-(••÷[32]÷••)-
· • ● ← → · • ●
Chciał płakać, ale nie miał już łez.
W środku czuł pustkę i stratę.
Pustkę i po raz pierwszy też przerażenie, że z tą pustką w sercu
nie da rady dłużej wytrzymać.
~Sharon Owens "Siódmy sekret szczęścia"
¤¸¸.•'¯'•¸¸.•..>> <<..•.¸¸•'¯'•.¸¸¤
Remus już trzeci raz przerzucił wszystkie książki, które znajdowały się w jego kwaterach. Powoli wszystko układało się w całość, a mężczyzna zrozumiał, że z jego różdżką wciąż wszystko w porządku.
Dwa dni wcześniej obiecał Syriuszowi, że odnajdzie w szkolnych zbiorach coś, co przypomni Łapie o młodzieńczych latach. Liczył na jakieś przypadkowe zdjęcie Annabeth. Black nie miał pojęcia, że album, który dawno temu Ann podarowała Elenare, a odzyskała po jej śmierci, został wykradziony z jego dawnego domu.
Remus pragnął zachować ostatnią cząstkę dawnego życia, a prezent urodzinowy małej El, był idealną pamiątką. Bolesną, lecz wciąż wartościową.
Lupin wrócił więc do pokoju w dość dobrym humorze, wyciągnął różdżkę i za pomocą zaklęcia Accio chciał odnaleźć album. Jednak żadna książka w jego sypialni nie drgnęła. Podobnie te w gabinecie. Mężczyzna zaniepokoił się, nie wiedząc o co chodzi. Postanowił przeszukać swoje bogate zbiory. Przetrząsnął je dość skrupulatnie tylko po to by dostrzec, że album nie znajdował się w jego pokojach.
— Cholera jasna! — krzyknął, przewracając stos, który w pośpiechu ułożył na środku gabinetu.
Przetarł twarz, usiłując przypomnieć sobie, gdzie mógł zapodziać album. Była to rzecz, która naprawdę mogła pomóc Syriuszowi. Były więzień na pewno poczułby się lepiej, wracając pamięcią do szczęśliwych chwil, mogąc ujrzeć twarze osób, które przez ostatnie lata mógł jedynie przywoływać w myślach.
— Tego pan szuka? — Remus drgnął, po czym powoli odwrócił się w stronę drzwi.
Wstał natychmiast, otrzepując się z kurzu. Nie spodziewał się, że Heather Malfoy go odwiedzi i na pewno nie z albumem w ręku.
Lupin nie wiedział co powiedzieć. Nie miał pojęcia, czy dziewczyna znała prawdę, czy po prostu przypadkiem znalazła zdjęcia. Miał nadzieję, że sekret jeszcze się nie wydał. Przecież obiecał Syriuszowi, że w jakiś sposób przygotuje jego córkę na prawdę. W końcu nie chciał, by od razu go znienawidziła.
Heather zacisnęła zęby, widząc zmieszanie profesora. Oczywiście, że tego właśnie szukał. Widocznie nagle przypomniał sobie o istnieniu albumu, a w obliczu ostatnich wydarzeń posiadanie czegokolwiek, co łączyło go z Blackiem nie skończyłoby się dla niego dobrze.
Malfoy uważnie wpatrywała się w dość nędzną postać profesora. Był zmęczony, wyraźnie to widziała. Nie był nastawiony tak przyjaźnie, jak zwykle, a w jego oczach nie krążyła ta sama iskierka radości. Coś zdecydowanie było nie tak, a Heather nie mogła pozbyć się wrażenia, że Remus Lupin był czymś przestraszony.
— Ukradłaś to?
Heather prychnęła, podchodząc bliżej. Ostrożnie stawiała kroki, wymijając leżące na podłodze przedmioty. W końcu znalazła się przed biurkiem profesora i z pogardą rzuciła album na sam środek.
— Myślę, że ma pan najmniejsze prawo do tego, by o cokolwiek mnie oskarżać... — szepnęła, przewiercając Lupina czarnymi oczami.
Cała złość już ją opuściła. Pozostało jedynie rozczarowanie, bo Remus jako jeden z niewielu nauczycieli wydawał się godny zaufania. Widocznie Heather znów się pomyliła.
— Przyszłam tylko powiedzieć, że... Zawiodłam się na panu. Pięknie potrafi pan mówić o prawdzie i odwadze, ale co z tego, gdy nie stosuje się pan do własnych zasad.
— Heather...
— Syriusz Black jest moim prawdziwym ojcem... — przełknęła ślinę, jednocześnie zaciskając ręce w pięści. — To dlatego miał pan wrażenie, że się już spotkaliśmy... Wtedy, w pociągu... — szepnęła.
