8. Motyle w brzuchu
Loren znowu musiała okłamać swojego ojca. Kiedyś miała wyrzuty sumienia, ale przestała je mieć, gdy zauważyła, że takie postępowanie pomagało jej żyć lepiej. Gdyby nie kłamała nie doświadczyłaby tylu wspaniałych chwil. Po za tym kłamstwo jest dobre, bo prowadzi do prawdy.
– Tato, mogę iść uczyć się do Megan, mamy duży sprawdzian z historii – podjęła temat przy obiedzie.
– Czy Megan jest tak głupia, że musisz pomagać jej w nauce?
Loren nienawidziła, gdy ojciec tak mówił o jej przyjaciółce. Za każdym razem się w niej gotowało. On nawet jej nie znał. Chciała mu to wygarnąć, ale gdyby to zrobiła, Henryk pewnie by ją uderzył.
– Nie – głos się jej załamał, bo próbowała zatrzymać złość w sobie – po prostu, mamy lepsze oceny, gdy uczymy się razem.
Loren odczytała z jego twarzy, że ten argument go przekonał.
– Dobrze, ale wróć przed dziewiętnastą.
Znowu się udało. Kolejny mały sukces na koncie Loren Parker.
Loren ubrała się w leginsy i bluzę z kapturem. Spojrzała w lustro i pokręciła przecząco głową. Nie szła do Megan tylko do Jacka. Nie mogła iść do niego ubrana jak jakiś menel. Przebrała się w dżinsy z wysokim stanem i obcisły T-shirt. Rozczesała jasnobrązowe włosy, nałożyła trochę korektora pod oczy i pomalowała rzęsy. Może nie wyglądała jak większość dziewczyn w szkole, a jej zdaniem wyglądała bardzo ładnie.
,,Oby Jackowi też się spodobało" – pomyślała Loren, ale od razu się skarciła.
Wyszła z domu, przelotnie żegnając się z ojcem. On nawet nie odpowiedział, był bardziej zajęty wiadomościami lecącymi w telewizji.
Po kilku minutach jazdy autobusem, znalazła się pod domem Jacka. To był nieduży budynek, pomalowany na neutralne kolory, a żwirowa ścieżka prowadziła prosto do drzwi. Brama była otwarta, więc bez problemu weszła na posesję. Gdy szła w stronę wejścia, rozejrzała się na boki i zobaczyła śliczny ogródek. Zielona trawa i kolorowe kwiaty. Wyglądał bardzo pięknie, a to rzadko spotykane zwłaszcza, że jest już listopad.
Serce biło jak oszalałe, gdy Loren nacisnęła dzwonek. Szatynka myślała, że otworzy jej Jack lub jego mama, ale była w błędzie. Drzwi się uchyliły, a w progu ukazała się mała, blond-włosa dziewczynka.
– Dzień dobry – powiedziała blondyneczka.
– Cześć, jest może Jack?
– Kim jesteś i dlaczego przyszłaś do mojego brata? – zapytała przenikliwym spojrzeniem.
Jack ma rodzeństwo? Nigdy o tym nie wspominał Loren.
– Ja...
– Isla, ile razy ci mówiłem, żebyś nie otwierała obcym – nagle pojawił się Jack, który uśmiechnął się na widok Loren. – O, cześć.
– Hej – również się uśmiechnęła i próbowała nie okazywać zdenerwowania.
– Wchodź, fajnie że już jesteś – otworzył szerzej drzwi.
Loren niepewnym krokiem weszła do środka. Wnętrze domu było jasne i zdawało się większe niż na zewnątrz. Na lewo był salon z wielką kanapą, dwoma fotelami i telewizorem, a na prawo była kuchnia. Loren podobało się to miejsce. Ona zawsze chciała mieszkać w domu jednorodzinnym, a nie w bloku.
– Chcesz coś do picia? – zapytał, gdy Loren zdjęła w przedpokoju buty.
– Wody albo soku – dziewczyna była bardzo nieśmiała, ale co się dziwić, pierwszy raz jest u jakiegoś chłopaka w domu. W sumie Jack był pierwszym chłopakiem, z którym się zaprzyjaźniła.
