Rozdział 19
Ocknęłam się cała, zdrowa i w jednym kawałku, leżąc w słońcu na ciepłym kamieniu.
Boże, jak ja tego nie cierpię!
Podniosłam się do siadu i aż otworzyłam usta ze zdumienia, patrząc na rozciągający się przede mną krajobraz. Siedziałam na szczycie wysokiego wzgórza. W dole, aż po horyzont, ciągnął się ogromny las. Między drzewami wiła się rzeka połyskująca w słońcu. Na niebie nie było nawet jednej chmurki.
Gdzie ja jestem?!
Ktoś chrząknął obok mnie, próbując zwrócić moją uwagę. Odwróciłam się w tamtą stronę.
- Gdzie jestem? - zapytałam.
- W jednym z królestw podległych Dworowi Nocy - odparł Fortis, jak zawsze - lakonicznie - Czym jesteś? - zapytał, patrząc na bliznę nad moim obojczykiem - Czarownicą ostatniego etapu wtajemniczenia?
- Odpowiem na to pytanie, jeśli ty odpowiesz na moje - spróbowałam przehandlować informację za informację.
- Dobrze. To jak? Czym jesteś?
- Co ty nagle taki gadatliwy i ciekawski? Najpierw moja kolej na pytanie. Nie ufam ci...
Posłał mi obojętne spojrzenie.
Nie dość, że milczy godzinami, to jeszcze emocje chować potrafi! Pff...
- Dlaczego tu jestem? - zadałam mu pytanie, na które po części znałam już odpowiedź. Chciałam go sprawdzić i upewnić się, że dobrze usłyszałam.
- Co dwieście lat wybieramy kobietę, która trafia do Dworu na naukę. Padło na ciebie - skłamał jak z nut nawet się nie zająknąwszy.
Słaba historyjka... Kłamać umie, ale z wyobraźnią krucho.
- Że niby jestem taka piękna i wyjątkowa? - mruknęłam, rzucając mu zirytowane spojrzenie.
- Nie kłamię - brnął dalej - Faerie widzą coś więcej niż tylko ciało. Patrzą na aurę i oczy - odzwierciedlenie ducha. Tak decydujemy o wyjątkowości danej osoby. Ty jesteś wyjątkowa - dodał, kładąc nacisk na ostatnie zdanie - Teraz odpowiedz na moje pytanie.
Nie miałam wyboru - musiałam udawać przekonaną. Chciałam zostawić swoją wiedzę w tajemnicy i mieć w ten sposób przewagę. To mogło mi się kiedyś przydać. Chyba...
Spojrzałam w bok udając, że rozważam sens jego słów.
- Jestem przeklęta przez wilkołaka. Jak pewnie zauważyłeś - nie umieram - odparłam.
Nie widziałam sensu w kłamaniu w tej sprawie. Dlatego nie wymyśliłam jakiejś historyjki ala "córka czarownika i śmiertelniczki".
Fortis milczał przez chwilę, przyswajając informację albo się nad czymś zastanawiając. Po chwili skinął głową w stronę lasu i zaczął schodzić po zboczu. Poderwałam się na nogi i szybkim krokiem ruszyłam za nim. Nie miałam zamiaru zostać samotnie na wzgórzu, które ze wszystkich stron było otoczone lasem. Magicznym lasem. Skoro na ziemi w takich miejscach grasują potwory pokroju gargulca czy ghula, to co dopiero tu - w magicznym wymiarze!
Wzdrygnęłam się na samo wspomnienie mojej pierwszej śmierci i tego naiwnego postrzegania nieśmiertelności...
Jaka ja byłam głupia!
Zaburczało mi w brzuchu, a żołądek boleśnie się ścisnął.
No proszę... Jestem stuprocentowo żywym człowiekiem.
- Jestem głodna - stwierdziłam, doganiając fae.
- Nie mamy czasu - odparł, nawet na mnie nie spoglądając.
- Chcesz mnie zagłodzić? Może nie umieram, ale to nie oznacza, że nie jem! - prychnęłam.
Nie odpowiedział kontynuując drogę w dół zbocza. Rozglądnęłam się na boki i nagle zdałam sobie sprawę, że nie ma z nami ani pozostałych fae ani też Lydii. Zależało mi głównie na czarownicy, ale obecność lub nieobecność mojego niedoszłego zabójcy i jego kuzyna nie była mi całkiem obojętna. Wolałabym wiedzieć czy mam się bardziej bać o swoje życie czy może mniej... Perspektywa potencjalnych tortur nie do końca mi się uśmiechała. Tamten fae miał jakieś głęboko zakorzenione uprzedzenie do czarownic i był niezwykle przewrażliwiony na punkcie swojego krewnego.
