-(••÷[87]÷••)-
— Te kociołki mają lśnić, gdy tu wrócę! — warknął Snape, po czym wyszedł z sali, uprzednio zabierając Heather i Harry'emu różdżki.
Malfoy wywróciła oczami, zanim jeszcze trzasnęły drzwi. Odwróciła się do Pottera, który opierał się nonszalancko o jedną z ławek. Heather parsknęła.
— Co? — zdziwił się Gryfon.
— Nie wydajesz się specjalnie zmartwiony tym szlabanem — zauważyła Heather, łapiąc za szczotki, które wspaniałomyślnie dał im Severus.
Harry wzruszył ramionami, prostując się. Złapał szczotkę, którą Malfoy mu rzuciła.
— Zabierajmy się za to, choć i tak wątpię, że uda nam się stąd wydostać do północy.
Heather pokiwała głową i złapała za pierwszy z brzegu kociołek. Dziwna, zielona maź, wyraźnie zastygła i Gryfoni mieli duży problem, by ją zdrapać. Malfoy była nawet gotowa użyć paznokci, ale ostatecznie chwyciła niewielki nożyk, który znalazła w bałaganie Snape'a i to przy jego pomocy usiłowała pozbyć się brudu.
— Jakieś wieści w sprawie uniewinnienia Syriusza? — zagaił Potter, nie przerywając usuwania resztek ślimaków z jednego z kociołków.
— Oj proszę cię. Wydaje mi się, że szybciej sama byłabym w stanie to zrobić... z resztą... ostatnio nie miałam czasu, żeby zajrzeć do Dumbledore'a.
Harry zmarszczył brwi. Darował sobie uwagę o tym, że gdyby Heather mniej czasu poświęciła Woodowi, a więcej swojemu ojcu, byłoby prościej. Dopiero po chwili chłopak zdał sobie sprawę, jak złośliwy był. Przecież Malfoy miała prawo do szczęścia, jeśli naprawdę czuła coś do Olivera. Szkoda, że Harry nie miał tyle szczęścia w stosunku do Cho.
— Zamierzasz mu powiedzieć? — wypalił nagle, patrząc na Malfoy.
Heather utkwiła w nim ciemne spojrzenie.
— Komu i co? — zapytała, marszcząc charakterystycznie nos.
Przez twarz Harry'ego przemknął cień rozbawienia, lecz sekundę później chłopak wrócił do swojej zwyczajowej miny.
— Syriuszowi o Oliverze, czy Oliverowi o Syriuszu?
— I jedno i drugie — odparł Potter, jednak szczerze - myślał o drugiej opcji.
— Nie — powiedziała natychmiast, wracając do czyszczenia kociołka.
— To odpowiedź na pierwsze, czy drugie...
— Oba, Potter — syknęła, szorując nieco za mocno. Łudziła się, że to będzie dla chłopaka wystarczająco odpowiedź, ale gdy znów na niego spojrzała zrozumiała, że czeka na wyjaśnienia.
Czy była mu takowe winna?
Nie.
Czy powinna się przed nim otwierać?
Nie.
Czy musiała się wygadać?
Cholera, tak.
Heather jęknęła, prostując się. Odruchowo rozmasowała plecy, które ucierpiały od czyszczenia kociołków. Jak tak dalej pójdzie oskarży Snape'a o spowodowanie trwałego uszczerbku na zdrowiu. Psychicznym i fizycznym.
— Oliver to... — Dziewczyna przetarła twarz. Nie mogła znaleźć odpowiednich słów. — Nie wiem, co z nas będzie, jeśli w ogóle coś będzie... Na pewno nie powierzę mu tajemnicy, która może wsadzić Syriusza za kratki, a nas przy okazji... a Syriusz... cóż... ma teraz na głowie ważniejsze rzeczy, niż ja.
— Niby jakie? — prychnął Potter. — To twój ojciec, Heather. Uwierz mi, że tylko czeka na wieści od ciebie. Siedzi sam, praktycznie zamknięty... jesteś jego namiastką normalności... jesteś...
