10. Błogosławione mydło
Wesołych Świąt! Uznałam, że z okazji Bożego Narodzenia zepnę dupę i dokończę ten rozdział. Cieszycie się?
*************************************
W tym momencie dociera do mnie co zrobiłem. Odwracam przerażony wzrok od swojej babki na wykrwawiającą się Avę. Teraz naprawdę jest Ranna. Z jej gardła wyrywa się nieokreślone skrzeknięcie, gdy rozpaczliwie próbuje nabrać powietrza jednak krztusi się swoją własną krwią.
- A to twardy zwierz. Jeszcze dycha - rozbawienie w głosie wampirzycy jest jak kubeł zimnej wody, jak stalowa szpila pod żebra.
Zrywam się na równe nogi. Muszę zawołać medyka! Już otwieram usta...
... gdy Jacqueline mnie ucisza.
- Ciii, wnusiu kochany. Nie chcemy żeby plotki zmieniły się w fakty, prawda?
- Ale... ona...
- Niewątpliwie umiera. To dobrze - "dobrze"?! - i dużo ułatwia.
- Co masz na myśli?
- Jeśli zdechnie to będzie oznaczać, że była słabą suką, którą udemonizowano i funta kłaków nie jest warta.
- A jeśli przeżyje?
- To będzie oznaczało, że jest demonem w skórze wilka wartym więcej niż sto rezydencji takich jak ta.
- Niby z jakiej racji? - prycham.
- Rozerwałeś jej gardło, głodziłeś ją, związałeś. Jeśli to przeżyje to znaczy iż jest wystarczająco silna na międzygatunkową więź.
Jestem w szoku. Ta kobieta chyba nie wie co mówi.
- Oszalałaś?
Momentalnie żałuję swojego pytania. Czuję się jakby jakieś demoniczne szpony przebiegły wzdłuż mojego kręgosłupa.
- Nie. Wampiry nie potrzebują na tronie kolejnej zimnej ślicznotki ukrytej w cieniu swego męża, która służy za ozdobę i inkubator tak jak to było z twoją matką, a, o zgrozo, moją córką.
- Ty chyba nie myślisz...
- Ranna Bestia na wampirzym tronie. W końcu ktoś by się zajął tymi rozlazłymi ssaczami strzykawek.
Wkurzyłem się.
- Nie chcę jej!
- Och, Samuelu. Tupnij jeszcze nóżką, dzieciaku. Myślisz, że jesteś prawdziwym królem? - Kpina w jej głosie mnie paraliżuje. - Ciągle jesteś księciem. Durnym nastolatkiem, który nie pojmuje potęgi więzi przeznaczenia. Smarkatym dzieciakiem, który myśli, że wie, co to współżycie po przeleciał kilka pokojóweczek na parapecie. Zarozumiałym gnojem, który uważa się za potęgę, bo nosi koronę. Uważaj do kogo mówisz, Samuelu Zangwill. Nie jestem twoim gnuśnym, agresywnym ojcem, twoją głupią, naiwną matką-niemotą, twoimi zarozumiałymi wujkami, czy też niedojrzałymi siostrzyczkami. Jestem twoją babką. Ba! Jestem Babką. Najstarszą żywą wampirzycą, mam moc zdolną zniszczyć cały ten żałosny kontynent. Nie zadzieraj ze mną wnusiu, bo co może zrobić larwa pszczoły szerszeniowi?
Jej przemowa mnie przytłacza. Miażdży moją dumę i poczucie męskości, odbiera wolną wolę oraz uświadamia mi jak słaby, głupi i krótkowzroczny jestem.
- Nic, babciu.
- Dobra odpowiedź. Zostaw tą wilczycę w spokoju. Jeśli jutro z rana będzie jeszcze oddychać to zaproszę ją na małą pogawędkę. A jeśli nie - włóż ją do worka i wrzuć do rzeki jak to powinni zrobić jej rodzice, gdy była jeszcze szczeniakiem.
Idąc korytarzem za matką mojej matki nachodzi mnie myśl, że lepiej byłoby jednak dla mnie i dla Moon, gdyby po prostu umarła.
AVA
Pierwsze co robię, to unoszę rękę to bolącej jak wszyscy diabli szyi. Pod opuszkami palców czuję zakrzepłą krew.
Ava, ty słabeuszu! Dałaś się ugryźć! Pozwoliłaś mu pić swoją krew! I ty masz się za wilka?!
Atakują mnie zawroty głowy. Boże, jestem słaba jak kocię. Ile krwi straciłam? Na ile straciłam przytomność?
- Wody - chrypię w pustą przestrzeń.
Powtarzam to jak mantrę, skrzecząc jak ropucha przez dobre pół godziny, aż nie słyszę otwierających się drzwi. Mój "gość" podchodzi do cienkiego materaca, na którym leżę i spogląda na mnie z mieszaniną strachu, obrzydzenia i fascynacji w oczach.
To młoda dziewczyna. Króciutkie rude loki wiją się wokoło jej twarzy jakby zapaliła sobie na ramionach ognisko, piegowaty, zadarty nosek marszczy się na widok strupów, a duże, okrągłe, piwne oczy patrzą wszędzie tylko nie w moje.
- Wody.
Dziewczyna (bo nos i oko mówią mi, że to człowiek) nie reaguje w żaden sposób.
- Wody.
