-(••÷[79]÷••)-
Śledztwo Gryfonów zostało mimowolnie zawieszone ze względu na drugie zadanie Turnieju Trójmagicznego. Harry coraz bardziej przejmował się nadchodzącą konkurencją. Nawet podpowiedź, którą otrzymał od Cedrica i w efekcie śpiew wydobywający się z jaja nie zdołał go uspokoić. Co mu po kolejnej zagadce?
Przyjaciele zdołali wydedukować jedynie tyle, że Potter będzie potrzebował czegoś, co umożliwi mu oddychanie pod wodą. Skorzystali więc z podpowiedzi Neville'a i Heather wybrała się na specjalną misję - ponownego rabunku w składziku Profesora Snape'a.
Nie usiłowała ukryć, że bardzo się z tego powodu cieszy. Miała cichą nadzieję, że Snape będzie podejrzewał, że to jej robota. Byłby to kolejny punkt na konto Malfoy w ich cichej wojnie.
— No i gdzie oni są? — zapytał Harry, gdy wraz z Heather i Neville'em dreptał wzdłuż pomostu w kierunku nadwodnych trybun. Był zestresowany, cały się trząsł, w dodatku było zimno, a jego przyjaciele gdzieś zniknęli.
— Może... — Malfoy zacięła się. Harry spojrzał na nią, jednak zdołała wzruszyć ramionami i pokręcić przepraszająco głową. Nie znalazła żadnego pocieszenia. Sama nie wiedziała, gdzie zniknęli Hermiona i Weasley.
W ciszy podążyła za Potterem, który udawał, że słucha wywodu Neville'a na temat Skrzeloziela.
Chciała jakoś wesprzeć Harry'ego, ale nie miała zielonego pojęcia, jak to zrobić. Nigdy nie była dobra w pocieszaniu. Zwykle, gdy w jej otoczeniu znajdował się ktoś w stanie depresyjnym, po prostu wychodziła, albo siedziała cicho obok i wzruszała głupkowato ramionami.
Wraz z chłopakami dotarła do trybun, gdzie już czekał na nich profesor Moody.
Heather wzdrygnęła się na sam widok czarodzieja. Wychodziła z założenia, że niewiele różnił się od swoich ofiar. Pod względem fizycznym oczywiście, bo nie wątpiła w umiejętności i dobre serce aurora. W końcu poświęcił się całkowicie swojej pracy. Skrajnie niebezpiecznej, pracy.
Nad jeziorem rozbrzmiał głos profesora Dumledore'a, który zdecydowanie za głośno tłumaczył wszystkim zgromadzonym zasady. Heather rozejrzała się wokoło. Dostrzegła Kruma i rozwrzeszczanych osiłków Durmstrangu.
Spojrzała w drugą stronę, gdzie zobaczyła Cedrica w otoczeniu Puchonów. Większą uwagę natomiast zwróciła na rozemocjonowanego mężczyznę, który skakał dziko wokół reprezentanta. Miał na sobie żółty sweter z napisem Diggory. Czyżby był ojcem Ceda?
Malfoy uśmiechnęła się delikatnie. Szkoda, że Harry nie miał tyle szczęścia i nie był dopingowany przez rodziców.
Czarnowłosa westchnęła, po raz ostatni zerkając na uśmiechniętego Cedrica. Właśnie wtedy chłopak zwrócił na nią uwagę, a ich spojrzenia się spotkały. Szare oczy Puchona zaświeciły się na chwilę, a na twarzy wykwitł szeroki uśmiech, który Heather odwzajemniła.
Jej usta ułożyły się w bezgłośne powodzenia, na które Diggory kiwnął głową.
— Czarna Zmoro, obstawiasz zakłady?
Heather podskoczyła, gdy po obu jej stronach pojawili się bliźniacy Weasley, jej ostatni towarzysze zbrodni na profesorze Eliksirów.
— Nie stać mnie — mruknęła cicho. — Poza tym moja przyjaciółka gdzieś zniknęła i średnio mam ochotę na hazard.
— McMay? — zapytali rudowłosi.
— Hermiona — syknęła Heather, poprawiając szal. Wiatr zawiał mocniej, rozwiewając jej ciemne włosy, które nawiasem mówiąc, zatrzymały się na twarzy Freda.
— Widzę, że problemy w raju.
— Cicho bądźcie, zaraz się zacznie! — warknął Moody, posyłając chłopakom groźne spojrzenie.
Weasley'owie pokręcili głowami i mamrocząc między sobą odeszli na kolejne piętro, by tam znaleźć kolejne ofiary. Okazało się, że Turniej Trójmagiczny jest dla nich świetną okazją do zarobku.
Profesor Dumbledore zapowiedział ostatnie pół minuty dla zawodników, po czym oświadczył, że na wystrzał z armaty mogą wskakiwać do wody, by znaleźć swoje skarby.
