Wstęp do Kolegium

          – Jak to się zaczęło? – powtórzyła jego pytanie, a na jej twarzy pojawił się delikatny uśmiech. – Naprawdę chcesz tego słuchać?

          – Oczywiście – potwierdził, nalewając wina do drewnianych kubków, które przed chwilą przyniósł zza baru.

          – Dobrze... – Veronika odłożyła wypolerowany już sztylet na częściowo połamanym stole i zamyśliła się na chwilę, patrząc w rozbite okno. – Nie miałam jeszcze piętnastu lat, gdy uciekłam z domu. – Przeniosła na niego wzrok. – Wolałam zrezygnować z wygodnego życia, niż podporządkować się rodzicom. Nie chciałam przestrzegać ich zasad.

          – Wymagali od ciebie czegoś wyjątkowego? – zainteresował się.

          – Nie. – Pokręciła głową. – Chcieli tylko mojego dobra. Teraz doskonale to rozumiem, jednak wtedy widziałam to zupełnie inaczej. Nade wszystko ceniłam swoją wolność i niezależność. Dlatego podjęłam taką decyzję.

          – Była spontaniczna, czy może dobrze przemyślana?

          – Zupełnie spontaniczna. Doskonale pamiętam ten dzień... To było lato, pogoda nas rozpieszczała. Przy śniadaniu pokłóciłam się z rodzicami. Matka nalegała, bym spojrzała przychylniej na syna sąsiadów. Łudziła się, że małżeństwo mnie odmieni. Na moje zdecydowane protesty ojciec odpowiedział propozycją przyświątynnej szkoły. Pewnie i tak by mnie tam nie wysłał, ale jak się pewnie domyślasz, dla mnie tego było za wiele. – Upiła łyk wina. – Gdy wyszli z domu, długo się nie zastanawiając, spakowałam część swoich rzeczy, kilka należących do nich i zniknęłam.

          – Obrałaś sobie jakiś cel, czy po prostu chciałaś być jak najdalej od domu?

          – Averheim. Raz ojciec zabrał mnie tam, gdy podróżował w interesach. To miasto zrobiło wtedy na mnie ogromne wrażenie. Wykombinowałam sobie, że nie ma lepszego miejsca na rozpoczęcie nowego życia niż stolica prowincji i właśnie tam się udałam.

          – To kawałek drogi od Streissen. Nie bałaś się? Przecież wszyscy wiedzą, jak niebezpiecznie bywa na trakcie.

          – Wtedy niczego się nie bałam. – Uśmiechnęła się. – Na szczęście podróż odbyła się bez nieprzyjemnych przygód. Miałam sporo szczęścia. Myślę, że Ranald nade mną czuwał.

          – Zdaje się, że jesteś jego ulubienicą – wtrącił. – Averheim spełniło twoje oczekiwania?

          – To duże miasto, przez co i możliwości było wiele. Zaczęłam od spieniężenia rzeczy, które ukradłam rodzicom. Potem wynajęłam niewielkie mieszkanko w starej kamienicy. Nie kosztowało zbyt wiele, więc i o wygodach można było pomarzyć, ale nawet sobie nie wyobrażasz, jak bardzo się z niego cieszyłam.

          – A z czego się utrzymywałaś? Opowiedz o swojej pierwszej pracy – poprosił.

          Veronika popatrzyła na niego z rozbawieniem.

          – Znalazłam prostszy sposób na zdobycie pieniędzy. Codziennie chodziłam na rynek. Zawsze było tam tłoczno i nie miałam problemów, by ze straganu wziąć coś do jedzenia. Targujący się miedzy sobą kupcy także bywali nieuważni i nieraz właśnie przez to tracili swoje sakiewki. Dzięki nim stać mnie było nawet na porządne buty.

          – Sporo ryzykowałaś – stwierdził.

          – Miałam do tego predyspozycje. Poza tym dobrze ubrana i zadbana młoda kobieta nie budziła podejrzeń, co znacznie ułatwiało mi zadanie. – Znów się napiła. – Problem pojawił się, gdy zwróciłam na siebie uwagę gildii złodziei. Wiesz, że oni nie tolerują niezrzeszonych. Albo oddajesz im część łupów, albo nie masz czego szukać w mieście.

          – I co? Wyjechałaś? – dopytywał.

          – Nie. Przyłączyłam się do nich i zaczęłam poznawać tamtejszy półświatek. W zasadzie wtedy przestałam pracować na własną rękę. Gdy potrzebowałam pieniędzy, informowałam o tym gildię i dostawałam konkretne zlecenie za określone wynagrodzenie. Przyznam, że całkiem nieźle płacili. Z czasem moje dochody wzrastały, bo okazało się, że naprawdę mam talent... – Bardziej z przyzwyczajenia niż z potrzeby omiotła wzrokiem pustą izbę, w której siedzieli. – Przełomowym momentem w mojej nielegalnej karierze okazała się wizyta strażników miejskich w moim mieszkaniu. – Wzdrygnęła się na wspomnienie tego spotkania. – Oficer, który się u mnie zjawił, oświadczył, że wie o moim zajęciu i skończę w więzieniu, jeśli nie sprzedam im Cichego. Był to jeden z najlepszych włamywaczy w Averheim.

