-(••÷[57]÷••)-

Drogi Seamusie!

Ostatnio rzadko piszemy, ale rozumiem, że jesteś zajęty. Mam nadzieję, że u Ciebie wszystko dobrze.

U mnie tak. Ojciec podarował mi teleskop, dzięki czemu mogę realizować się w swojej pasji. Gwiazdy są naprawdę interesujące. Żałuję, że nie zainteresowałam się nimi wcześniej.

Jak się ma twoja przyrodnią siostra? Wspominałaś, że ma na drugie imię Leonie, prawda? Obiecałeś, że opowiesz coś o jej prawdziwej matce. Ta historia bardzo mnie ciekawi, więc proszę napisz coś.

Dbaj o bezpieczeństwo, aby słońce cię nie spaliło.

Heather

Heather trzeci raz przeczytała list. Musiała przemycić w nim jakoś pytania do Syriusza. Miała tylko nadzieję, że zrozumie, o co jej chodziło. Nie zamierzała rezygnować z planów. Wciąż chciała dowiedzieć się czegoś na temat swojej historii. I żaden Lucjusz jej w tym nie przeszkodzi.

W końcu odłożyła długopis, który podarował jej Harry i wyjęła z klatki Tunię. Przywiązała naburmuszonej sówce liścik do nóżki i posłała ją do Blacka. Gdziekolwiek się znajdował.

Upewniając się jeszcze, że drzwi do jej pokoju są zakluczone, wyjęła ze szkolnego kufra album, który podarował jej Remus.

Po kilku dniach namysłu w końcu wpadła na pomysł prezentu dla Pottera. Zamierzała zduplikowac zdjęcie, na którym był młody James Potter wraz z Lily, Annabeth i Syriuszem, oprawić w ramkę i wysłać chłopakowi. Z początku chciała kupić mu coś ze sklepu, ale stwierdziła, że powinien dostać coś zdecydowanie bardziej wartościowego.

Oczywiście aby zrealizować plan potrzebowała pomocy Mire. Narcyza od ostatniego wypadu, następnie sprzeczki z córką, nie chciała zgodzić się na jej kolejny spacer do miasteczka. Tak więc skrzatka pozostała jedynym ratunkiem dziewczyny.

Miała wybrać się do sklepu i zakupić ramkę.

— Mire, wszystko zrozumiałaś? — zapytała Heather, już trzeci raz. Miała złe przeczucie, które mówiło, że coś się stanie i cały plan pójdzie nie tak.

— Mire nie powinna...

— Mire do cholery, ja też jestem twoją panią... I nie robisz nic złego. To jak zakupy.

Skrzatka zastrzygła uszami, jednak nic więcej nie powiedziała. Trzymając w dłoni sakiewkę z pieniędzmi, zniknęła.

Gdy godzinę później Heather usłyszała trzask, natychmiast zostawiła album od Remusa i zbiegła na dół. Nawet nie zadbała o to, by go schować, chociaż przykryć kocem.

Mire czekała na nią w kuchni. Czarnowłosa podbiegła szczęśliwa, gdy dostrzegła w jej dłoniach niewielką ramkę. Miała ochotę przytulić ją z całej siły.

Podeszła jednak, a jej twarz rozjaśniła się w wielkim uśmiechu.

— Mire jesteś najlepsza! — zaszczebiotała, odbierając przedmiot.

Zamierzała pobiec do swojego pokoju i jak najszybciej spakować prezent dla Pottera. Nie przewidziała jednak, że w jej szaleńczym biegu na piętro przeszkodzi Draco.

Chłopak zagrodził siostrze wyjście, z satysfakcją opierając się o futrynę.

— Co tam kombinujesz z moimi pieniędzmi, Gryfciu?

Dziewczyna wywróciła oczami. Blondynowi najwyraźniej brakowało rozrywki i postanowił podwyższyć swoje i tak za wysokie ego.

— Pożyczyłeś mi je, więc są moje.

— Błąd. To wciąż moje pieniądze, którymi pozwoliłem ci dysponować. Co to za szmelc? — zapytał, wskazując głową ramkę, którą Heather trzymała w dłoni.

— To w ramach prezentu urodzinowego — westchnęła czarnooka.

— Kto ma urodziny?

— Pamela — odparła bez zastanowienia. Nie mogła popełnić tego samego błędu, co przy Narcyzie. Draco był gotów jeszcze pobiec do matki na skargę.

— McMay ma urodziny w wakacje?

— Tak! Przesuń się, muszę włożyć tu zdjęcie i wysłać pakunek — warknęła Heather, przepychając się między bratem, a drzwiami.

Chłopak jedynie wzruszył ramionami i wszedł do kuchni, by znaleźć jakąś zakąskę przed kolacją.

