-(••÷[86]÷••)-

Chodzenie z Oliverem było... dziwne. Niby nic takiego nie zmieniło się w relacji Heather i Wooda. Spędzali ze sobą czas zupełnie, jak kiedyś, jeszcze przed misternym planem, który okazał się beznadziejny w skutkach. Do niektórych sytuacji jednak Malfoy wciąż nie mogła się przyzwyczaić.

Choćby to, jak przechodziła przez korytarz, chłopak pojawiał się znienacka i całował ją w policzek, albo jeszcze lepiej;cmokał krótko w usta, podczas gdy ona przechodziła mały zawał sercowy.

Albo gdy wędrowali po błoniach, trzymając się za ręce. To akurat było miłe tym bardziej, że Oliver zawsze miał ciepłe dłonie, ale wciąż... dziwne.

Chwilami Heather zastanawiała się, czy to może ona jest jakaś dziwna. Nigdy nie miała chłopaka, a z tego, co zdążyła zaobserwować, takie zachowania, do których dochodziło między nią, a Oliverem, były dla innych par normalne.

Powinna zacząć mniej przejmować się takimi drobiazgami. Oliver na pewno nie miał takich głębokich przemyśleń. Była tego więcej, niż pewna.

— Odwiedzimy dziś Hagrida? — zaproponował Harry, siadając obok Heather. Dziewczyna wyprostowała się i zerknęła na Pottera. Już zamierzała się zgodzić, w końcu olbrzym wcale nie był taki zły, jednak w porę coś sobie przypomniała.

Oliver obiecał, że pomoże jej w nauce.

— Niestety, nie mogę dziś — uśmiechnęła się przepraszająco, na co okularnik kiwnął głową.

— Spoko. — Potter darował sobie uwagę na temat zachowania Heather od momentu, gdy zaczęła swój związek z Woodem. Spędzała z nim zdecydowaną większość wolnego dnia i od dwóch tygodni Harry nie miał szans, by zamienić z nią więcej, niż trzy zdania. Cholernie frustrujące.

Heather chciała coś jeszcze powiedzieć, ale widząc, że chłopak nie chciał ciągnąć tematu, sama zajęła się swoim posiłkiem. Spojrzała na talerz, na którym czekała na nią owsianka z owocami. Zamierzała jak najszybciej zabrać się za pałaszowanie, ale coś jej przeszkodziło. Konkretnie końcówka krawatu, zanurzona w miseczce.

Dziewczyna jęknęła, odwiązując go.

— Szlag by to trafił... — mruknęła, znów zwracając na siebie uwagę Harry'ego. Czarnowłosy uśmiechnął się, kręcąc głową z dezaprobatą. — Muszę iść po nowy...

— Poczekaj. — Okularnik pokręcił głową. Odwiązał swój krawat i podał dziewczynie. — Weź, nie mam dziś lekcji że Snape'em...

Heather uśmiechnęła się, jednak zaprzeczyła.

— Dzięki, ale mogę iść po swój, to żaden...

— To, że nie masz ze mną lekcji, Potter... — Heather i Harry znieruchomieli w tej samej chwili, doskonale rozpoznając głos nauczyciela Eliksirów.

Potter zacisnął dłoń nieco mocniej na krawacie, który wciąż trzymał.

— Nie znaczy, że możesz latać bez mundurka... — dokończył Snape, stając nad dwójką najbardziej nielubianych uczniów. — Dobrze wiecie, albo i nie wiecie, jaki strój jest wymagany w porze zajęć...

— Jest posiłek — wtrąciła Heather, jednak widząc wzrok Severusa, zamilkła.

— Śniadanie, po którym są zajęcia. A na nich wymaga się pełnego mundurka. Żadne z was nie ma na sobie krawatu...

Harry wymownie podniósł dłoń, na której spoczywał rubinowy krawat. Snape prychnął.

— Może za długo przebywałeś pod wodą i twój mózg doznał niedotlenienia, Potter. Krawaty nosi się na szyi, nie ręku. Szlaban dzisiaj po lekcjach. Oboje.

— Ale profesorze, ja muszę...

