6.
Po walce z wielkim tatą Bucky doszedł do siebie po kilkunastu godzinach, a Sam dopiero po kilku dniach. Choć siniaki nadal bolały, mężczyźni wzięli się za remont kuchni, która była w opłakanym stanie. W tym pomogli im przyjaciele – Steve i Natasha – którzy zgodzili się bez żadnego gadania.
Barnes sprzątał resztki stołu w ogródku, Tasha zmiatała odłamki szkła z podłogi, Rogers zamalowywał zatynkowane dziury w ścianach, a Sam rozmawiał z serwisantami o nowych oknach, tym razem bardziej wytrzymałych.
— Wiecie, że nie musieliście pomagać? Wynająłbym jakąś ekipę i po sprawie — Wilson zwrócił się do Natashy i Steve'a.
Wszyscy popijali właśnie piwo, siedząc na podłodze w kuchni. Jeszcze nie wszystko było gotowe, ale najcięższa część pracy została wykonana.
— Taka integracja dobrze robi — powiedział blondyn.
— Poza tym nie było aż tak dużo pracy — dodała Romanoff.
— Dzięki wam. — Sam się uśmiechnął.
— A mi nie podziękujesz? — odezwał się Bucky.
— Za co? Gdybym nie był taki dobry, to sam byś to wszystko robił.
— Nie moja wina, że zacząłeś kłótnię.
— Ja zacząłem? No, chyba coś ci się pomyliło. — Mężczyzna odstawił butelkę.
— Och, chłopaki, jesteście jak wrzody na tyłku. Przestaniecie wreszcie? — Tasha spojrzała na nich wyraźnie zmęczona takim zachowaniem.
— Ale to jego wina — powiedział Barnes.
— Po prostu bądźcie cicho.
— Jestem ciekaw, ile jeszcze razy będziemy musieli was uspokajać — rzekł Steve.
— Albo kiedy odnajdziemy ich martwych, bo się pozabijają, kłócąc się o kolejną głupotę.
— Jak wy ze sobą wytrzymujecie w jednym domu?
— Zdarza się, że Barnes bywa spokojny albo przez cały dzień nie wychodzi z pokoju. Jest fantastycznie, kiedy nie otwiera swojej wkurwiającej jadaczki — powiedział Sam, wpatrując się prosto w oczy bruneta, aby go bardziej zdenerwować.
— Powietrze dla takich jak ty powinno być zakazane. — Bucky wziął łyk alkoholu.
— Ty powinieneś już dawno gryźć ziemię.
— Chłopaki, spokojnie — wtrącił Steve. — Już bez takich.
— Wiecie co pomoże na kłótnie? Jedzenie. Jestem głodna, zamówmy coś. — Kobieta dopiła piwo.
— Dobry pomysł. Na co macie ochotę?
— Pizza — powiedział Sam.
— Wszystko, tylko nie pizza — oznajmił Buck.
— Serio? — Wilson spojrzał na niego.
— O, nie — westchnęła Natasha.
— Niech kobieta wybierze — powiedział Steve.
— Ja bym chciała jakiegoś kebaba.
— Emm... Ja nie za bardzo przepadam za kebabami. — Blondyn zrobił kwaśną minę.
— Steve... — Tasha westchnęła ponownie, wysyłając mu spojrzenie "nie komplikuj sytuacji". — Czego nie lubisz w kebabach?
— Ostatnio jadłem jednego z Thorem i nie za dobrze się to dla mnie skończyło. — Mężczyzna złapał się za brzuch.
— Ale zamówimy z innego miejsca, które jest naprawdę dobre. Przysięgam.
— Nie chcę ryzykować. Wolałbym zjeść coś lekkiego.
— Steve, nie będziemy zamawiać jakichś fit sałateczek. — Przewróciła oczami.
— Ja bym zjadł chińszczyznę — wtrącił się Sam.
— O, dobry pomysł — Steve poparł kolegę.
— Ja chcę mięso — powiedział surowo Bucky.
