-(••÷[4]÷••)-

· • ● ← → · • ●

Zawsze stali po przeciwnych stronach przepaści.

Na początku przewiesili przez tę przepaść wąski mostek.

Od czasu do czasu jedno przechodziło do drugiego, chybocząc się na boki.

Tylko po tej drugiej stronie wcale nie było fajnie i w końcu i tak wracali na swoją stronę.

I tak żyli przez lata. Z czasem już nawet nie przechodzili na tę drugą stronę, bo i po co.

- Gabriela Gargaś "Wybacz mi"

¤¸¸.•'¯'•¸¸.•..>> <<..•.¸¸•'¯'•.¸¸¤ 

— Czy ja naprawdę muszę tam iść? — westchnęła Heather, obserwując matkę, która zaklęciem pakowała prezent. 

Od momentu spotkania z Greengrassami czarnooka miała nadzieję, że w jakiś sposób wywinie się z wizyty w ich domu. Wieczór w towarzystwie reprezentantów Nienaruszalnej Dwudziestki Ósemki, choć kiedyś wydawał się spełnieniem marzeń, w tamtej chwili był bardziej jak kara za popełnione grzechy. 

— Heather, ojciec cię o coś prosił... — przypomniała Narcyza, która tym razem nie zamierzała odpuścić córce. Ich rodzina musiała zachowywać pozory, mimo że od trzech lat ich córka coraz to bardziej się od nich odseparowywała, a ich poglądy na przeróżne tematy zdawały się zbliżać do skrajności.

— Ojciec nigdy nie prosi... — zauważyła dziewczyna, a jej twarz wyrażała czyste zdziwienie. W pamięci usiłowała przywołać  widok ojca, który prosił ją o cokolwiek właściwie, jednak nie była w stanie. — Poza tym... Wiesz, że nie lubię Dafne... Znając życie będzie jeszcze Zabini, Parkinson... Mamo krew mnie zalewa, gdy muszę siedzieć z nimi w jednym pomieszczeniu. Wystarczy, że w szkole będę musiała patrzeć na ich krzywe...

— Heather!

— Niezbyt urodziwe... Potrącone przez Błędnego Rycerza, lica... — dokończyła, wzruszając ramionami na pełne dezaprobaty spojrzenie Narcyzy. 

— Nie wierzę, że tu chodzi tylko o niechęć do przyjaciół twojego brata... — zaczęła blondynka, odkładając prezent. Podeszła do córki i usiadła obok, otaczając ją ramieniem. 

— Mamo, ja kompletnie nie odnajduję się w tym środowisku. Oni nienawidzą mnie za to, że jestem Gryfonką, a ja nie mam zamiaru ich za to przepraszać... 

Narcyza westchnęła ciężko, usiłując znaleźć jakiekolwiek słowa, które mogłyby w jakimś stopniu pocieszyć jej córkę. Sama wychowywała się w środowisku, które wyjątkowo ceniło ideologię czystości krwi, jak i przynależność do domu Salazara Slytherina. Choć nikt, nigdy nie powiedział pani Malfoy w twarz, że powinna wstydzić się córki, blondynka potrafiła dostrzec nieprzychylne spojrzenia niektórych ludzi. 

Sama Narcyza nigdy nie przejmowała się aż tak Hogwarckimi podziałami. Fakt, że Heather należała do Gryffindoru w ogóle jej nie przeszkadzał, jednak gdy Lucjusz powrócił z zamku z wieścią, że ich córka nie może zmienić domu, pani Malfoy wiedziała, że życie czarnookiej stanie się o wiele trudniejsze. Nie przez Lucjusza, Dracona, ale przez społeczeństwo czarodziejów, które już zawsze będzie posyłać jej dziecku krzywe spojrzenia i złośliwe uśmieszki.

— Heather...

— Mamo, nie serwuj mi teraz proszę pogadanek o tym, że muszę godnie reprezentować nasz ród, o tym, że nieważne gdzie jestem...O ile nie liczy się to dla ciebie... dla ojca to jak...

— Dobrze. — Narcyza pokiwała głową. Heather stawała się coraz starsza i rozumiała już prawa, którymi rządziło się ich środowisko. Blondynka nie chciała po raz kolejny mydlić jej oczu, zwłaszcza że i Draco był coraz starszy, a wraz z nim jego przyjaciele, którzy podobnie jak ich rodzice nie słynęli z dobroci i wyrozumiałości. — Kochanie, w naszym świecie trzeba... spełniać pewne standardy. Społeczeństwo, w którym się obracamy... 

— Chce czystości krwi, etykiety i bycia Ślizgonem... — wtrąciła czarnooka. 

— Właśnie. Trafiłaś do Gryffindoru i... 

— I dlatego już zawsze pozostanę wyrzutkiem...

