-(••÷[46]÷••)-

Okej, okej...

Zdałam sobie sprawę, jak bardzo nienawidzę Polsatu i tych reklam, dzięki którym jestem w stanie przejść się po piwo na stację benzynową w sąsiednim województwie. Znacie tego mema, nie? No właśnie...

Mimo, że wszyscy kochamy memy, nie pozwalajmy im stawać się rzeczywistością zbyt często, dlatego....

Również dlatego, że nienawidzę, gdy niektórzy autorzy na Wattpadzie robią to, co ja zrobiłam w 45 rozdziale...

Stworzyłam rozdział 46 i wstawiam go dziś!

· • ● ← → · • ●

- Pięknie było, prawda? - zagadnęła.

Tata zrobił kilka kroków, zanim odpowiedział:

- Tak. Ale najbardziej podobało mi się, że mogłem to przeżyć z tobą.

~ Nicholas Sparks "Ostatnia piosenka"

¤¸¸.•'¯'•¸¸.•..>> <<..•.¸¸•'¯'•.¸¸¤ 

— Heather...

Wystarczyło jedno słowo, wypowiedziane przez Syriusza, by wspomnienia brunetki na nowo w niej odżyły. Dobrze znała ten głos, bo właśnie ten słyszała we śnie. Dopiero w tamtym momencie zrozumiała, że sen, który powtarzał się co jakiś czas przez wiele, wiele lat... właściwie odkąd pamiętała, nie był wcale wytworem jej wyobraźni, ale wspomnieniem. Wspomnieniem, które dawno temu zagnieździło się w jej umyśle i nie chciało go opuścić.

— Trzynaście lat... Trzynaście lat czekałem, żeby cię zobaczyć... — Syriusz nie mógł opanować łez, które cisnęły mu się do oczu. Ostatni raz widział Heather, gdy miała niespełna dwa latka, burzę czarnych loczków na głowie. Jej ciemne oczka migotały radośnie, wpatrzone w pluszowego smoka. — Byłaś... byłaś wtedy taka maleńka... Taka bezbronna...

Black nie kontrolował tego, co się z nim działo. Nie wiedział nawet, że z każdym słowem robił krok w stronę czwórki przerażonych Gryfonów. Dopiero, gdy Harry wyciągnął przed siebie różdżkę, Syriusz zrozumiał.

Przeniósł ciemne spojrzenie na Pottera. Tak bardzo podobny był do Jamesa.

— Co Harry, zabijesz mnie? — roześmiał się Black. Nie był w stanie powstrzymać swojego huncwockiego charakteru. W Azkabanie mógł jedynie pośmiać się z Ray'a, który jednak niewiele robił sobie z jego złośliwości.

— Nie zbliżaj się... — Tym razem to Heather zabrała głos.

Syriusz znów zaczął się w nią wpatrywać, jak w najpiękniejszy obrazek. Niczego nie pragnął bardziej, niż wziąć swoją małą Heather w ramiona i przytulić. Powiedzieć, jak bardzo ją kocha, i jak cierpiał z dala od niej. Problem w tym, że w oczach dziewczyny nie dostrzegł niczego więcej, prócz zagubienia.

Nie mógł jednak jej winić. Dopiero niedawno poznała prawdę, całe życie sądziła, że jest córką Lucjusza Malfoy'a.

— Jeśli chcesz zabić któregoś z nich, musisz zabić i nas... — wtrąciła Hermiona, robiąc krok do przodu. Stanęła przed Harrym i Heather z zaciętą miną, z wściekłością wpatrywała się w Blacka.

Syriusz roześmiał się. W tamtej chwili bliżej był szaleństwa, niż racjonalnego myślenia. Jego córka i chrześniak go nienawidzili. Dwie, najbliższe mu osoby miały go za mordercę. Co więc mógł zrobić, by zmienili o nim zdanie? Potrzebował dowodu. Świadka.

— Remus! Remi wyłaź już! — wydarł się Black, kręcąc się wokoło. — Remi!!!

Gryfoni popatrzyli na siebie zdezorientowani. Na terenie Hogwartu znajdował się tylko jeden człowiek o imieniu Remus. Serca uczniów zmarły, gdy w drzwiach pokoju stanął profesor Lupin.

— Wiedziałam! — zawołała Hermiona. — To wilkołak, dlatego nie przychodził na lekcje! — zwróciła się do przyjaciół, wskazując oskarżycielsko Remusa.