Loren poszła za chłopakiem do kuchni, który wyjął z lodówki sok malinowy i nalał go do szklanek. Gdy szatyn chował butelkę na miejsce, do pomieszczenia weszła na oko czterdziestoletnia kobieta.
– Dzień dobry – powiedziała automatycznie Loren.
Kobieta już otwierała usta żeby coś powiedzieć, ale wyprzedził ją Jack.
– Mamo, to Loren, koleżanka z klasy, będziemy kończyć projekt.
Twarz kobieta od razu się zmieniła. Uśmiechnęła się promiennie.
– Ach witaj, miło cię poznać. Długo wam zajmie praca, bo mogłabyś zostać na kolacji.
Nie wiedziała co odpowiedzieć, była tu po raz pierwszy i dziewczyna uważała, że gdyby zjadła z nimi posiłek, nadużyła ich gościnności. Loren nie wiedziała jakby tu odmówić, żeby nie było później niezręcznie. Jednak na ratunek przyszedł jej Jack.
– Musimy tylko dokończyć, zajmie nam to niecałe dwie godziny, więc może kiedy indziej, mamo – kędzierzawy zaintonował ostatnie słowo, sygnalizując, żeby odstąpiła od tego pomysłu.
– Och, no dobrze, bawcie się dobrze – powiedziała miłym tonem i wyszła z pomieszczenia.
,,Czy przy robieniu projektu można się dobrze bawić?" – pomyślała.
– Twoja mama jest bardzo sympatyczna – powiedziała Loren do Jacka.
– Jak wszystkie matki przy gościach.
Wzięli napoje i poszli na górę. Pokój szatyna był nieduży. Miał białe ściany, które były ozdobione plakatami zespołów muzycznych i piłkarzy. Na biurku stał komputer, a obok leżał wielki stos książek. Łóżko było starannie zaścielone, a na miękkiej wykładzinie nie było ani okruszka. Może nigdy nie była w pokoju żadnego chłopaka, ale takiego porządku ona sama nie miała.
– To co, bierzemy się do pracy? – zapytał Jack, gdy Loren rozglądała się po pomieszczeniu.
– Jasne.
Loren wyjęła książki, Jack włączył muzykę z magnetofonu i wzięli się do roboty.
Po niecałych dwóch godzinach Loren oficjalnie zamknęła książkę dumna z rezultatu.
– Nareszcie koniec! – krzyknął szczęśliwy chłopak.
– Też się cieszę, że to koniec.
– Ej, bo pomyślę, że nie lubisz ze mną pracować – powiedział z udawaną urazą.
– Nie o to chodzi, wolę jak nauczyciel prowadzi lekcję, a nie każe nam opracować jakiś materiał sami.
– Jestem tego samego zdania.
– A najgorsze jest przestawienie przed całą klasą – Loren usiadła na jego łóżku.
– Boisz się wystąpień? – usiadł obok niej, a ona kiwnęła głową. – Nie martw się, z doświadczenia wiem, że jak ktoś przedstawia swoją pacę, to inni zamiast słuchać, zajmują się swoimi telefonami.
Dziewczyna zaśmiała się.
– Po za tym – dodał – ja będę cały czas obok.
Te słowa sprawiły, że serce dziewczyny zabiło mocniej. Spojrzała na chłopaka i napotkała jego brązowe tęczówki, w których totalnie się zatraciła. Jack nieznacznie przesunął się do Loren, a ona zrobiła to samo. Sekundę później ich twarze były naprawdę blisko. Loren poczuła coś dziwnego w podbrzuszu i była nakręcona tym, co miało się wydarzyć, ale nagle ktoś zapukał do drzwi. Nastolatkowie odsunęli się od siebie jak oparzeni.
Do pokoju weszła mama chłopaka z talerzem ciasteczek.
– Pomyślałam, że mogliście zgłodnieć, więc przyniosłam co nie co.