— Heather...
— Czy już wtedy... — uniosła dłoń, dając profesorowi znak, by pozwolił jej dokończyć. — Czy już wtedy wiedział pan, że jestem jego córką? Rozpoznał mnie pan?
Nastała cisza, której Remus nie miał odwagi burzyć. Rozumiał, że dziewczyna go obwiniała i uważał, że miała do tego pełne prawo, podobnie jak Syriusz.
— Zrozumiałem to w momencie, gdy ujrzałem cię, siedzącą przy stole Gryffindoru, podczas uczty powitalnej... — przyznał zgodnie z prawdą. — Masz jego oczy... Jego włosy... Jego ruchy... Nawet jego charakter... Tylko nos... — Lupin uśmiechnął się smutno, siadając na pobliski taboret. Po raz kolejny tamtego dnia spojrzał w dobrze znajome oczy. — Nos masz Annabeth.
— Dlaczego trafiłam do Malfoy'ów?
— O to musisz pytać Dumbledore'a...
Heather kiwnęła głową, siląc się na spokój. Nie było to łatwe, bo niecodziennie dowiaduje się, że w czterech piątych przypomina seryjnego mordercę. Ona jednak, pozbyła się już resztek wściekłości, a jej umysł wypełniały jedynie pytania. Dręczące ją od świtu do zmierzchu, czekające na odpowiedzi, których nikt nie chciał udzielić.
Opuściła komnaty profesora Lupina i wolnym krokiem udała się w stronę pokojów Gryfonów. Nie miała już siły na kolejną konfrontację. Profesor Dumbledore był cholernie inteligentny, wciąż pozostawał też najpotężniejszym czarodziejem tamtych czasów. Z pewnością mógł jej wiele powiedzieć, jednak jeszcze więcej mógł ukryć.
Dusza Heather wręcz błagała o prawdę. Marzyła, że gdy stanie w progu gabinetu dyrektora, on odpowie jej na wszystkie pytania i wątpliwości. Jednak kiedy do głosu dochodził rozum, idealny plan i wysnute żądania okazywały się nie takie proste.
W końcu chciała dowiedzieć się czegoś o swoim ojcu – mordercy. A to na pewno nie było nic miłego, wartego uwagi czy podziwu. Stając twarzą w twarz z prawdą o swoim pochodzeniu, musiałaby przyjąć do wiadomości że Draco, Narcyza i Lucjusz nie są jej rodziną. Są zupełnie obcymi ludźmi, którzy kiedyś przygarnęli ją z nieznanych pobudek i okłamywali przez wiele, wiele lat.
Mijając znajome korytarze, rozmyślając nad kolejnym krokiem, w murach zamku echem odbił się pewien głos. Dobrze znajomy głos. Heather przystanęła, niepewna, czy zmęczony umysł nie płata jej figli. Po chwili nabrała pewności, że ów głos należał do jej brata.
Pierwsza myśl nakazywała jej wziąć nogi za pas i wiać. To, w obliczu ostatnich wydarzeń, byłaby najlepsza opcja. Nie była gotowa na konfrontację z matką i ojcem, a co dopiero z bratem, który prawdopodobnie był tak samo nieświadomy jak ona.
Dopiero w tamtej chwili zdała sobie sprawę, że Dracona również okłamywali! Żył w przeświadczeniu, że ma starszą siostrę z krwi i kości. Co będzie gdy dowie się, że Heather jest z nim spokrewniona jedynie przez cienką nić kuzynostwa, które łączyło prawdziwego ojca Heather oraz matkę Dracona.
Dziewczyna odwróciła się na pięcie, mając zamiar iść od pokoju zupełnie inną, dłuższą droga. I pewnie tak by zrobiła, gdyby nie ponowny krzyk jej brata.
Momentalnie jej serce zacisnęło się, pełne żalu i złości. Nie panując nad zaciskającymi się w pięści dłońmi, skręciła w lewy korytarz. Na jego końcu ujrzała Dracona oraz jego świtę – Crabbe'a i Goyle'a, trzymających jakiegoś nieznajomego młodszego Gryfona za kaptur szaty.
Chłopiec szarpał się, próbując wyswobodzić się z żelaznych uścisków goryli. Heather kojarzyła go, był z pierwszego lub drugiego roku. Cichy, nie zwracający na siebie uwagi, szczuplutki chłopak w przydługiej szacie. Wyraz jego twarzy zdradzał, że był nie tylko zły, a wręcz przerażony.