Lupin jednak wcale nie przejął się słowami dziewczyny. To prawda, był wilkołakiem. Było to jego przekleństwo, jednak nic nie mógł na to poradzić. Oczywiście, że wolałby być przeciętnym czarodziejem, jak cała reszta. Jednak los okrutnie go pokarał.

Remus nie miał jednak ani czasu, ani ochoty, by tłumaczyć się ze swojej przypadłości. Musiał naprawić coś, co sknocił wiele lat temu.

— Heather... — zwrócił się do czarnowłosej, która wciąż milczała. Szeroko otwartymi oczami wpatrywała się w byłego więźnia, stojącego kilka metrów dalej. Naprawdę był jej ojcem? Ktoś tak obdarty z godności? Nie mający niczego? Uciekający, chowający się po obskurnych, opuszczonych chatach. — Wiesz już, że Syriusz jest twoim ojcem...Ale to, co stało się trzynaście lat temu... Przedstawiali wam złą wersję wydarzeń... Proszę, zrozum...

— Zamierza mi pan udowodnić, że on nie jest mordercą? — prychnęła ciemnooka, a pogarda w jej głosie była tak wyraźna, że zabolała samego Blacka. — Zdradził rodziców Harry'ego!

— To nie on... — jęknął Lupin. W jego głowie cała sytuacja wyglądała dużo prościej. — To Peter. Peter Pettigrew...

— Pettigrew nie żyje.

— Oczywiście, że żyje! — warknął Syriusz, który powoli dość miał całej tej rozmowy. Chciał, żeby jego córka w końcu spojrzała na niego inaczej, niż na zbrodniarza.

Lupin wywrócił oczami i podszedł do Rona. Zanim chłopak zdążył zareagować, wyrwał mu szczura, co nie obyło się bez głośnych protestów rudowłosego.

Remus wycelował różdżką w zwierzątko, które trzymał za ogon, głową do dołu. Parszywek wierzgał się i piszczał, jednak chwilę później zaczął rosnąć. Po kilku sekundach nauczyciel nie był w stanie utrzymać tego ciężaru. Puścił Parszywka, który z głośnym łoskotem opadł na ziemię, by po chwili przybrać ludzką postać.

Osoba, którą zobaczyli Gryfoni nie prezentowała się lepiej, niż stojący obok Black. Hermiona była nawet skłonna stwierdzić, że to Syriusz wyglądał lepiej, niż rzekomy Pettigrew.

Pulchny mężczyzna, miejscami wyłysiały, z twarzą przypominającą szczurzy ryjek. Wyglądał niczym postać wyjęta z horroru.

— Och Remus! Syriusz! Przyjaciele! — zawołał, rozkładając tłuste łapki.

Syriusz wyrwał Remusowi różdżkę i korzystając z zamieszania przyłożył ją Glizdogonowi do gardła. Był wściekły.

W jego umyśle znów odżyła tamta noc, kiedy to ruszył w pościg za Peterem. Za przyjacielem. Znaleźli się na środku ulicy. Stali naprzeciw siebie, z wyciągniętymi różdżkami. Wokoło zebrał się tłum gapiów. Mugole, pewni, że to Halloweenowe przedstawienie. Och, naiwni w swej głupocie.

Jeden trzask. Drugi trzask. Promienie, raz po raz strzelające z drewnianych patyków, które młodzi mężczyźni trzymali w rękach.

Kolejny trzask, tym razem głośniejszy.

Black usłyszał swoje imię. Obejrzał się przez ramię, by rozpoznać swoją żonę.

Zaklął siarczyście.

To nie miejsce dla niej. Powinna być w domu, z dzieckiem.

— Zabiłeś ją! — syknął Syriusz, tym razem dłoń zaciskając na gardle Glizdogona. Nie dbał o to, jaką metodą zabije Petera. Mugolską, czy czarodziejską. Jedyne, co musiał zrobić do pozbawić go życia. Dla wyższego dobra, dla bezpieczeństwa Heather i Harry'ego.

By pomścić Annabeth.

— Zabiłeś moją Annie... Chciała mi pomóc! Tylko pomóc! Zawsze pomagała, tobie też, ty szczurze! Zamordowałeś ją! Dlaczego, co?! Dlaczego?! DLACZEGO?!

