-(••÷[94]÷••)-

Głośny trzask. Dwie postaci. Oklaski tłumu i orkiestra wygrywająca na cześć zwycięzcy. W pierwszym odruchu Heather wstała i zaczęła klaskać z innymi. Dopiero pojedyncze krzyki zwróciły jej uwagę. Zawodzący, rozdzierający serce płacz dotarł do jej uszu. Zamarła, rozpoznając głos. Harry. 

Spojrzała zaniepokojona na równie zdziwioną Pamelę. 

Gdy pośród tłumu dało się słyszeć kolejne okrzyki zdumienia, a orkiestra przestała grać, Heather i Mela chwyciły się za ręce, by szybciej przedrzeć się przez tłum i znaleźć na placu. 

— Właśnie zginął chłopiec...

Kolejny krzyk, głuchy wrzask.

— Mój syn! 

Heather poczuła, jak Pamela drży. Spojrzała zaniepokojona na przyjaciółkę. McMay wpatrywała się tępo przed siebie. Heather stanęła na palcach i dopiero wtedy udało jej się dostrzec Harry'ego. Z jednej strony chciała odetchnąć z ulgą, ale zanim zdążyła to zrobić, skierowała wzrok na mężczyznę, tulącego do siebie coś, co w pierwszej chwili przypominało jej lalkę. Zupełnie bezwładne. Czarno żółte barwy wciąż krzyczącego z rozpaczy mężczyzny zwróciły uwagę Heather.

Świat na chwilę zawirował, gdy dostrzegła znajomą czuprynę.

— Cedric... 

Serce złamało się na kawałki, dziwne przeczucie odnalazło wyjaśnienie. Heather poczuła, jak łzy same spływają po jej policzkach, obraz stał się niewyraźny. 

Nie była zdolna do żadnego ruchu i nie wykonałaby go, gdyby nie poczuła, jak stojąca obok Mela próbuje wyszarpnąć się z jej uścisku. Było to zupełnie bezcelowe, bo stojący przed nią nieznany mężczyzna, pracownik Ministerstwa nie przepuszczał żadnego ucznia. Mela jednak, oszołomiona tym, co się wydarzyło, widokiem martwego Cedrica, nie myślała racjonalnie. 

Heather odzyskała zdolność racjonalnego myślenia. Mimo, że jej serce krwawiło, chciało jej się wyć, krzyczeć z bezsilności i bólu, który opanował ją całą wiedziała, ze musi zapanować nad McMay.

Nie było to proste, bo już po chwili Pamela wyrwała dłoń z uścisku Heather i usiłowała przepchać się przez tego, który stał między nią, a ukochanym.

Black stanęła przed dziewczyną i usiłowała ją objąć, by McMay choć trochę się uspokoiła. Pamela zaczęła łkać głośniej, wierzgać się bardziej. Odpychała Heather, biła ją po rękach, usiłując dostać się do Cedrica.

— Pamela... Pamela błagam cię... — załkała Heather, po raz kolejny łapiąc McMay za ręce. — Pamelka błagam... Mela... Mela proszę... 

— Zostaw mnie!! — krzyknęła żałośnie blondynka. — Puść mnie!! Muszę go zobaczyć... muszę...

— Kochanie, on nie... on... on nie... — Heather zaniosła się głośniejszym płaczem, Pamela przestała już się wyrywać. Black nie miała ani siły, ani odwagi, by ponownie spojrzeć w stronę Cedrica. 

Pozwoliła, by Pamela się w nią wtuliła, głośno szlochając. Heather nigdy nie widziała Pameli w takim stanie. Mogła tylko sobie wyobrażać, jak czuła się dziewczyna. Oczywiście Black też bolała strata Cedrica. Był jej przyjacielem. 

Był jednym z pierwszych, którzy dopuścili ją do siebie. Więź z Cedriciem nawiązała zaskakująco szybko, jak na swoje standardy. Wkrótce przebywanie z nim stało się tak naturalne, jak oddychanie. Każdego dnia musiała zamienić z nim choćby słowo. Stał się bliski Heather w niespełna kilka tygodni. 

— Kochałam go... kochałam... naprawdę go kochałam... naprawdę...

