-(••÷[90]÷••)-

— Po raz tysięczny, Oliver nic mi nie jest! — warknęła Heather, wyraźnie zirytowana. 

Oliver zauważył dziwne zachowanie czarnowłosej i dwa dni temu po raz pierwszy poruszył temat. Nietrudno się domyśleć, że spotkał się z natychmiastową, negatywną reakcją. Black powtarzała, że nic jej nie jest, zachowuje się normalnie i jedyne, co ją drażni to wieczne pytania Wooda. Swoje złe samopoczucie zrzuciła na zbliżające się egzaminy. Pierwszy miała już za tydzień.

— Naprawdę aż tak stresujesz się nadchodzącymi egzaminami? 

Heather wywróciła oczami, przystając. Spojrzała niechętnie na Olivera. Chłopak z szeroko otwartymi oczami czekał na to, co ma mu do powiedzenia. Black westchnęła ciężko, powoli zdając sobie sprawę, że swoją złość wylewa na Olivera. A on przecież nie był niczemu winny. Po prostu się o nią martwił i w obecnej sytuacji, dziewczyna powinna się z tego cieszyć.

Niewiele zostało jej na świecie osób, które się o nią martwiły. Właściwie mogła wyliczyć je na palcach jednej ręki. 

— A ty się nie stresujesz? Za chwilę kończysz szkołę, a bardziej martwisz się o moje SUM-y niż...

— Właśnie — przerwał brunet, łapiąc dziewczynę za nadgarstek. 

Heather przełknęła ślinę, nie spodziewając się takiego gestu. Mogła przysiąc, że Oliver powoli tracił cierpliwość.

— Widzisz, że się martwię, ale wciąż milczysz. Przecież nie jestem głupi i widzę, że coś się z tobą dzieje... coś złego.

Black miała ochotę się roześmiać. Głośno, głosem przepełnionym bólem i ironią. Na ile zły mógł być człowiek, którego życie w krótkiej chwili zmieniło się o trzysta sześćdziesiąt stopni? 

Była zmęczona całą tą sytuacją, ciągłe pytania Olivera nie pomagały. Najgorsze w tym wszystkim było to, że mimo iż szczerze pragnęła podzielić się z chłopakiem swoim bólem, nie mogła.

— Jestem zmęczona — przyznała w końcu, pocierając czoło. 

— Nauką?

— Tak. — Kolejne kłamstwo, wypowiedziane z taką łatwością. Kolejne kłamstwo, powodujące, że Heather z odrazą patrzyła w lustro. Jak mogła choćby próbować budować głębszą relację z człowiekiem, którego od samego początku musiała okłamywać? Do cholery, nie mogła nawet zdradzić Oliverowi prawdziwego nazwiska! — Wybacz, ale muszę iść się pouczyć...

— Możemy pouczyć się raz...

— Nie, nie możemy! — warknęła Black, wyrywając się z uścisku chłopaka. 

Wpatrywała się w niego ciemnymi, pełnymi złości oczami. Czemu musiał być tak dobry, tak kochany, podczas gdy ona nie mogła dać mu tego samego? Przerastało ją to wszystko, powodowało, że była wściekła na cały świat, a na końcu obrywało się Oliverowi mimo, że on chciał tylko pomóc.

Wood kiwnął głową, cofając się. 

— Jak sobie chcesz — odchrząknął. Podarował dziewczynie ostatnie, pełne zawodu spojrzenie i ruszył w swoją stronę. Jak najdalej od Heather i jej dziwnego zachowania.

Black przez chwilę rozważała, czy nie pobiec za nim, jednak stwierdziła, że nie miałoby to większego sensu. 

Odwróciła się więc na pięcie i podążyła w jedyne miejsce, które w aktualnym czasie wydawało jej się przyjazne. 

•••

Brązowowłosa położyła zakupy na stole i wyraźnie odetchnęła. Wlekła ciężkie siaty spory kawałek drogi. Oczywiście nie planowała kupować zbyt wielu rzeczy, jednak jej zamiary spełzły na niczym. Oparła się o blat wyraźnie zmęczona. 

W takich chwilach przeklinała się, że nie zrobiła prawa jazdy kilka lat temu. Aktualnie nie czuła się tyle pewnie, aby zapisać się na kurs. Poza tym, miała trzydzieści pięć lat i jakoś nie uśmiechało jej się siedzieć w ławkach z gówniarzami. 

Uśmiechnęła się sama do siebie i zaczęła rozpakowywać zakupy. Zdążyła opróżnić jedną siatkę, gdy rozległ się trzask drzwi. Pół minuty później w drzwiach pojawił się ciemnowłosy chłopak, z szerokim uśmiechem na twarzy i tornistrem na plecach. Rzucił torbę w kąt i natychmiast zajął miejsce przy stole, przeglądając przy okazji siatki. 