Loren chciała przywalić sobie w czoło z zażenowania. Czuła jak pieką ją policzki. Co on teraz o niej pomyśli?
– Dzięki, mamo... – Jack posłał rodzicielce krzywy uśmiech.
Kobieta zamknęła za sobą drzwi kompletnie nieświadoma, że w czymś przeszkodziła. Jack poczęstował szatynkę smakołykiem i podjął temat do rozmowy, który miał być neutralny.
– Jak miewają się sprawy pomiędzy Megan i Zackiem? Coś poszło na przód?
– Nie, nadal tylko ze sobą piszą.
– Wiesz, zaprzyjaźniłem się z Zackiem, więc mógłbym mu coś o niej wspomnieć.
– To dobry pomysł. Megan pewnie by się ucieszyła.
Jeszcze przez chwilę rozmawiali aż napięcie między nimi zniknęło. Było chwilę po osiemnastej, więc Loren musiała się zbierać.
Słońce prawir zniknęło z nieboskłonu. Loren postanowiła się przejść, nie lubiła komunikacji miejskiej. Na ulicach ludzie korzystali z pogodnego wieczoru, spacerowali, jeździli na rowerach lub rolkach. Loren kocha Los Angeles za to, że zawsze tętni życiem.
Po krótkim marszu od domu Jacka, Loren skręciła na ulicę, którą rzadko kto przechodził. Lecz tym razem było inaczej. Zobaczyła trzy postacie. Z postury dziewczyna domyśliła się, że to mężczyźni. Rozmawiali i pili coś, ale ona skupiła się na drodze do domu. Gdy już prawie ich minęła usłyszała jednego z nich.
– Hej, mała, chcesz się poznać?
Loren oczywiście nie zareagowała. Przyśpieszyła kroku, słysząc że panowie wstali z murku na którym siedzieli. Nagle zobaczyła jednego z nich przed sobą.
– Gdzie ci się tak śpieszy? – zapytał.
Odwróciła się w drugą stronę, ale tę drogę ucieczki też miała zagrodzoną.
– Możemy się razem nieźle zabawić – powiedział drugi, a trzecia postać złapała ją mocno za rękę.
– Zostaw mnie! – krzyknęła próbując się wyrywać.
– Zostwić tak śliczną buzię? Nigdy – facet dotknął jej policzka, a Loren od razu ją odepchnęła. Nie sądziła, że zdobędzie się na tak odważny ruch.
Loren skorzystała z okazji, że mężczyzna zluzował uścisk na jej nadgarstku i zaczęła uciekać. Niestety nie udało się przebiegnąć nawet metra, a została ponownie złapana. Drugi oprawca złapał ja w talii i przyciągnął do siebie.
– Zobaczymy co masz pod tą bluzeczką, malutka – poczuła jego obleśne palce przez materiał koszulki i smród alkoholu.
– Proszę zostawcie mnie! – krzyczała i nieudolnie go odpychała, a oczy zachodziły łzami.
Nagle Loren usłyszał znajomy głos, ale nie była w stanie przypomnieć sobie do kogo należy.
– Tknij ją tylko, a pożałujesz.
– Nie wtrącaj się w nie swoje sprawy – oprawca trzymał teraz ją za łokieć, więc Loren mogła się odwrócić i zobaczyć swojego wybawcę, jednak chłopak miał kaptur na głowie.
– A jeśli nie, to co? – i nie czekając na ich opowiedz, pokazał swoje oblicze. Loren nie wierzyła własnym oczom. Jonah?!
– To Maris! Spierdalamy!
I trójka chuliganów uciekło, gdzie pieprz rośnie. Dlaczego oni tak zareagowali na widok chłopaka?
– I żebym was tu więcej nie widział! – krzyknął za nimi.
Chłopak podszedł do szatynki.
– Loren, nic ci nie jest? – zapytał z troską, chwytając ją za policzki i spojrzał w jej oczy, ale dziewczyna nie była w stanie niczego powiedzieć. Zaczęła po prostu płakać i nie mogła przestać. – Ciii... już wszystko dobrze – przytulił ją i głaskał po włosach.
