-(••÷[40]÷••)-

· • ● ← → · • ●

Czasami szczerość wchodzi w drogę lojalności. 

Czasami ten sekret nie jest do końca nasz i zdradzając go, można zaszkodzić innym.

~Stephenie Meyer "Księżyc w nowiu"

¤¸¸.•'¯'•¸¸.•..>> <<..•.¸¸•'¯'•.¸¸¤ 

— Przeczytałaś. 

Heather odwróciła się, słysząc głos profesora Lupina. Zerknęła na zegarek, który wskazywał pięć po szesnastej.

— Spóźnił się pan. — Skrzyżowała ręce na piersi. 

Remus uśmiechnął się lekko. 

— Przeczytałaś? — ponowił pytanie Lupin. Podszedł bliżej dziewczyny. Przez chwilę stali i uważnie wpatrywali się w siebie. On z zaciekawieniem, ona niezrozumieniem. 

W końcu Heather sięgnęła do torby, by wydobyć listy. Po przeczytaniu wszystkich wpakowała je w koperty i zwinęła, chcąc zwrócić je profesorowi w dokładnie takim stanie, w jakim je dostała. Jednak stojąc naprzeciwko profesora, trzymając w dłoniach karteczki, które były prawdopodobnie jedynym istniejącym dowodem miłości, kiedyś łączącej jej prawdziwych rodziców, miała wątpliwości, by oddać je Lupinowi. 

— Nie chce ich — rzekł Remus, jakby odczytując myśli ciemnookiej. 

Heather chciała schować koperty do torby, jednak zawahała się. 

— Dlaczego?

— Prócz Syriusza jesteś jedyną osobą, która ma prawo posiadać te listy. 

— A co jeśli ich nie chcę? — zapytała, gdy wątpliwości pojawiły się w jej umyśle. Po co jej pamiątka po mordercy i jego dawnej miłości? — Annabeth nie żyje. On ją zamordował. Żadne listy tego nie zmienią...

— Skoro je przeczytałaś... — wyszeptał Lupin, wskazując zawiniątko w dłoni dziewczyny. — Powinnaś zrozumieć jak wielką miłością Syriusz darzył twoją matkę. Nie zostawił jej w momencie, gdy wszyscy spisali ją na straty. Sądziliśmy, że Annie nie wyrwie się ze szponów szaleństwa... Podniosła się z kolan dzięki twojemu ojcu...

— Nie mów tak. Mój... mój ojciec... ma na imię Lucjusz. Moja matka to Narcyza... — Heather rzuciła zawiniątko wprost pod nogi profesora. Nie chciała, by ktokolwiek identyfikował ją z Blackami. Owszem, była wściekła, że Lucjusz i Narcyza okłamywali ją całe życie, jednak wolała to niż ojca mordercę i matkę wariatkę.

 Poza tym, nie takiej rozmowy oczekiwała, przecież chciała wyciągnąć od Lupina coś na temat Blacka. Tymczasem profesor znów zasypał ją informacjami, które nie wnosiły nic nowego do sprawy, jedynie potęgowały jej ból i zagubienie.  

— Heather...

— Nie chce tego, rozumiesz? — szepnęła. Po jej policzku pociekła pierwsza łza, przez którą potoczyły się kolejne. Równie bolesne. — Nie chce niczego, co jest z nimi związane. Nie było ich przy mnie całe życie. Syriusz Black jest mordercą. Do tego chce mnie zabić.

— On nie chce cię zabić, na litość boską! — krzyknął Remus, tracąc nad sobą panowanie. Owszem, nie spodziewał się, że zadanie będzie proste, jednak miał nadzieję, ze Heather zacznie współpracować. Tymczasem ona nie chciała spojrzeć na ojca łaskawszym okiem, choć to w dużej mierze pomogłoby jej zrozumieć prawdę.  

— Dlaczego pan go broni? — zapytała Heather, poprawiając torbę spadającą z ramienia. Rozumiała, że kiedyś coś szczerego łączyło profesora i Blacka, jednak nie potrafiła rozpoznać motywów działania Lupina.

— Jestem mu to winien.

— Dlaczego? 

— Heather...

— Obiecał pan odpowiedzieć na każde moje pytanie! A ja pytam tylko o to. Dlaczego? 

Lupin przetarł twarz, usiłując się uspokoić. Faktycznie powiedział Heather, że udzieli jej odpowiedzi na każde zadane pytanie. Sądził jednak, że dziewczyna zapyta go o coś związanego z przeszłością swoich rodziców, początkiem wojny. Nie o to, dlaczego Remus chce pomóc przyjacielowi. 

Spojrzał w jej czarne, przepełnione łzami oczy.  I wtedy podjął decyzję. Dość kłamstw i sekretów. Całe życie tej dziewczyny przepełnione było fałszem. Nastał czas, by ktoś wyznał jej prawdę.

