4. Zemsta to nie pizza, najlepiej smakuje na zimno.
Trzymam list od Jasmine w trzęsących się dłoniach. Moja siedmioletnia siostra mnie przeraża. Nabazgroliła na kartce coś, co mnie zmroziło:
Bende tensknici. Dasz rade. To dzisiaj.
Powiem szczerze, że dawno takiego stracha nie miałam. Gdyby dała mi coś takiego w dniu wyjazdu na front, to może nie byłoby w tym nic dziwnego, ale od dwóch miesięcy jestem poza domem, a ona to wysłała dwa dni temu!
Ok, stara, oddychaj. To może znaczyć wszystko. Na tą chwilę nie mam pomysłów co, ale nie mam się czym martwić.
Śmieję się ponuro. Ruszając do bitwy z trzema setkami wampirów mniej się bałam niż teraz patrząc na te sześć słów. I to jeszcze napisanych fatalnie.
Do namiotu wpada Sam. Ma szeroko otwarte oczy i ciężko dyszy.
- Co jest? - pytam zrywając się na nogi i momentalnie zapominając o kartce papieru.
- Nie... nie uwierzysz... kto...
- No co!? Wykrztuś to!
- Drogą jedzie oddział pięćdziesięciu wampirów. Z Samuelem Zangwillem.
Samuel. Zangwill. Król wampirów. To on wypowiedział nam wojnę. To on jest tą naczelną kanalią. Potężny wampir rządzący swoją rasą już osiemdziesiąt lat.
Wszystkie dostępne wilki, macie się tutaj stawić. Teraz. A jak któryś się nie pojawi z kaprysu to albo go osobiście zagryzę, albo mój duch pomiesza mu zmysły.
Zaczyna mnie nosić. Ręce mi drżą, oddech mam przyspieszony, a oczy szeroko otwarte. To jest to. To jest okazja by to wszystko zakończyć. Oderwać głowę tej pijawce przywiązać ją sobie do pasa. Żądza krwi wypełnia mnie całą. Ale nie mogę dać się ponieść. Jeden fałszywy ruch, jedna nieprzemyślana rzecz, a umrę jako cholerna dziewica niepoznawszy nawet swojego przeznaczonego.
Biorę głęboki wdech. Zemsta to nie pizza, najlepiej smakuje na zimno.
Jakie są priorytety, Avo?
Zamierzam go zabić. Obojętne co się dziś wydarzy, rzucę mu się do gardła.
Biegnę z zawrotną prędkością do jaskini - miejsca zbiórek. Mech, gałązki i drobne rośliny giną pod moimi stopami, krople rozbijają się na moich nagich ramionach, a chłodny wiatr płynie po moim dekolcie i brzuchu jakby chciał schłodzić płomienie podniecenia od zewnątrz.
Dobiegam do krawędzi niewielkiego wąwozu i skaczę na przeciwległą ścianę. Zatapiam pazury razem z palcami w ziemi i wspinam się w stronę ukrytego za skalnymi półkami wejścia do groty. Gdy podciągam się do niego wiatr wręcza moim nozdrzom zapach zbliżających się wilkołaków. W środku czeka na mnie już dziesięć. Pozostała dwudziestka jest w drodze.
- Ducem Pelagus - kłania mi się jeden z dowódców mniejszych grup.
Odpowiadam kiwnięciem głowy i siadam na kamieniu pod ścianą. Zamykam oczy, opieram potylicę o chłodną ziemię oraz zarzucam nogę na nogę. Mimo zimna nie mam gęsiej skórki. Nie przypominam sobie sytuacji, w której chłód mi w czymkolwiek przeszkadzał. Nie mam też problemów z obnażaniem swojego ciała. Jest jedną wielką mapą bólu i siły, która budzi grozę oraz szacunek wśród moich podwładnych. Zazwyczaj, podczas misji jestem ubrana tak jak teraz: majtki, krótkie spodenki, stanik sportowy. Chowając się po lasach, obojętnie czy mróz, czy upał, większa liczba ubrań jest niekomfortowa. Mimo iż często już po tygodniu zaczynamy trochę podjeżdżać, nie przejmujemy się tym. Bo, do cholery, ryzykujemy życie! Oczywiście mamy zapasowe ubrania na wypadek konieczności ruszenia między cywili, ale takie sytuacje to raczej rzadkość.
Słyszę kroki i w myślach liczę przybyłe wilkołaki. Gdy po piętnastu minutach jesteśmy w komplecie, a Michael powiadamia mnie, że posiłki są w drodze, otwieram oczy. Powoli podnoszę się z głazu oraz prostuję.