— Ja też. — Natasha skrzyżowała ręce na piersiach.
— Nie możemy po prostu zamówić czterech różnych rzeczy? — spytał Wilson.
— Miała być integracja! — Rogers podniósł głos.
— OK, OK. — Falcon uniósł ręce w geście obronnym.
— Nie będziemy się aż tak integrować, skoro przez to możemy się pokłócić — powiedziała rudowłosa.
— Dobro ogółu, Steve — dodał Buck.
— Nawet ty przeciwko mnie? — Blondyn spojrzał na przyjaciela z wyrzutem.
— No co? Jestem mordercą, który żąda mięsa, nie oczekuj ode mnie dyplomatycznych gadek.
— No, tak. Odezwał się w Barnesie samiec alfa. — Sam prychnął pogardliwie.
— Sam, ogarnij się — powiedziała Tasha.
— Ty razem z nim?
— Ja zamawiam kebaby. Mam was gdzieś. — Kobieta wyjęła telefon z kieszeni.
— Nie! — Steve wyrwał jej komórkę z rąk. — Ja jestem kapitanem i ja decyduję.
— To nie żadna misja, żebyś nam rozkazywał, tylko zwykłe mieszkanie! — oburzył się Barnes.
— Ale moje mieszkanie, a ja jestem po stronie Capa! — Wilson przysunął się do Steve'a.
— Słyszałeś, Bucky — powiedział blondyn z wyższością w głosie.
— Ale to ja mam w tym gronie telefon, który tak na marginesie macie mi oddać w ciągu pięciu sekund, bo was zabiję — zagroziła Romanoff.
— Przecież my też mamy telefony. — Sam i Steve sięgnęli do swoich kieszeni.
— Te telefony? — zapytał Bucky, machając komórkami, które trzymał w dłoni.
— Ej, jak ty...
— Znam kilka sztuczek. — Uniósł kącik ust.
— To nie fair! — oburzył się Wilson.
— A co tutaj jest fair, ptaszku?
— Może ty wyszedłeś z Hydry, ale ona z ciebie nie.
— Osz ty gnoju. — Bucky rzucił się na Sama.
— Ej, chłopaki! — Steve chciał ich uspokoić, ale zauważył, że Natasha zaczęła szukać numeru telefonu. — Nie zrobisz tego! — Mężczyzna rzucił się na nią, przez co wypuściła aparat z dłoni.
— Steve, mogłeś tego nie zaczynać — powiedziała przez zaciśnięte zęby i kopnęła go w krocze.
Walka rozpoczęła się na dobre.
— Hej! — krzyknął Sam, trzymający Bucky'ego za szyję, a wszyscy na niego spojrzeli. — Tylko proszę, nie rozwalmy kuchni ponownie.
— Spoko — powiedziała Natasha.
— Nie ma sprawy, kolego — rzekł Steve.
— Wiadomo — zgodził się Barnes.
Walka dopiero teraz rozpoczęła się na dobre. Czarna Wdowa i Rogers próbowali przejąć telefon, a Bucky chciał ukatrupić Wilsona za wspomnienie o Hydrze. Nikt nie mógł przejąć przewagi, lecz superżołnierze byli wytrzymalsi. Natasha także nie dawała za wygraną i kiedy Steve miał być już górą, ona wchodziła mu w paradę. Sam zaczął się męczyć, ale chęć obicia twarzy Barnesa dodawała mu siły i woli walki. Taka motywacja była dla niego najlepsza i najbardziej efektywna.
— Sssieeeeeemmaaaaaaa! — Bitwa została przerwana przez stojącego w progu Clinta z ekipą. — Mamy żarcie i przyszliśmy na impre... Co wy robicie? — spytał mężczyzna, zdejmując okulary z nosa.
Scenka przed jego oczami wydawała się dość dwuznaczna. Natasha dusiła Steve'a pomiędzy udami, a Bucky leżał całym sobą na Wilsonie i próbował wykręcić mu rękę, przez co Sam robił dziwne miny oraz wydawał różne dźwięki.