— Poczekaj... — poprosiła blondynka, pocierając uspokajająco ramię czarnowłosej. Nie chciała używać gorzkich słów, próbowała jak najłagodniej nakreślić dziewczynie sytuację. — Zwykle ci, przydzieleni do Gryffindoru nie interesują się czystością krwi... Dla nich nie ma to znaczenia... Jednak ty... Heather, stoisz pomiędzy dwoma, zupełnie różnymi światami. Należysz trochę do nas, trochę do nich... Dlatego tak trudno będzie ci utrzymać się wśród nas... Kochanie, od początku musisz być nastawiona na walkę o swoje i... mimo, że jesteś Gryfonką... Musisz być najwspanialszą Gryfonką ze Ślizgońskim sercem. Tylko wtedy nasze, czyste społeczeństwo przekona się, że możesz należeć do niego w pełni, mimo różnicy... Ale pamiętaj, że... nieważne czy jesteś w Gryffindorze, Slytherinie... jesteś naszym dzieckiem i nigdy nie przestaniemy cię kochać. Nigdy, Heather... — uśmiechnęła się pokrzepiająco, patrząc w oczy córki. 

Po chwili Heather odwzajemniła gest, mocno przytulając się do matki. Och, ile by dała, by usłyszeć podobne słowa od ojca.

¸,ø¤º°'°º¤ø,¸ ¸,ø¤º°'°º¤ø,¸ 

Uroczysta kolacja, z okazji urodzin panny Dafne Greengrass dobiegła końca. Panowie wybrali się na taras, panie na spacer do ogrodów, a pierwsze piętro posiadłości zostało opanowane przez brykające  dzieci pomiędzy jedenastym, a piętnastym rokiem życia.

Heather odsunęła się nieco od siedzącego na ogromnej kanapie towarzystwa. Zajęła fotel stojący najbliżej okna, modląc się w duchu, by zupełnie zapomniano o jej obecności. Rozejrzała się po bogato zdobionym salonie. Ściany, z których zwisały ogromne portrety, zapewne należące do przodków Greengrassów. Potężne rubinowe zasłony przywieszone przy oknie, które mimo rozmiarów, wcale nie nadawało pomieszczeniu dużo światła. Przy wschodniej ścianie, na całej jej długości ustawiono ogromne regały z przeróżnymi książkami. Zaczynając od tych historycznych, poprzez informujące o najróżniejszych gałęziach magii, aż do prawdziwych perełek magicznego świata. Bogato zdobiony kominek z czarnego kamienia nadawał pomieszczeniu nieco cieplejszego klimatu, tym bardziej że w jego wnętrzu płonął ogień. 

— Jak spędzasz wieczór? — Heather odwróciła się w stronę Astorii, która trzymała przed sobą talerz z ciastkami. Uśmiechnęła się zachęcająco do Malfoy, wskazując słodycze. 

Czarnooka sięgnęła po czekoladową babeczkę, zatrzymując na niej spojrzenie na dłużej.

Nie miała w zwyczaju kłamać, ale w takich chwilach etykieta brała górę i jeśli panna Malfoy nie chciała słuchać kolejnych reprymend od ojca, musiała jej przestrzegać.

— Wybornie, dziękuję za zaproszenie.

— Kiepsko kłamiesz — skwitowała dwunastolatka, odkładając talerz na pobliski stolik. Nadal się uśmiechając, zajęła fotel naprzeciwko Malfoy. — Ale rozumiem. Pewnie masz w domu o wiele lepsze rzeczy do roboty. W dodatku... Sama nie mam ochoty słuchać tych pasjonujących rozmów o wielkości Ślizgonów i dennych kawałów na temat Pottera...

Heather powoli pokiwała głową, a przez jej myśli ponownie przeszło wspomnienie spotkania w Dziurawym Kotle. Potter i jego czarna, roztrzepana czupryna. Granger ze swoim zmarszczonym noskiem, który uwielbiała wszędzie wtykać, i rudy, najmłodszy z braci, Weasley. Od pierwszego roku stali się praktycznie nierozłączni i choć Heather spodziewała się, że sława uderzy Wybrańcowi do głowy, przez co odrzuci mało popularnych przyjaciół, okazało się zupełnie inaczej. Harry nigdy nie wykorzystywał swojej statusu, co chwilami wydawało się dziewczynie wręcz podejrzane. Nie zmieniało to jednak faktu, że ziejący sympatią Potter był obiektem kpin koła adoracyjnego jej brata.

— Ta.. czasami... Naprawdę nie rozumiem, dlaczego wybrali sobie na kozła ofiarnego akurat jego... — mruknęła, skubiąc lukier.

Astoria odrzuciła jasnobrązowy warkocz na plecy, po czym podkuliła nogi pod siebie. Uważniej przyjrzała się Malfoy, która wydawała się wręcz niezdrowo zainteresowana babeczką.

— Wydaje się miły — podsumowała Astoria.

— Taki jest.