- Gdzie jest Lydia i pozostali faerie? - zapytałam, szukając wzrokiem wiedźmy.
- Puściłem ich przodem kilka godzin temu - odparł
Zmarszczyłam brwii w zamyśleniu.
Ostatnio regeneracja zajęła mi góra kilkanaście minut. Nie trwała kilku godzin...
- Nigdy nie regenerowałam się tak długo - mruknęłam cicho sama do siebie, ale Fortis i tak mnie usłyszał.
- To był nóż z żelazną powłoką. Utrudniał działanie magii - poinformował mnie, dalej nie uraczając nawet jednym spojrzeniem.
- Acha... - odparłam, krzyżując ręce na brzuchu. Głód coraz bardziej dawał mi się we znaki, a do tego doszedł jeszcze nacisk na pęcherz - Muszę coś zjeść - powiedziałam płaczliwym tonem, wpatrując się wyczekująco w twarz fae.
- Kobiety... - mruknął, wywracając oczami.
- Ludzie - poprawiłam go oburzona.
- Dam ci chwilę w lesie, ale dopiero później - zgodził się.
Nie byłam zadowolona ze stwierdzenia "później", bo głód dawał mi się niezwykle we znaki, a do tego musiałam siku jak jeszcze nigdy wcześniej.
- Nie wytrzymam do tego twojego później.
Fortis zignorował mnie czym tylko mnie rozjuszył. Weszliśmy do lasu i zrobiło się ciemniej i chłodniej. Rozglądając się po bokach zobaczyłam krzaki z jagodami.
Mogą być trujące, ale przecież i tak nie mogę zginąć, więc co mi szkodzi?
Odbiłam w bok wbiegając w zarośla.
Jak za dawnych lat!
Uśmiechnęłam się zadowolona i zerwałam kilka owoców. Miałam je właśnie wpakować do ust, ale powstrzymała mnie męska ręką, przytrzymując za nadgarstek.
- Życie ci niemiłe? - zapytał Fortis - To jagody halucynogenne.
Odnotowałam tę informację w pamięci. Może kiedyś będę mieć ochotę na przejażdżkę na jednorożcu albo inne spełnienie snu na jawie?
Wyrzuciłam garść zerwanych owoców i odwróciłam się w stronę fae, który puścił już moją rękę.
- Przypominam, że dalej jestem głodna - powiedziałam, nawet mu nie dziękując.
- Powiedziałem, że później - odparł, wychodząc z krzaków na trakt.
Nie poszłam za nim tylko sięgnęłam pod tunikę, zdjęłam bieliznę, kucnęłam i z westchnieniem ulgi opróżniłam pęcherz. Natychmiast wstałam i ubrałam pantalony - nie miałam zamiaru obnarzać się przed kimkolwiek. Wybiegłam z krzaków. Fortis z zaciśniętą szczęką kierował się właśnie w stronę zieleni.
- Jeżeli to wziełaś to nie wiem co ci zrobię - syknął, piorunując mnie wzrokiem.
- A takie dobre? - zażartowałam, unosząc brwi i patrząc na niego niewinnym wzrokiem - Czekaj chwilę. Zaraz wrócę - dodałam, odwracając się i kierując w stronę jagód.
- Ani się waż - warknął, łapiąc mnie i ciągnąc drogą - z dala od owoców - Już na trzeźwo jesteś wystarczająco uciążliwa.
- Daj! Mi! Jeść! - krzyknęłam, wyrywając się z jego uścisku i patrząc na niego wrogo. Znów zaburczało mi w brzuchu.
- Ciszej. Ten las ma uszy i oczy - odparł, ciągnąc mnie dalej traktem.
- Nigdzie nie idę! Nie mam już siły! Dawaj mi jeść! - wrzeszczałam, próbując się wyszarpnąć z jego uścisku.
Zakrył mi dłonią usta, przyciągając plecami do swojego torsu.
- Nie wrzeszcz. Nie mam zamiaru zginąć przez twój idiotyzm - szepnął mi na ucho. Szarpałam się jeszcze chwilę, ale nic to nie dało, więc zaprzestałam prób wyrwania się. Emocje powoli opadły i zdałam sobie sprawę z własnej głupoty - Będziesz już cicho? - zapytał. Kiwnęłam głową. Momentalnie zabrał swoją rękę i odsunął się ode mnie. Zaczął iść jeszcze szybciej, rozglądając się uważnie wokoło.
