Ogród botaniczny
Zasnąłem, pierwszy raz od dawna jak gdyby nigdy nic,
A od kilku miesięcy musiałem się z myślami przed snem bić.
W końcu obudziłem się, lecz tym razem nie w swoim pokoju,
Z początku jedynie się rozglądałem po zielonej krainie, pełen niepokoju.
Lecz kiedy się jej bardziej przyjrzałem, już nieco się uspokoiłem,
Z miejsca obawy odrzuciłem,
I oczarowany pięknem tego miejsca zwiedzić je sobie pozwoliłem,
Skoro już w nim zagościłem.
Urzekły mnie rośliny w tym kwiatowym raju,
Takich widywać nie miałem w zwyczaju.
Storczyki, hiacynty, konwalie były tu inne niż dotychczas znałem,
Mimo, że w swym krótkim życiu już w wielu ogrodach bywałem.
Narcyzy - stałem i zastanawiałem się, kto z nas jest bardziej narcystyczny,
I stwierdziłem, że one, a byłem w tym niebywale idiotyczny.
Szybkim ruchem złapałem i przyłożyłem do umysłu kwiat lotosu,
Tak, aby po powrocie do domu nie poczuć już żadnego ciosu.
W ramach odpoczynku, zasiadłem pod akacją,
I złapałem się na tym, że ten moment był moją detoksykacją.
Wstając, zerwałem i wsadziłem sobie za ucho azalię,
A następnie dalej poszedłem, wspominając swą armię.
Napotkałem rosiczki - jedna z nich mnie ścisnęła, pozostawiając po sobie siniec,
Ale ja też polowałem na ludzi jak na pokarm - taki był ze mnie szaleniec.
Z tego powodu, wcale tak długo się na nią nie gniewałem,
Zwłaszcza, że były miejsca, gdzie bardziej cierpiałem.
Kawałek dalej, spostrzegłem bluszcz otulający drzewa,
Zupełnie, jak ty moją duszę, choć cię obok już nie ma.
Zdusił z całych sił ich korę,
Podobnie, jak ty moją głowę.
O zachodzie słońca, spacerowałem po polu tulipanów,
Wiedząc, że tak nie czułem się prędzej nigdzie, choć zwiedziłem parę krajów.
Przeszedłem obok krzewów piwonii,
I mimo, że były bardzo ładnej woni,
To podszedłem bliżej kaktusów,
A one mnie pokłuły, jak tęsknota do ciebie - to uczucie z niedawnych czasów.
Niebo malowało się coraz to piękniejszymi kolorami,
Pięknie było w tym ogrodzie późniejszymi porami.
Dzień się kończy, w ciemnościach już prawie zapadło się niebo,
Więc z dorodnego forsycji krzaka urwałem na pamiątkę pąk - stwierdziłem, że to nie będzie nic złego.
I pomyślałem sobie - jak te kwiaty chcę rosnąć,
Dojrzeć, wzbić się do nieba, dorosnąć.
Chwilę później rzeczywiście się obudziłem,
I sobie pomyślałem - gdzie ja, do cholery, w snach łaziłem?
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top