Heather na usta cisnęło się pytanie, co właściwie było skarbem Pottera. Peleryna Niewidka? Wykluczone, by pozwolił ją ruszyć. Może miotła, albo różdżka?
— Jak się czujesz? — zapytała, robiąc krok do przodu. Stanęła dokładnie obok chłopaka, stykali się ramionami. Utkwiła ciemne spojrzenie w niespokojnej tafli jeziora.
— Jesteś pewna, że to Skrzeloziele? — zapytał niepewnie Harry.
Dziewczyna powstrzymała się od wywrócenia oczami.
— Nie. To pióropusznik strusi z dodatkiem cyjanku, zabija prawie natychmiast. Za minutę wskoczysz do wody, wypłyniesz na wierzch po trzech, a po kolejnych pięciu będziesz już karmą dla rybek.
— Fajnie. — Kiwnął głową chłopak, który w obecnej sytuacji nie miał ochoty na żarty.
Gdzieś nad ich głowami rozbrzmiało głośne odliczanie.
Dziesięć.
Dziewięć.
Osiem.
Heather przełknęła ślinę. Odważyła się spojrzeć w bok, na Harry'ego. Ze zdziwieniem dostrzegła, że on także się jej przyglądał.
Siedem.
Sześć.
— Nie utoń mi, Potter — powiedziała, odwracając się do niego przodem. Serce zabiło jej mocniej, krew zaczęła szumieć w żyłach. Podjęła najszybszą w swoim życiu decyzję i przyciągnęła do siebie chłopaka w żelaznym uścisku. — Muszę cię jeszcze trochę podręczyć, zanim zejdziesz na drugi świat.
Tym razem Harry uśmiechnął się, odwzajemniając uśmiech.
— START!
Głośny huk armaty przestraszył prawie wszystkich zgromadzonych.
Harry włożył do ust Skrzeloziele, jednak miał delikatny problem z jego przełknięciem. Heather już zamierzała poklepać go po plecach, bo wyraźnie się krztusił, ale profesor Moody ją uprzedził. Wepchnął chłopaka do wody.
— Harry! — Heather uklękła przy krawędzi platformy. Cała sytuacja nie wyglądała zbyt dobrze. Harry'ego nigdzie nie było widać podczas, gdy Cedric i Krum zdążyli wyłonić się spod tafli i dać znać, że wszystko w porządku.
— O BOŻE, ZABIŁEM POTTERA! — zawołał Neville, czym zaskarbił sobie pełne dezaprobaty spojrzenie Heather.
— Uspokój się, Longbottom! — warknęła, ciągnąć chłopaka za rękaw.
Neville posłusznie kucnął między nią, a żywo komentującym sytuację Seamusem.
— Jesteś pewna, że wzięłaś Skrzeloziele? — zapytał po chwili czarnowłosy.
Malfoy kiwnęła głową.
— Oczywiście!
Kiedy po chwili fale rozstąpiły się i ponad taflą ukazał się Harry, zgromadzeni Gryfoni odetchnęli z ulgą.
— Czyli żyje... — mruknęła Heather, wstając. — To dobrze, bo inaczej moglibyśmy liczyć na odznaki honorowych Śmierciożerców...
Seamus, Dean i Neville spojrzeli na nią zniesmaczeni. No tak, nie rozumieli jej poczucia humoru.
— Nudziarze. — Machnęła ręką, poprawiając sweterek.
Mijały kolejne minuty, a wody jeziora były niespokojne. Z początku na trybunach panowała cisza, ale stopniowo uczniowie jak i dorośli zaczęli ze sobą rozmawiać. Zrobiło się gwarno i tłoczno. Przez tłum co chwilę przebijały się okrzyki dopingujące reprezentantów.
Heather z czystym sumieniem mogła przyznać, że najczęściej słyszała Puchonów i pana Diggory'ego.
Właśnie, Diggory.
Czarnowłosa rozejrzała się w poszukiwaniu grupki przyjaciół Cedrica. Wśród nich dostrzegła ojca Puchona, przy którym stała pewna czarownica. Na oko miała około czterdziestu lat. Bił od niej zadziwiający wręcz spokój. Stała i z uśmiechem przytakiwała ojcu Cedrica, który co chwilę coś do niej mówił.
To musiała być Eloise Diggory.
Heather nie wiedziała, co w nią wstąpiło i skąd nagle u niej przypływ odwagi. Przedarła się przez tłum, co było wyjątkowo trudne, bo od Puchonów oddzielała ją wataha Kruma. Zdołała jednak przepchnąć się przez wrzeszczących osiłków i o mało się przy tym nie przewracając, stanęła przed państwem Diggory z uśmiechem, przylepionym do twarzy.