Heather zacisnęła wargi. Wiedziała, do czego zmierzał Potter. Zawsze próbował wpłynąć na jej uczucia, postawić Syriusza jako tego skrzywdzonego. Malfoy nie wątpiła, że Black został zraniony przez życie, ale nie zmieniało to faktu, że nie czuje się, jak jego pełnoprawna córka. Jeszcze nie.
Poza tym, Lucjusz i Narcyza nigdy nie pytali o jej samopoczucie ani o to, co czuje. Najwyraźniej ich to nie interesowało. Skąd miała wiedzieć, że Syriusz chce wiedzieć takie rzeczy?
— Spędzę z nim wakacje — powiedziała powodując, że Harry zamilkł. — Będziemy mieli dość czasu na ploty.
— Jesteś zła — szepnął Potter, bardziej do siebie, niż do Malfoy. — Wciąż gniewasz się, bo zabrał cię do siebie bez twojej zgody...
— A dziwisz mi się? — warknęła Heather, tym razem z łoskotem odrzucając kociołek. Wbiła w Harry'ego ciemne spojrzenie. — Nie miał praw...
— Tak, dziwię się — odparł Potter, również się prostując. — Syriusz jest twoim prawdziwym ojcem i tak stara się ciebie traktować. Usiłuje dać ci wszystko to, czego nigdy nie dali ci Malfoy'owie! Miłość, bezgraniczną miłość! A ty zamiast cieszyć się, że w końcu pojawił się ktoś, kto kocha cię taką, jaką jesteś, szukasz dziury w całym! Heather, pogódź się z tym, że u Malfoy'a nie jesteś bezpieczna! Wszystko, co robi Syriusz, robi z myślą o tobie! Wiesz, jak wiele bym dał, by znaleźć się na twoim miejscu?! Wszystko!
Gryfoni wpatrywali się w siebie w szoku. Harry słowami, które wypowiedział, a Heather tym, co usłyszała. Nie spodziewała się, że Potter tak po prostu się na nią wydrze. Dotąd uważała, że zrobiła bardzo duży krok w stronę relacji z Syriuszem. Tymczasem Harry uświadomił jej, że gdy ona pływała w samouwielbieniu, bo zdołała zaufać Blackowi, Gryfon musiał mierzyć się z niepewnością.
— M-myślałam, że... że Syriusz zabierze cię n-na wakacje i...
— Zrobi wszystko, co może. Tylko tyle mi obiecał — szepnął Potter, opadając bezsilnie na krzesło. Spojrzał na Heather zbolałymi oczami.
Naprawdę jej zazdrościł. Zrobiłby wszystko, by w wakacje nie wracać do Dursley'ów. Wszystko.
— Skończmy to i chodźmy spać.
•••
Następnego ranka Heather nie miała odwagi, by usiąść przy śniadaniu obok Pottera i pozostałych przyjaciół. Skorzystała więc z pomysłu Olivera i zajęła miejsce obok swojego chłopaka, naprzeciwko bliźniaków Weasley, którzy nie omieszkali zauważyć nietypowego stanu rzeczy.
Malfoy mogła sobie być z Woodem, ale śniadania zawsze jadała na dotychczasowym miejscu.
— Masz rozwód z Potterem? — zapytał Fred, a George pokiwał entuzjastycznie głową.
— Nie, separację z waszym bratem — odparła Heather, wzdychając ciężko. Uśmiechnęła się z wdzięcznością do Olivera, który nałożył jej na talerz jajecznicę. — Nie mogę zbyt długo przebywać w towarzystwie tego skunksa.
— Och, nam to mówisz... — Machnął ręką George.
Spojrzał na Freda. Bliźniacy przez chwilę przypatrywali się sobie, a po kilku sekundach na ich twarzach zawitały szerokie uśmiechy. Zupełnie, jakby doznali nagłego olśnienia.
— Mamy w zanadrzu kolejny pomysł... — zaczął Fred, opierając podbródek na dłoni.
— Który może uświetnić nudną codzienność... — dokończył George, a Heather z wrażenia odłożyła widelec.