Dzika furia w oczach Syriusza przeraziła nie tylko Petera. Przełknął ślinę, gorączkowo wpatrując się w szaleństwo, wypisane na twarzy Blacka. W tamtym momencie naprawdę był w stanie go udusić.

— To nie tak... Nie chciałem... To przypadkiem...

— Łżesz! Zdradziłeś Lily i Jamesa!

— To nie tak... Czarny Pan... On mi groził... Musiałem... Nie chciałem, ale musiałem...

— Zdradziłeś moich rodziców?! — Tym razem Harry wyrwał się przed szereg. Zupełnie zignorował dłoń Hermiony i stanął obok Blacka. Spojrzał w oczy Petera. W te małe, ciemne, przerażone ślepia. Te same, które lata temu zapewniały Jamesa i Lily o swojej lojalności. Te same, które widziały ostatni wdech Annabeth Black.

— Harry... Chłopcze... twój tata... twój ojciec, by mnie nie zabił... Był dobrym człowiekiem...

— Syriusz... — Remus podszedł do Blacka. Wiedział, że Łapa i Peter w jednym pomieszczeniu równa się krwawa jatka.

Lupin nie mógł do tego dopuścić. Mimo, że rozumiał wściekłość Blacka i jego chęć zemsty.

Położył dłoń na ramieniu czarnowłosego, który niezbyt się tym przejął. W końcu mógł wymierzyć sprawiedliwość. Za wszystkie krzywdy i cierpienia, które spowodował ten podły tchórz...

— Syriusz, nie jesteś mordercą...

Black zmarszczył brwi, gdy uderzyły go słowa przyjaciela. Przetrwał trzynaście lat w Azkabanie, bo powtarzał sobie, że jest niewinny. Nie był mordercą.

Czy tamtego dnia był gotowy, by się nim stać? Gdy obok stała jego córka, wpatrującą się w niego ze strachem w oczach?

Cofnął się o krok, luzując uścisk. Lupin wykorzystał okazję i zabrał mu różdżkę. Wciąż celował w Glizdogona. Nie mógł dopuścić, by poczuł się zbyt swobodnie. Tamtego dnie Pettigrew miał ponieść karę za wszystkie wyrządzone krzywdy.

— Widzisz? — Syriusz zwrócił zmęczone oczy na Heather. Merlinie, na żywo była jeszcze bardziej do niego podobna. — Nie jestem mordercą. Twoja matka była najważniejszą osobą w moim życiu. Tuż potem do tego grona dołączyłaś ty. Nigdy, ani przez chwilę nie podążałem za Voldemortem...

— Dlaczego oskarżyli cię o zbrodnie? — zapytała Malfoy, z całej siły walcząc z łzami, które napływały jej do oczu.

Nie wiedziała, czy dobrze robi. Szczerze mówiąc, bardzo w to wątpiła. Niby przed nią stał Peter Pettigrew, który przyznał się do zabójstwa jej matki i zdrady Potterów. Tylko jak to możliwe, że Ministerstwo popełniło tak duży błąd?

— Oficjalnie zostałem Strażnikiem Tajemnicy. Wiedział o tym Dumbledore i Remus. W tajemnicy również przed nimi podmieniliśmy mnie na Petera. Byłem najbliżej z ojcem Harry'ego, dlatego zostałem przynętą. Tylko Peter znał prawdziwe miejsce, w którym ukrywali się Lily i James — wyjaśnił Syriusz, a jego głos stał się o wiele spokojniejszy. Uśmiechnął się delikatnie, usiłując zmiękczyć serce córki. Ona jednak wciąż wpatrywała się w niego dużymi, ciemnymi oczami, niezdolna do wykrzesania choć krztyny większych emocji. — Heather, proszę... Powiedz coś...

— Nie znam cię... — powiedziała cicho. — Jesteś dla mnie kimś obcym. Co mam ci powiedzieć?

Syriusz nie odpowiedział, choć słowa córki przeszyły go na wskroś. Było mu z tego powodu bardzo źle, jednak musiał przyznać, że Heather miała racje. Nie znała go. Jak mógł więc od niej oczekiwać, że choćby przytuli go na powitanie? Równie dobrze mogłaby przytulić przypadkowego przechodnia na ulicy. Głupi był w swej naiwności, jednak co poradzić, gdy tylko nadzieja mu pozostała? Nadzieja, że jeszcze kiedyś Heather spojrzy na niego jak na ojca.

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top