— Wiem, Mela... — szepnęła Heather. Odgarnęła blond włosy Meli, morke i przyklejone do twarzy. Udało jej się dostrzec niebieskie oczy McMay. Pełne łez, czerwone od płaczu. — Ja też go kochałam.

•••

Pamela McMay z uwagi na zażyłą relację z Cedriciem Diggory została odprawiona do domu. Rodzice przybyli do Hogwartu, zabrali ją, aby szybciej rozpoczęła wakacje. Heather nie miała więc szansy, aby dłużej porozmawiać z Melą. 

Nawet trochę się z tego cieszyła, bo nie wiedziała, jak miałaby z nią rozmawiać. Sama była zdruzgotana tym, co się stało. Utratą bliskiej osoby. 

Przyjaciela, który dzień wcześniej rozmawiał z nią, śmiał się, turlał po polanie. Heather odczuwała nienaturalną wręcz pustkę. Większą niż ta, która pojawiła się, gdy dziewczyna poznała prawdę o swoim pochodzeniu, o swoich rodzicach. 

Cedric Diggory w krótkim czasie dowiódł swojej inteligencji, wrażliwości, dobroci. Wyciągnął dłoń do Przeklętej Ślizgońskiej Księżniczki. Nie skreślił jej na samym początku, jak robiła to większość. Chciał ją poznać, przy okazji on także się otworzył. Nić porozumienia, którą udało im się wytworzyć, tak po prostu została zerwana.

Heather na okrągło zadawała sobie pytanie; dlaczego. Dlaczego to spotkało akurat Cedrica?

W chwili, gdy Harry opowiedział przyjaciołom, co dokładnie stało się na cmentarzu, Black uzyskała odpowiedź na wszelkie pytania.

Lord Voldemort, który był dotąd mrzonką, postacią z przeszłości. Złem wcielonym z legend, wrócił. Był zabójcą. Mordercą. Zabijał z zimną krwią. Nie potrzebował powodu. Mordował niewinnych, przypadkowych, niepotrzebnych mu do niczego ludzi.

Nie obchodziło go, że Cedric był dobrym człowiekiem, który miał wielu przyjaciół. Nie interesowało go to, że Diggory był młody, dopiero rozpoczynał prawdziwe życie, że był kochanym synem, przyjacielem, chłopakiem. Miał plany i marzenia. Wziął tylko udział w głupim turnieju. 

Ludzie giną w tym turnieju.

— Syriusz miał rację — szepnęła Heather, mocniej przyciskając do siebie poduszkę. 

Hermiona spojrzała na Black, podobnie Ronald. Potter natomiast nie odrywał spojrzenia od trzaskającego w oknie kominka.

— Wszystko się teraz zmieni, prawda? — zapytała Granger.

Heather spojrzała smutno na przyjaciółkę. Kiwnęła głową, wyciągając dłoń, którą mugolaczka natychmiast uścisnęła. 

Granger naturalnie miała rację. Wszystko miało się zmienić. Nie tylko brak Cedrica w szkole, ale świadomość, że Lord Voldemort powrócił. A Diggory był jego pierwszą ofiarą.

•••


Syriusz nie tak wyobrażał sobie powrót do Hogwartu. Owszem, był zdziwiony, gdy Remus zjawił się w domu i zakomunikował, że Dumbledore wzywa go do siebie. Szczerze mówiąc Łapa miał nadzieję, że dyrektor poszedł po rozum do głowy i chce oddać Blackowi pod opiekę nie tylko Heather, ale i Pottera. Nic bardziej mylnego. 

Black dreptał po gabinecie Albusa, nie mogąc powstrzymać negatywnych myśli. 

Niejaki Cedric Diggory poniósł śmierć z ręki Lorda Voldemorta, który odrodził się używając krwi Harry'ego.

— To najbardziej popieprzone, co kiedykolwiek powiedziałeś, Dumledore — powiedział w końcu Syriusz, patrząc wprost na dyrektora.

Może jeszcze dwa dni szybciej Albus przejąłby się takim tonem, jednak nie teraz.

— Jak Voldemort zdołał się w ogóle odrodzić... mówiłeś, że mogła przetrwać tylko cząstka... nie dałby rady sam...

— Pettigrew — szepnął Remus, pocierając skronie. 

