5. Valerie
Nie pamiętam kiedy ostatni raz się uśmiechnęłam.
Minęły dwa dni od przeprowadzki, a jednak miałam wrażenie jakby minęła wieczność. Siedziałam na łóżku patrząc na mój nowy pokój- był mały, nawet przytulny, ale słabo umeblowany. Mieścił się na parterze jednopiętrowego domu. Nienawidziłam go nie dlatego. że mi się nie podobał, ale dlatego, że nic tutaj nie kojarzyło mi się z Patrickiem. Wiedziałam, iż rodzice zrobili to wszystko z premedytacją, bardzo możliwe, że dla mojego dobra. Ale ja nie czułam się wdzięczna- kochałam ich bardzo, ale za to w jaki sposób znosili śmierć ich syna, czułam w środku siebie wyraźną odrazę.
Gdy na moim zegarku wybiła godzina 7:30, wzięłam plecak i wyszłam z mojego tymczasowego miejsca zamieszkania (nie używałam słowa „dom", ponieważ nie czułam się tam jak w domu), wchodząc na rower. Szkoła mieściła się całkiem blisko, jakieś dziesięć minut szybkiej jazdy.
Gdy dotarłam na miejsce, rozejrzałam się wokół siebie. Wszędzie roiło się od nabuzowanych hormonami nastolatków, nikt jednak nie patrzył na mnie. To dobrze. Nie zależało mi na budowaniu przyjaźni, chciałam tylko spokojnie przetrwać pięć dni szkolnych by w weekendy jeździć do swojego chłopaka i dawnych znajomych. Może związek na odległość nie był wspaniałym pomysłem, ale kochałam się z Johnem i byliśmy w stanie dużo zaryzykować by nam się udało.
Weszłam do budynku i spojrzałam na swój plan lekcji. Miałam mieć teraz chemię z panią Szultz, która była również moją wychowawczynią. Zaczęłam pzepychać się wśród uczniów by znaleźć salę. Korytarz był bardzo zatłoczony i jedwo dało się nim przejść nie ocierając się o nikogo. Jeszcze raz spojrzałam na plan lekcji i wtedy to poczułam...
Ktoś mnie kurwa klepnął w tyłek.
Odwróciłam się do tej osoby i szybko zdałam sobie sprawę, że jest nią jakiś typowy chłopak, który wygląda jakby wrócił z sesji okładkowej dla najlepszego magazynu. Miał śliczne zielone oczy i mocno zarysowaną szczękę.
Szkoda, że to na mnie nie robiło wrażenia.
Nie przemyślając w ogóle tego co robię, szybko i bardzo mocno uderzyłam go z pięści prosto w nos. Zatoczył się do tyłu, a wszystkie osoby na korytarzu ucichy patrząc się w naszym kierunku i wstrzymując oddech. Miałam wrażenie, jakby każdy czekał na kolejny ruch z przerażeniem. Chłopak chwycił się za nos i głośno jęknął. Widziałam jak krew kapie na podłogę.
-Jestem Valerie- przedstawiłam mu się i uśmiechnęłam słodko- I jeśli jeszcze raz mnie tkniesz to dostaniesz trzy razy mocniej. Zrozumiano?
Odwróciłam się na pięcie i już miałam pójść dalej, gdy usłyszałam:
-Mała suka, jeszcze będzie pode mną jęczeć.
Wzięłam głęboki wdech powietrza i już miałam reagować, jednak przede mną pojawił się inny mężczyzna.
-Odpuść Chad, bo to co robisz, jest żałosne- z tej wypowiedzi wywnioskowałam, że chłopak, który mnie dotknął miał imie jak dla psa.
-Czyżby Kayden Dziwoląg Hawkins do nas przemówił? Uuu ale się boję- Chad parsknął śmiechem. Zauważyłam, że obok niego zaczęło stawać co raz więcej całkiem dobrze zbudowanych facetów. Czyżby był to jakiś szkolny gang, z którym nie można zadzierać? Zaśmiałam się w myślach. I co mi zrobią? Spiorą mnie na kwaśne jabłko? Dziewczynę? Jeśli tak bardzo nie chcą być męscy to proszę bardzo, mi już i tak na niczym nie zależy.
Przypatrzyłam się Kaydenowi. Był cały ubrany na czarno, był chudy, miał blond włosy i nosił okulary. Raczej nie wyglądał na takiego co staje w obronie za kimkolwiek, tylko za typowego miłego, ale również normalnego kolesia. Widziałam jednak jak jego mięśnie były napięte. Pozory jednak mylą.
-Chłopcy, naprawdę nie chcę niszczyć tego waszego napięcia seksualnego, ale muszę pilnie iść się wysikać- Miałam podniesioną do góry rękę, jakbym się zgłaszała. Kipiało ode mnie ironią na kilometry, nie przejmowałam się tym jednak, po prostu odeszłam od całej tej szopki.
Przedstawienie szkolne czas zacząć.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top