— Państwo Diggory! — zatrzepotała rzęsami z nadzieją, że to choć trochę poprawi jej sytuację. Wciąż nie wiedziała, jakim cudem znalazła się przed małżeństwem, które widziała pierwszy raz w życiu. Z resztą, z wzajemnością. — Jestem Heather... znajoma Cedrica...
— Miło mi. — Eloise odczepiła się od ramienia męża i uśmiechnęła się ciepło do Heather, wyciągając jednocześnie dłoń w jej stronę. — Eloise Diggory.
Bingo.
Czarownica skierowała błękitne spojrzenie na męża, jednak Amos zbyt zajęty był przekrzykiwaniem tłumu.
Głośne Diggory brzęczało w uszach zarówno Heather, jak i Eloise.
— Wybacz Amosowi... — mruknęła kobieta, kręcąc głową z dezaprobatą. — Jest niesamowicie dumny z Ceda... jest jego największym fanem...
— Nie dziwię się... — Heather pokiwała głową.
— Przepraszam, ale... nie wydaje mi się, aby Cedric za dużo o tobie opowiadał... jak masz na nazwisko, moja droga?
I w tym miejscu całą miłą rozmowę szlag trafił. Heather usiłowała na szybko rozeznać, co brzmiało lepiej. Ujawnienie nazwiska, należącego do człowieka powszechnie uznawanego za mordercę i zdrajcę, czy może przedstawienie się jako córka człowieka znienawidzonego przez wszystkie normalne, czarodziejskie rody.
Malfoy zaklęła w duchu.
Całe życie pod górkę.
— Jestem... przyjaciółką Pameli, jego...
— Och, urocza Pamela... — Eloise kiwnęła głową. — Wciąż mi przykro, że już się nie przyjaźnią, ale Ced nie był zbyt wylewny w tym temacie... Jesteś jej przyjaciółką, tak?
Malfoy pokręciła nosem. Nie nazywałaby siebie przyjaciółką Pameli. Od czasu jej rozstania z Cedriciem dziewczęta oddalały się od siebie. Poza tym, jak blondynka nie ganiała za uczniami Durmstrangu, to podbierała czarnowłosej znajomych. Ostatnio padło na Olivera.
— T-tak. Heather M-malfoy...
Eloise zmarszczyła brwi. W pierwszej chwili nie wiedziała, co powiedzieć. Nie przepadała za Lucjuszem i Narcyzą, bo jej zdaniem nosili się zbyt wysoko. Patrzyli z góry na wszystkich dookoła i najzwyczajniej w świecie pani Diggory nie była w stanie darzyć ich sympatią.
Heather widziała niepewne spojrzenie kobiety. Spodziewała się, że za chwilę rzuci jej pierwszą lepszą wymówkę i się oddali.
Nie mogła na to pozwolić. Niezależnie od tego, co pomyśli sobie o niej matka Ceda, niezależnie od tego, że po prostu nie wypadało pytać o takie rzeczy, ona musiała to zrobić.
— Pani Diggory, właściwie podeszłam do pani, bo mam bardzo... bardzo ważne pytanie.
Eloise kiwnęła głową. Chwyciła ramię dziewczyny i odeszła kilka kroków, by znaleźć się dalej od zgiełku.
— Słucham.
— Tylko... — Malfoy zagryzła wargę, szukając odpowiednich słów. — Proszę, żeby się pani na mnie nie gniewała. To naprawdę arcyważne i...
— Spokojnie, dziecko. Przyjaciele Ceda są moimi przyjaciółmi.
Heather nie wiedziała, czy śmiać się, czy płakać. Tak wiele by dała, by Lucjusz powiedział takie same słowa.
— To może być dla pani bolesne... Chciałam zapytać o... O Susan Walker.
Eloise odchrząknęła.
— Nie rozumiem, dlaczego...
— To dla mnie bardzo ważne...
— Dlaczego? — Kobieta wbiła w Heather intensywne spojrzenie.
— Bo... bo moja matka jest krewną... Blacka... a żona Syriusza miała młodszą siostrę i...
Eloise westchnęła głośno.
— Nie chciałabym poruszać przeszłości...
— Ale...
Kobieta pokręciła głową, nie dając Malfoy dojść do głosu.
— Z Edwardem łączyło mnie coś wyjątkowego. Bardzo przeżyłam jego śmierć i ledwo się z tego pozbierałam. Dlatego wolałbym nie rozdrapywać na nowo starych ran. Pytasz o Susan, jednak nie mogę ci pomóc. Nie znałam jej zbyt dobrze. Była skryta, tajemnicza. Ostatni raz widziałam ją, gdy towarzyszyłam Edwardowi podczas wizyty w Azkabanie. Nie powiedziała ani słowa. Reszty o niej dowiadywałam się z gazet. Tyle powinno ci wystarczyć.