Loren była przerażona tym, co mogło się stać, gdyby nie on. A Jonah dziękował niebiosom, że był w pobliżu.
– Chodź, zawiozę cię do domu - powiedział, gdy Loren trochę się uspokoiła.
Podeszli kawałek i Loren stanęła jak wryta. Samochód, który należał do chłopaka, nie był jakimś tam autkiem. To było Audi RS8! Jednak Loren nie musiała wiedzieć jaki to model, żeby stwierdzić, że kosztował fortunę.
– Zapraszam – otworzył jej drzwi od strony pasażera.
Loren starała się wsiąść do pojazdu z jakąkolwiek gracją i chyba jej wyszło. Starała się nie ruszać, bo bała się, że coś zepsuje. Pewnie większość dziewczyn piszczałaby ze szczęścia, że może siedzieć w samochodzie obok największego ciacha w szkole. Ale Loren w tym momencie o tym nie myślała.
– To gdzie cię zawieść? – zapytał, gdy odpalił silnik.
Loren podała adres. Przez całą drogę panowała między nimi cisza. Jonah nawet nie myślał się odzywać. Wiedział, że ona potrzebuje sobie wszystko poukładać. Bardzo martwił się o dziewczynę i krew w nim się gotowała, gdy pomyślał, co ci frajerzy chcieli z nią zrobić.
Gdy czarne Audi zaparkowało pod blokiem, dziewczyna wyjrzała przez szybę, a potem spojrzała na szatyna.
– Jak się trzymasz? – zapytał.
– Dobrze.
– Na pewno?
Zawahała się. Nic nie było dobrze! I oboje to wiedzieli.
– Nie – wypaliła w końcu – ale będę musiała sobie jakoś poradzić. Dziękuję ci, gdyby nie ty... – głos się jej załamał, a łza spłynęła jej z policzka, którą chłopak od razu starł kciukiem.
– Nie musisz przechodzić tego sama – chwycił ją za dłoń. – Jeśli będziesz chciała pogadać, wal do mnie.
Loren pokiwała głową i uśmiechnęła się blado.
– Jeszcze raz dzięki. Dobranoc – pożegnała się i wysiadła z samochodu. Może nie był to najlepszy moment, ale musiała to powiedzieć. – Masz zarąbiste auto.
Jonah na tę słowa zaśmiał się pod nosem.
Kto by pomyślał, że popularny chłopak i zwyczajna dziewczyna znajdą się w takiej sytuacji, która niewątpliwie zbliżyła ich do siebie.
Gdy weszła do domu, zobaczyła śpiącego na kanapie ojca. Wyłączyła telewizor. Poszła do pokoju i zadzwoniła do Megan. Opowiedziała jej wszystko co się stało. Przyjaciółka bardzo się przejęła i pocieszała Loren. Po zakończeniu rozmowy szatynka przebrała się i położyła się do łóżka. Zasnęła momentalnie. Dzisiejsze wydarzenie wyssało z niej całą energię.
Następnego dnia w szkole Victoria Maris gdy tylko zobaczyła Loren, od razu ją przytuliła. Wypytywała ją jak się czuje i okazała jej wsparcie.
– Jonah ci powiedział? – zapytała.
– No tak, uznał, że powinnam wiedzieć skoro się przyjaźnimy.
Chwila co? Loren chyba się przesłyszała. Victoria uważa ją za przyjaciółkę? Blondynka kilka razy pomogła dziewczynie, ale ona sama nic nie zrobiła, żeby zasłużyć na jej przyjaźń. Świat stanął na głowie.
– Dzięki, że się martwisz.
– Spoko, jak będziesz potrzebowała się wygadać, to wiesz gdzie mnie szukać – dała całusa na odchodne.
Rozbrzmiał dzwonek, oznaczający początek kolejnej lekcji. Miała biologię, czyli lekcja przedstawiania projektów. Stresowała się cholernie. Ale mając przy sobie Jacka, była dobrej myśli.
____________________________________________________
W mediach jest zdjęcie samochód Jonah. Czy to nie cudo?
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top