— Yyyyy... Skąd się tu wzięliście? — zapytała Tasha.
— Postanowiliśmy zrobić wam niespodziankę — powiedziała Wanda.
— Nic wam nie mówiliśmy, że idziemy do Sama.
— Pan Rogers udostępnił zdjęcie pędzli oraz farb na portalu Instagram, oznaczając pana Wilsona, pana Barnesa i panią. Wyciągnęliśmy racjonalny wniosek, że wszyscy przebywacie tutaj — oznajmił Vision, a wszyscy spojrzeli na Capa.
— No co? Bardzo ładne zdjęcie mi wyszło, więc wstawiłem — usprawiedliwił się.
— Myśleliśmy, że ten remont to wymówka, bo chcecie zrobić imprezę bez nas, ale widzę, że to coś więcej... — Clint spojrzał znacząco na leżącą czwórkę.
— Nie, to tylko zabawa. — Natasha zaśmiała się nerwowo i uwolniła Rogersa.
— Nieważne. — Blondyn machnął ręką lekceważąco.
— Tia... — mruknął Bucky, który odsunął się od Sama, posyłając mu mordercze spojrzenie.
— A co przynieśliście? Byliśmy głodni, więc dobrze, że jesteście — Wilson zmienił temat.
Barton odłożył reklamówki pełne chipsów, napojów gazowanych, alkoholu i słonych przekąsek, a Wanda i Natasha zaczęły je rozpakowywać, przesypując niektóre rzeczy do misek oraz podając każdemu picie. Bucky zaproponował, aby przenieść się do salonu, gdzie będzie lepiej się siedziało niż na podłodze, ale Sam od razu zgasił jego zapał, oznajmiając, że nie chce mieć burdelu na odkurzonym dywanie. W ramach rekompensaty przyniósł koc i poduszki, aby nie było tak twardo. Do grona znajomych dołączył także Scott, który nie przybył na czas, ponieważ zabłądził i łaził po jakichś podejrzanych dzielnicach.
Atmosfera od razu rozluźniła się dzięki żartom Clinta i Langa, dziwnym tekstom ze strony Visiona oraz radości Wandy, która była dzisiaj w szampańskim nastroju. Śmiechom i chichotom nie było końca do późnej nocy. W pewnym momencie Maximoff zasnęła oparta o ramię Visa, który czuł się nadzwyczaj dumny z siebie, a jednocześnie zawstydzony. Wilson upił się, przez co dostał czkawki i śmieszyło go wszystko, co mówił do niego Bucky. Brunet nie mógł dłużej wytrzymać głupot przyjaciela i zaczął się z niego śmiać, przez co obaj chichrali się pod ścianą. Tymczasem Clint i Scott zaczęli ostrą debatę na temat mrówek i jastrzębi. Natasha podpierała się na łokciu i słuchała ich konwersacji, co jakiś czas parskając śmiechem. Zauważyła jednak, że Steve spochmurniał i gapił się na nocne niebo.
— Hej, dziadku. — Przysunęła się do niego. — Co cię trapi?
— Co? — Wyrwany z myśli spojrzał na kobietę. — Nie, nic. Tak sobie myślę tylko.
— O czym, jeśli mogę wiedzieć?
— A jeśli nie możesz?
— To i tak będę wypytywać. — Uniosła kącik ust.
— Jak zawsze. — Steve zaśmiał się i przewrócił oczami.
— No, więc?
— Fajna impreza nam się tu zrobiła — powiedział.
— Steve...
— Szkoda, że Tony nie przyszedł. — Spuścił głowę.
— Och, więc o to chodzi. — Kobieta westchnęła. — Clint mówił, że woleli nawet mu o tym nie wspominać. Po prostu wyszli z wieży i już. Poza tym Stark miał odwiedzić Parkera.
— Widać, że Tony'emu zależy na tym dzieciaku. Nie powiem, na lotnisku nawet dawał radę.
— Póki go nie znokautowałeś. — Zaśmiała się.