— Może tego w nim nie lubią... — zastanowiła się dwunastolatka. Przez swój pierwszy rok w Hogwarcie, nie raz słyszała drwiny na temat Pottera i jego przyjaciół, zwłaszcza te pochodzące z ust Dafne i jej przyjaciół. Nie rozumiała ich niechęci wobec chłopaka tym bardziej, że wydawał się jej zupełnie nieszkodliwy.  — W sumie... Znasz go najlepiej z nas, Heather. Nie chcesz... Objaśnić im paru spraw? — Astoria uśmiechnęła się lekko, wskazując głową sąsiednie towarzystwo.

Heather prychnęła, gdy tylko zrozumiała intencje dziewczyny. Dlaczego Greengrass w ogóle zaproponowała, by Malfoy stanęła w obronie Pottera? Chyba musiałaby być niespełna rozumu, żeby posunąć się do takiego kroku i to w obecności tylu sępów, czekających na jej błąd.

— Osz ty w życiu. I nie wiem jakim cudem wpadłaś na tak durny pomysł, Ast... — mruknęła.

— Tak jakoś...

¸,ø¤º°'°º¤ø,¸ ¸,ø¤º°'°º¤ø,¸ 

Syriusz przymknął oczy, gdy tylko zyskał pewność, że nikt nie będzie go niepokoił. Zapadł zmrok, parking rozświetlały tylko pojedyńcze latarnie, a on sam wdrapał się na przyczepę jednej z furgonetek i ukrył pod starym, porwanym kocem.

Odetchnął ciężko, przywołując na myśl wczorajsze spotkanie z Harrym. Był cholernie podobny do Jamesa. Od razu wiedział, gdy tylko ujrzał burzę czarnych włosów i te okrągłe, tak dobrze znajome okulary.

Zastanawiał go fakt, dlaczego chłopak opuścił dom wujostwa późnym wieczorem i to z walizką. Najchętniej zmieniłby się w człowieka i wyrzucił tym durnym mugolom, co o nich sądził. Zawsze uważał, że siostra Lily miała nierówno pod kopułą i upewnił się w tym, gdy tylko ujrzał wściekłego Harry'ego, drepatającego po ulicy. Może i sam nie był wzorowym ojcem, właściwie nie bardzo miał okazję nim być, jednak nawet on starał się przestrzegać podstawowych zasad bezpieczeństwa, oczywiście jeśli chodziło o osoby inne niż on sam. 

Śledził młodego Pottera aż do momentu, w którym chłopak wsiadł do Błędnego Rycerza. Nie trudno było się domyśleć, że trafi do Dziurawego Kotła. Black nie mógł jednak aż tak się narażać. Za dużo czarodziejów spędzało tam czas. Musiał pozostawić Harry'ego samego i zmienić wcześniej obrany kierunek.

Syriusz nie miał pojęcia, gdzie szukać córki. O ile spodziewał się, że Potter trafił do jedynej krewnej, nic nie przychodziło mu do głowy w związku z Heather. Rodzice Annabeth, podobnie jak jej brat i siostra nie żyli. Regulus także. Co prawda matka Syriusza jeszcze dreptała po tym świecie, ale mężczyzna wiedział, że prędzej przyjęłaby charłaka pod swój dach niż zajęła się dzieckiem wydziedziczonego syna.

Ostatnia nadzieja Blacka podpowiadała mu, że Remus mógł wychować Heather. Problem jednak zrodził się, gdy Syriusz zdał sobie sprawę, że ostatnie miejsce zamieszkania Lupina to Walia.

Podrapał się za uchem, czując kolejną pchłę. Że też te paskudne pasożyty stawały się wyjątkowo aktywne szczególnie w nocy, gdy chciał choć trochę odpocząć.

Ostatnia gazeta, która ukradł Syriusz informowała, że kolejnego dnia był pierwszy września. A to z kolei spowodowało niebywałą radość Blacka. Nie musiał już szukać córki po przypadkowych sierocińcach.

Heather, podobnie jak Harry miała wrócić do Hogwartu. Wystarczyło, że Black znajdzie jakiś sposób, by przedostać się tam w miarę szybko.

Uśmiechnął się na samą myśl, jak mogła wyglądać jego Terry. Jako dziecko była do niego bardzo podobna. James śmiał się, że Syriusz zdołał jakimś cudem sklonować siebie w postaci żeńskiej. Lily natomiast często wyrażała głęboką nadzieję, że córka Blacka nie odziedziczyła jego charakteru.

Łapa często zastanawiał się, jak Heather radziła sobie w szkole. Do jakiego domu trafiła? Jaka była? Słodka i dobra, jak mama? Czy uparta i rozbrykana, jak on?

Jego serce rozdzierało się, gdy tylko zdawał sobie sprawę jak wiele go ominęło. Jednocześnie jednak nie mógł doczekać się chwili, w której stanie twarzą w twarz ze swoim dzieckiem.

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top