Rozdział 14

Po trzech dniach marszu dotarliśmy do Toledo. Zapadł już zmierzch, a my postanowiliśmy jeszcze odwiedzić miejscową oberżę. Albert zaszył się w fałdach mojego kaptura, żeby mieć dobry widok i możliwość komunikacji. Weszłam do środka i uważnie przeskanowałam wzrokiem otoczenie w poszukiwaniu jakiegoś przejścia do "strefy uprzywilejowanej". Jak w każdym innym przybytku tego typu, było tu pełno pijanych, wrzeszczących i zataczjących się facetów. Kluczyłam między stolikami, okrążając salę.

Siłujący się mężczyźni. Kącik rzygających. Eww... Bogacze z dziwkami. Bar. Kelnerki. I... schody.

Skierowałam się w ich stronę i zaczęłam schodzić w dół. Nim niżej byłam tym było zimniej i ciemniej.

- Chyba jesteśmy w piwnicy - szepnął mi na ucho Albert. Przytaknęłam.

Schody doprowadziły mnie do korytarza pogrążonego w całkowitym mroku. Zeszłam z ostatniego stopnia i prawie wpadłam na ścianę.

- Nic nie widzę - mruknęłam, a szczur zaoferował swoją pomoc, co chwila szepcząc mi do ucha uwagi typu: w lewo, w prawo, ściana, dziura...

Szłam bardzo wolno, ale przynajmniej nie potykałam się o własne stopy ani nie szłam z wyciągniętymi przed sobą rękami. Korytarz prowadził jeszcze głębiej w dół. Skracając po raz czwarty w prawo zaczęłam się niepokoić, że to droga do nikąd. Moje wątpliwości zostały jednak natychmiast rozwiane, gdy na końcu tunelu w świetle pochodni zobaczyłam postać i szyld [1]"Inferno". Zmierzyłam wzrokiem umięśnionego człekokształtnego ze szkarłatną skórą i głową byka. Miał jakieś dwa metry wysokości i mierzył mnie właśnie nieprzychylnym wzrokiem. Pierwszy raz widziałam taką istotę i przeraziła mnie jego wielkość. Niemal natychmiast zdusiłam w sobie uczucie strachu, bo w świecie magii strach oznaczał śmierć.

- Minotaur - szepnął mi na ucho przyjaciel. Nie wyczułam w jego tonie przerażenia, więc uniosłam podbródek i z podniesioną głową stanęłam przed wrotami.

- Bramy do piekieł są zawsze otwarte - powiedział strażnik głębokim barytonem. Miałam wrażenie, że od dźwięku jego głosu zatrzęsły się ściany tunelu.

- Dla tych, którzy odważą się przez nie przejść - mruknął Albert, a ja powtórzyłam jego słowa.

Minotaur odwrócił się i otworzył wielkie, ciężkie wrota, wpuszczając mnie do środka. Weszłam do małego przedsionka gdzie znajdowały się kolejne, mniejsze drzwi. Popchnęłam je i znalazłam się w ciepłej, a wręcz dusznej sali pełnej magicznych istot. Rozglądnęłam się po pomieszczeniu i zauważyłam, że znaczną część biesiadników stanowili faerie. Widziałam też nieliczne grupki wampirów i wilkołaków. Spokojnym krokiem skierowałam się do baru, żeby znowu wykorzystać sztuczkę z pierścieniem i dowiedzieć się czegoś o Lydii.

- Co podać? - zapytał barman-faerie rzucając mi jedno szybkie spojrzenie.

- Informację - odparłam, wyciągając na blat płucienny woreczek wypełniony z wierzchu monetami. Na dole znajdowały się bowiem kawałki kory i kamyki. Fae skrzywił się i już chciał odchodzić, ale złapałam go za ramię - Nawet nie wiesz co oferuję. Czyżbyś był nierozważny?

Wyciągnęłam artefakt, a jemu oczy aż zamigotały.

- Pierścień Władczyni Nocy - szepnął - Skąd go masz?

- To ja jestem od zadawania pytań. Czy była tu Lydia Elvine? Powiedz wszystko co wiesz, a pierścień i złoto będą twoje.