Jeśli coś mogło poprawić jej humor po ostatniej kłótni z Potterem, to tylko konszachty z bliźniakami. Komu, jak komu, ale im głowy do żartów nie mogła odmówić. Po raz pierwszy tamtego poranka uśmiechnęła się szeroko, kiwając głową. To z kolei nie spodobało się Oliverowi, który postanowił wcisnąć swój punkt widzenia.
— Mało masz szlabanów? — zapytał, zerkając na Heather.
— Aktualnie nie mam żadnego! — wybroniła się Malfoy. Ułożyła rękę na sercu, chcąc dodać sobie wiarygodności. — Słowo!
— Heather, ale...
— Oliver, nie ograniczaj naszej przyszłej niedoszłej szwagierki! — zawołał Fred nieco za głośno, bo Ronald spojrzał w jego stronę mimo, że od braci dzieliło go z pięć osób.
Heather użyła wszystkich pokładów samokontroli, by nie spojrzeć w stronę przyjaciół.
— Heather, proszę cię — westchnął Wood, totalnie ignorując bliźniaków, którzy zaczęli przedrzeźniać przyjaciela. — Zajmij się teraz nauką, a nie głupotami.
Malfoy miała ochotę roześmiać się Oliverowi w twarz mimo, że uważała jego troskę za uroczą. Jego prośba była jednak nieco naiwna. Drugie imię Heather Malfoy, dla przyjaciół Black, brzmiało: szlabany. Mimo, że dziewczyna ich nie lubiła, zwłaszcza tych u Snape'a, nie mogła tak po prostu darować sobie żartów z bliźniakami.
Przyznawała z trudem, że polubiła tych dwóch świrniętych Weasley'ów.
Uśmiechnęła się pokrzepiająco do Olivera. Przytuliła do siebie chłopaka, zerkając mu przez ramię na George'a. Puściła mu oczko, dzięki czemu Weasley wiedział, że Czarna Zmora i tym razem pomoże im nieco... przemeblować Hogwart.
— Zaufaj mi — poprosiła Malfoy, wracając do posiłku. — Powiedz mi lepiej, jak sprawy z Cedem...
— Cóż... — Wood wzruszył ramionami, śmiejąc się delikatnie. Heather odwzajemniła gest.
— Pogodziliście się?
— Spójrz tam — poprosił Oliver, wskazując wejście do Wielkiej Sali.
Heather posłusznie zerknęła w tamtą stronę, a pomidor, którego akurat miała na widelcu, spadł wprost na jej spódniczkę. Nie przejęła się tym jednak zupełnie, bo w drzwiach ujrzała Diggory'ego i pewną, przeuroczą blondyneczkę.
Szli ramię w ramię, rozmawiali, jak starzy, dobrzy przyjaciele.
Malfoy uśmiechnęła się szeroko. Nie wierzyła w to, co widziała.
— Pogodzili się? — szepnęła, ściskając entuzjastycznie dłoń Wooda.
Brunet pokiwał głową, wracając spojrzeniem do Heather. Uwielbiał widzieć ją właśnie taką; szczęśliwą. Zanim Heather zdążyła jakkolwiek zareagować, Oliver ułożył dłoń na jej policzku i przybliżając się, musnął delikatnie jej wargi. Po chwili wpatrywały się w niego czarne, świecące oczy.
— Za co to?
— Uwielbiam, gdy się śmiejesz... — szepnął.
Malfoy nie mogła zrobić nic innego, jak roześmiać się głośno. Czuła, jak jej policzki w jednym momencie robią się czerwono. Wtuliła się w klatkę piersiową chłopaka, by ukryć je choć w jakimś stopniu.
Harry wywrócił oczami, widząc sytuację, która właśnie rozegrała się między Heather, a Oliverem.
— Śmieje się, jak kaczka — mruknął cicho.
Ron siedzący obok nie spodziewał się takich słów. Wypluł napój z powrotem do kielicha. Otarł usta i wytrzeszczył oczy na Pottera.
— Nie wiem, o kim mówisz, ale mam głęboką nadzieję, że o Malfoy'ównej.
Harry wywrócił oczami, ale nie skomentował opinii Rona. Skrzyżował spojrzenia z Hermioną, która w tamtej chwili wyglądała trochę, jak profesor McGongall, gdy karciła go za bieg po korytarzu.