— Wierzę w niewinność twojego ojca. Nie zabił ani Annabeth, ani mugoli, ani Petera Pettigrew. Poza tym Peter żyje. 

— Dlaczego pan mu wierzy? 

— Jest moim przyjacielem.

— Jest? — zapytała natychmiast, a jej czarne oczy nabrały podwójnego rozmiaru. Lupin nie użył formy przeszłej. Było to albo przejęzyczenie, albo niedopatrzenie z jego strony. — Pan wie, gdzie on jest.

 Remus zacisnął wargi, wciąż nie odwracając wzroku.

— Wiem.

¸,ø¤º°'°º¤ø,¸ ¸,ø¤º°'°º¤ø,¸ 

Po kolejnym wieczorze spędzonym w bibliotece, Heather wróciła do dormitorium. Ostatnimi czasy towarzystwo pani Pince przestało jej aż tak przeszkadzać. Nie dopuszczała do siebie faktu, że tak naprawdę usiłowała uciec od konfrontacji z Pamelą. 

Dziewczyny nie odzywały się do siebie już dość długo. Przez to również relacja Malfoy z Granger i Potterem stała się nieco chłodniejsza. Kiedy Heather widziała Hermionę lub Harry'ego w towarzystwie blondynki, zwyczajnie odwracała się i zmieniała wcześniej obrany kierunek. 

Czarnowłosa przywitała się z siedzącą przy biurku Angeliną i z ulgą dostrzegła, że na horyzoncie nie widać Pameli. Odłożyła torbę i rozsunęła zasłony swojego łóżka. Swoją drogą byłą przekonana, że ich nie zasuwała. 

Kiedy uchyliła delikatnie jedną z nich, już zrozumiała. 

Pamela siedziała na środku łóżka Malfoy i z wypiekami na twarzy coś czytała. 

Heather w pierwszej chwili chciała oskarżyć ją o korzystanie z nieswojego łóżka. Jednak kiedy jej wzrok spoczął na porozrzucanych kopertach, a ciemne oczy na dłużej zawiesiły się na zgrabnie napisanym "Annabeth Rodden Szpital Świętego Munga", Malfoy oniemiała.

— Heather, przepraszam... — zdołała wydusić Pamela, gdy zorientowała się, że Malfoy ją nakryła. 

— Skąd to masz?! — wrzasnęła, wyrywając blondynce kartkę, którą akurat trzymała. 

Podczas, gdy Pamela usiłowała znaleźć odpowiednie słowa, choć w istnienie takowych powątpiewała, Heather zaczęła zbierać koperty. Nie miała pojęcia, skąd znalazły się w jej pokoju. Przecież oddała je Lupinowi. Szybko wrzuciła je niedbale do szuflady, po czym znów skierowała na McMay wściekłe spojrzenie.

— Jak śmiałaś?! Co ty w ogóle sobie myślałaś?! 

— Co się dzieje? — Angelina podeszła do współlokatorek, zdziwiona ich zachowaniem. Zwykle to ona miała spięcia z Malfoy, nie McMay. 

— Nie twoja sprawa, Johnson — syknęła czarnowłosa, machając ręką. 

Tymczasem Pamela zeszła z nieswojego łóżka i podeszła bliżej Heather, chcąc ją uspokoić. Położyła obie dłonie na jej ramionach, jednak Malfoy strąciła je tak szybko i brutalnie, że blondynka cofnęła się gwałtownie.

— Malfoy, wyluzuj... Dobrze ci radzę... — Angelina stanęła przez McMay, która patrzyła oniemiała na Heather. Dawno już nie widziała w jej oczach takiej furii. — Czemu się drzesz?

— Ta kretynka czytała nieswoją korespondencje! — wrzasnęła Malfoy, wskazując Pamelę. 

— I to jest powód, żeby wpadać w furię? 

— Jak już mówiłam... — powiedziała twardo Heather, tym razem całą swoją wściekłość kierując na Angelinę. Johnson niepotrzebnie mieszała się w całą sytuację. 

Pamela nie miała prawa ruszać listów Blacka, a złość Malfoy była jak najbardziej uzasadniona. Czarnooka nie miała sobie nic do zarzucenia. Wręcz przeciwnie, dziwiła się sobie, że tak spokojnie zareagowała. 

— Nie mieszaj się, dla swojego własnego dobra — ostrzegła, mrużąc oczy.

Angelina jedynie prychnęła. Znała Malfoy nie od dziś i wiedziała, że nie jest w stanie jej przegadać. Podarowała jej ostatnie, oceniające spojrzenie i ciągnąc za sobą Pamelę, ruszyła do wyjścia.

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top