- Ta wiedźma? - zapytał wpatrując się w sakiewkę, do której "schowałam" srebrny artefakt.

- Tak.

- Mieszka pod miastem obok cmentarza - odpowiedział - Czy teraz powiesz skąd masz ten pierścień?

- To nie wchodzi w skład zapłaty.  Gdzie jest drugie wyjście?

Musiało jakieś być. Ciągły ruch na tamtych schodach przyciągnąłby zbyt dużą uwagę śmiertelników.

- Dlaczego mam ci coś mówić, jeśli ty nie chcesz mi nic powiedzieć.

Przeklęte faerie i ich gierki!

- W takim razie sama sobie poradzę - fuknęłam odchodząc od barmana. Usłyszałam jak fae chichocze, zapewne chowając gdzieś sakiewkę.

Przeszłam na drugą stronę pomieszczenia, ale nigdzie nie spostrzegłam drzwi. Już miałam wracać do wrót, którymi tutaj dotarłam, gdy usłyszałam szept Alberta:

- Po prawej.

Spojrzałam we wskazanym kierunku i zobaczyłam wnękę w ścianie, przez którą właśnie weszła do środka kobieta fae. Prześlizgnęłam się przez szczelinę w murze. Weszłam na rozświetlony pochodniami, krótki i prosty korytarz prowadzący do góry. Otworzyłam drzwi znajdujące się na jego końcu i wyszłam na świeże,  nocne powietrze.

Znalazłam się na łące pełnej białych, świecących kwiatów. Upajały mnie swoim zapachem i aż się chciało po nie sięgnąć... Zrobiłam to. Sięgnęłam. Albert dziabnął mnie w obojczyk. Syknęłam, zatrzymując rękę w połowie drogi.

- Co ty wyprawiasz? - jęknęłam, masując obolałe miejsce.

- Ratuję ci życie - mruknął - Znowu. Kielichy tych kwiatów są domem krwiożerczych wróżek, które mają kły ostrzejsze od wampirów i wilkołaków razem wziętych! Jakbyś tego dotknęła, zleciałaby się cała chmara tego ustrojstwa i po kilku minutach bylibyśmy stertą kości!

Zastygłam z otwartą ze zdumienia buzią. Rozglądnęłam się jeszcze raz, uważnie lustrując trawę. Dostrzegłam ludzkie i zwierzęce szkielety porozrzucane po całej polanie. Zakryłam usta dłonią i wzdrygnęłam się.

- No widzisz? Dopisz to do listy moich zasług.

- Bardzo śmieszne. Mogliśmy zginąć.

- Ale nie zgineliśmy - dzięki mnie.

Przewróciłam oczami otrząsając się z uczucia strachu i obrzydzenia. Obróciłam się i zobaczyłam karczmę - jakiś kilometr za sobą.

No pięknie... Długie te korytarze.

- Panie wszechwiedzący, skoro już tutaj byłeś... A wnioskuję, że tak, po tym jak znałeś odpowiedź na pytanie minotaura, a teraz jeszcze cudownie uratowałeś nas przed wróżkami... Gdzie jest cmentarz? -  zapytałam obracając się z powrotem w stronę magicznej łąki.

- Za tym pagórkiem. Przed nami - odparł rozbawiony moją reakcją - Tylko idź ścieżką!

Już miałam zapytać gdzie on widzi jakąś ścieżkę, ale sama ją dostrzegłam. Ruszyłam przetartym szlakiem w milczeniu.

Czego ja się jeszcze dzisiaj dowiem... Że potrafię latać? Czy może, że to wszystko było tylko kiepskim żartem, a pierścień po prostu utknął na moim palcu? Albo może jestem półczarownicą? Albo zmiennokształtną? Hahaha! Dobre!

Czy ja naprawdę śmieję się we własnej głowie?

Ach... Zakręcony dzień.

***

Witam, witam i mam ważną prośbę: zostawcie proszę w komentarzach pytania dotyczące klątwy rzuconej na Rose. Pomoże mi to w lepszym napisaniu następnego rozdziału. Macie caaały tydzień, więc mam nadzieję, że trochę się tego uzbiera 😉

[1] Inferno - z łaciny piekło

Do następnego ❤

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top