Martwy bal

Północ, wzywam wrogów,
Zawitajcie u mych progów.
Jestem gotów ściany waszą krwią zmalować,
Nad wami królować.
Czuję to, jak jeszcze nigdy wcześniej,
Że to czas, by ukatrupić was najboleśniej.
Będziecie z odciętym językiem tańcować jak na balu,
W momencie, w którym podaruję ujście memu żalu.

Pierwsza w nocy, wciąż tańczycie żwawo,
Ucinam wam po palcu, lecz to dalej za mało.
Tańcząc między wami, komu mi się podoba zadaję rany cięte,
A wy jak zahipnotyzowani nie wiecie, że o świcie wasze ciała po sali zostaną bryźnięte.
Złapałem za broń, strzeliłem parę razy na oślep - nadal w tańcu,
Ktoś dostał w wątrobę, miałeś szczęście, mój wybrańcu.
Złapałem twą partnerkę, by z kim tańczyć miała,
Cały czas zranionym spojrzeniem patrzyła mi w oczy i łkała.
Uśmiechnąłem się do niej, choć nie zrobiło jej się ciepło na sercu,
Szepnąłem jej do ucha, że nie ma co płakać, bo i tak nie stanęła z tobą na ślubnym kobiercu.

Druga w nocy, zacząłem się już nieco nudzić,
Więc postanowiłem trochę waszą krwią podłogę ubrudzić.
Kogoś podpaliłem, a kogoś skróciłem o głowę,
Jednak nadal zostawiłem was co najmniej połowę.

Trzecia w nocy, poprosiłem piękną panią, by mi waszej krwi w kielich nalała,
Popijając się napawałem i zacząłem działać, bo atmosfera nie powalała.
Podzieliłem was na pół,
Jedną część poprzecinałem wpół i nasypałem na nią sól.
Kiedy się wykrwawiali, drugą otworzyłem i wydarłem z niej flaki,
Aby później zrobić sobie z nich lizaki.
Dla dekoracji, każdemu z was zrobiłem po dziurze w kończynach,
Albo dziurach, bo stwierdziłem, że powycinam je w różnych iloczynach.

Czwarta rano, wy już martwi, stoję w waszej krwi bosymi stopami,
Kołyszę się do muzyki klasycznej i myślę, że mógłbym tak całymi dniami.

Robi się jasno, patrzę na godzinę - piąta rano,
Dotarło do mnie, że wciąż mi mało.

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top