— Jak w szkole? — zapytała brunetka, nie przerywając zajęcia. 

— Normalka — uśmiechnął się chłopak, wzruszając ramionami. Wyciągnął z jednej z toreb ciastka z zamiarem otwarciach ich.

— Zostaw! — zawołała niebieskooka, wskazując słodycz. 

— Czemu?! Jestem głodny!

— Za chwilę będzie obiad! Nie objadaj mi się słodyczami!

— Ale... 

Ciemnowłosa podeszła bliżej nastolatka, by zabrać mu słodycz, jednak chłopak odsunął się na niewielką odległość, łokciem popychając szklankę, leżącą na blacie. Spadła na ziemię, a kobieta zdążyła jedynie zawołać głośne Nie!.

Sekundę później ze zdziwieniem obracała w dłoniach nienaruszoną szklankę, która powinna była przecież rozpaść się na drobne kawałeczki. Tymczasem jej struktura była zupełnie nienaruszona, jakby spadła na materac, a nie twarde panele. 

— Twój krzyk zamortyzował upadek — roześmiał się chłopak, wkładając do buzi ciastko, na które, swoim skromnym zdaniem, w pełni zasłużył. 

Brunetka odwróciła się powoli w stronę nastolatka. Uniosła znacząco brew i sięgnęła po otwarte już opakowanie. Schowała je do szafy, a szklankę odłożyła do zlewu.

— Nie chcę od ciebie słyszeć, że nie zjesz obiadu, Aven.

— Spoko. — Chłopak machnął ręką. — Dziś jestem tak głodny, że zeżarłbym konia z kopytami. Co będzie? 

— Zapiekanka ze szpinakiem, twoja ulubiona. 

— Zajebiście — uradował się chłopak, przełykając resztki ciasta.

— Co ci mówiłam o takich słowach? Przypominam, że Cynthia uczy się ich od ciebie i przez to jej wychowawczyni wezwała mnie na dywanik.

— Cynthii tu nie ma — zauważył Aven, rozglądając się jeszcze, aby dodać sobie wiarygodności. 

Kobieta odwróciła się w stronę nastolatka, unosząc brew. Aven uśmiechnął się pięknie. 

— Gdzie wyjeżdżamy na wakacje? — zmienił temat, chcąc uniknąć nieprzyjemnej rozmowy. Nie lubił, gdy go ktoś moralizował. — Turcja czy Egipt?

— Zastanawialiśmy się nad czymś nowym... Konkretnie Londyn, co ty na to?

Brunet podniósł gwałtownie wzrok. Zawsze był fanem Wielkiej Brytanii. Uwielbiał ten kraj nie tylko pod względem historycznym, ale i architektonicznym, w ogóle wszystko co związane z Anglią go fascynowało. 

— Jeszcze się pytasz?! — zawołał. — Jestem za!!!

Kobieta roześmiała się głośno, gdy Aven podbiegł, by ją uściskać. Objęła go drobnymi ramionami i ucałowała w czubek głowy. Pokręciła głową, niedowierzając. Był prawie jej wzrostu.

— A co to za przytulaski? — Czterdziestoletni, wysoki mężczyzna wszedł do kuchni. Uśmiechnął się szeroko widząc obrazek przed sobą. — Tak bez nas? 

Dziewczynka, którą prowadził za rękę natychmiast go puściła i podbiegła do kobiety. 

— Anaelle, jesteśmy przyraźliwie głodni! — powiedział mężczyzna, rzucając okiem na nierozpakowaną jeszcze reklamówkę. 

— Zaraz odgrzewam zapiekankę — odpowiedziała brunetka, całując dziewczynkę w czubek głowy. — Jak było w szkole, Cynthia? 

— Suuuper! — zawołała siedmiolatka, podskakując w miejscu. Anaelle pomogła zdjąć jej plecaczek. — Byliśmy na placu zabaw... a na śniadanko dostaliśmy kanapki w kształcie misiów!

— Też chcę takie! — odpowiedziała kobieta, udając zafascynowaną opowieścią dziewczynki. — Przyniosłaś mi takiego misia?

W tamtej chwili dziewczynka wyraźnie posmutniała.

— Nie przejmuj się kochanie, Annie ma swojego misia — odparł mężczyzna, podchodząc do Anaelle. Złożył na jej ustach krótki pocałunek, po czym zwrócił się do córki. — Zabierz Avena i idźcie umyć ręce. Zaraz siadamy do stołu. 

Dziewczynka pokiwała głową i złapała dość niezadowolonego brata za rękę, po czym wyprowadziła go z pokoju. 

— Chris, wyjmiesz talerze? — poprosiła brunetka, na co mężczyzna pokiwał głową. 

— Wzięłaś dziś leki? — upewnił się jeszcze, spoglądając na kobietę.