— Na migdalenie się z Woodem znajdziesz czas, Malfoy — mruknął Snape z wyraźnym zniesmaczeniem. Poprawił ciemną szatę i ruszył do stołu nauczycieli, zanim Heather zdążyła przekląć wszystkich żyjących dotąd Snape'ów i dziesięć pokoleń w przyszłość.

— Nienawidzę go. Naprawdę go nienawidzę! — warknęła, odwracając się przodem do stołu. Dlaczego Severus tak bardzo jej nienawidził? Co takiego mu zrobiła? A co zrobił mu Syriusz, że tak często Snape wypominał dziewczynie fakt, że jest córką Blacka?

— Odbicia, gdy patrzysz w lustro? — zapytał Ronald, uśmiechając się uroczo do Heather.

— A ty kiedy tu przypełzłeś? — mruknęła niezadowolona Malfoy.

— Słuchanie jak Snape daje ci szlaban, to dla mnie jak pieśń syrenia. Usłyszę ją nawet z drugiego końca Anglii — odparł Weasley, nakładając sobie na talerz omlet. — To co tam robisz po lekcjach?

Heather zacisnęła dłoń na widelcu. Zastanawiała się, czy gdyby powiedziała profesor McGonagall, że jadła sobie spokojnie jajko, a biedny Ronald potknął się, sięgając po sok i nadział okiem na widelec, to kobieta by jej uwierzyła.

— Nie próbuj — zastrzegła Hermiona, zajmując miejsce obok Rona.

— Przecież nic nie robię! — oburzyła się Heather, wyrzucając ręce w górę.

— Widzę to po twoich oczach.

•••

— To od czego zaczynamy naukę? — zapytał Oliver, dopadając do Heather, gdy tylko dziewczyna wyszła za próg sali Transmutacji.

Pokonała kolejny minizawał i uśmiechnęła się niewyraźnie do Wooda. Chłopak objął dziewczynę i spokojnym krokiem ruszyli przed siebie.

— Jesteście taaaacy słodcy — roześmiała się Pamela, gdy dogoniła przyjaciół.

Heather naprawdę miała ochotę dać jej w zęby. McMay rozpływała się nad nie swoim związkiem, jakby od tego zależało jej życie miłosne, które aktualnie było klapą. Cedric naprawdę zainteresował się Cho i Malfoy coraz częściej widywała tę dwójkę razem.

— Jesteś taaaaka wkurzająca — odparła Heather, naśladując ton głosu McMay.

— Oj daj spokój — powiedział Oliver, muskając nosem policzek Heather.

Czarnowłosa poczuła, jak momentalnie się rumieni.

— Pamela to nasz promyczek radości.

— Na pewno nie nasz i na pewno nie promyczek — Heather zmarszczyła nos, słysząc nietypowe porównanie.

— Ale Heather... — mruknął znów Oliver.

Malfoy spojrzała na niego niewzruszona, nawet gotowa go skarcić. Uśmiechnął się jednak tak pięknie, że jej serce na moment zabiło szybciej.

— Jeśli miałabym córkę, a ta córka miałaby pieska, a piesek miałby szczeniaczka, który ma zwierzątko, to byłaby nim Pamela.

— Kiedyś ci ta złośliwość wyjdzie nosem — zagroziła blondynka, kręcąc głową z dezaprobatą.

Malfoy nie wydawała się przerażona taką perspektywą. Wzruszyła jedynie ramionami, czując na sobie uważny wzrok Olivera. Wiedziała, że chłopak tylko czeka na sposobność, by pozbyć się Meli. Choć bardzo lubił dziewczynę, ostatnio wolał spędzać czas tylko w towarzystwie Heather. To chyba nie dziwne, biorąc pod uwagę ostatnie fakty.

Malfoy za to miała dziwne wrażenie, że coraz mnie czasu poświęca przyjaciołom. Co prawda Meli to w ogóle nie przeszkadzało, wręcz namawiała Heather, by ta na każde zaproszenie Olivera odpowiadała twierdząco, ale zupełnie inaczej zachowywał się Harry. Ronald też, ale jego zachowania Malfoy nie brała pod uwagę. Zawsze brakowało mu piątej klepki i ten stan rzeczy miał się już nigdy nie zmienić.

— Na Merlina, zapomniałam! — zawołała nagle Malfoy, stając w pół kroku. Złapała Olivera za dłoń powodując, że chłopak także przystanął. 

