5. Pod ochroną księżniczki
– Jesteś chamem, wiesz?! – wrzasnęła Victoria, wchodząc za bratem do jego pokoju.
– Miałem gorszy dzień, ona walnęła mnie piłką i już wcześniej mi podpadła.
– Ale to był wypadek! – blondynka wyrzuciła ręce w powietrze. – A ty zjechałeś ją przed całą jej klasą! Ona i tak ma niewielu przyjaciół.
– Od kiedy jesteś jej adwokatem?! – Jonah już zaczynał denerwować się całą tą rozmową.
– Od kiedy ty stałeś się powodem jej płaczu!
– Aż tak bardzo jesteś wrażliwa na cudze nieszczęście?!
– Tak i każę ci ją przeprosić, jutro, w szkole – powiedziała głosem nieznoszącego sprzeciwu.
– Co? Chyba Bóg cię opuścił!
Victoria wzięła głęboki wdech i przymknęła na chwilę oczy. Jak on czasami ją irytował.
– Nie karzę ci kupować jej kwiatów lub przepraszać ją przed całą szkołą, tylko powiedzieć zwykłe ,,przepraszam".
– Po co? Czemu ci tak na tym zależy?! Powiedz, bo nie mogę tego zrozumieć! – krzyknął, odwracając się do niej.
– Bo widzę w niej siebie! – Victoria również krzyknęła, a gdy tylko to powiedziała, między rodzeństwem zapadła dziwna cisza. Jonah zmarszczył brwi. – Poznałam ją w w szkolnej ubikacji, miała całą zapłakaną twarz i w tedy przypomniały mi się czasy, jak ja chowałam się w łazience. Ty mi pomogłeś, a ja chcę pomóc jej...
Jonah uważnie słuchał siostry, a jego mina złagodniała, bo w końcu ją zrozumiał. Jego też prześladowali w szkole. Jonah czasami już nie dawał rady i przez jego głowę przechodziły mroczne myśli, żeby ze sobą skończyć, ale wtedy włączał się cichy głosik w jego głowie, który mówił, że musi być silny, silny dla Victorii, która miała tylko jego.
– Dobra, przeproszę ją.
Spojrzał na siostrę. Na początku była zdziwiona, a później uśmiechnęła się do niego. Widząc jej uśmiech, wiedział, że postępuje dobrze.
– Dziękuję – podbiegła do niego i przytuliła. – A i jeszcze jedno, niech twoich koledzy nie uprzykrzają jej życia.
– Nie jestem ich niańką... – szatyn próbował się wykręcić, ale gdy zobaczył wyraz twarzy siostry, zmienił zdanie. – Powiem im jutro.
– Super, idziemy coś ugotować, czy zamówimy pizzę? – dziewczyna zmieniła temat.
– Pizza.
***
Kiedy szkolny król znowu na nią nakrzyczał i zwyzywał ją od szmat, miała ochotę płakać i krzyczeć z bezradności. Czuła spojrzenia wszystkich jej znajomych z klasy. W swojej klasie czuła się bezpiecznie. Ludzie tam ją lubili, ale po tym na pewno nie będą patrzeć na nią tak samo. I znowu to zrobiła. Uciekła. Tak jak zrobiła to wcześniej. Była tchórzem.
Ale na szczęście pomogli jej Megan, Jack i Victoria. Tych dwóch ostatnich się nie spodziewała. Mimo że nie znali się prawie w ogóle, to postanowili jej pomóc. Była im wdzięczna. Jednak myślami ciągle wracała do wczorajszej lekcji wf'u.
Gdy przed zajęciami układała swoje rzeczy w szafce, podeszła do niej Victoria. Ubrana w markowe ciuchy i z idealnym makijażem na twarzy. Blondynka uśmiechnęła się do niej promiennie.
– Hej, co słychać? – zaczęła starsza.
– Dobrze – odpowiedziała, ale po chwili uznała, że ta odpowiedz mogła być niewystarczająca. – Dziękuję, że wczoraj mnie pocieszałaś... znowu.
– Nie ma sprawy – niebieskooka machnęła ręką. – Mam dla ciebie dobrą wiadomość, nie musisz obawiać się mojego brata i jego drużyny. Nic ci nie zrobią.
– Co, ale jak to? – szatynka zdziwiła się jej słowami.
– No po prostu, porozmawiałam z bratem i już nic ci nie zrobi.
– Dzięki, miło z twojej strony.
– Nie ma sprawy. Dobra, śpieszę się na lekcję, do zobaczenia.
Victoria ruszyła korytarzem, a Loren odprowadziła ją wzrokiem do momentu, gdy blondynka zniknęła za zakrętem.
Szesnastolatka nie mogła uwierzyć, że tak popularna dziewczyna jak Vitoria Maris zrobi dla niej tak wiele. Otrzymała od niej tyle dobra, a prawie w ogóle się nie znały. Świat stanął na głowie.
Ale dziewczyna zaczęła się zastanawiać, czy za jej życzliwość, nie będzie musiała zapłacić. Bo w ich świecie nic nie było za darmo.