- Och – mruga szybko jakbym ją wytrąciła z jakiego transu. – OCH! – wręcz krzyczy.
I wybiega z pokoju. Wyśmienicie. Ja tu zdycham z pragnienia, katuję się wyrzutami sumienia, jeszcze odwalam w myślach jakieś durne rymy, a jakaś wiewiórka wbija i wybywa.
Wspomnienie tamtej chwili atakuje znienacka. Przejmujący ból, gdy kły Zangwilla wbijały mi się w tętnicę. Odurzający, lodowato-słodkawy zapach, który wpijał się w moją skórę, lgnął do niej. I chłodne, twarde ciało wampira. Wciąż powtarzał moje imię. Jak zaklęcie, jakby mnie wołał. Zapowiadał, że mnie zabije, jednak kończył zdanie niemalże czule. Chłonął ciepło mojej skóry. W pewnym momencie miałam wrażenie, jakbym wleciała w zaspę. Tylko ten ból...
Dziewczyna wraca. Z dzbankiem wody.
Wyciągam drżącą jak gałązka na wietrze rękę w stronę kubka. Nie ma mowy, bym dała radę go utrzymać.
- Pić.
Najwyraźniej wiewióreczka doszła do tego samego wniosku, bo bardzo niepewnie uklękła przy moim materacu i ostrożnie pomogła mi się napić.
Mówiłam już, że ją uwielbiam?
Kiedy moje pragnienie już jest w większości zaspokojone – odlatuję.
Budzę się i moje samopoczucie jest jeszcze gorsze niż przedtem. W głównej mierze psychiczne. Czuję się jak kotu z gardła wyjęta (a jestem wilkołakiem). Przynajmniej mam siłę usiąść. Tuż obok zbrązowiałego od krwi (mojej krwi) materaca stoi kilka rzeczy. Znowu jakiś obrzydliwy pseudoshake , kufel wody oraz mydło i ręcznik, na którym leży mała karteczka.
Bierzesz ręcznik i mydło. Obok komody są małe drzwi. Otwierasz je, idziesz na sam dół, kąpiesz się i wracasz.
Kąpiel? Popełniam błąd i wącham swoją skórę.
MÓJ. BOŻE.
Nawet nie rejestruję kiedy przełykam pozbawionego smaku „shake'a", wypijam wodę i czołgam się do komody. Ja pierniczę, nie potrafię nawet wstać.
Znajduję niewielkie drewniane drzwiczki z zamkiem. Popycham je. Nie chcą się ruszyć. Taa, jak mam się wykąpać jeśli ci idioci nie otworzyli... Trzeba było pociągnąć. Tak bardzo myślę.
Gdy udaje mi się zczołgać jakieś dwa piętra w dół po płytkich, zimnych stopniach widzę nieduże pomieszczenie podobne do łaźni. Pewnie dla służby. Spod jedynych drzwi w pomieszczeniu widać cienie butów strażników.
Zanurzam brudne, okrwawione stopy w pierwszej wannie umieszczonej w zagłębieniu w podłodze. Woda jest ciepła. Co za ulga. Zanurzam się w całości. Przez kilkanaście sekund jestem odgrodzona od całego świata. Od tej przeklętej rezydencji, od watahy, a przede wszystkim od mojego przeznaczonego. Jedyne co mi o nim przypomina to pieczenie niewygojonych ran na szyi.
Po wynurzeniu się zmieniam wanny jeszcze dwukrotnie bo woda szybko szarzeje. Kiedy wreszcie czuję się czysta wracam na górę do pokoju. Podczas mojej nieobecności zmienili materac i przetarli podłogę. Kurczę, gdybym się pospieszyła...
To i tak nic byś nie zrobiła. Jesteśmy zbyt słabe.
Moja wilczyca ma rację. Walka też się nie sprawdzi. Muszę wymyślić co innego.
Siedzę w pustym pokoju dobrą godzinę odzyskując siły i próbując odnaleźć się w tej dołującej sytuacji, gdy na korytarzu rozlega się małe zamieszanie. Zamek pokoju szczęka, a ja kucam gotowa do skoku.
- Jednak żyjesz.
Starsza kobieta, która staje w progu wydaje się być równie zdenerwowana tym faktem jak i usatysfakcjonowana.
**************************************
Za cholerę nie mogę się dziś na niczym skupić. Spałam za długo, rano miałam aferę i jeszcze rozbolała mnie głowa. Liczę na to, że bożonarodzeniowa magia trochę mi pomoże.
Avę czeka rozmowa z naszą straszną babunią. Mam nadzieję, że tego nie spieprzę.
Przyjaciółka kupiła mi pod choinkę "Wojenną Burzę". Kto czytał? Kto jest z fandomu?
Uświadomiłam sobie, że jestem rasową Polką. Pod choinkę kupiłam siostrze między innymi... skarpety. SKARPETY. Jakie to jest polskie! A wy co kupiliście rodzeństwu albo rodzicom?
W moim liście do Mikołaja znalazły się same fandomowe ciuchy i akcesoria jak na przykład: zegarek Peron 9 3/4, ręcznik Mapa Huncwotów, bluza Daughter of Apollo, notatnik Gry o Tron i bluza z logiem Jurassic Park. Tego typu rzeczy. A jak z wami? Na jakie prezenty liczycie?
Jeszcze raz: Wesołych Świąt! Tulę i do przeczytania!
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top