— Harry pokłócił się z Heather — wyjaśniła, zerkając krótko na Ronalda. — I zachowuje się, jakby mu olbrzym nadepnął na odcisk — dodała, po czym włożyła do ust kawałek naleśnika.
— Szkoda. — Weasley pokręcił nosem. — Miałem nadzieję, że już jej nie lubisz.
— Ronald skończ już — poprosiła Hermiona. — Harry i Heather są teraz... prawie jakby... rodziną...
Granger przez dłuższy czas wpatrywała się w Pottera, który wzrok miał utkwiony w swoim talerzyku. Bała się, że swoimi słowami zraniła chłopaka, ale po chwili Harry zerknął na nią i uśmiechnął się niepewnie.
— Jakby tak... — przełknął ślinę, a Granger nie mogła pozbyć się wrażenia, że jej przyjaciel zbladł. Postanowiła jednak nie drążyć tematu i zająć się posiłkiem.
•••
— Narcyzo.
Syriusz uśmiechnął się w nadziei, że to choć trochę złagodzi postawę pani Malfoy. Na nic jednak jego próby. Twarz kobiety została tak samo chłodna, jak kilka sekund wcześniej, gdy tylko otworzyła drzwi.
— Remusie.
— Mogę wejść?
Kobieta rozejrzała się delikatnie, po czym szerzej uchyliła drzwi. Gdy tylko Black znalazł się w środku, zatrzasnęła je i stanęła naprzeciwko mężczyzny.
— Wszystko dobrze? Coś się stało z Heather? — zapytała, wyraźnie zaniepokojona. Przełknęła ślinę, bawiąc się nerwowo palcami. — Nie odpowiada na moje listy już dość długo.. Niby sobie wszystko wyjaśniłyśmy, ale wciąż... Remusie, coś się stało? Coś jej grozi? Potrzebuje pomocy? Może... może...
— Cyziu! — przerwał Syriusz, kompletnie zdezorientowany słowotokiem kobiety. Przyszedł tutaj gotowy krzykiem wymusić na niej, by powiedziała wszystko, co wie. Tymczasem ona przywitała go wątpliwościami i pytaniami na temat stanu jego córki? — Spokojnie, jest bezpiecz...
— Och, Salazarowi dzięki! — zawołała Narcyza, której kamień wyraźnie spadł z serca. — Masz z nią kontakt? Co u niej? Jak się czuje? Jak egzaminy? Pewnie bardzo się stresuje... zawsze miała niską samoocenę... przed ważnymi wydarzeniami parzyłam jej takie ziółka... może... może dam ci trochę i... pisałam kolejny list, ale wątpię, że mi na niego odpowie... może mógłbyś jej go przekazać i...
— Cyziu proszę, uspokój się... — poprosił Syriusz, robiąc krok w stronę kuzynki.
Wyraźnie zdziwiony waptrywał się w jej załzawione oczy. Nigdy nie przypuszczał, że pani Malfoy okaże słabość. Nie przy nim, nie przy obcym człowieku. Tymczasem jego zimna kuzynka znajdowała się o krok od histerii, bo nie miała wieści od Heather?
Jedna myśl przemknęła przez umysł Blacka. Chciał się jej pozbyć szybko, bezboleśnie, ale nie mógł. Tylko to mogło być wyjaśnieniem zachowania Narcyzy.
Ale on nie mógł się rozkelić. Nie w tamtej chwili. Cokolwiek Narcyza sobie myślała, jakiekolwiek uczucia nią władały, musiały zejść na dalszy plan. Lightwood nie będzie przytrzymywał Malfoy'a w nieskończoność.
— Cyziu.. skup się, bo nie mam czasu... — poprosił, uśmiechając się delikatnie. Gdyby tylko wiedział, że w tamtej chwili Narcyza odkryła, że to nie Remus Lupin przed nią stoi. Jej oczy zabłysły na sekundę. — Annabeth. Co wiesz o dniu jej śmierci? Czy... czy Lucjusz miał...
Syriusz.
Wszyscy, którzy kiedykolwiek zwracali się do Narcyzy zdrobnieniem albo nie żyli, albo tkwili w Azkabanie. Tylko Lucjusz wciąż wołał do żony Cyziu.