— Na Merlina czyś to rozum postradał?! — krzyknęła Heather, zmierzając w stronę brata. Gestykulowała żywo rękami, a jej szata zawiewała złośliwie niczym ta, należąca do profesora Snape'a. — Puśćcie go natychmiast, kretyni! — zwróciła się do dwóch osiłków, którzy zerknęli pospiesznie na Dracona.
Chłopak nie chciał okazywać słabości przy siostrze. W końcu była tylko rok od niego starsza. Jednak z drugiej strony znał ją tyle lat i wiedział, czym mogą skończyć się kłótnie z Heather i to te poważniejsze. Nikt normalny nie wywoływał wojny z tą dziewczyną z własnej woli.
— Draco ostrzegam! — zawołała, gdy pokonała już połowę długiego korytarza. Sięgnęła do kieszeni, w której nosiła różdżkę. Opuszkami palców wyczuła drewno, będąc gotową do wypowiedzenia inkantacji.
Draco kiwnął głową na przyjaciół, na co ci natychmiast odsunęli się od młodego Gryfona, który skorzystał z okazji i uciekł.
Czarnooka stanęła naprzeciwko brata, który przybrał wojowniczą minę.
— Co ty wyrabiasz, co?
— Daj spokój Heather, to szla...
— Nie chcę... — krzyknęła dziewczyna, tym razem wyciągając różdżkę. Wycelowała jej koniec w pierś Dracona, który cofnął się gwałtownie, wpadając na Crabbe'a. — Nie chcę słyszeć, że mój... — zacisnęła wargi, starając się nie dopuścić łez. — ...brat... dręczy młodsze dzieci. Obiecałeś zająć się Quidditchem.
Draco prychnął, gdy nabrał pewności, że Heather nie rzuci na niego zaklęcia. Nawet jeśli by spróbowała, ojciec dowiedziałby się o tym.
W jego ocenie nie robili nic złego. Chcieli się trochę rozerwać, pośmiać. A że ten chłopaczek pojawił się na drodze, to tylko jego wina.
— Przez waszą księżniczkę, która spadła z miotły, mecze odwołano. Może pamiętała byś o tym, gdybyś nie biegała za Potterem jak ta szlama Granger!
Oczy Heather rozszerzyły się gwałtownie, gdy ujrzała wstręt wymalowany na twarzy blondyna. Wszystkie różnice, jakie kiedykolwiek zauważyła, już nabierały sensu. Pochodzili z zupełnie innych światów. Mimo, że wychowywała się w jego, jej serce, krew... Ona nie pochodziła ze szlachetnego rodu Malfoy'ów.
— Zostaw moich przyjaciół w spokoju! — Tym razem różdżka Heather powędrowała w stronę gardła chłopaka.
Blondyn przełknął ślinę, przyglądając się siostrze ze zdziwieniem.
— Przyjaciół? To mają być przyjaciele?!
Draco szybkim ruchem odsunął od siebie różdżkę siostry, skracając tym samym dzielący ich dystans. Patrzył na czarnowłosą i nie rozumiał, jak to możliwe, że tak się od siebie różnią. Dlaczego nazywała zdrajców krwi przyjaciółmi? Dlaczego zadawała się z kimś pokroju Weasley'a, pochodząc z tak wysokiego rodu?! Odrzucała swoje dziedzictwo na rzecz czegoś tak marnego.
— Zapomniałaś już, kim jesteś? Chcesz, żeby ojciec był z ciebie dumny?! Chcesz, żeby znów z tobą rozmawiał?! To zacznij zachowywać się tak, jakby tego chciał! Jak długo jeszcze...
— Malfoy!
Heather i Draco odwrócili się w stronę jednej z sal. Uważnym wzrokiem patrzył na nich Oliver Wood.
— Spadaj stąd Wood, to rodzinne sprawy — poradził Draco, mrużąc jasne oczka. Nie miał zamiaru wplątywać przypadkowych ludzi w problemy z siostrą.
— Zawsze w ramach rodzinnych spraw drzecie się na siebie i celujecie różdżkami? — zapytał, podchodząc bliżej.
— Posłuchaj no...
— Nie — przerwała Heather, patrząc ostro na blondyna. — Ta bezsensowna dyskusja jest zakończona.
Dziewczyna ignorując zdziwioną minę brata, schowała różdżkę i poprawiła szatę. Odwróciła się w stronę Olivera, siląc się na spokój. Nie mogła wybuchnąć, bo bała się, że powie za wiele. Póki sprawa nie była jasna, musiała pozostawić ją dla siebie.
— Chodź, Oliver. — Złapała bruneta za rękę i przybierając na twarz sztuczny, niepewny uśmiech, ruszyła do salonu Gryffindoru.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top