Dumledore kiwnął głową.

— Tak go szukałeś?! — wysyczał Syriusz, uderzając dłońmi o blat biurka dyrektora. Gdy tylko do jego uszu dotarło to nazwisko, nabrał wielkiej ochoty, by coś rozwalić. Po raz kolejny wielki Dumbledore poniósł porażkę. Zarzekał się, że szuka Petera, tymczasem szczur doglądał swojego pana tuż pod nosem najsławniejszego czarodzieja XX wieku. To chyba żart. — Rok, Dumbledore! Szukałeś go rok!

— Łapa nie wściekaj się, to nam nic nie da... — westchnął Lupin, kładąc dłoń na ramieniu przyjaciela. — Crouch też był zamieszany w sprawę. Oszukał samego Alastora...

— Alastora, któremu prawie zdradziłeś naszą kryjówkę! — przypomniał Black, patrząc z wyrzutem na Dumledore'a. I tym razem się nie mylił. W istocie, Albus chciał prosić, aby Moody w wolnej chwili sprawdził zabezpieczenia na Grimmauld Place, jednak nie zdążył. Na szczęście.

— Syriusz błagam, to nie jest proces! Mamy mało czasu, a musimy ustalić, co zrobić z Harrym!

— Jak to co? — zdziwił się Black, lekko rozbawiony słowami Remusa. Plan działań był bardzo prosty. — Harry i Heather wracają do mnie.

— Wykluczone — odparł dyrektor, tonem dużo bardziej stanowczym, niż przed chwilą. Wstał i skierował spojrzenie na Blacka. — Harry nie będzie u ciebie bezpieczny. Dom jego wujostwa jest chroniony bardzo potężną magią, magią Lily. Tylko tam chłopiec może przebywać. I ta kwestia nie podlega dyskusji...

— Słuchaj no... jak ta wariatka ma go ochronić, nie posiadając magii? Ona...

— Syriuszu są na tym świecie rzeczy, których nie pojmujesz! Jeśli mówię, że to tam Harry będzie bezpieczny, tak właśnie będzie. Z resztą niezależnie od tego, co powiesz... nie masz do niego praw... Harry zostaje z wujostwem...

Syriusz zacisnął ręce w pięści, gotowy wykłócać się z dyrektorem. Zrobiłby to, gdyby nie skrzypnięcie drzwi. Odwrócił się na pięcie, chcąc wyrzuć z gabinetu osobę, która śmiała im przeszkodzić. 

Jego wściekłość minęła jednak, gdy w progu gabinetu dostrzegł swoją córkę.

Heather wyglądała niezwykle mizernie. Jej włosy były potargane, postawa przygarbiona, oczy opuchnięte od płaczu.

Dziewczyna spojrzała nieprzytomnie wpierw na Lupina, później na Dumledore'a, na samym końcu na Blacka.

Nie wiedziała jak, nie wiedziała dlaczego, ale to w jego stronę podbiegła. Czuła, że potrzebowała właśnie jego bliskości. Tego, który kochał ją bezinteresownie, który odniósł w swoim życiu tak wiele cierpienia. Doznał tak wielu bolesnych strat. Tylko on był w stanie ją zrozumieć. W jego ramionach mogła poczuć się bezpiecznie. Ochroniłby ją, osłonił własnym ciałem.

Wtuliła się w Syriusza, zanosząc głośnym płaczem. Black objął dziewczynę i przytulił mocno do siebie. Nie musiał pytać, dlaczego płakała. Wspominała w listach, że zaprzyjaźniła się z młodym Diggorym, który właśnie został zamordowany.

Serce Syriusza łamało się, gdy jego córka tak płakała. Jednak jakaś jego część cieszyła się, że zaufała mu na tyle, by to w jego ramionach znaleźć pocieszenie, ukojenie. 

— Zabrał mi go... zabrał...

Black nie przestawał tulić do siebie Heather. Głaskał ją po włosach, usiłując choć trochę uspokoić. 

— Zamordował go... zabił... dlaczego zabiera tych, których kocham... dlaczego...

— Cichutko skarbie... jestem tutaj... jestem... nigdy cię nie zostawię... Obiecuję...

— On też obiecał... też mi obiecał... 

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top