Spojrzałam na niego przepraszająco, przeklinając w myślach swoją nieposkromioną impulsywność. Na jego plecach z nikąd pojawił się nagle kołczan ze strzałami i łukiem. W kilku miejscach na jego ciele dojrzałam też pochwy z nożami. Uszy i kły Fortisa wydłużyły się. Przełknęłam głośno ślinę i również zaczęłam przyglądać się mijanym krzakom.
Nie żartował z tym zagrożeniem...
Obrócił gwałtownie głowę w lewo, po czym rzucił się na mnie. Usłyszałam świst powietrza. Padliśmy oboje na ziemię. W drogę, tuż obok nas, była wbita strzała, chwiejąca się jeszcze delikatnie. Fortis z nieludzką szybkością podniósł się, wyciągnął łuk i naciągnął strzałę na cięciwe. Ukucnął, celując w drzewo, z którego wystrzelono przed chwilą.
- Trzymaj się za mną. Nie ruszaj się - przykazał, nie odrywając wzroku od lasu.
Przesunął łuk w stronę drzewa po lewej i wypuścił strzałę. Usłyszałam czyjś jęk, a potem na ziemię spadło ciało młodego mężczyzny faerie. Fortis podszedł powoli w stronę rannego, a gdy go zobaczył - opuścił łuk.
- Avida, to ja - Fortis. Nie atakuj - krzyknął czarnowłosy, podnosząc ręce do góry, cofając się i obracając w koło.
Przyglądałam się jego poczynaniom nie rozumiejąc o co chodzi.
On zna tego fae? Kim jest Avida? O co tu chodzi?
Na drzewie z prawej coś zaszeleściło, a po chwili na glebę zeskoczyła blondynka średniego wzrostu z ogromnym toporem w ręce. Na twarzy i ramionach czerwoną farbą miała namalowane jakieś wzory. Wytrzeszczyłam oczy na widok tego co miała na sobie. A nie było tego za wiele... Była ubrana w strzępek stanika i krótką, postrzępioną spódniczkę z metalową czaszką, trzymającą materiał na jej biodrach. Na nogach miała skórzane ochraniacze - zapewne całe wypchane bronią.
Mój Boże! Co za brak szacunku do siebie. Jest ubrana jak prostytutka!
Skrzywiłam się z niesmakiem. Ona rzuciła mi tylko krótkie spojrzenie, po czym całą swoją uwagę poświęciła czarnowłosemu fae.
- Fortis. No proszę. Dalej jesteś chłopcem na posyłki - powiedziała, uśmiechając się drwiąco.
- A ty dalej pilnujesz granicy. Wciąż czekasz na awans? - odgryzł się Fortis.
Przez chwilę obydwoje prowadzili wojnę na spojrzenia, którą przegrała Avida, słysząc jęki postrzelonego faerie, leżącego pod drzewem. Zrobiła zaskoczona minę i podbiegła w tamtą stronę. Rzuciła topór na trawę i uklękła przy nim. Pochyliła się mrucząc coś do niego kojącym głosem. Fae kiwnął głową, a ona sięgnęła i wyrwała strzałę z uda chłopaka. Wrzasnął wyginając się w łuk z bólu. Kobieta obróciła się gromiąc wzrokiem Fortisa.
- Chodź i napraw coś zniszczył - warknęła, odsuwając się na bok. Podniosła kijek, wyczyściła go o materiał spódnicy i wsadziła rannemu między zęby.
Czarnowłosy podszedł i kucnął obok rzucającego się fae. Z jego dłoni buchnęły zielone płomienie. Przystawił ręce do rany na udzie chłopaka, który głośno krzyknął, zaciskając zęby na drewnie. Avida mocno trzymała nogi rannego, przyciskając go z całej siły do ziemi.
- Tracisz dużo krwii. Nie rzucaj się tak - pouczyła go.
- Ale to... kurwa... boli - jęknął niewyraźnie, po czym zaczął kląć gorzej niż żona szewca.
Stałam w miejscu jak wryta.
To przeze mnie... Gdybym nie krzyczała oni by nas nie zaatakowali, a ten chłopak nie byłby teraz umierający!
- Co tak stoisz - warknęła kobieta w moją stronę - Pomóż mi go przytrzymać.
Podeszłam, uklękłam i przycisnęłam fae do ziemi, przytrzymując go za barki. Dalej przeklinał, wbijając ręce w ziemię i zaciskając szczękę i powieki. Fortis w skupieniu przejeżdżał dłonią nad zasklepiającą się powoli raną. Cała lewa nogawka spodni chłopaka była przesiąknięta jego własną krwią. Z trudem utrzymywałam go w miejscu. Zżerało mnie poczucie winy, a jęki i przekleństwa padające z ust postrzelonego wcale nie pomagały zagłuszyć mojego sumienia.