Remus Lupin nie miał prawa wiedzieć, że ktokolwiek nazywał Narcyzę Malfoy w ten sposób.
Serce kobiety zadrżało, choć nie cofnęła się. Pozowliła, by wciąż trzymał ją za ramiona i błagał, by wyjawiła prawdę na temat śmierci Annabeth. Problem w tym, że nie mogła, bo nic nie wiedziała.
— Nie... nie wiem nic na temat śmierci twojej żony.
— Narcyzo błagam cię! — zawołał Syriusz, wyrzucając ręce w górę. — Musi być coś...
Syriusz zamarł. Jego oddech przyspieszył, oczy powiększyły się gwałtownie.
Twojej żony.
— Co t-ty...
— Daj spokój... — Malfoy odetchnęła. — Nikt spoza mojej rodziny nie zwraca się do mnie Cyziu. Już na pewno nie Remus Lupin, którego ledwie pamiętam ze szkoły...
— N-Narcyzo... — Syriusz ledwo zauważalnie wsunął dłoń do kieszeni, gdzie wyczuł swoją różdżkę. Nie chciał walczyć. Było to ostatnie, na co miał ochotę. Jeśli jednak Narcyza pierwsza sięgnie po różdżkę, nie będzie miał wyboru.
— Nie wiem nic na temat śmierci Annabeth, Syriuszu. Lucjusz nigdy nie wtajemnicza mnie w swoją pracę, bo boi się o moje bezpieczeństwo. Jestem niewłaściwą osobą... — Serce kobiety było nadzwyczaj spokojne. Nie wiedziała z czego to wynikało, ale czuła, że Black jej nie zagraża. Przecież wiedziała, że nie jest człowiekiem Voldemorta. Wiedziała, że nie on zdradził Potterów. Nie była pewna, kto to zrobił, ale po prostu czuła, że to nie Syriusz. Zrobiła krok do przodu i położyła dłoń na ramieniu mężczyzny, pocierając je lekko. — Chciałabym ci pomóc, ale nie mogę... Jest jednak ktoś, kto może coś wiedzieć... ale trudno ci będzie znaleźć tę osobę...
— Kto to?
— Barty Crouch Junior...
— Przecież on...
— On żyje, Syriuszu. Nie wiem, gdzie jest, ale żyje. Możesz mi nie wierzyć, ale...
— Podaj mi jeden powód, dla którego mam ci wierzyć... — szepnął Black. Zacisnął dłoń na różdżce. Jeden niewłaściwy krok Narcyzy wystarczy, by wyszeptał zaklęcie.
— Już dawno mogłam wezwać Mire i kazać jej cię uwięzić. Nie zrobiłam tego. Nie zrobiłam tego, bo jesteś jedyną osobą, poza mną, która jest w stanie umrzeć, by chronić moją córkę. Tylko ty zadbasz o Heather tak, jak ja bym to zrobiła. Nie wiem, po co szukasz tych, którzy mogli coś wiedzieć o śmierci Annabeth, ale wierzę, że masz ku temu powód. Uważaj na siebie, Barty to groźny przeciwnik. Nie zawaha się...
— Narcyzo...
Kobieta zerknęła na zegar. Lucjusz już powinien być w domu.
— Idź już. Mój mąż zaraz wróci... Uważaj na siebie...
— Cyziu?! Gdzie jesteś?! — Serce Narcyzy podeszło do gardła. Słyszała, jak Lucjusz chodzi po swoim gabinecie. Lada chwila z niego wyjdzie, a wtedy... wtedy wszystko stracone.
— Uciekaj! — syknęła, popychając Syriusza w stronę drzwi. — Powiedz jej, że ją kocham i zawsze będzie moją córką...
Zatrzasnęła ciężkie drzwi w ostatnim momencie. Lucjusz wyszedł z gabinetu i zatrzymał się w pół kroku.
— Kto to był?
Narcyza dyskretnie otarła kroplę potu. Uniosła przerażony wzrok na męża, by po chwili uśmiechnąć się blado.
— Lucretia. Lucretia mnie odwiedziła.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top