Anaelle uśmiechnęła się promiennie, kiwając głową. Christopher nieprzerwanie od wielu lat pytał ją, czy pamięta o lekach. Lata temu trafiła do szpitala, w którym pracował. Znaleźli ją przypadkowi ludzie, na ulicy. Nie miała przy sobie dokumentów, jedynie niewielką karteczkę z napisem "Annie". Wywnioskowano, że mógł to być skrót od jej prawdziwego imienia, więc zaczęto się do niej zwracać Anaelle. Zdiagnozowano u niej chorobę psychiczną i zaniki pamięci. Potrzebowała leków, by wyjść na prostą i znów zacząć żyć. 

Chris zdołał pomóc swojej podopiecznej. Po dwóch latach opuściła szpital, doktor już poza swoją pracą pomógł jej znaleźć mieszkanie i pracę. Zaprzyjaźnili się, byli ze sobą dość blisko. Szczególnie wtedy, gdy w pierwszym małżeństwie Chrisa się nie układało. Pięć lat temu mężczyzna rozwiódł się z matką Avena i Cynthii, by rok później wziąć ślub z Anaelle. 

Chris doszedł do porozumienia z byłą żoną w sprawie opieki nad dziećmi. Ze względu na to, że ich matka była stewardessą i często nie było jej w domu, rodzeństwo mieszkało z ojcem i Anaelle.

— Aven już nie może doczekać się naszej podróży do Londynu... — uśmiechnęła się Anaelle.

— Ja też skarbie, ja też.

•••

— A ty co tu robisz? — zdziwiła się Heather, powoli podchodząc do barierki, zabezpieczającej Wieżę Astronomiczną. 

Harry drgnął, ale nie odwrócił się w jej stronę. Ledwo zauważalnie wzruszył ramionami. Przeczucie wydawało się w całej tej sytuacji dość śmiesznym wytłumaczeniem, więc wolał milczeć. Poza tym, zgodnie z prośbą Remusa miał porozmawiać z Heather i zapytać, jak się czuje. Z założenia to ona miała mówić, a on słuchać. 

— Z resztą nieważne. — Machnęła ręką, gdy stanęła tuż obok chłopaka. Roześmiała się głośno, gdy Harry wyciągnął w jej stronę opakowanie z żelkami w kształcie myszek. — Pewne rzeczy się nie zmieniają.

— Racja — przyznał Potter. Utkwił jasne spojrzenie w krajobrazie. Wiosna zapowiadała się pięknie, w oddali dumnie powiewały flagi statku Durmstrangu. Popołudnie było bardzo spokojne, wręcz wymarzone na głębokie rozmowy o życiu i egzystencji. 

— Pisałeś z Syriuszem? 

— Tak, ale o niczym konkretnym. Nie wie jeszcze, jak będą wyglądać wakacje. Ponoć Dumbledore obawia się, że Dursley'owie tak łatwo mnie nie oddadzą. Może być problem z mugolskimi papierami...

Heather pokiwała powoli głową. Nie miała pojęcia, jakie mogły być problemy z papierami, skoro kilka dni temu ona sama została przekazana Remusowi jako jego córka. Nieważne, jak głupio i nierealnie to brzmiało, ale było prawdą. I cała procedura trwała zaledwie trzy minuty.

— Remus mnie adoptował — powiedziała, odgryzając kawałek myszki. Celowo długo ją przeżuwała, aby w jakiś sposób zebrać odwagę i mówić dalej.

Potter wciąż milczał, czekając. Wiedział o wszystkim z listu od Lupina.

— Nie wiem, czy Syriusz ci wspominał, że wszystko jest objęte tajemnicą... wie tylko kilka osób...

— Jak się z tym czujesz?

Jeszcze kilka dni temu Heather rozpłakałaby się i wykrzyczała Potterowi, że czuje się okropnie, źle. Jakby była nic niewartą, pospolitą rzeczą. Przedmiotem, który można oddać, gdy się znudzi.

Stojąc jednak tam, obok chłopaka, który jeszcze dwa lata temu był jej wrogiem, odczuwała coś innego. Coś, co nie pozwalało jej już więcej płakać. Czuła obojętność. Przeraźliwą obojętność, jakby wypłakała już wszystkie łzy. 

Harry był obok, pytał, jak się czuje. Orientował się w sytuacji i nie poklepał jej po ramieniu mówiąc, że jakoś to będzie. Czekał, aż opowie mu, jak się czuje. 

Była dla niego ważna.

Dlaczego miała przejmować się kobietą, którą mimo, że uważała za matkę, nie potrafiła przyjść i po raz ostatni powiedzieć, że ją kocha? Dlaczego wciąż miała czuć, że nie zasługiwała na jej miłość? Jej i Lucjusza? 

— Jest mi już wszystko jedno. Malfoy'owie to przeszłość. Muszę nauczyć się patrzeć w przyszłość. Żal mi tylko tego, że nie mogę powiedzieć Oliverowi prawdy.

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top