Rozdział 15

Brnęłam przez las z Albertem na ramieniu. Wąską ścieżkę oświetlał tylko księżyc, widoczny sporadycznie między gałęziami drzew. Nigdy nie bałam się ciemności, ale ten las wydawał mi się bardzo niepokojący. Czułam się obserwowana ze wszystkich stron. Miałam nieprzyjemne uczucie mrowienia na karku, a wszechobecna, zmącona tylko moimi krokami, cisza była przerażająca. Lustrowałam wzrokiem każdy kszak i drzewo w poszukiwaniu zagrożenia, ale niczego podejrzanego nie zauważyłam...

Nagle usłyszałam za sobą szmer. Obruciłam się gwałtownie i rozbieganym wzrokiem próbowałam zlokalizować źródło dźwięku. Zobaczyłam tylko pojedynczą, chyboczącą się gałązkę. Zaszeleściły liście kszaka po mojej prawej. Odwróciłam głowę w tamtą stronę, mój oddech stał się płytszy, a serce wybijało szaleńczy rytm, obijając się o żebra. Przełknęłam głośno ślinę. Ogarnął mnie paniczny strach. Stałam na ugiętych nogach gotowa do ucieczki.

- Uspokój się - szepnął mi do ucha Albert.

Łatwo ci mówić!

Nie mogłam. Nie byłam w stanie. Pragnęłam tylko uciekać jak najdalej. W zaroślach po mojej lewej coś - jakiś potwór, kreatura, zwierzę - warczało i miotało się, poruszając gałęziami. Rzuciłam się przed siebie w szaleńczym biegu. Chciałam jak najszybciej wydostać się z tego przeklętego, magicznego lasu.

- Stój! Zatrzymaj się! - wołał ktoś, ale ja słyszałam go jakby spod tafli wody. Nie przestałam uciekać.

Może to tamto coś chce mnie do siebie zwabić?!

Przedzierałam się przez gęstwinę zbaczając coraz bardziej ze ścieżki.

Tak... Tak będzie szybciej...
Szeptał jakiś głos w mojej głowie, a ja przyznałam mu rację i przyśpieszyłam jeszcze bardziej.

- Rosemary! Przestań! Zatrzymaj się! - krzyczał ktoś obok mojego ucha. Nie mogłam jednak posłuchać tego głosu...

Nie słuchaj go... On chce cię zabić... Uciekaj. Uciekaj!
Szeptał ktoś kojącym głosem w mojej głowie.

On ma rację! Nie możesz przestać! Biegnij! Biegnij jak najdalej stąd!

Gałęzie smagały mnie po twarzy, rękach i nogach, ale nie zmniejszyłam szaleńczego tempa, zagłębiając się coraz mocniej w mroczny las. Za sobą słyszałam czyjeś kroki i pojedyncze warknięcia.

- To tylko w twojej głowie! Rosemary, nic cię nie goni! Przestań! Zwolnij! - krzyczał dalej ktoś tuż przy mojej głowie.

Nie zwolniłam. Wypadłam na leśną polanę, spoglądając prosto w księżyc. Był taki piękny... Zapatrzyłam się w niego, ale z tego stanu kontemplacji wyrwał mnie tępy ból w lewym barku. Nie był wystarczająco silny by mnie zatrzymać, ale przeszkadzał, więc odrobinę zwolniłam.

Dalej! Szybciej! On już Cię dogania!
Syczał głos w mojej głowie.

Spróbowałam przyspieszyć, ale poczułam kolejną falę bólu - tym razem w prawym barku.

- Nie mogę... Nie mogę! Ja już nie mogę! - zawodziłam, zwalniając do truchtu.

Nie przestawaj! Biegnij dalej!
Wrzeszczał teraz głos w mojej głowie, sprawiając mi tym ból.

Padłam na kolana, łapiąc się za głowę i zaczęłam szlochać. Wrzaski przeszły w piski rozsadzające moją czaszkę. Jęczałam z bólu.

Wstawaj! No, wstawaj!
Piszczało coś w mojej głowie.

- Przestań! Już nie mogę! - łkałam, zwijając się z bólu - Naprawdę nie mogę!

Coś po drugiej stronie polany głośno zawyło. Obróciłam się w tamtą stronę i zobaczyłam ruszające się źdźbła wysokiej trawy. Przeraziłam się, ale nie potrafiłam się podnieść. Barki pulsowały bólem, a wrzaski i piski wciąż rozsadzały moją głowę. Przygotowałam się mentalnie na konfrontację z bestią, która była już coraz bliżej.