— O czym? — zdziwił się. 

— Mam szlaban. Muszę lecieć do Snape'a. 

— Znowu? — westchnął Wood, pocierając czoło. Spotykał się z Heather już dwa tygodnie, a dziewczyna zdążyła odbyć w tym czasie trzy szlabany. Zupełnie, jakby nauczyciele na sam jej widok nakładali na nią kary. 

Heather uśmiechnęła się przepraszająco. Ona sama już do tego przywykła. Trochę bawiło ją, że dla Olivera szlabany były takie niecodzienne. 

— Spotkamy się wieczorem... — powiedziała, odruchowo pocierając kciukiem dłoń chłopaka. Brunet uśmiechnął się na ten gest. 

— I co ja mam w tym czasie robić? — zapytał, przyciągając do siebie dziewczynę. Oplótł ją ramionami powodując, że praktycznie stykali się ciałami. 

Heather poczuła, jak jej cała twarz płonie. Odruchowo położyła dłoń na klatce piersiowej Olivera. 

— Ty... — powiedziała w końcu, odzyskując głos. — Musisz pogadać z Cedem. To twój przyjaciel. Pogódźcie się.

Wood zmarszczył brwi. Nie zaprzeczył, bo pomysł był nawet dobry. Powinien porozmawiać szczerze z Puchonem i wyjaśnić ostatnie tygodnie, gdy oboje trzymali się z dala od siebie. W końcu cała intryga Pameli wymyślona została dla dobra Heather.

— A to dziesięć nieszczęść zabierz ze sobą — powiedziała jeszcze Malfoy, wskazując podbródkiem Pamelę. Mina blondynki natychmiast zrzedła. 

— O nie.

— O tak — odparł Wood, kiwając głową.

•••

— Syriusz to idiotyzm!

— Zmień płytę Luniak — westchnął Black, stawiając przed przyjacielem kufel z kremowym piwem. Sam zajął miejsce naprzeciwko Remusa. Z szerokim uśmiechem upił łyk trunku.

Wszystko zmierzało ku dobremu. Wakacje po raz pierwszy w życiu Heather miała spędzić z prawdziwym ojcem, w prawie rodzinnym domu. Aktualnie dziewczyna była w pełni bezpieczna w Hogwarcie, gdzie miała przyjaciół i przygotowywała się do egzaminów.

Syriusz natomiast miał zapasy eliksiru wielosokowego i sprzymierzeńca w poszukiwaniach Annabeth.

Nic nie mogło pójść źle, mimo złowróżbnych rokowań Remusa.

Za dwa dni Syriusz planował wybrać się do Narcyzy. Naturalnie pod postacią swojego przyjaciela. Jeśli ktoś prócz Lucjusza mógł wiedzieć coś na temat Annie, to właśnie pani Malfoy.

Black nie miał konkretnego planu, jak wydobyć informacje od krewnej. Brał pod uwagę zdemaskowanie. Jeśli tylko widok skrzywdzonego losem skazańca mógł w jakiś sposób mu pomóc, był gotowy.

— Na własne życzenie ściągasz na siebie kłopoty.

— Luniak, zrzędzisz jak portret mojej matki.

— Co ty sobie wyobrażasz? — zapytał Remus, niezrażony porównaniem do rozwrzeszczanego obrazu pani Black. — Tak po prostu wparadujesz sobie do dworu Malfoy'ów i zapytasz Narcyzę co wie o śmierci twojej żony?

— Oj Luniak, to by było za proste. — Machnął dłonią Syriusz. — Lightwood dowie się w jakich godzinach dokładnie Malfoy'a nie będzie w domu i dopilnuje, aby nie pojawił się tam zbyt szybko. W tym czasie ja...

— Syriusz to może być pułapka!

— Czy ty zawsze wszędzie musisz widzieć pułapki i zasadzki?!

— Jakoś tak mam od kiedy nasz przyjaciel nas zdradził, wiesz? — syknął Remus, wbijając spojrzenie w Blacka.

Syriusz przełknął ślinę. Tym razem nie przerwał przyjacielowi. Cierpliwie czekał na to, co ma do powiedzenia.