¸,ø¤º°'°º¤ø,¸ ¸,ø¤º°'°º¤ø,¸
Gryfoni po uzyskaniu przez Harry'ego drugiego miejsca w kolejnym zadaniu Turnieju Trójmagicznego byli w szampańskich nastrojach.
No, prawie. Wieczorem tego samego dnia doszła do nich informacja o śmierci Croucha. Choć nikt z uczniów nie miał z nim większej styczności, nie można powiedzieć, że zabójstwo aurora nie zasiało w ich sercach ziarna niepokoju.
— Skórka Boomslanga choć brzmi banalnie, jest bardzo trudna do zdobycia — kontynuował Snape, przechadzając się po sali. Udawał, że nie widzi zniecierpliwionych spojrzeń uczniów. Co prawda było już z dobre trzy minuty po porze lunchu, ale Severus nie mógł tak po prostu wypuścić dzieciaków bez wypracowania. To zupełnie nie w jego stylu. — Dlatego napiszecie krótkie wypracowanie na temat tego jak, gdzie, kiedy i dlaczego akurat tak zdobyć ten składnik.
— Krótkie, to znaczy? — zapytał Hesper, przeciągając się. Jemu poślizg czasowy nauczyciela nie przeszkadzał. I tak przespał pół lekcji.
— Na trzy strony — odparł profesor, wracając do swojego biurka. — Możecie iść.
Uczniowie powstali i zgodnie ruszyli do wyjścia, przepychając się po drodze. Przebywanie w sali Eliksirów zbyt długo nikomu nie służyło. Heather również zaczęła zbierać swoje rzeczy. Z racji tego, że Pamela znów zaczęła ją olewać, nie spieszyło się jej jakoś wybitnie. Nie chciała towarzyszyć blondynce w drodze do Wielkiej Sali.
— Malfoy, podejdź.
Heather wywróciła oczami.
— Czy ja panu wyglądam jak pies? — mruknęła, podchodząc do Snape'a. Spojrzała na niego znudzonym wzrokiem. — Malfoy podejdź, Malfoy wyjdź...
— Malfoy siadaj i nie gadaj! — kontynuował, niewiele robiąc sobie z marudzenia dziewczyny. —Pewnie się cieszysz, że twój przyjaciel zajął drugie miejsce. Abstrahując od tego, czy zasłużenie, czy nie.
— Uratował dwie osoby. Zasłużył...
— Powiedziałem... — przerwał nauczyciel — że nie interesuje mnie twój pogląd na ten temat. Zastosował Skrzeloziele, nie mylę się?
Dziewczyna zacisnęła wargi, by ukryć uśmiech.
— Musi mi pan wierzyć na słowo, bo tego nie widać, ale cieszę się, jak dziecko, jeśli mam okazję wytknąć panu błąd...
Severus uniósł brew.
— Tym razem, o dziwo, ma pan rację.
Snape zmrużył oczy tak bardzo, że spomiędzy jego powiek, Malfoy dostrzegła jedynie niewielkie, ciemne szparki.
— Wiesz o czym ostatnio marzę?
— Mam udawać, że mnie to interesuje?
— O tym — warknął Severus, wstając. Podparł się dłońmi o mebel i pochylił w stronę dziewczyny. — ...że pewnego dnia złapię cię na podbieraniu moich zapasów i z dziką przyjemnością wlepię ci taki szlaban, którego nie zapomnisz do końca swoich złodziejskich dni!
Heather zmarszczyła nos. Złość Snape'a już jej nie przerażała. Przyzwyczaiła się, że nauczyciel najprawdopodobniej miał taki sposób bycia. Poza tym, co mógł jej zrobić, poza wlepianiem szlabanów? Kompletnie nic.
— Profesorze Snape — zaczęła powoli, uśmiechając się niewinnie — oszczerstwa są karalne, zupełnie jak marzenie o uczennicach złapanych w składziku. Rozumie pan, jak bardzo głupio brzmi pana podejrzenie, a jeśli nie... to niech powtórzy pan sobie jeszcze raz swoje słowa, tylko tym razem w głowie, żeby nie ośmieszył się pan ponownie.
— Myślisz, że nie wiem, że to twoja sprawka?
— Słyszał pan kiedyś o czymś takim, jak domniemanie niewinności?
— Ty masz złodziejstwo w genach.
— Wolę mieć w genach złodziejstwo niż hipokryzję i fałsz — odparła, po czym odwróciła się na pięcie i wyszła z sali, trzaskając drzwiami.
¸,ø¤º°'°º¤ø,¸ ¸,ø¤º°'°º¤ø,¸
Cześć Aniołki!
Wróciłam! Czy ktoś może tęsknił?
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top