- Czas potraktować te humanoidalne komary sprejem na robale.
~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~
Nasłuchuję, nie ruszam się, niemalże nie oddycham czając się w zaroślach. Cząstką świadomości próbuję uspokoić moje serce, które chyba dostało ataku padaczki. Już czuję smak wampirzej krwi na języku. Już słyszę ich krzyki. Już widzę te szeroko otwarte, przerażone oczy. Już węszę zapach strachu. Tutaj wszystko się dla mnie skończy. Albo odgryzę Zangwillowi łeb, albo stracę własny.
Mam ochotę bić ogonem o ziemię. Pojawiają się. Wampirzy król siedzi na karym ogierze w otoczeniu swoich ludzi. Oczywiście, prycham w myślach. Krwiopijcy i ich zamiłowanie do jazdy konnej.
Mój instynkt odnotowuje gotowość moich wilczków do ataku. Czekam na odpowiednią chwilę i... poszły!
Piętnaścioro wielkich basiorów wyskakuje z gęstwiny i otacza podróżujących. Wampiry może mają znaczącą przewagę liczebną, ale o tym nie wiedzą. Pozostały kwartał wilkołaków jedynie łypie ślepiami zza zarośli nadając wrażenie iż w buszu jest jeszcze cała wataha.
Niestety, pijawki mimo iż przestraszone nie wydają się być zaskoczone.
Wychodzę dumnym krokiem z kryjówki i staję naprzeciwko wroga.
W tym momencie mój świat pochłania czarna dziura. Znika w niej wszystko. Od mojej rodziny, po samotny kolczyk kuzynki, który zgubiłam w trawie osiem lat temu. Nie ma niczego. Tylko jarzące się, czerwone oczy Samuela Zangwilla. Ich krwawa barwa rzuca się na mnie, owija z każdej strony jak boa, wyciska powietrze z płuc. Nie pozwala mi oddychać, nie pozwala mi się ruszyć. Wlewa się do nosa, uszu i pyska odbierając wszystkie zmysły poza wzrokiem. Jego to unieruchamia jak moje ręce i nogi. Czy ja w ogóle jeszcze mam ciało? A raczej, czy mam coś prócz serca? Bo ono dudni, fale siły okładają moje istnienie, a ja kompletnie nie wiem co się ze mną dzieje i co z tym zrobić. Zaraz. Kim ja w ogóle jestem!?
Jesteś Ava Moon.
Racja. Jestem. Jestem Avą Moon. I obiecałam sobie, że cokolwiek się dzisiaj stanie to zabiję Samuela Zangwilla.
Dla mojego stada.
Mojej rodziny.
Przyszłych pokoleń.
Nie dam się zniewolić. Mogę umrzeć, mogę się tym skazać na wieczne potępienie, ale nie pozwolę... nie daruję sobie zmarnowania okazji. Teraz, gdy oto król wampirów siedzi na koniu zaledwie kilka metrów przede mną, równie sparaliżowany, co ja.
Nie chciałam, żeby to tak wyglądało.
Ba! Nie chciałam żeby taki epizod w ogóle miał miejsce!
Ale tak postanowił Los. Taką decyzję powziął Księżyc.
Jednak jest Moon. Jestem samicą Alfa, córką Alfy i Luny. Mam swoją godność mimo iż atrakcyjność mi odebrano. Nie dam się zmanipulować uczuciom. Nie pozwolę by mrzonka opętała mój umysł. Jestem wilkołakiem. Mam zamiar być lojalna wobec swojej rasy.
Więc skaczę. Skaczę z wyszczerzonymi zębiskami na Samuela Zangwilla. Patrzę wygłodniałym wzrokiem na jego szyję. Jedno porządne szarpnięcie, jedna krótka chwila, a wszystko skończy się na tej leśnej drodze. Z mojej ręki.
Wgryzam się w lodowate ciało wampira. Czuję na języku smak jego krwi. Spływa mi po pysku i do gardła.
Zagryź go. Zagryź.
***************************************
Wiem, że długo mnie nie było, ale patrzajcie! Jestem! Jestem i nie odpuszczam!
Nie mam nic na swoje usprawiedliwienie. Niestety.
Nie mam też pomysłu, co kreatywnego napisać w tej notce. Niestety x2.
Obejrzałam sobie cztery odcinki (choć raczej nie ma więcej) "Pet Shop of Horrors". To. Było. Mocne. MÓJ ŁEB.
Do przeczytania!
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top