— Petera też uważaliśmy za niegroźnego gamonia. Z czasem przyjaciela. I co? Nie dostrzegliśmy tego, jak znika, jak dziwnie się zachowuje i coraz bardziej pogłębia w mroku. Może to nawet my go do tego popchnęliśmy! To my byliśmy z nim najbliżej i my powinniśmy dostrzec, że coś złego się dzieje! Zaufaliśmy nie tej osobie i zapłaciliśmy karę. Lily i James nie żyją. Ty spędziłeś lata w Azkabanie, straciłeś córkę i żonę... a ja... a ja nigdy nie pozbyłem się poczucia winy, Syriuszu. Nigdy nie wybaczyłem sobie, że nie dostrzegłem zdrady Petera...

Remus zamilkł, Black natomiast wpatrywał się w niego ciemnymi oczami. Już zrozumiał, dlaczego Remus tak sceptycznie podchodził do całej sprawy.

Lupin nie chciał, aby wydarzenia z przeszłości się powtórzyły. Winił siebie za zaufanie niewłaściwej osobie i najzwyczajniej w świecie bał się, że Syriusz bratając się z Lightwoodem zapłaci za to zbyt wysoką cenę. Zginie, próbując odnaleźć Annabeth, albo znów wyląduje w Azkabanie.

Remus Lupin już nie ufał ludziom.

— Remi... — zaczął znów Syriusz, uśmiechając się delikatnie — gdybyś w dzień śmierci Jamesa dowiedział się, że Peter zdradził miejsce pobytu Potterów, poleciałbyś im pomóc mimo świadomości, że Voldemort może już tam być?

Remus zmarszczył brwi, jednak pokiwał głową.

— To teraz wyobraź sobie, że moja Annie również może być w niebezpieczeństwie, albo ktoś może ją więzić. Ciebie nawet Voldemort nie powstrzymałaby przed próbą pomocy Jamesowi i Lily. Mnie przed odnalezieniem Annabeth nie powstrzyma nawet sam diabeł.

Kufle kremowego piwa przyjaciele opróżnili w ciszy. Wydawało się, że każdy z nich musiał powoli przetrawić słowa drugiego.

Syriusz musiał zrozumieć, że Remus wciąż obwinia się o zdradę Petera, a Lupin z kolei uprzytomnił sobie, jak bezsensowne jest ciągłe upominanie Blacka.

Syriusz był szaleńcem. Kompletnym, skończonym szaleńcem, ale w jednym miał rację. Sam diabeł w towarzystwie Grindelwalda, Slytherina i Voldemorta... nawet cała armia Śmierciożerców nie powstrzyma go przed odnalezieniem Annabeth Black.

Syriusz Black jest idiotą, bo poświęci wszystko dla tych, których kocha.

— Jesteś szaleńcem — powiedział cicho Remus, na co Black uśmiechnął się szeroko.

Czarnowłosy wstał i poklepał przyjaciela po ramieniu.

— Wiem Remi, wiem. A teraz ruszaj dupę, musisz mi pomóc.

— W czym znowu? — jęknął Lupin. — Wyłysieje przez ciebie!

— Oj dość mam twoich włosów, nie o to mi chodzi! — Syriusz wywrócił oczami i podążył w stronę drzwi. Spojrzał wyczekująco na Remusa, wciąż siedzącego przy stole.

— To o co?

— Wakacje się zbliżają. Musimy przygotować pokoje dla Heather i Harry'ego!

— Nie możesz zlecić tego Stworkowi? — mruknął Remus, jednak posłusznie wstał i podążył za Syriuszem.

— Czy tobie krzyki mojej matki zrobiły dziurę w mózgu? Stworek zatruje im pościele i postawi na parapecie halucynogenne kwiaty. Poza tym, trochę ruchu ci nie zaszkodzi.

Remus roześmiał się pod nosem, jednak nic nie powiedział. Widząc radosnego Syriusza, który w najlepsze opróżniał stary pokój na piętrze zrozumiał, że tutaj wcale nie chodziło o śmiercionośne zapędy Stworka wobec swojego aktualnego pana i jego bliskich.

Syriusz sam chciał przygotować pokoje dla córki i chrześniaka. Dać im coś od siebie, jednocześnie zasmakować namiastki normalności. W tej sytuacji Remus nie mógł mu odmówić.

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top