11.
Nie czekając długo, Bucky wygramolił się z łóżka i wyszedł do ludzi. Uznał, że skoro i tak każdy widział zamieszanie, to po co się kryć. Poza tym bardzo zgłodniał. Miał nadzieję, że wszyscy nadal krzątali się po kuchni, ponieważ dzięki temu wślizgnąłby się niepostrzeżenie do kuchni, usiadł przy stole i czekał na innych, a nie na odwrót.
Jego plan się niestety nie powiódł. Wszyscy, łącznie ze Steve'em, zajęli już miejsca. Sam siedział samotnie przy krótszej stronie stołu, od jego prawej strony zasiadała Suzan, naprzeciw jej była Mia, a obok dziewczynki Rogers. Dla Bucky'ego zostały dwa miejsca, więc z dwojga złego zajął te obok dziewczyny Wilsona, aby być oko w oko ze swoim przyjacielem.
Usiadł bez słowa, jedynie kiwając blondynowi na powitanie. Przynajmniej on nie wiedział o zaistniałej sytuacji i czuł się swobodnie, choć po kilkunastu minutach niezręcznej ciszy zauważył, że coś jest nie tak.
— Sam, prawdopodobnie szykuje się większa misja — zagadał Steve.
Pierwsza na słowa mężczyzny zwróciła uwagę partnerka Falcona, która spojrzała z ciekawością na Kapitana. Rogers speszył się, ponieważ nie wiedział, czy Suzan może słyszeć takie rzeczy.
— Czy... Czy Suzan wie? — Blondyn spojrzał z paniką na Wilsona.
— Tak. Nie przejmuj się — rzekł Sam. — Jaka misja? Mam w niej uczestniczyć?
— Natasha mówiła, że jeszcze nie wiadomo, kto na nią pojedzie. Góra ma ustalić.
— Natasha to Czarna Wdowa? — ożywiła się Mia.
— Tak. — Uśmiechnął się do niej Steve.
— Mówiłem wszystkim, że chcę dwa tygodnie wolnego — powiedział Wilson.
— Wiesz, jak wyglądają urlopy w naszej pracy.
Bucky słuchając tej wymiany zdań, miał nadzieję, że nie zwerbują Sama do tej misji. Nie chciał ponownie zostawać z Mią.
— Długo może trwać taka misja? Przez ile możemy się nie widzieć? — spytała Suzan.
— To zależy. Czasem są to trzy dni, a innym razem trzy tygodnie — odpowiedział jej chłopak.
— Od czego zależy?
— Od naszej znajomości wroga, miejsca zdarzenia. Podczas misji mogą się wydarzyć różne rzeczy, które spowodują opóźnienie naszego powrotu albo wręcz przeciwnie.
— Wiadomo, kto będzie waszym wrogiem? — skierowała pytanie do Steve'a.
— Nie zaskoczy to nikogo, że powiem, iż chodzi o Hydrę.
Bucky wzdrygnął się, słysząc nazwę organizacji.
— Nie wybiliśmy wszystkich ostatnim razem? — spytał Sam.
— Jak to mówią, odetnij im jedną głowę, a na jej miejsce wyrosną kolejne. Na całym świecie są jej jednostki, więc obawiam się, że nigdy nie dojdzie do całkowitej likwidacji. Co z tego, że wszystkie akta wylądowały w sieci. Dzięki temu zniszczyliśmy jej większość, ale jednocześnie zapewniliśmy dostęp do tego milionom ludzi, którzy uznają, że im się to podoba i chcą być częścią tego "kultu" — stwierdził Rogers.
— Dużo z tych akt jest zakodowanych — dodała Suzan.
— Więc w szczegóły zagłębią się osoby o ponadprzeciętnej inteligencji, które są jeszcze bardziej niebezpieczne — odezwał się Bucky. — Zemo tak właśnie zrobił.
— Sprawdzałaś to? — Wilson spojrzał na swoją dziewczynę.
— Lubię kryminały — zaśmiała się.
— Naszą misją jest dalsze likwidowanie ośrodków Hydry, choćbyśmy mieli to robić w nieskończoność. Nie chcemy kolejnej armii superżołnierzy albo czegoś gorszego — oznajmił Steve.
— Więc Hydra robi superżołnierzy, ale ona nie jest taka super? — zapytała Mia, wkładając do buzi kolejnego ziemniaka.