          – Słyszałem o nim – powiedział. – To legenda.

          Veronika pokiwała głową.

          – Oczekiwał, że doniosę o kolejnej planowanej akcji i będą mogli go złapać na gorącym uczynku.

          – Co zrobiłaś?

          – Byłam naprawdę przerażona i obiecałam mu współpracę, jednak nie zamierzałam dotrzymać słowa. Czym prędzej udałam się do najważniejszego ze znanych mi członków gildii i poinformowałam go o zaistniałej sytuacji. Hans mnie wtedy uspokoił i zapewnił, że zajmie się tą sprawą.

          – Miałaś kłopoty? – zapytał.

          – Nie. Wkrótce wydało się, że całe to zdarzenie było zainscenizowane przez gildię. Chcieli sprawdzić moją lojalność, bo jak się okazało, miałam poznać Księżną Złodziei – Jednooką Angelę. Ta kobieta kontrolowała niemal wszystkie nielegalne przedsięwzięcia w mieście, a potem w całej prowincji.

          – O niej też słyszałem. Kiedyś w Kolegium krążyła plotka, że twój mistrz miał z nią romans.

          – Tego nie wiem na pewno, ale sądzę, że to bardzo prawdopodobne – przyznała. – Nie do wiary, że kogoś jeszcze to interesuje po tylu latach...

          – Chyba odbiegamy od tematu – zauważył, posyłając jej uśmiech, do którego od zawsze miała słabość.

          – Zaproponowała mi bliższą współpracę, zapewniając odpowiednie przygotowanie. Sam Cichy został moim mentorem. Zdarzało się nawet, że razem pracowaliśmy. Uwierz mi, był niesamowity... Miałam do tego smykałkę i szybko zyskałam dobrą reputację w środowisku. Z czasem mogłam sama wybierać ofiary, a gildii oddawałam zaledwie dziesiątą część łupów.

          – Więc dlaczego zrezygnowałaś? – Tego nie rozumiał.

          – To nie tak. – Pokręciła głową. – Któregoś dnia zwróciłam uwagę na pewnego człowieka, który samotnie zajmował pokój w zajeździe. Był to schludny mężczyzna w średnim wieku. Wyglądał na zamożnego. Intuicja podpowiadała mi, że uda mi się na nim zarobić, więc zaczęłam go obserwować. Czekałam do wieczora i wtedy nadarzyła się okazja, gdyż mój wybrany opuścił lokum. Wystrojony pojechał gdzieś wynajętą karocą, nie zabierając ze sobą bagaży.

          – Coś czuję, że to była wyjątkowa akcja.

          – Można tak powiedzieć. Początkowo nie było żadnych problemów. Zamek w drzwiach nie był dla mnie najmniejszym wyzwaniem. Wystarczył moment, bym niezauważona dostała się do jego izby. Jego rzeczy nie były rozpakowane, więc wszystko leżało w jednym miejscu. Od razu je przejrzałam. Ku mojemu rozczarowaniu, nie znalazłam tam niczego interesującego. Jedna sakiewka to kiepski łup.

          – Czyżby intuicja cię zawiodła? – Przechylił lekko głowę i pochylił się w jej stronę.

          – Omiotłam wzrokiem pokój i... – zamilkła na chwilę, uśmiechając się. – Dostrzegłam kuferek stojący na podłodze pomiędzy łóżkiem a szafką.

          – Wiedziałem! – Uderzył kubkiem o blat, rozlewając przy tym nieco wina.

          – Obejrzałam go. Miał nietypowe zamknięcie i nie był zbyt duży, więc postanowiłam go ze sobą zabrać. Zakładałam, że w środku jest złoto, ewentualnie biżuteria. Złapałam za uchwyt, ale kuferek nawet nie drgnął. To było co najmniej dziwne. Wiedziałam, że nie mógł być aż tak ciężki. – Pokręciła głową z rozbawieniem. – Szybko zorientowałam się, że nie tylko nie jestem w stanie go podnieść, ale co gorsze, nie mogę go puścić. Zupełnie jakby moja dłoń zespoliła się z nim.

          – Mówisz poważnie?

          – Jak najbardziej i uwierz, że nie było mi wtedy do śmiechu. Umierałam ze strachu. Długo starałam się uwolnić i wybacz, ale o tym nie będę ci opowiadać. W każdym razie wszelkie moje trudy okazały się daremne. Kolejnych prób zaniechałam późno w nocy. W zajeździe od dawna panowała cisza, a wszyscy goście już spali. Sama nie wiem, jak to było możliwe, ale ja również zasnęłam.