- Colin, już prawie. Wytrzymaj... - szeptała Avida, patrząc uważnie na poczynania Fortisa nieufnym wzrokiem.
Fae po dłuższej chwili, która ciągnęła się dla mnie wieczność, ugasił swoje płomienie i oderwał ręce od nogi Colina. Chłopak westchnął cicho i przymknął na chwilę oczy.
- Colin. Colin! Nie zasypiaj! Braciszku... Nie odchodź! Przepraszam... - mówiła Avida potrząsając ramionami chłopca. Chłopak uchylił szerzej oczy, czego ona zdawała się nie zauważać. Z chęcią mordu w oczach rzuciła się na Fortisa, powalając go na ziemię i siadając na nim okrakiem.
- Co mu zrobiłeś skurwielu?! Ty potworze! - krzyczała, okładając mężczyznę pięściami.
- Avida... Avida, on... żyje... Uspokój się... - tłumaczył jej Fortis broniąc się przed ciosami.
W końcu zrzucił kobietę z siebie i przycisnął ją do ziemi, unieruchamiając. Splunął krwią na trawę, nie puszczając próbującej się wyrwać Avidy.
- Kłamiesz! Zabiję cię! - wrzeszczała, usiłując się uwolnić. Bez skutku. Fortis był od niej znacznie większy i silniejszy.
- Sprawdź jego puls na szyi... yyy... - polecił, odwracając się w moją stronę. Zaciął się nie wiedząc jak się nazywam.
On nawet nie zna mojego imienia... A i tak mnie kupił! Ugh. Co za świat.
- Rosemary - podpowiedziałam.
- Sprawdź czy czujesz puls, Rosemary - powtórzył, używając tym razem mojego imienia.
Podeszłam do Colina i przystawiłam dwa palce do jego szyi. Wyczułam, jak się zdawało, normalny puls. Zobaczyłam też delikatne unoszenie się klatki piersiowej chłopaka i poczułam powiew wydychanego przez niego powietrza. Ponownie uchylił powieki i popatrzył na mnie.
- On żyje - powiedziałam, spoglądając na, wciąż niespokojną Avidę.
- Nie wierzę ci! - warknęła, posyłając mi nienawistne spojrzenie.
- Popatrz. On oddycha. Ma otwarte oczy - próbowałam ją przekonać.
- Zaczarowałaś go wiedźmo! - splunęła, mówiąc to zdanie - Jesteście w zmowie! Nie dam się nabrać!
- Jestem człowiekiem - odparłam ze spokojem mimo, że zraniła mnie swoimi oskarżeniami. Stwierdziłam, że w tych okolicznościach ma do tego prawo.
Nie zdążyła nic mi odpowiedzieć, bo Colin, odzyskał siły, usiadł i spojrzał na zagojoną ranę. Kobieta zaniemówiła.
- Rzuciłaś na mnie urok! - krzyknęła, a chłopak odwrócił się w jej stronę, patrząc to na siostrę to na Fortisa, siedzącego na niej.
- Co się dzieje, Avi? - zapytał, zachrypniętym głosem.
- Twoja siostra oskarża mnie o uśmiercenie ciebie - odparł Fortis.
- Ale ja żyję - odparł, zdezoriętowany chłopak, ściągając brwi.
- Zwariowałam! Widzę ducha! -krzyczała Avida, wytrzeszczając oczy na widok Colina wstającego z ziemi. Podszedł w jej stronę - Zostaw mnie! Odejdź! Nie jesteś moim bratem! On nie żyje! - krzyczała, rzucając się pod Fortisem.
- Avi? - zapytał chłopak, klękając obok siostry - Co z tobą?
- Odejdź bestio! Nie zwiedziesz mnie! - syknęła, spluwając w stronę Colina.
- Jedliście grzyby albo jagody? - zapytał ni stąd ni zowąd Fortis, mocno trzymając kobietę przy ziemi.
- Taaak... Zebrałem dzisiaj grzyby - odparł chłopak, wpatrując się w przeklinającą go siostrę. W jego oczach widziałam ból - To ma znaczenie?
- Colin, czy to były grzyby z fioletową obwódką wokół kapelusza?
- Tak - odpowiedział chłopak, patrząc teraz na Fortisa.
- Zebrałeś grzyby halucynogenne. Twoja siostra ma teraz halucynacje.
***
Eee... znów jestem Polsatem, ale... no dobra - nie mam nic na swoją obronę. Po prostu lubię trzymać was w niepewności :P
Do następnego ❤
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top