— Dokładnie. Idealne podsumowanie — zaśmiał się Wilson.
Pomimo podsumowania, dyskusja rozwinęła się jeszcze bardziej. Suzan, chociaż wyglądała na nieobeznaną na ten temat, zadawała bardzo dużo pytań i wciągała zaskakujące wnioski, co nie uszło niczyjej uwadze. Dla Sama było to na plus, ponieważ wiedział, że jego wybranka będzie rozumieć, z jakimi przeciwnościami musi się mierzyć na wyjazdach i spotkaniach. Uważał, że kiedy ich związek jeszcze bardziej się rozwinie, będą tworzyć fantastyczną parę.
Mia miała już dość bezsensownego dialogu dorosłych. Po zjedzeniu jeszcze kilku ciasteczek, które zrobiła Suzan, oznajmiła, że idzie do pokoju spać. Ku zdziwieniu wszystkich Bucky powiedział to samo i bez chwili wahania opuścił kolację, kierując się do sypialni. Siostrzenica Sama także nie czekała dłużej i zniknęła, a reszta towarzystwa kontynuowała rozmowę.
~***~
Barnes nie położył się spać od razu. Włączył laptop i zaczął szukać informacji dotyczących Hydry. Odkąd był w stanie normalnie funkcjonować, nie chciał oglądać wiadomości, zajmować się polityką, czy angażować się w sprawy społeczne. Dyskusja, która rozwinęła się przy stole dzisiejszego wieczora, skłoniła go jednak do sprawdzenia, ile informacji na temat wrogiej organizacji mieści się w Internecie.
Mężczyzna nadal był zafascynowany komputerami oraz siecią internetową, a co najważniejsze – tym, jak wiele obrazów, filmów i tekstów się tam znajdowało. Każdy człowiek mający dostęp do tego cudu techniki mógł wiedzieć wszystko na wybrany przez siebie temat. Tak bardzo żałował, że nie odzyskał wolności kilkadziesiąt lat wcześniej i nie mógł patrzeć na rozwój tego przedsięwzięcia od samego początku.
Z drugiej strony niesamowicie go to przerażało. Kiedy tylko wyszukiwarka wyświetliła przed nim wyniki, w których znajdowało się hasło "Hydra", pierwszą rzeczą, jaką ujrzał, było jego zdjęcie. Ilość artykułów, nagrań wideo zwykłych cywilów, jak i kamer najróżniejszych programów była nie do ogarnięcia. Przez te wszystkie lata stał się wizytówką, a raczej maskotką organizacji. Ludzie wiedzieli o nim więcej, niż on sam pamiętał.
Przeglądając każdą stronę po kolei, Bucky natrafił na coś interesującego. To był pierwszy tekst, który nie był stricte związany z przestępstwami, jakie popełnił Zimowy Żołnierz, lecz o samej osobie Jamesa Buchanana Barnesa. Jego uwagę przyciągnęło czarno-białe zdjęcie przedstawiające młodego żołnierza z czasów wojny.
Wgłębiając się w lekturę, brunet przyłożył rękę do serca i szepnął zachrypniętym głosem:
— To ja.
Mężczyzna zawzięcie chłonął każdy akapit artykułu, odświeżając sobie pamięć. Nie sądził, że ktokolwiek oprócz Steve'a wiedział, kim kiedyś był. Przecież nawet on sam tego nie pamiętał.
Nagle usłyszał ciche pukanie do drzwi. Momentalnie zamknął laptopa i odsunął się od biurka, udając, że nic się nie wydarzyło. Otarł oczy, a następnie pozwolił wejść osobie czekającej. Zdziwił się, kiedy zobaczył Mię.
— Nie mogę spać — rzekła, wskakując na łóżko Bucky'ego. — Oni tak głośno rozmawiają, że nie da się wytrzymać.
Barnes dopiero teraz usłyszał głosy dochodzące z kuchni. Był tak zaczytany, że nie zwracał uwagi na dźwięki wokół niego.
— Możesz ze mną posiedzieć, chociaż nie jestem najlepszą osobą, z którą mogłabyś spędzać czas.
Dziewczynka nic nie odpowiedziała. Położyła się na plecach i wlepiła wzrok w sufit, przez co w pokoju zapadła cisza. Bucky nie zamierzał się odzywać.
— Muszę ci coś powiedzieć — szepnęła Mia, jakby nie chciała przestraszyć mężczyzny.
— Co takiego?