Heather wbiegła do pokoju, z impetem zatrzaskując za sobą drzwi. Zamarła, gdy na łóżku dostrzegła siedzącą Narcyzę. Kobieta trzymała w dłoniach album. Album, którego Heather zapomniała schować. Tak po prostu zostawiła go na łóżku i pobiegła do kuchni.

Serce czarnowłosej podeszło do gardła. Blada niczym ściana, na drżących nogach podeszła do blondynki, by móc spojrzeć jej prosto w twarz. W tej krótkiej chwili zdała sobie sprawę, że już nie ma żadnych możliwości, by okłamać Narcyzę. Prawda, którą tak długo bała się wyznać, którą zakazano jej wyznać, ujrzała światło dzienne.

Spojrzała na jej zwykle piękną, poważną twarz. Kiedyś Heather wydawało się, że wyrażała miłość. Dziś wiedziała, że za tą maską krył się fałsz i obłuda.

— Ty... — mruknęła cicho pani Malfoy. Odchrząknęła, usiłując odzyskać głos. — Ty wiesz...

Heather patrzyła na nią twardym wzorkiem. Blondynka jednak nie była w stanie unieść wzroku. Wstyd i poczucie winy zbyt ją przygniatały. Prawda, która miała pozostać ukryta aż po kres ich dni, zdeptana, usunięta, pogrzebana, zapomniana. Wygrzebała się spośród zgliszczy w momencie, gdy nikt się tego nie spodziewał.

— Wiem — powiedziała czarnowłosa. Starała się, by jej głos brzmiał pewnie, jednak nie miała pewności, czy taki był, bo szybko bijące serce odbijało się echem w jej głowie.

— Od jak dawna?

— Pół roku.

Narcyza w końcu odważyła się podnieść wzrok. Jak to możliwe, że Heather od sześciu miesięcy znała prawdę i niczym się nie zdradziła? Nie zadawała pytań? Nie krzyczała? Nie powiedziała, że wie?

— Zabierz to i schowaj — poleciła Narcyza, oddając dziewczynie album.

Gdy Heather nie zareagowała, wcisnęła jej go w dłoń. Otarła pierwsze łzy, które popłynęły po jej bladych policzkach.

Czarnooka natomiast poczuła, jak kilka słów Narcyzy doprowadza ją do szału.

— Tylko tyle masz do powiedzenia? — syknęła, zaciskając palce tak mocno, że opuszki całkowicie zbielały. — Po tylu latach kłamstw? Nic mi się nie należy? Żadne słowo wyjaśnienia?

Pani Malfoy wciąż stała tyłem do córki, niepewna co zrobić. Co miała jej powiedzieć? Przeprosić? Jakie słowa były w takiej chwili odpowiednie? Narcyza czuła bijącą od dziewczyny nienawiść i co gorsze, wcale się nie dziwiła.

— Nie masz odwagi spojrzeć mi w oczy?

Narcyza uniosła podbródek. Pochodziła z potężnego rodu Blacków. Nikt nie miał prawa zarzucać jej tchórzostwa. Odwróciła się powoli, by spojrzeć w czarne oczy.

— Co mam ci powiedzieć? — syknęła. — Że przepraszam? Przepraszam, że dałam ci dom? Że pokochałam jak własne dziecko? Że stałaś się dla mnie córką, o której zawsze marzyłam? Że czułaś się kochana?

— Za kłamstwa! — krzyknęła Heather. — Za wasze kłamstwa, oszustwa i obłudę! Za wychowanie mnie w tej cholernej klatce, której tak nienawidzę! Zawsze wiedziałaś, że tu nie pasuje! Nieważne, jak bardzo się starałam dopasować! Lucjusz nigdy nie był w stanie pokochać mnie tak, jak Draco! Jak mogłaś przywłaszczyć sobie cudze dziecko?!

— Świadomość bycia dzieckiem mordercy jest lepsza? — szepnęła pani Malfoy. — Robiłam wszystko co mogłam, byś poczuła się kochana! Pokochałam cię, rozumiesz? Jesteś moją córką. Nie Syriusza i Annabeth! Moją!

Heather pozwoliła, by po twarzy pociekły jej kolejne łzy. Nie panowała nad żalem, który ją dławił. Chciała krzyczeć, wyć z bólu. Pragnęła jedynie wyrwać się z tego miejsca i trochę odpocząć. Tylko trochę.

— Nigdy nią nie byłam.

Obie panie Malfoy wpatrywały się w siebie oczami pełni niezrozumienia. Oddychały ciężko, wciąż szukając odpowiednich słów. Jednak, czy takie w ogóle istniały?

Narcyza cofnęła się kilka kroków, po czym otarła łzy.

— Póki co, to musi pozostać między nami.

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top