, pokierowani przez nią, zabieramy się do sadzenia kwiatów pod oknami.

Kiedy wykopujemy dołki, staram się nauczyć Jessa, co oznaczają kamelie, frezje i goździki.

— Widzisz te różowe kwiaty... O, tam? Troszkę przypominają goździki, jednak są nieco większe. To kamelie... Moje przeznaczenie jest w twoich rękach.

— A jest? — pyta, poruszając sugestywnie brwiami. Wymieniamy długie spojrzenia, a nasze ręce, jak na komendę, przestają pracować. Speszona spuszczam wzrok, usilnie starając się nie rumienić jak zakochana idiotka.

Kompletnie pozbawiona tchu, wzruszam tylko ramionami, a Jess z sympatią szturcha mnie ramieniem. Przez dłuższy czas zawadiacki uśmiech nie schodzi mu z twarzy. Wskazując kolejno poszczególne rodzaje kwiatów, nauczam go dalej dokładnie tego, co przekazuje mi mama od dziecięcych lat, aż do dzisiaj.

Wiem, że Jess nie ma ani jednego powodu, by chcieć to wszystko wiedzieć. Robi to, bo jest cudownym chłopakiem.

— Nie musiałeś tego robić... Przychodzić tutaj, pomagać nam — mówię, podając mu wyciągnięte z doniczki kwiaty. Chłopak bierze je delikatnie w dłonie i podtrzymując cały kwiat, sypie ziemię.

— Chciałem. Rok szkolny się kończy, nareszcie możemy spędzić więcej czasu razem. Byłaś taka zajęta ocenami i aplikacją do Akademii Muzycznej... Tęskniłem. — Uśmiecha się jak głupek i już wiem, że zaraz palnie coś durnego. — Poza tym, twoja mama mnie lubi. Nie chcę wypaść z jej łask!

— Bardzo śmieszne...

— I tak mnie kochasz.

Wkrótce potem tata i Catherine przyjechali z różami, prosto z Londynu. Pomagamy im przenieść wszystko w odpowiednie miejsca w ogrodzie.

— Mamo, dostaliśmy dracenę za darmo! Sprzedawca powiedział, że ma jej za dużo, a tego przecież nie może sprzedać do żadnej kwiaciarni. — To prawda, dracena jest sporą rośliną doniczkową, przystosowaną do hodowli w domu. Nie nadaje się do ogródka.

— Dobrze, że ją zabraliście. Może oddam kilka klientom w kwiaciarni. — Zachwycona mama podbiega do krzaku róż i całkiem sama przenosi go pod drugie okno. — Jess, skarbie, może chcesz dracenę dla swojej mamy? Znaczenie ma, co prawda, niewdzięczne, ale w domu prezentuje się ładnie.

— Oczywiście. Chętnie wezmę — przytakuje z najpiękniejszym uśmiechem, sprawiając, że mama obdarza go potem rozmarzonym spojrzeniem. Jest zachwycona i niedługo zacznie męczyć mnie wstydliwymi pytaniami. Tata gra niewzruszonego, jednak mam pewność, że darzy go co najmniej taką samą sympatią.

— Te jaskraworóżowe kwiatki w glinianych donicach to oleandry. Mama dawała je nam, kiedy coś przeskrobaliśmy... Pamiętam, że jako mała dziewczynka często bawiłam się z Willem piłką od rugby w domu. Pomimo zakazów mamy, organizowaliśmy sobie małe mecze jeden na jeden, biegając po salonie jak wystrzeleni z procy. Nieraz zdarzyło nam się stłuc lampkę albo szarpać się na środku podłogi, próbując wyrwać sobie piłkę. W każdym razie, często kończyło się to płaczem. Wtedy mama stawała przed nami z tym swoim maminym, łamiącym spojrzeniem i wręczała nam po kwiatku... — przerywam swój monolog, dostrzegając nagle nieobecne spojrzenie Jessa, zawieszone na powoli zachodzącym słońcu.

Przez krótką chwilę patrzę w tę samą stronę.

— Słuchasz mnie w ogóle? — Nie oczekując odpowiedzi, wracam do poprzedniej czynności: znów uklepuję ziemię wokół krzaków róż, które dopiero co ustabilizowaliśmy podłużnym kijkiem.

— Mhmmm...

— Co powiedziałam?

— Co?

— Wcale nie słuchasz! Jess, jesteś okropny. — Oburzona wstaję z kucek. Chłopak naśladuje mój ruch, aż nasze spojrzenia się odnajdują. Widząc moją wściekłą minę, sam robi podobną, a potem, w niewinnym geście czułości, odgarnia mi zabłąkany kosmyk z twarzy. Na moment rozluźniam się, odczuwając lekki jak piórko dotyk jego palców na moim policzku.