Czarne, wilcze cielsko wybiegło z gęstwiny i skoczyło prosto na mnie. Pisnęłam, zaciskając powieki. Poczułam jak coś mnie przyciska do ziemi, ale po chwili ciężar zniknął. Chciałam otworzyć oczy, ale nie mogłam... Zapadła ciemność. Niczym niezmącona ciemność.

Umarłam?

***

Gwałtownie otworzyłam oczy podrywając się do siadu. Dalej byłam na tej samej polanie, dokładnie w tym samym miejscu. Szukałam wzrokiem potwora, który się na mnie rzucił. Nie zauważyłam nigdzie ani jego ciała ani nawet śladów w grząskiej glebie.

Dziwne... To był ogromny, masywny wilk. Powinny być ślady jego łap.

Nie słyszałam już krzyków w swojej głowie ani nie czułam bólu barków. Skrzyżowałam ręce sięgając do karku i zjeżdżają w stronę łopatek. Wyczułam zgrubienia na skórze. Coś jakby...

Blizny!

- Albert! - zawołałam przyjaciela. Od razu zakryłam ręką usta, żałując swojej głupoty. Bestia niezostawiająca śladów mogła przecież być gdzieś w pobliżu!

Po chwili trawa obok mnie zaszeleściła i pojawił się szczur.

- Rosemary? - zapytał z niedowierzaniem - To ty?

Kiwnęłam głową.

- Przecież umarłaś. Przed chwilą byłaś nieżywa. Umarłaś ze strachu!

- Umarłam? Ze strachu?

A jednak... O Boże! To niemożliwe!

- Byłaś wabiona przez gargulca. Miałaś halucynacje... Wydawało ci się, że coś cię goni - kontynuował Albert -Wgryzłem się w twoje barki, żeby ból wyrwał cię z jego szponów, ale ty tylko padłaś na kolana i wrzeszczałaś. Potem nagle zwróciłaś głowę w stronę lasu. A potem... Potem padłaś zupełnie nieruchomo na trawę. Nie oddychałaś, twoje serce nie biło. Otoczyła cię czerwona mgła. Myślałem, że klątwa ulatuje wraz z twoim życiem. Ale nie... To przecież klątwa. Ona cię uleczyła i swoim czerwonym blaskiem zniechęciła gargulca.

Patrzyłam na Alberta z niedowierzaniem.

- Gargulec? Ten kamienny posąg? - spytałam. Widziałam takie wielokrotnie na rogach kościołów.

- Tak. Kamienny, ożywiony potwór, karmiący się strachem i bólem. Parszywe stworzenie - odparł, przytulając mnie - A skoro już wróciłaś do żywych... To może ruszymy się stąd zanim wróci?

- Daj mi chwilę - szepnęłam, gdy tylko się odsunął - Nie codziennie się zmartwychwstaje....

Czyli klątwa jest stu procentowo prawdziwa... I... I uratowała mi życie. Magia uratowała mi życie.

- Przepraszam, że cię ugryzłem, Rosemary. Nie widziałem innego wyjścia... - powiedział ni stąd ni zowąd Albert.

- Eee... Rozumiem... Dzięki - odparłam, nie wiedząc co właściwie powiedzieć.

Uniosłam głowę i wpatrzyłam się w ogromny, wciąż świecący księżyc.

Jestem NIEŚMIERTELNA.
Po co znajdować miłość skoro mogę żyć wiecznie?

Całkiem już zapomniałam o bólu, potworach i strachu - podniosłam się z ziemi i z lekkim uśmiechem na ustach ruszyłam przed siebie. Albert popatrzył na mnie pytająco, nie mogąc zrozumieć mojej reakcji.

- No co? Cieszę się, że żyję. Ruszajmy - powiedziałam wkraczając do lasu. Szczur popatrzył na mnie dziwnie, po czym wdrapał się po materiale tuniki na moje ramię i usiadł w fałdach kaptura.

- Też podobała mi się nieśmiertelność, ale do czasu... - odezwał się po chwili.

- Pożyjemy zobaczymy - odparłam, podążając szlakiem wyznaczonym przez połamane gałęzie i ślady stóp.

***

Wróciłam :D
Dzisiaj wieczorem lub jutro pojawi się jeszcze jeden rozdział!

Do następnego ❤

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top