— Przeszkadzał tylko. — Blondyn wzruszył ramionami i uśmiechnął się delikatnie, ale tylko na moment.
— Nie kryj się. Możesz się wygadać — zachęciła go Natasha.
— Ech... Brakuje mi go, naszej starej drużyny też mi brakuje. Oczywiście, jestem niezmiernie szczęśliwy, patrząc na nowych Avengerów jak Sam czy Wanda, ale...
— Rozumiem.
— Kiedy wreszcie odnalazłem Bucky'ego i ukryliśmy się przed wami, miałem czas, aby pomyśleć na spokojnie. Prawda, że trochę mi odbiło przez te poszukiwania i upadek Tarczy, ale tu chodziło o życie Bucka. Nie widziałem go tak dawno, myślałem, że jest martwy, a tu nagle okazało się, że to on chce, żebym ja był trupem.
— Lekki szok, co nie?
— To za mało powiedziane. Naprawdę jest mi przykro, że Zimowy Żołnierz zabił rodziców Tony'ego. Nie mogłem mu o tym powiedzieć, nawet nie wiem, czy by mi uwierzył. Poza tym jak to by miało wyglądać? "Hej, Tony, mój przyjaciel miał pranie mózgu i zabił ci rodziców. Miłego dnia"? Myślałem, że dowie się w łagodniejszy sposób. Co się stało, to się nie odstanie.
— Wiesz, że on i tak będzie chował urazę?
— Wiem i rozumiem to. Chciałbym jednak, żeby nie wpadał w furię, kiedy wypowiem imię Bucky'ego i kiedy go zobaczy... Chciałbym, żebyśmy znów byli przyjaciółmi...
— Nie chcę, aby mój pesymizm osiadł na tobie, ale jednak każdy z was wybrał już swoją stronę. Taka trochę droga bez powrotu. Wiesz o tym, prawda?
— Niestety tak.
— Możemy być nadal drużyną, ale czasy świetności minęły. Teraz walczymy razem tylko i wyłącznie, aby pomóc ludziom, a nie dlatego że się też dogadujemy.
— Ostatnio nawet robimy więcej szkód niż pomagamy — stwierdził Steve.
— Czasami tak trzeba, żeby później było lepiej. Chyba coś o tym wiesz.
— Historia lubi się powtarzać.
— Nie każdy ma okazję to zobaczyć.
— Jako doświadczony staruszek, mogę powiedzieć, że to nic fajnego.
— Masz rację — kobieta zgodziła się z nim.
— Dobra, może pozbierajmy wszystkich z podłogi. — Steve podniósł się na równe nogi.
— Tak. — Natasha wstała z jego pomocą.
Clint i Scott ładnie podziękowali za gościnę i wyszli z mieszkania, podśpiewując i trzymając się za ramiona. Vision obudził Wandę najdelikatniej, jak potrafił, okrył ją kurtką i trzymając za rękę, wyszedł z nią z domu. Bucky zaciągnął czkającego Sama do pokoju, gdzie rzucił go na łóżko i pomógł zdjąć niektóre części garderoby. Następnie poszedł do siebie i zasnął od razu, kiedy jego głowa dotknęła poduszki. Steve i Natasha pozbierali wszystkie śmieci i je wyrzucili oraz włożyli brudne naczynia do zmywarki.
— Nie można prowadzić po alkoholu, Kapitanie — powiedziała Romanoff, kiedy wsiedli na motocykl.
— Trzeźwiejszego człowieka już tej nocy nie spotkasz. — Zaśmiał się i odpalił maszynę.
~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~
Witam. Chciałam poinformować, że mam popsuty komputer oraz jestem poza domem i będzie przerwa w dodawaniu rozdziałów. Pech tak chciał, że w wersjach roboczych nie mam ani jednej części na zapas, a na telefonie nie napiszę nic od tak, więc przerwa pewnie trochę potrwa. Mam nadzieję, że mnie rozumiecie.
OvercastDiamond
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top