          – Zbierałaś siły na później, co?

          – Daj spokój. O świcie, gdy otworzyłam oczy, zobaczyłam właściciela tego przeklętego kuferka. Siedział na krześle pochylony w moją stronę z łokciami opartymi na kolanach. Obserwował mnie. Muszę zaznaczyć, że moje ręce były już wolne, a niedoszły łup stał na stole.

          – Musiałaś być przerażona – stwierdził z przejęciem w głosie.

          – Owszem. Bałam się, choć starałam się tego nie okazywać. Próbowałam go przekonać, że pomyliłam pokoje.

          Oboje roześmiali się w głos.

          – Oczywiście nie uwierzył – kontynuowała po chwili. – Wyobraź sobie, że zaproponował mi wspólne śniadanie. Zastrzegł, że jeśli odmówię, odda mnie w ręce straży. Od razu pomyślałam, że to jakiś zboczeniec, jednak nie miałam wyboru i musiałam się zgodzić.

          – Stawiam pięć sztuk złota, że chciał zjeść w pokoju.

          – Przegrałeś. Nawet tego nie zasugerował. – Wyciągnęła rękę w jego stronę i poczekała, aż położy na jej dłoni monety. – Zeszliśmy do głównej izby. Było tam dosyć tłoczno, więc nieco odetchnęłam, ale i tak miałam się na baczności. Wyraźnie próbował się czegoś o mnie dowiedzieć, ale nie powiedziałam mu nawet słowa prawdy. Gdy tylko skończyliśmy jeść, czym prędzej stamtąd uciekłam.

          – I już? Tak po prostu?

          – Pomyślałam, że znów uśmiechnęło się do mnie szczęście i niczego nie podejrzewałam, gdy wieczorem wezwała mnie do siebie Jednooka. Ale musiałam mieć minę, kiedy zobaczyłam na miejscu tego faceta z zajazdu. – Pokręciła głową. – Nawet sobie nie wyobrażasz, jak niezręcznie się poczułam, gdy okazało się, że to jej znajomy. Wiedziałam, że prawdziwe kłopoty dopiero się zaczną. Gdybym miała wybór, wolałabym trafić w ręce stróżów prawa niż podpaść szefowej.

          – To zrozumiałe. Przeżyłaś, więc chyba nie było najgorzej?

          – W ogóle nie mieli do mnie pretensji, a on zaproponował mi pracę. Mogłam zarobić znacznie więcej niż dotychczas, jednak warunkiem było opuszczenie miasta. Chciał, bym z nim podróżowała. Porozmawiałam o tym z Angelą i ta poradziła mi, bym się zgodziła. Zapewniała, że nie pożałuję. Wyraźnie darzyła tego mężczyznę dużym zaufaniem.

          – Zgodziłaś się, prawda?

          – Tak, chciałam spróbować czegoś nowego. Wspólnie odbyliśmy ponad półroczną podróż po Imperium. W tym czasie nie miałam żadnych obowiązków, a on regularnie mi płacił.

          – Nie wydawało ci się to trochę dziwne? – zapytał.

          – Owszem, ale nie działa mi się żadna krzywda, więc za bardzo się tym nie przejmowałam. Korzystałam z tego, co mi oferował. Zwiedziłam kraj, poznałam wielu interesujących ludzi. Dużo się w tym czasie nauczyłam. To był mądry człowiek i poświęcał mi mnóstwo czasu. Ciągle rozmawialiśmy.

          – Dlaczego go opuściłaś?

          – A skąd pomysł, że go opuściłam? – Znów napiła się wina. – Po pewnym czasie okazało się, że był czarodziejem. Gdy dotarliśmy do Altdorfu, zaproponował, że będzie mnie uczył magii.

          – To był Mekel?! – Na moment podniósł się nieco z ławki. – Poznałaś swojego mistrza, gdy próbowałaś go okraść?!

          – Dokładnie tak... – zamilkła na chwilę, pogrążając się we wspomnieniach. – Spędziłam z nim kolejne trzy lata. Tym razem jednak w całkowitym odosobnieniu. Mieszkałam u niego w domu, w Kolegium Cienia bywałam tylko czasami... Cierpliwie wprowadzał mnie w tajniki czarów, uczył opanowania i aktorstwa. To on uświadomił mi, jak wielkim atutem może być moja uroda i jak mogę ją wykorzystać. – Zerknęła w okno, słysząc tętent końskich kopyt. – Już są – powiedziała. – Czas się zbierać. – Dopiła wino, sięgnęła po swój sztylet i wstała.

          Zatrzymała się w drzwiach zajazdu, czekając na swojego towarzysza. Gdy tylko rzucił zapałkę na rozlaną wcześniej oliwę, dołączył do niej i razem wyszli na zewnątrz, omijając zwłoki leżące za progiem.


Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top