***
Można by pomyśleć, że Jonah Maris jest wiecznie wkurzony, ale tak nie było. Ostatnio miał gorsze dni, ale dziś miał wyjątkowo dobry humor i chciał to wykorzystać do spełnienia prośby swojej siostry. Musiał przeprosić tę dziewczynę. Zgodził się pod przymusem, ale przed snem rozmyślał nad tym i rzeczywiście trochę przesadził.
Wow, nie do wiary, król tej szkoły okaże skruchę. Świat chyba na prawdę staje na głowie.
Gdy na długiej przerwie, siedząc ze swoimi kumplami i z plastikami, które się przyczepiły, zobaczył brązowowłosą dziewczynę, niosącą wielki stos książek. Ściągnął ze swoich kolan dziewczynę, która od dłuższego czasu uwydatniała swoje atuty i ruszył w kierunku Loren. W tym samym momencie książki wypadły z jej rąk. Podbiegł do niej i zaczął zbierać podręczniki. Loren nerwowo zbierała rzeczy, ale gdy na chwilę podniosła głowę, żeby zobaczyć kto jej pomaga, zamarła.
Co on tu robi?! Przecież miał zostawić ją w spokoju.
Gdy podniosła pozostałe tomiki, wstała z kucek. Znowu stała przed tym chłopakiem. Spotyka go już trzeci raz z rzędu. Czy to jakaś klątwa, pytała w myślach Loren. Jonah trzymał w rękach połowę książek i gdy dziewczyna wyciągnęła rękę, żeby je od niego wziąć, on jej to uniemożliwił.
– Te książki ważą więcej od ciebie, pomogę ci je zanieść – powiedział lekko. Pierwszy raz nie krzyczał i to była dla Loren miła odmiana. I do tego zaoferował pomoc? Szok. – Która sala?
– Dwieście cztery – starała się nie zająknąć i powiedzieć wystarczająco głośno.
Szli cały czas w ciszy. Loren czuła się bardzo niekomfortowo w jego obecności, a Jonah się nie odzywał, bo nie czuł potrzeby czegokolwiek mówić... na tą chwilę.
Szatynka zdziwiła się, że gdy byli już przy drzwiach, chłopak pociągnął za klamkę i przepuścił ją w przejściu. W sali chemicznej znajdował się nauczyciel, który uniósł wzrok znad kartek. Pewnie sprawdzał kartkówki czy coś.
– Dzień dobry – powiedzieli razem uczniowie.
– Dzień dobry – odpowiedział nauczyciel. – Dziękuję, za pomoc, Loren.
– Nie ma sprawy – odłożyła podręczniki na pierwszą ławkę, a chłopak zrobił podobnie.
– Jonah, dawno cię nie widziałem – mężczyzna powiedział z kpiną w głosie.
– Co się dziwić, chemia skończyła mi się w pierwszej klasie – powiedział beztrosko.
– Dlatego jestem bardzo zaskoczony, że cię tu widzę.
– Pomagałem koleżance.
Koleżance? A od kiedy nią jestem, pomyślała Loren.
– Koleżance? – nauczyciel uniósł brew. – Loren, myślałem, że ostrożniej dobierasz znajomych.
Jonah zacisną dłonie w pięści. Ci dwaj się nie lubili i to bardzo.
– To my już pójdziemy – powiedziała Loren, gdy uczeń i nauczyciel zabijali się wzrokiem. – Zaraz zaczną się lekcję.
Ostanie słowa wypowiedziała trochę głośniej, co Jonah odebrał jako sygnał, że powinni się ulotnić. Wyszli z sali. Loren podziękowała mu za pomoc i miała już odejść, ale...
– Zaczekaj.
Zatrzymała się, a jej serce zaczęło bić jak oszalałe. Co on jeszcze od niej chciał? Bała się, że znowu ją zwyzywa lub coś podobnego. Odwróciła się do niego powoli i z niepokojem czekała, na to co powie.
– Ja... chciałem... – Jonah nikogo nie przepraszał i to słowo już prawie zniknęło z jego słownika. – Przepraszam, okey.
Loren zamurowało. Kompletnie się tego nie spodziewała. Król tej szkoły przeprosił ,,zwyczajną". Świat zwariował.
– Przepraszam, że za to co zdarzyło się na korytarzu i za to co zrobiłem wczoraj.
To nie był sen. On stał przed nią z krwi i kości. Teraz tylko od niej zależy, czy zażegnają na dobre ten konflikt. Loren miała dobre serce i już wie, że dobrze nie mieć w nim wroga.
– Trochę źle zaczęła się nasza znajomość – posłała mu nieśmiały uśmiech, wyciągnęła w jego stronę dłoń. – Zacznijmy od nowa. Jestem Loren.
Jonah spojrzał na jej dłoń a później na jej twarz.
– To nic cię nie kosztuje – dodała.
Ona nie jest wcale taka zła i nie jest brzydka, pomyślał Jonah.
– Jonah – uścisnął jej dłoń i się uśmiechnął, a ona odpowiedziała mu tym samym.
Jonah wreszcie postąpił dobrze, a jej szeroki uśmiech, go w tym utwierdził.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top