— Ale musisz mi obiecać — Usiadła prosto — że nie powiesz wujkowi.
— To jakaś tajemnica?
— Możemy to nazwać tajemnicą, jeśli chcesz. — Uśmiechnęła się delikatnie. — Słowo honoru, że nie powiesz?
— Jakbym jeszcze go miał — mruknął do siebie. — Zgoda.
— Paluszek? — Wystawiła w jego kierunku mały palec.
— No dobrze. — Bucky złapał swoim paluszkiem prawdziwej ręki za jej. — Teraz mi powiesz?
— Nie chcę narzekać — zaczęła nieśmiało. — Może mi się tak wydaje, ale ta dziewczyna wujka... Ona jest jakaś taka... Dziwna.
Spojrzała na kolegę Sama, jakby z góry wiedziała, że jej zaprzeczy.
— Czyli nie tylko mi się tak wydaje — rzekł, kiwając lekko głową.
— Serio? — podekscytowała się dziewczynka.
— Nie mam nic do jej wyglądu oczywiście. Sam mam wiele blizn i wyglądam gorzej od niej, ale jest w tej kobiecie coś takiego, co zmusza mnie do trzymania się z daleka.
— Jakby coś ukrywała.
— Tak. Może po prostu sama jeszcze nie jest pewna tego związku albo się wstydzi, ale... Ech, nie mogę się przekonać.
— Bucky, a obiecasz mi jeszcze coś? — Spojrzała na niego z nadzieją.
— Jasne.
— Bo ja nie chcę, żeby się coś wujkowi przez nią stało, a jak moi rodzice wrócą i zabiorą mnie do domu, to kto go ochroni, jak nie ja. Jakby się coś działo, to daj jej nauczkę, dobra?
— Jaką mam jej dać nauczkę?
— Przestrasz ją czy coś. — Wzruszyła ramionami. — To ty się znasz na takich sprawach.
— No cóż, nie mylisz się. Zrobię, co trzeba. Nie martw się.
— Dzięki. — Uśmiechnęła się. — Mamy swój pierwszy sekret.
— Co to oznacza? — zapytał weselszym głosem.
— Że się przyjaźnimy.
— Jeszcze kilka godzin temu mnie nienawidziłaś.
— To było dawno. — Machnęła ręką.
Po omówieniu kilku luźniejszych tematów dziewczynka zasnęła. Bucky zaniósł ją ostrożnie do sypialni Sama. Słyszał, że kolacja jeszcze się nie zakończyła, więc niezauważenie wrócił do swojego pokoju.
~***~
Przenikliwie mroźny wiatr wkradł się do pokoju przez niedomknięte okno i wpełznął pod kołdrę śpiącego mężczyzny. Choć skulił się i owinął szczelniej pościelą, chłód nadal nie dawał mu spokoju, powodując niekontrolowane dreszcze. Otworzywszy jedno oko, brunet spostrzegł, że zegarek stojący na szafce nocnej wskazywał godzinę drugą w nocy, jednak wpadające światło z zewnątrz było dość jasne, jak na taką porę. Uniósł głowę w ciekawości i rozejrzał. Bezchmurne niebo dumnie eksponowało ogromny, jasny księżyc, którego poświata odbijała się od świeżego śniegu w ogrodzie i wpadała przez niezasłoniętą szybę do pomieszczenia. Żołnierz śpiący w swoim mundurze zmarszczył brwi, mrugając oczyma kilka razy. Dałby sobie uciąć rękę, że jeszcze przed zaśnięciem podziwiał kolorowe, rozkwitające kwiaty oraz słuchał bzyczenia wieczornych owadów.
Zniszczona rama okienna wpuszczała coraz więcej zimnego powietrza, a cienkie ściany i stare prześcieradło nie chroniło mężczyzny przed mrozem. Przeczesał on długie włosy palcami, wstając z łóżka i założył glany. Przeszedł przez próg, uchylając się lekko, aby nie zderzyć się ze ścianą. Drzwi od dawna wyłamane, leżące na podłodze ominął i skierował się do pokoju dziennego, gdzie znajdowało się kilka pułapek dla nieproszonych gości.