Chwila, chwila.

Wychodząc jak z mgły, otrzeźwiam umysł. Myśli, że się wywinie?

Co to to nie...

Niewiele myśląc, wymijam chłopaka o zaskoczonym spojrzeniu i truchtam do miejsca, w którym znajduje się długi, zielony wąż ogrodowy. Ze śmiechem odkręcam wodę. Nie mogę powstrzymać się od wesołego parsknięcia, bo już wyobrażam sobie tę słodką zemstę w postaci bitwy wodnej.

— Masz za swoje! — Strumień wody trafia wprost w tors chłopaka, mocząc mu koszulkę i spodnie.

Jest tak zszokowany, że przez chwilę nie rusza się, a jego usta formują się w literę „o". Jego oczy wysyłają w moim kierunku figlarne iskry, mieniąc się jednocześnie na szmaragdowo w promieniach słońca. Ściąga buty i rzuca je w kierunku drzwi, a jego przemoczona koszulka ląduje obok obuwia. Z łobuzerskim uśmieszkiem rzuca się za mną w pogoń. Śliska trawa i ograniczona ilość węża powstrzymuje mnie od prędkiego uciekania i zgrabnego omijania dłoni, które z każdą chwilą zdają się być bliżej. Jeszcze przez kilka krótkich chwil śmiechu i poślizgnięć mam przewagę...

Trzy.

Dwa.

Jeden.

Zamykam oczy i odrzucając głowę do tyłu, chichoczę jak szalona. Dwie duże dłonie chwytają mnie w pasie. Ląduję na mokrej trawie, natychmiast czując, jak moja sukienka nasiąkuje wodą. Robię wszystko, by zrzucić z siebie siedzącego na mnie Jessa. Jest zaabsorbowany próbami wyrwania mi węża.

— Teraz moja kolej, maleńka. — Strumień wody przekierowuje się co chwila w inną stronę, tworząc w powietrzu półokręgi z kropelek wody, które w ostatnich promieniach słońca załamują światło i tworzą miejscami drobne tęcze.

Chwytam Jessa za bicepsy i próbuję wstać, ale nie udaje mi się. W dodatku wąż wyślizguje mi się z rąk.

— Przegrałaś!

Osłaniam się rękoma przed ciśnieniem wody, która uderza mnie w ręce i moczy włosy.

— Co tu się dzieje? Lucy, Jess! — W tle słyszę krzyczącą na nas Catherine.

To działa na Jessa jak impuls. Jedną ręką natychmiast zwraca strumień wody w jej kierunku, a drugą chwyta za moją dłoń, podciągając mnie do góry. Teraz jesteśmy w jednej drużynie. Kocham cię, siostrzyczko, ale twoja mina jest warta wszystkiego...

Nie spieszę jej na ratunek. Woda kapie mi z włosów i brwi, przysłaniając nieco widok zaskoczonej siostry. Z prędkością światła chwyta metalowe wiadro i znika na kilka sekund. Wracają we troje. Z garnkami, wiaderkami i wiadrami wypełnionymi wodą. Po chwili wszyscy jesteśmy przemoczeni do suchej nitki i wszędzie na naszych ubraniach widnieją rozmazane, zielone smugi.

Gdy wszyscy kapitulują, osuwamy się na ziemię jak odrętwiali. Leżymy przez moment, łapiąc powietrze, jakbyśmy wcześniej tonęli i dopiero co zostali odratowani.

— Nie pamiętam, kiedy ostatnio tak dobrze się bawiłam — wyznaje Catherine, łapiąc mnie za rękę. Na znak zgody posyłam jej uśmiech.

— Och, dzieci... To było absolutnie wspaniałe.

— Czuję się, jakbym odmłodniał z dziesięć lat! — Tata dźwiga się na nogi jako pierwszy i po chwili podaje obie ręce mamie. Ta wstaje żwawo i ściąga mokry kapelusz, uwalniając kręcące się pod wpływem ciepła i wilgoci włosy.

— Zrobię herbatę. Chodź, Catty, pomożesz. — Obejmując się nawzajem w pasie, ruszają w kierunku wejścia do domu. Wkrótce dołącza do nich tata, puszczając nam wcześniej oczko.

— Lucy Fannie Night, jesteś najwspanialszą dziewczyną na ziemi.

Przymykam powieki, gdy ciepłe usta Jessa lądują na moim policzku. Pomagając sobie nawzajem, podciągamy się do góry. Kiedy tylko staję na nogach, chwytam szatyna za rękę i ściskam ją mocno.

— A tak właściwie, co znaczy ta dracena?

— Wpadniesz w sidła.


Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top