Rozdział 7

Wymacałam w mojej tunice kieszeń, do której wpakowałam drapiącego mnie po rękach Alberta. Jedną ręką trzymałam materiał tak, żeby mi nie uciekł, a drugą pomagałam sobie w przeskakiwaniu płotu. Kiedy znalazłam się w lesie zaczęłam biec przed siebie, nie mając konkretnego celu. Po chwili krzyki, goniącego mnie stajennego ucichły - musiał stwierdzić, że już nie stanowię problemu i sobie poszedł.

Przystanęłam dopiero przy tafli małego jeziora. Padłam na kolana i pozwoliłam łzom płynąć.

Magia istnieje! Ja jestem przeklęta. Nie wiem co robić dalej, a do tego moim jedynym źródłem informacji jest gadający szczur!

Sięgnęłam do kieszeni, aby zapytać Alberta czy ma jakieś pomysły na to co robić dalej. Natrafiłam jednak na pustkę. Przetrzepałam kieszeń aż wymacałam wygryzioną dziurę.

- Genialnie! Nawet szczur ode mnie uciekł! - wydałam z siebie jęk frustracji.

- Nie musisz mi przypominać czym jestem - usłyszałam obrażony głos Alberta, który po chwili pojawił się przy mojej nodze.

- Wróciłeś! - rozpromieniłam się na jego widok i sięgnęłam, aby go pogłaskać. Jak na szczura był bardzo czysty i mięciutki.

- Tak, tak, wiem, że to świetnie, ale zostaw moje futro - fuknął odsuwając się - Zapewne pragniesz wiedzy, a nawet zemsty?

- W rzeczy samej - odparłam lekko zdziwiona takim pytaniem z jego strony.

- Mam pewien plan.

- Naprawdę? Jakiż to plan chodzi ci po tej małej główce - zrobiłam mu drobny, niewinny przytyk.

- Udam, że tego nie słyszałem, Królowo Fatalnych Pomysłów. I wspaniałomyślnie przedstawię ci moją wizję - odgryzł się szczur - A mianowicie, można wywołać ducha tego parszywego wilkołaka. Jest tylko jeden prob...

- On przecież żyję - przerwałam mu.

- No właśnie... Trzeba, więc albo poczekać aż ktoś go zabije - co zapewne potrwa stulecia. Albo trochę mu pomóc... - mówiąc to uśmiechnął się chytrze - Co ty na to?

- Jak chcesz go zabić? - zapytałam z pełnym zainteresowaniem.

Potrzebowałam informacji, a to była według Alberta jedyna droga ich otrzymania. Zdziwiła mnie ta jego nagła ofiarność, ale sama nic lepszego nie wymyśliłam, więc mogłam przystać na propozycję szczura.

- Musisz dosypać mu do któregoś z posiłków srebra. Dużo, duuużo srebrnego proszku. Umrze w męczarniach, jeżeli...

- Jeżeli?

- Nie wyczuje zbyt szybko srebra i zje go ogromną ilość... - dopowiedział Albert - Bardziej skuteczne byłoby przebicie go kilkoma sztyletami, ale nie jesteś wystarczająco silna ani też nie wemkniesz się niepostrzeżenie wystarczająco blisko niego - popatrzył na mnie pogardliwie.

- Skupmy się na tym co mogę zrobić - Nie dałam się wyprowadzić z równowagi.

- Mogłabyś dodać kwiat pokrzywy do srebra. Dzięki temu wyczuje je później i prawdopodobnie zdąży zjeść go na tyle by umrzeć.

- Skąd wezmę ten... no...

- Kwiat pokrzywy? Jak sama nazwa wskazuje - z pokrzywy - odparł kręcąc zabawnie łebkiem i przywracając oczami.

- Jaką ty będziesz mieć z tego korzyść?

- A muszę jakąś mieć?

- Nie wierzę, że chcesz mi pomóc tak całkiem bezinteresownie.

- Phi. Skoro chcesz wiedzieć... Będę miał niezły ubaw patrząc jak ty się męczysz. Poza tym chętnie przyłożę rękę do śmierci kolejnego wilkołaka.

Taka odpowiedź mnie w pewnym stopniu usatysfakcjonowała, więc postanowiłam nie wypatrywać go już więcej.

- To gdzie rośnie ten kwiat pokrzywy? - zapytałam, a Albert wyszczerzył się w szerokim uśmiechu.

***
Kolejny rozdział, bo mam wenę, a poza tym leżę chora w łóżku i niemiłosiernie się nudzę...

Do następnego ❤

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top