Żołnierz przesiadywał w tym domu od tygodnia, czekając na dalsze rozkazy i informacje dotyczące ofiary, na którą polował. Budynek był zniszczony przez wojnę. Dach był nieszczelny i z każdym mocniejszym podmuchem wiatru kolejna jego część się odłamywała, jedna ze ścian była zburzona, brakowało większości okien i drzwi, a meble w każdym pomieszczeniu były połamane. Wilgoć, grzyb, chwasty i robaki. Mężczyzna jednak dawał radę. W odróżnieniu od jego poprzednich kryjówek ta kwatera była luksusem.
Stał tak pośrodku pokoju, patrząc na wpadający przez stłuczone okno śnieg, który powoli zakrywał stary, rosyjski dywan. Nagle wszystkie włosy na jego karku się zjeżyły, a słuch wyostrzył, wyłapując dźwięki dochodzące z drugiego końca chałupy. Ktoś tu jest. Z kabury na udzie wyjął pistolet, a na połowę twarzy nałożył maskę, którą zasłaniał się na każdej misji. Metalowa dłoń dotykała noża, który krył się w pochwie przytwierdzonej do paska.
Zbliżając się do frontowych drzwi, żołnierz zorientował się, że miał do czynienia nie z jedną, lecz dwiema nieznajomymi postaciami. Nie miał pewności, czy to jego ofiara z towarzyszem, czy też absolutnie nieznane i niewinne osoby, jednak wiadome było jedno – każdy, kto stanie na drodze Zimowego Żołnierza, zginie.
Podchodził bliżej w totalnej ciszy, niczym duch, zmora, która z zimną krwią i precyzją godną mistrza, miała zabić bez mrugnięcia okiem. Celnie i szybko, bez poprawek. Słyszał ściszone głosy. Dziecko. Mała dziewczynka i dorosły mężczyzna. Najpierw on, żeby się nie zorientował, a później dziecina, która nie miała najmniejszych szans na obronę.
Wichura rozbujała wszystkie drzewa, których za długie gałęzie odbijały się od ścian i dachu budynku, powodując przerażający hałas, dzięki któremu nie było możliwości usłyszeć skradającego się żołnierza. Chmury zasłoniły księżyc, nastała całkowita ciemność, jednak dla niego nie było to przeszkodą. Wzrok miał tak samo dobry jak słuch, a niczego niespodziewające się ofiary próbowały wzniecić ogień. Nadaremno.
Wyjrzał zza zwisających na jednym zawiasie drzwi. Mężczyzna był niższy od żołnierza o parę centymetrów, czarnoskóry, umięśniony, zwinny. Dziewczynka posiadająca taką samą karnację miała burzę czarnych loków, które ukrywały się pod czapką. Na oko miała siedem lat. Niesłychanie przerażona i zmarznięta przytulała się do faceta, trzęsąc się coraz mocniej.
Żołnierz stanął w progu. Zanim zdążyli się odwrócić, padł pierwszy strzał, który powalił nieznajomego na ziemię. Dziewczynka krzyknęła, zobaczywszy zamaskowaną postać. Odwróciła się, zamierzając uciec. Drugi strzał. Spudłował. Zanim kula do niej dotarła, potknęła się o wystającą deskę z podłogi, unikając naboju. W momencie znalazł się przy niej. Złapał za włosy, a zanim wydobyła z siebie pisk, ostrze przejechało po jej szyi. Ciało upadło bezwładnie.
Przeszukał kieszenie nieboszczyków. Na paszportach widniało nazwisko Wilson.
— Nie! — Bucky wyrwał się ze snu. — Nie, proszę, nie.
Rozejrzał się spanikowany po pokoju, szukając oznak zbrodni. Po jego policzkach zaczęły spływać łzy, a oczy szeroko otwarte próbowały przyzwyczaić się do ciemności. Zegar wskazywał godzinę drugą w nocy.
Wyskoczył z łóżka i wybiegł z pokoju, szukając po omacku sypialni Sama i Mii. Kiedy złapał za klamkę odpowiednich drzwi, wparował jak burza do pomieszczenia, zaciskając szczękę. Z zapartym tchem zauważył, że wszystko jest w porządku. Nie wiedząc, czy to ze szczęścia, z nerwów, czy też ze smutku, opadł na kolanach i zaczął szlochać, nie mogąc się opanować.
Wilson przebudził się i gwałtownie podniósł głowę, nie wiedząc, skąd dochodzi rozpaczliwy płacz. Ujrzawszy klęczącego Barnesa, zjawił się przy nim w ciągu sekundy i złapał go za ramiona, próbując dowiedzieć się, co jest na rzeczy. Wiedząc, że w tym momencie nic z niego nie wyciągnie, po prostu przytulił go, głaszcząc delikatnie po głowie.
Kiedy Bucky okiełznał odrobinę emocje, przenieśli się na kanapę w salonie. Mężczyzna siedział po turecku z kocem na ramionach, patrząc martwo w przestrzeń. Sam położył na stole kubek ciepłej herbaty i usiadł przy przyjacielu, spoglądając na niego smutno.
— Nadal to czuję — rzekł Barnes, trzęsąc się. — Ten mróz, tę ciemność... A jednocześnie nie czuję nic. Tak jak we śnie. Nie czułem nic, nie zawahałem się ani przez chwilę.
— Bucky, to on nic nie czuł. Zimowy Żołnierz nic nie czuł, a ty czujesz. James Barnes czuje — powiedział spokojnie Sam.
— Zabiłem was. — Brunet spojrzał na Wilsona ze łzami w oczach. — Ciebie i Mię. Nawet was nie poznałem.
— To tylko sen.
— Nie dałem wam szansy, abyście wytłumaczyli, kim jesteście. Nie zwlekałem. Po prostu — Odwrócił głowę — was zamordowałem. — Zacisnął wargi, próbując powstrzymać kolejną falę łez. — Strzeliłem do ciebie. Nawet mnie nie zauważyłeś. Zabiłem cię pierwszego, żeby mieć łatwiejszy dostęp do małej, żebyś nie mógł jej obronić. Potem wycelowałem w nią, ale się uchyliła. Podbiegłem do niej i przycisnąłem nóż do gardła... Jej krew została na ostrzu i protezie. Na tej przeklętej ręce. — Spojrzał na metalowe ramię.
— Buck, posłuchaj mnie. — Sam złapał go za lewą dłoń.
— Nie. — Barnes schował protezę pod kocem. — Nienawidzę tego.
— Bucky! Uświadom sobie, że to twoja wyobraźnia płata ci figle. Wspomnienia wracają, mnie też nawiedzają koszmary, ale nie możemy się nimi zadręczać. Musimy iść dalej, do przodu, aby się zmienić na lepsze. Świat nie będzie horrorem, w którym gramy ofiary. Bucky, jesteś wolny. Skorzystaj z tej wolności i nie marnuj swojego nowego życia na zadręczanie się przeszłością.
— To ciągle powraca i nigdy mnie nie opuści.
— Masz rację, to wraca, ale czy to powód do zamykania się na wszystko i wszystkich? Znów masz przy sobie Steve'a, widzisz nowoczesny świat, którym fascynowałeś się dawniej. Od teraz możesz być nowym człowiekiem. Zimowy Żołnierz już dawno umarł.
— Nie wiem, czy potrafię...
— Cierpliwość. Cierpliwość i ciężka praca, a także pomoc. Nie zapominaj o tym, że masz wokół siebie ludzi, którzy chcą ci pomóc. Nie kryj się. Każdy z nas ma swoje demony i koszmary, a razem, łącząc siły, możemy sobie z nimi poradzić. Nie jesteś samotny w tej sytuacji. Uwierz mi. — Spojrzał mu prosto w oczy.
— Ech... Cierpliwość, ciężka praca i pomoc — powtórzył Bucky.
— Szybko się uczysz. — Wilson poklepał go po ramieniu z lekkim uśmiechem na ustach.
Starszy mężczyzna sięgnął po ciepły napój, kiedy opanował drżenie rąk. Ustabilizował oddech, a serce spowolniło i już nie chciało wyskoczyć z jego piersi. Pojedyncze łzy nadal spływały co jakiś czas z jego oczu.
— Wiesz co? — odezwał się czarnoskóry. — Ten sen to totalna ściema. Przecież każdy wie, że Falcon załatwiłby Zimowego Żołnierza w mgnieniu oka. Falcon jest najlepszy i nawet nie zaprzeczaj.
Choć Bucky tej nocy wyglądał jak cień samego siebie i nie był zdolny do powiedzenia czegokolwiek w najmniejszym stopniu pozytywnego, parsknął śmiechem, usłyszawszy komentarz Wilsona. Ten człowiek – niewiarygodnie denerwujący i kąśliwy – był prawdziwym skarbem. Trudno to przyznać, lecz Barnes czuł przyjemne ciepło gdzieś tam w środku, patrząc na niego.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top